„Syn sprzedaje podrasowane samochody wyścigowcom. Jest mi za niego wstyd! Przecież to tak, jakby sam się ścigał”

Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Podrasowałem tylko auto i nie moja wina, że facet ścigał się nim po ulicy, jadąc dwieście dwadzieścia na godzinę tam, gdzie dozwolone jest pięćdziesiąt. Mógł sobie przecież wynająć za kilkaset złotych tor w Poznaniu i tam się pościgać – stwierdził Paweł. Sądy sądami, ale czy jego nie rusza sumienie?”.
/ 12.02.2023 08:30
Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

– Powinnaś się cieszyć, że chłopak ma zainteresowania. Wolałabyś, żeby tylko pił piwo po pubach jak jego koledzy? – ganił mnie mąż, kiedy narzekałam, że Paweł znowu zniknął w warsztacie samochodowym swojego kumpla.

Od kiedy Michał przejął warsztat po dziadku, obaj spędzali tam całe dnie.

Samochody zawsze były ich pasją

Przyjaźnią się od podstawówki i już wcześniej uwielbiali bawić się razem w warsztacie. Wiele razy goniłam Pawła do domu, bo inaczej siedziałby tam godzinami, zamiast odrabiać lekcje. Na szczęście syn zdał maturę, ale zabrakło mu punktów na studia.

– Pójdę na płatne – powiedział.

Świetnie, tylko kto miałby za nie zapłacić? Nas na pewno nie było na to stać i syn doskonale o tym wiedział. Rozumiałam, że ma zamiar sam pójść do pracy. Tylko gdzie? Z pracą dla młodych jest przecież krucho. Są wykorzystywani, harują na śmieciowych umowach, no i zarabiają grosze.

– Michał ma dla mnie etat mechanika – oświadczył tymczasem Paweł.

– Poważnie? A ty umiesz naprawiać auta? – zdziwiłam się.

Nauczył się – wtrącił mąż. – Przecież sama mówiłaś, że więcej spędza czasu w warsztacie niż w szkole!

Fakt, nie przyszło mi nigdy do głowy, że Paweł, siedząc w warsztacie dziadka Michała, może się czegoś nauczyć. Obaj nauczyli się chyba sporo, ponieważ w kilka miesięcy podupadający warsztat starszego pana – który pod koniec naprawiał głównie samochody swoich znajomych – zamienili w nowoczesny serwis. Mało tego, Michał zaproponował Pawłowi spółkę – stali się równorzędnymi partnerami. Zarabiali chyba nieźle, bo syn nie tylko opłacał sobie studia, ale wkrótce zamieszkał w wynajętej kawalerce. A pewnego dnia podjechał pod dom prawdziwym cackiem.

Nie znam się na autach, ale to wyglądało na drogie

– Skąd miałeś na niego pieniądze? – byłam lekko zaniepokojona.

No, bo czy takie duże pieniądze na pewno można zarabiać legalnie? Ale Paweł się tylko roześmiał i wytłumaczył mi, że to stary model forda.

Kupiłem go za trzy tysiące, a potem stiuningowałem – powiedział.

– Stiuningowałeś? A co to znaczy? – nie znałam tego słowa.

– Dodałem różne elementy do karoserii, a przede wszystkim go podrasowałem, ma większą moc, inny silnik, lepiej jeździ. Szybciej – zaczął mi tłumaczyć. – To właśnie robimy z Michałem w warsztacie, tiuningujemy auta. Jesteśmy w tym naprawdę dobrzy! – pochwalił się Paweł.

– Nawet pisali o nich w gazecie, patrz! – wtrącił się Radek i pokazał mi jakiś męski tygodnik o samochodach.

Faktycznie! Na zdjęciu w warsztacie stał mój syn ze swoim przyjacielem na tle jakiegoś samochodu.

– To nasze ostatnie dzieło. Ma prawdziwego tygrysa pod maską! 800 koni mechanicznych, mama sobie to wyobraża? Ojca opel ma ledwie sto dwadzieścia! – emocjonował się Paweł.

– Ale jeździ nieźle – wtrącił się mąż nieco urażony, że syn tak lekceważąco wyraża się o jego samochodzie.

Jasne, jak dla taty, to wystarczy! – uśmiechnął się Paweł. – Tata przecież nie przekracza nigdy setki.

– A kto przekracza? – zdziwiłam się.

Nie znoszę, kiedy mąż jeździł za szybko, zawsze wtedy proszę go, aby zwolnił, bo o wypadek przecież nietrudno.

Wielu ludzi przekracza, mamo. Nie tylko setkę, ale dwieście na godzinę!

– Chyba na torze wyścigowym, a nie na ulicy! – przeraziłam się.

Miałam wrażenie, że Paweł chce mi w tym momencie coś powiedzieć, lecz wtrącił się Radek, że my tu gadu gadu, a on by się napił herbaty, i syn raptownie zmienił temat. Wtedy nie wydawało mi się, że obaj zrobili to specjalnie, jednak w świetle późniejszych wydarzeń…

Nie mam czasu oglądać telewizji

Czasami włączę sobie swój ulubiony serial, ale wiadomości oglądać nie lubię. Za często się mówi w nich o niemiłych sprawach, na które nie mam wpływu. A jak nie mogę nic zmienić, to po co mam się denerwować? Tamtego dnia w czasie filmu zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Zagadałam się z nią i przegapiłam cały serial, a w telewizji zaczęły się wiadomości. Zaczęli mówić o ulicznych wyścigach i o tym, jakie są niebezpieczne.

– Podczas ostatniego nielegalnego wyścigu po ulicach naszego miasta zginęła osiemnastoletnia dziewczyna, która kibicowała ścigającym się kolegom. Jedno z aut wpadło w poślizg na zakręcie i uderzyło ją bokiem. Dziewczyna zmarła przed przyjazdem pogotowia – powiedział reporter.

Wtedy przypomniałam sobie, że kiedyś na naszym osiedlu także ścigali się nielegalnie chłopcy, na motorach. Mamy taką długą uliczkę, która podobno idealnie się do tego nadaje. Nie dość, że w środku nocy nagle budził człowieka ryk silników, to jeszcze jakie to było niebezpieczne! Niechby jakiś pies wyskoczył na ulicę, to nieszczęście gotowe. Ale policja miesiącami nie widziała problemu. Aż w końcu władze gminy się wściekły i zbudowały na ulicy „leżących policjantów”, czyli takie wysepki, dzięki którym każdy kierowca musi zwolnić. I jak ręką odjął. Ale wiadomo, że jak się przestali ścigać tutaj, to musieli sobie znaleźć inne miejsce… Na ekranie właśnie pokazywali wariata, który zabił tę dziewczynę. Stał ze spuszczoną głową i oczywiście zrobili mu taką kratkę na twarzy, żeby nikt go nie poznał. Ale pokazali także samochód, którym jechał.

Na jego widok zmartwiałam. Toż to było to samo auto, które widziałam na zdjęciu przed warsztatem Pawła i Michała! Byłam tego pewna! Natychmiast zadzwoniłam do syna.

– To ty mu podrasowałeś ten samochód, żeby mógł pędzić nim jak wariat? – zapytałam bez ogródek.

– Mamo, gdybym ja tego nie zrobił, toby poszedł do innego warsztatu! – zaczął się bronić Paweł, nawet nie ukrywając, że to jego dzieło. – To są pasjonaci! Dla nich nieważne są pieniądze, bo zapłacą każde za to, żeby swoim autom dodać mocy.

– Dziecko, przecież ty teraz możesz odpowiedzieć za współudział! – zdenerwowałam się.

– No nie… Nie odpowiem… Ja nie zrobiłem nic nielegalnego. Podrasowałem tylko auto i nie moja wina, że facet ścigał się nim po ulicy, jadąc dwieście dwadzieścia na godzinę tam, gdzie dozwolone jest pięćdziesiąt. Mógł sobie przecież wynająć za kilkaset złotych tor w Poznaniu i tam się pościgać – stwierdził Paweł.

– Wiesz, sądy sądami, ale czy ciebie nie rusza sumienie? – po chwili namysłu zaczęłam z innej beczki.

A mama wie, ilu ludzi ginie codziennie w wypadkach? I co? Jakoś przez to nie zamykają fabryk! Dalej produkują auta, i to coraz szybsze! – prawie widziałam oczami wyobraźni, jak mój syn wzrusza ramionami. – To był wypadek! Facet nie potrafi dobrze jeździć, ale dodał gazu, na swoją odpowiedzialność. A dziewczyna stała za blisko, w niebezpiecznym miejscu. I tak się to skończyło!

Tak się skończyło… Ale nie dla Pawła i Michała

Oni nadal podrasowują auta i zbijają na tym kokosy. Syn ostatnio zaczął się zastanawiać, czy nie kupić mieszkania na kredyt. Studia rzucił, bo stwierdził, że mu się nie opłaca męczyć przez pięć lat i potem szukać roboty za średnią krajową. On już dobrą pracę ma. A ja się zastanawiam, ile osób jeszcze straci życie lub zdrowie, wsiadając do auta, które on zmienił w jeżdżącego potwora o wielkiej mocy. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA