Starałam się dobrze wychować swojego syna, jak chyba każda matka. Chociaż mam go jednego, nigdy nie uważałam, że muszę zmiatać każdy pyłek spod stóp Szymka. Przeciwnie. Zawsze twierdziłam, że człowiek w każdym wieku musi swoje przejść. Szczególnie młodym to całe modne teraz bezstresowe wychowanie nie służyło i nie służy.
Dlatego Szymon od najmłodszych lat miał obowiązki. Po szkole siadał do lekcji, a popołudniami co najmniej dwa razy w tygodniu zachodził do warsztatu mojego brata i pomagał przy samochodach.
Początkowo usiłował się od tego pomagania wykręcać. Wiadomo, jak to chłopak. Nie raz i nie dwa wolał pochodzić gdzieś z kolegami, w piłkę pograć, niż wujowi zamiatać albo opony równo ustawiać, bo przecież mój brat żadnej poważniejszej roboty takiemu młodemu chłopakowi nie dawał. Z czasem jednak Szymon tak się do tego warsztatu przyzwyczaił, tak mu on podpasował, że oznajmił nam, że idzie do samochodówki.
– Lubię pracować przy autach, chciałbym zostać mechanikiem – poinformował nas któregoś dnia.
Cieszyliśmy się, nie powiem. Krzysiek głośno mówił, że robotę Szymon ma u niego zapewnioną, niech tylko szkołę skończy. Wyobrażałam sobie czasami przyszłość swojego syna i serce mi rosło. Marzyłam, żeby miał pewny zawód i w przyszłości kochającą kobietę u boku. A jako że jestem bardzo wierząca, o taką kobietę się dla niego modliłam.
Tylko coś chyba za gorąco się modliłam, bo mój jedynak… zaraz w pierwszej klasie szkoły średniej się zakochał! Początkowo nawet się cieszyłam. Co się było nie cieszyć. Zuzia, siostra jego kolegi, była ładna, mądra, każda matka by sobie taką synową wymarzyła.
A może ona jest w ciąży?
Niestety. Szymek dla Zuzy wkrótce całkowicie stracił głowę. Nic się nie liczyło. Książki i samochody poszły w kąt. Oceny przynosił coraz gorsze. Liczyła się tylko Zuzia i czas spędzany z nią.
Oczywiście na różne sposoby próbowaliśmy przemówić mu do rozumu, ale do Szymka żadne racjonalne argumenty nie docierały. A kiedy skończył osiemnaście lat, całkowicie głowę stracił. Kiedy kolejny raz suszyliśmy mu głowę, że zamiast szykować się do matury, ciągle u tej swojej ukochanej przesiaduje, wypalił:
– Długo już wam na głowie nie będę siedział. Bierzemy z Zuzą ślub.
Aż pobladłam na tę nowinę.
– Twoja dziewczyna jest w ciąży? – wyszeptałam, bo przecież tyle się teraz słyszy o nastolatkach, którym przyszło wychowywać maleństwo.
– Nic podobnego, mamuś! – roześmiał się Szymon. – Po prostu się kochamy i chcemy być ze sobą normalnie, do końca życia. Czy to takie dziwne?
Niby to nie było dziwne, ale też i w dzisiejszych czasach, kiedy młodzi w nieskończoność się „sprawdzają”, niezwyczajne. Chociaż Szymek zapewniał mnie, że nie zostanę w najbliższym czasie babcią, nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Podświadomie przy każdej wizycie przyglądałam się uważnie przyszłej synowej, szukając oznak zaokrąglającego się brzuszka. Nic takiego nie zauważyłam, za to Zuzia piękniała w oczach. Widać było, że i ona nie może się doczekać, aż zostanie żoną mojego syna.
Choć początkowo byłam sceptycznie do tego ślubu nastawiona, z czasem niekłamana radość młodych udzieliła się i mnie. Aż się łza w oku kręciła, jak pięknie do siebie mówili i jakie mieli plany!
Ślub brali w sierpniu
Zuzia stanęła przed ołtarzem w śnieżnobiałej sukni. Przez cały wieczór nie spadła ani kropla deszczu. Goście też dopisali. Jednym słowem, wszystko było jak w bajce. Przynajmniej tamtego dnia… Bo później, jak to zwykle bywa w życiu, przyszła szara rzeczywistość.
Młodzi wynajęli niewielką kawalerkę na obrzeżach miasta. Tam było taniej, owszem, za to do pracy mieli dalej i sporo czasu codziennie tracili na dojazdy. Wiedziałam, że robią to z oszczędności, bo im się nie przelewa, ale serce mi się krajało, gdy na to patrzyłam. Tym bardziej że wiedziałam, jak ciężko pracują, żeby związać koniec z końcem.
Zuzia zaczęła studia zaoczne, do tego oboje pracowali – ona w sklepie, a Szymon już na pełen etat w warsztacie wuja. Brał nadgodziny, byle podreperować domowy budżet.
– Czasami wracam tak późno, że Zuzia już śpi – poskarżył mi się mi pewnego razu, kiedy zapytałam, czemu jest ostatnio taki przygaszony. – Nie tak to sobie wyobrażałem.
Co miałam powiedzieć? Swoje lata mam i wiem, że samą miłością małżeństwa się nie zbuduje, ale kto młodym takie rzeczy przetłumaczy… Liczyłam, że wszystko z czasem się jakoś ułoży. Ale się nie układało. Zamiast coraz lepiej, było coraz gorzej. Kilka razy zauważyłam, że moja synowa ma podkrążone oczy, jakby płakała. Raz i dwa zapytałam ją, co ją gryzie, ale za każdym razem zbywała mnie półsłówkami. Aż w końcu wybuchła.
– Szymon mnie zdradza – wydusiła z siebie.
Zamurowało mnie. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie czegoś takiego. Przecież znałam swojego jedynaka i wiedziałam, że do zdrady na pewno nie byłby zdolny!
– Musiało ci się coś wydawać, Zuziu, przecież to absurd – próbowałam przetłumaczyć synowej, ale ona tylko podniosła na mnie zapłakane oczy.
– On mnie zdradza z samochodami – powiedziała ponuro, nie patrząc na mnie. – Wszystkie te auta, jakieś wyścigi, koledzy – wszystko to jest ważniejsze ode mnie. To się źle skończy, mamo. Rozwiedziemy się – dokończyła Zuzia prawie szeptem, a mnie przejął dreszcz zgrozy.
Najgorsze było to, że zdałam sobie w tym momencie sprawę, że Zuza miała rację. Szymek rzeczywiście od kilku miesięcy spędzał w warsztacie więcej czasu, niż musiał. Tak, jakby uciekał z domu. Ale żeby od razu rozwód? Nie wyobrażałam sobie tego. Dla mnie złożona przed Bogiem przysięga, choćby i w bardzo młodym wieku, obowiązywała do śmierci. A mój syn tak po prostu chciał ją przekreślić?!
Przecież nie tak go wychowałam!
Miałam jeszcze nadzieję, że Zuza tak powiedziała, bo była rozżalona, ale niestety… Kiedy kilka dni później udało mi się porozmawiać z synem, Szymon nawet nie ukrywał, że rozwód jak najbardziej wchodzi w grę.
– To po prostu nie jest to. Zwyczajnie byliśmy za młodzi. Co teraz robić? Musimy przyznać, że się pomyliliśmy – powiedział spokojnie mój syn. – Dzieci nie mamy, nie powinno być problemów. Zuza nawet się już dowiadywała… – zaczął, ale nie dałam mu skończyć, zmrożona jego beznamiętnym tonem.
– Ale jak to tak? Przecież wy przysięgaliście przed Bogiem! Jak możecie tak szybko zrezygnować?
– Oj, mamo – uśmiechnął się smutno. – Ja też nie planowałem, że tak nam się życie ułoży. Ale ustaliliśmy z Zuzą, że lepiej rozstać się teraz, kiedy jeszcze jako tako się dogadujemy, niż czekać i do końca się znienawidzić.
W głowie mi się to nie mieściło! To oni tak to sobie spokojnie, na zimno, wykalkulowali? A ja miałam po prostu na to przystać? Niedoczekanie!
Mam pewien plan!
Po rozmowie z Szymonem poszłam w jedyne miejsce, w którym mogłam znaleźć ukojenie. Kościół był o tej porze dnia zupełnie pusty. Uklękłam i pogrążyłam się w modlitwie.
– Matko Boża, pomóż mi wymyślić coś, żeby ci młodzi nie chcieli się rozwodzić – szeptałam w desperacji. – Daj mi jakieś natchnienie…
Nie zdążyłam wypowiedzieć ostatnich słów, gdy nagle coś wpadło mi do głowy. Nie śmiałam nawet myśleć, że mogłoby to być natchnienie Ducha Świętego. Pomysł był zbyt szalony. Z drugiej strony czy byłabym w stanie wymyślić coś podobnego sama?
Nie mogłam się nad tym zastanawiać zbyt długo, bo sytuacja wymagała działania. Choćby miało być niestandardowe. Następnego ranka zadzwoniłam do Zuzi.
– Chciałabym zaprosić was w niedzielę na obiad – wyrecytowałam, wstrzymując oddech, żeby synowa nie usłyszała ekscytacji w moim głosie.
– Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł – zawahała się Zuza. – Mamy ostatnio z Szymonem nie najlepszy czas, sama wiesz, mamo…
– Tym bardziej trzeba trzymać się z rodziną – wypaliłam. – Na szesnastą.
Później odłożyłam słuchawkę, żeby nie dać jej szansy na wymyślanie wymówek.
W niedzielę od samego rana byłam podekscytowana. W końcu tyle rzeczy mogło pójść nie tak… Młodzi oczywiście nie mieli o niczym pojęcia. Przyjechali punktualnie i, co odnotowałam z niejaką satysfakcją, razem. Była więc nadzieja.
Zaprosiłam ich do środka i zgodnie z powziętym planem kilka minut po czwartej pacnęłam się w głowę, jakbym nagle sobie o czymś ważnym przypomniała.
– Na śmierć zapomniałam! – krzyknęłam. – Muszę wyjść! Pójdę tylko do sąsiadki po słoik ogórków, ona robi fantastyczne. Poczekacie tu na mnie? Nie obrazicie się?
– Oczywiście, że nie, nie rób ceregieli, mamo – wyrwało się Szymonowi, który tego dnia był wyraźnie nie w sosie.
– Tylko uważaj – zrobiłam zbolałą minę. – Coś ostatnio psuje się u nas światło. Elektrycy byli i niby naprawiali, ale…
– W razie czego wiem, gdzie są świeczki – mruknął znowu Szymon. – W końcu mieszkałem w tym domu prawie dwadzieścia lat.
Nagle zapadła ciemność
Chciał chyba coś jeszcze dodać, ale szybko mu przerwałam.
– Trochę mi głupio, ale muszę was ostrzec jeszcze, że w drzwiach zepsuł mi się zamek. Jak zamknę ze swojej strony, to wy nie otworzycie. Nie będziecie się bali?
– Mamo! – krzyknęli tym razem wspólnie Zuzia i Szymon, a ja z radością zauważyłam, że uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
– No to idę! – krzyknęłam dziarsko i… bezszelestnie przekręciłam klucz w drzwiach.
Światło zgasło dokładnie dwanaście po czwartej, tak jak umówiłam się z moim nieocenionym sąsiadem, panem Władziem. Podziękowałam mu za to, kiedy już siedziałam w przytulnej kuchni z nim i jego żoną.
– Jak myślisz, ile dać im czasu w tej ciemności i z zamkniętymi drzwiami? Nie chcę, żeby się pozabijali… – spytałam ją.
– Nie bałabym się o to. Jak twoja synowa zobaczy, że z Szymona taki dzielny rycerz, który nawet ciemności się nie boi, i jak będą w końcu mieli trochę czasu dla siebie, tylko we dwoje, to… kto wie, jak to się skończy – uśmiechnęła się tajemniczo Alinka, a ja westchnęłam:
– Żeby tylko rozwodzić się nie chcieli, to już mi wystarczy.
Wypiłam u sąsiadów herbatę z malinami, później kolejną… Wyszłam dopiero wtedy, gdy zegarek pokazał, że minęły prawie dwie godziny. Przekręciłam klucz w zamku tym razem o wiele głośniej niż zwykle. I albo mi się wydawało, albo Szymon i Zuzia odskoczyli od siebie gwałtownie na ten dźwięk.
– Bardzo was przepraszam, że tyle czasu mnie nie było – zaczęłam trajkotać, recytując przygotowaną na tę okoliczność mowę. – Alinka źle się poczuła, musiałam z nią zostać. Potem przyjechał lekarz… A tu co się stało? – przerwałam nagle, patrząc na zarumienione twarze moich dzieci. – Chyba się nie kłóciliście dwie godziny?
Wiedział, że to ja wymyśliłam tę intrygę
– Nie kłóciliśmy? – roześmiał się Szymon i – teraz to na pewno mi się już nie wydawało – przytulił Zuzę. – Rozmawialiśmy, mamo. Po prostu rozmawialiśmy. Jak mąż z żoną. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak nam tego było potrzeba – dodał jeszcze ciszej, z wyraźną czułością patrząc na Zuzię. – Takiego czasu dla siebie.
– I przymusowego zamknięcia. Bo z naszego mieszkania to pewnie dawno byś uciekł, gdybym ci to wszystko zaczęła naraz wypominać – roześmiała się moja synowa.
– Widzicie, bo w małżeństwie trzeba rozmawiać – powiedziałam poważnie do młodych, patrząc na ich rozpromienione twarze. – I to od razu, kiedy tylko pojawiają się problemy. Nie wolno czekać, aż sprawy zajdą tak daleko, że pojawia się myśl o rozwodzie.
– No i nie można liczyć na takie nagromadzenie nieszczęść, jak tobie się przydarzyły. I to światło, i jeszcze te drzwi zamknięte, i ta pani Alinka chora… Aż trudno uwierzyć, że to wszystko przypadek! – powiedział niby lekko Szymek, ale w jego głosie było coś, co kazało mi uważniej mu się przyjrzeć.
Choć niczym się nie zdradził, w kącikach oczu migotała mu wesoła iskierka. On wiedział. Wiedział, że to ja wymyśliłam tę całą intrygę. Ale nie pisnął ani słowa.
Ani wtedy, ani nawet dwa miesiące później, kiedy przyszli do mnie niespodziewanie razem z Zuzią, rozpromienieni tak, jak tylko rozpromienieni mogą być młodzi, zakochani ludzie.
– Spełni się twoje marzenie, mamo – powiedział Szymon. – Zostaniesz babcią.
W wielkiej radości, jaka zapanowała w naszej rodzinie, nie padło ani jedno słowo na temat tego, czy ten cud poczęcia nie dokonał się czasem pewnej niezwykłej niedzieli, kiedy to i światło zgasło, i sąsiadka zasłabła…
Okoliczności tego cudu pozostaną owiane mgłą tajemnicy, tak jak to zwykle bywa w przypadku cudów, które dzieją się wokół nas. Aniołowie nie zdradzają swoich sekretów. A że jakiś anioł włączył się w sprawę odnowienia miłości między dwojgiem ludzi – tego jestem więcej niż pewna, jakem teściowa!
Czytaj także:
„Moja teściowa to bezguście. Wcisnęła wnukowi prezent jak z bazaru. Nie sądziłam, że ten okropny bohomaz uratuje mu życie”
„Moja teściowa pałęta się po domu i plecie swoje mądrości. Wszędzie wtyka nos ze swoją >>dobrą radą<. Mam jej dość”
„Ufundowałam córce luksusowe wakacje w Grecji, a ona i tak wolała pojechać na zapadłą wiochę do mojej teściowej”