„Syn stwierdził, że nie będzie się uczył, bo nie ma z tego kasy. Cwaniak zmienił zdanie, gdy w grę weszła dziewczyna”

Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian
„– Wujek Robert jest bez matury, i co? Ma lepszy samochód i chatę niż wy! – krzyknął syn. Zamurowało nas. Nie spodziewaliśmy się takiego materialistycznego argumentu po naszym synu anarchiście, jak czasem lubił o sobie mówić. Ileż to razy powtarzaliśmy mu, że nauka, solidne wykształcenie to najlepsza inwestycja w przyszłość”.
/ 23.01.2023 17:15
Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian

Nasz Mateusz zaczynał ostatnią klasę gimnazjum, a mnie i żonie sen z oczu spędzało pytanie: „Co dalej?”. Do jakiej szkoły średniej się dostanie z takimi ocenami? Chłopak jechał na słabych trójczynach z przedmiotów ścisłych i z biologii, jedynie z angielskiego i polskiego jakoś sobie radził. Jakby nagle opadły mu skrzydła, jakby nawet starać mu się nie chciało.

Dla niego trója to była całkiem „w porzo” ocena!

Nie wiem, ile wieczorów przegadaliśmy o tym, co dalej zamierza robić. Jak wyobraża sobie swoje życie bez dobrej szkoły i studiów.

– Przecież wiesz, jakie jest obłożenie na miejsca do dobrych liceów. A jeśli pójdziesz do słabego, to nie mam pojęcia, na jaki kierunek uda ci się dostać. Bo wiesz, że na płatne studia nie możemy sobie pozwolić – tłumaczyłem.

On jednak miał wyluzowane podejście do kwestii swojej przyszłości. Uważał, że zostanie kimś z wolnym zawodem.

– „Kimś” – pokpiwałem, nie kryjąc rozgoryczenia. – A możesz sprecyzować, kim właściwie?

– Najchętniej muzykiem – odparował.

Synu, nawet nie masz wykształcenia muzycznego – wtrąciła żona.

– Wielu świetnych muzyków nie ma – wzruszył ramionami.

Mateusz jakiś rok temu założył zespół rockowy. Gra na gitarze bardzo go wciągnęła. Był samoukiem, ćwiczył po kilka godzin dziennie.

– Świetnych muzyków, świetnych muzyków! – przyznaję, że odrobinę go przedrzeźniałem. – Chłopie, czy ty uważasz że od razu zostaniesz drugim Santaną czy, bo ja wiem, Hendriksem? Podziwiam to, że sam nauczyłeś się grać, ale musisz trzeźwo ocenić sytuację.

– Żebyś tyle czasu spędzał nad matematyką czy chemią – westchnęła Aśka.

– Mamo… – Mateusz rzucił jej tylko umęczone spojrzenie.

Zawsze robiliśmy wszystko, aby mieć dobry kontakt z synem. Oboje z żoną jesteśmy po studiach, wiedzieliśmy, co to imprezy czy koncerty. Staraliśmy się nie przynudzać, rozmawiać z nim bez mentorstwa. Podsuwaliśmy mu ciekawe książki, filmy, muzykę. To, że zainteresował się właśnie muzyką rockową, a nie takim rapem czy disco, zawdzięczał nam. Od małego chodził z nami do teatru, nie żałowaliśmy pieniędzy na książki czy płyty.

Był zawsze elokwentny, oczytany

Z polskiego miał bardzo dobre oceny, ale i matematyka nie sprawiała mu większych problemów. Do czasu, gdy poszedł do gimnazjum. Bo tutaj niespodziewanie okazało się, że na lepszy stopień trzeba więcej popracować, bardziej się przyłożyć do nauki. No więc sprytny Mateusz stwierdził, że lepiej skoncentrować się tylko na tych przedmiotach, które się naprawdę lubi. A w jego wypadku był to właściwie tylko polski ze względu na literaturę. Któregoś razu, po kolejnej „lufie” z matematyki na klasówce, próbowałem przemówić mu do rozumu.

– Synu, przecież matmy na maturze nie unikniesz! Musisz ją zdać, bo inaczej leżysz, i ze studiowania nici!

Wtedy Mateusz odparował, że nawet jeśli matury nie zda, świat się nie zawali.

– Wujek Robert jest bez matury, i co? Ma lepszy samochód i chatę niż wy!

Zamurowało nas. Nie spodziewaliśmy się takiego „materialistycznego” argumentu po naszym synu anarchiście, jak czasem lubił o sobie mówić, naiwnie twierdząc, że o anarchii wie wszystko. Ileż to razy powtarzaliśmy mu, że nauka, solidne wykształcenie to najlepsza inwestycja w przyszłość. Mateusz uważał jednak, że ten znany nam model uczenia się „wszystkich przedmiotów” powinno się odłożyć do lamusa. No cóż, trudno dyskutować z inteligentnym nastolatkiem. W dodatku czasem ja sam łapałem się na myśli, czy aby pyskaty smarkacz nie ma racji, przynajmniej w niektórych sprawach.

– Świat się jednak zmienia, coraz szybciej się zmienia, i my już nie nadążamy. Bo faktycznie matura ani nawet studia niczego już nie gwarantują – powiedziała kiedyś Asia po kolejnej burzliwej dyskusji z synem. – Właściwie czasy są coraz bardziej niepewne, niestabilne jeśli chodzi na przykład o posadę. Ja przepracowałam w jednym miejscu 15 lat, ty zmieniałeś pracę kilka razy. Ale ilu się widzi młodych ludzi, którzy ciągle skaczą z jednej firmy do drugiej albo pracują wirtualnie, na swoim…

To było ostatnio ulubione słowo Mateusza

Mądrzył się, jak to się on w życiu sprytnie i wygodnie urządzi.

– Na pewno nie dam się zagonić do biura. Będę miał wirtualne stanowisko pracy, wystarczy mi laptop i mogę pracować choćby i w Grecji na plaży. Chcę być wolnym człowiekiem!

Nie skutkowały ani nasze prośby, ani groźby! Oczywiście jego słowa nie brzmiały dla mnie całkiem obco. Sam pamiętałem swoje zuchowate odzywki, że będę wolnym człowiekiem, że nie chcę dać się zaprząc w kierat „praca, dom” ani spłacać kredytu przez całe życie. Teraz jednak, z perspektywy czasu, widziałem, jak cieńka jest gałązka, po której stąpa syn. Martwiliśmy się, że naprawdę napyta sobie biedy tymi kiepskimi ocenami. W rewanżu za kolejne lufy robiliśmy mu szlaban na wychodzenie z domu, próby jego kapeli, miał też zakaz oglądania telewizji i używania internetu. Niestety, nawet zmniejszenie kieszonkowego nie poskutkowało! Postanowiliśmy zasięgnąć porady psychologa. Dostaliśmy garść cennych rad. Po pierwsze, mieć kontakt z nauczycielami Mateusza. Po drugie, uczestniczyć w życiu szkoły. Pani psycholog doradziła nam też, abyśmy „pomogli synowi ustalić cel i wspierać go w dążeniu do tego celu”. No i było też o motywacji wewnętrznej i zewnętrznej. Cóż, wydawało nam się, że wszystkie te próby podjęliśmy już wcześniej, a poza tym łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Bo co, jeśli młody człowiek ma już własną wizję tego, co dla niego dobre? I generalnie świetne samopoczucie (w przeciwieństwie do jego rodziców.)

Doszedł do nas ktoś nowy...

– W przyszłym życiu zero dzieci, pamiętaj! – zażartowała któregoś dnia moja żona. – Już chyba wolałabym być żabą!

Myślisz, że kijanki nie dają jej popalić? – rzuciłem, w tamtej chwili pewien, że tylko pantofelek jest wolny od problemów wychowawczych…

Na początku listopada Mateusz zrobił się dziwnie markotny. Snuł się po domu, odpowiadał monosylabami. Jakimiś sobie tylko znanymi sposobami Aśka wydobyła z niego wreszcie, że w klasie pojawiła się nowa dziewczyna. Niewiele o niej mówił, na szczęście mamy znajomą, której córka, niejaka Tosia, jest w klasie z Mateuszem. I to właśnie ona wygadała się, że Mateusz zadurzył się po uszy w tej dziewczynie (o imieniu Alicja), ale że tamta zadziera nosa i w ogóle jest kujonką. Znaczyło to, że na imprezy klasowe nie chodzi, zawsze ma odmienne od innych zdanie i strasznie się mądrzy. Tosia nie powiedziała, że nowa jest na dodatek bardzo ładna, co stwierdziłem na przedświątecznym zebraniu rodziców, na którym byli też uczniowie. Widziałem tęskne spojrzenia, które posyłał jej Mateusz, oraz to, że Alicja w ogóle tego nie zauważała… Wracaliśmy we dwóch (żony nie było na zebraniu) i rozmowa zeszła na kolegów i koleżanki z klasy.

– Ładna ta nowa – rzuciłem.

W odpowiedzi syn coś tam mruknął.

Widziałem, że tobie też się podoba.

– Odpuściłem, strasznie zadziera nosa…

– Tak łatwo się poddajesz? A może utarłbyś jej troszkę tego noska, co?

– Jak to?

– No wiesz, dziewczynie można zaimponować nie tylko samochodem czy graniem w kapeli rockowej. Może ona woli intelektualistów. Literatura zna przypadki facetów, co to wiesz, zmobilizowali się do pracy i nauki dzięki kobiecie. Wokulski, Martin Eden…

– Tato, proszę! – jęknął Mateusz, więc postanowiłem nie drążyć dalej.

Niedługo po naszej rozmowie na kilka dni wyjechałem służbowo za granicę. Kiedy wróciłem, żona przywitała mnie w progu z zagadkowym uśmiechem.

– Jak tam młody? – spytałem.

Uczy się – powiedziała cicho.

Troszkę mnie jednak zamurowało

– Powiedział, że chce mieć trzy godziny dziennie – dziennie! – całkowitego spokoju, „nie ma go dla nikogo”. Był wczoraj w bibliotece, wypożyczył pięć książek na swoją i pięć na moją kartę. Większość z geografii, biologii, fizyki i chemii, wyobrażasz sobie? Zapisał się też na kurs uzupełniający z angielskiego, dość drogi, ale damy radę – dodała uspokajająco Asia.

– Niezłe tempo – mruknąłem.

– No właśnie… Mam nadzieję, że nie minie mu pojutrze.

Na szczęście nie minęło. Wprawdzie nadszedł moment kryzysu, gdy sympatia Mateusza zaczęła umawiać się z jego kolegą z klasy, ale – o dziwo – nie minął tydzień, a chłopak z nowym zapałem zabrał się do nauki… Dziś chodzi do drugiej klasy jednego z lepszych liceów w naszym mieście. Zainteresowała go chemia organiczna, zastanawia się też nad medycyną. Niedawno usłyszałem od niego, że nic nie działa silniej na kobiety niż biały kitel oraz stetoskop zawieszony na wypracowanej w siłowni klacie. Mateusz chodzi tam dwa razy w tygodniu (zaraz po lektoracie z rosyjskiego), „żeby nie wyglądać na kujona i mięczaka”… 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA