Dręczyły mnie obawy, kiedy Patryś szedł do szkoły; chyba każda mama tak to przeżywa! Niby był przyzwyczajony do dzieciaków, towarzysko obyty po przedszkolu, ale szkoła to jednak zupełnie co innego. Przede wszystkim kończy się zabawa, a zaczynają obowiązki; powoli trzeba stawać się odpowiedzialnym… Czy mój mały synek sobie z tym poradzi?
– Nie panikuj, Lidka – uspokajał mnie mąż. – Na pewno wszystko będzie dobrze.
– No ja nie wiem, Patryś jest jeszcze taki dziecinny! – martwiłam się. – Naiwny, nie potrafi się obronić, wierzy każdemu na słowo… A jak trafi na jakichś łobuzów w klasie? Przecież tam będzie mnóstwo nowych dzieci!
– To może zapiszmy go do żeńskiej szkoły, żeby był bezpieczny? – żartował Olek. – Proszę cię, kochanie, uspokój się. Czy ty zawsze musisz wymyślać jakieś problemy z księżyca?
Wrzesień jednak zaczął się spokojnie, więc w końcu sama uwierzyłam, że moje lęki były bezpodstawne. Patryk wstawał rano z ochotą, podśpiewywał, gdy odprowadzałam go do autobusu – absolutnie nie wyglądał na nieszczęśliwego czy znękanego. Trochę mnie zaniepokoił fakt, że w jego piórniku od czasu do czasu znajdowałam nieznane przedmioty. Nic wielkiego – jakiś obcy pisak, pachnącą gumkę do mazania. Raz przyniósł pluszaka.
– Synu, to przecież nie jest twoje – zwróciłam mu uwagę. – Skąd masz tego misia?
– Od Iwonki – wyjaśnił malec. – Zamieniliśmy się dzisiaj na lekcji, ja jej dałem pingwinka. Ale nie na zawsze, tylko na jeden dzień! – zastrzegł natychmiast.
Rozmowa zamieniła się w kłótnię
Sytuacje tego typu powtarzały się tak często, że postanowiłam poruszyć temat na zebraniu, które akurat się zbliżało. Czy wychowawczyni wie, że w klasie odbywają się nieustające wymiany i pożyczki? Mąż także był zaniepokojony, bo czy to szkoła, czy lombard?! Mnie wychowano według przysłowia „Dobry zwyczaj, nie pożyczaj”, i o ile sama byłam skłonna udzielić komuś w potrzebie swojej własności, o tyle wolałabym chyba umrzeć, niż polegać na życzliwości obcych. Nie wspominając już o strachu, że zgubię lub zepsuję coś, co należy do kogoś innego!
Na spotkaniu klasowym nie zdążyłam nic powiedzieć, bo ledwo zaczęliśmy, zrobił to któryś z ojców, zresztą w dość ostrym tonie. Nie ukrywam, odetchnęłam, że rozgrywka nie jest na mojej głowie, a jednocześnie, że nie ja jedna mam problem z nowymi zwyczajami dzieci.
Facet był nieźle nabuzowany. Oświadczył, że pożyczanie nie jest dobrym nawykiem, i oczekuje, że wychowawczyni, która jest dla dzieciaków autorytetem, sama im to wytłumaczy.
– Nie rozumiem, co złego widzi pan w dzieleniu się z innymi – odparła nauczycielka. – Uważam, że jest tu wiele plusów: dzieci przestają być samolubne, a jednocześnie uczą się dbać o cudzą własność bardziej niż o swoją.
– Nie wszystkie – nastroszył się pan. – Syn pożyczył koledze grę, a tamten oddał ją uszkodzoną. Teraz to szmelc! I kto mi zapłaci za naprawę?
– Po co gra w szkole?! – podniosła głos któraś z pań z tyłu.
– Tak jest – podchwyciła druga. – Tutaj dzieci mają się uczyć, a nie bawić jakimiś gadżetami!
Rozmowa szybko zamieniła się w kłótnię i po raz pierwszy zrozumiałam swoją mamę, dla której każda wywiadówka była katorgą. Pomyślałam, że albo się z czasem zgramy, albo się zahartuję; innego wyjścia nie ma. Tylko jak to wytłumaczyć mężowi, który oczekiwał, że załatwię sprawę pożyczek?
– Też mi metody wychowawcze! – parsknął, gdy powtórzyłam mu słowa nauczycielki.
– Może ona ma jednak rację? Przecież to pedagog! Powinna wiedzieć, co dla dzieci jest dobre – wahałam się. – Może jesteśmy samolubni i wychowujemy dzieciaka na egoistę?
Myślałam, że sprawa jest załatwiona
Olek tylko popukał się w czoło i stwierdził, że dałam sobie wyprać mózg jakiejś smarkuli po studiach. Potem wziął Patryka na poważną męską rozmowę i wytłumaczył mu, że pożyczanie wchodzi w grę tylko wtedy, gdy jest koniecznością, na przykład, kiedy ktoś zapomni długopisu i nie ma czym pisać na lekcji albo, dajmy na to, musi odwiedzić chorą babcię, a właśnie zepsuł mu się rower.
– Rozumiesz, synu? – zapytał.
Mały pokiwał głową, choć jakoś bez przekonania.
– Nie mogę się zamieniać z Iwonką na maskotki? – spytał.
– A co zrobisz, gdy jej miś ci się przez przypadek zniszczy? – odpowiedział pytaniem mąż. – Iwonce będzie przykro, przestanie cię lubić, nawet jeśli odkupisz jej podobnego.
– Odkupię?
– A coś ty myślał? Takie jest życie, chłopie.
Olek uważał, że wytłumaczył młodemu i sprawa jest załatwiona. Ja miałam wątpliwości.
Jeszcze przez kilka dni dla spokoju ducha sprawdzałam tornister syna, ale ponieważ nie znalazłam w nim żadnej rzeczy należącej do kogoś innego, powoli się uspokoiłam. Chyba dotarło…
Wszystko było pięknie do wczoraj, gdy wracając z pracy, zastałam siedzącą na ławce przed naszym blokiem jedną z matek, którą zapamiętałam z zebrania. Kobieta najwyraźniej czekała na mnie. Wyglądała jak chmura gradowa, więc od razu miałam złe przeczucia, i słusznie… Okazało się, że mój Patryk na przerwie pożyczył od jej Maćka telefon komórkowy, bo chciał sobie pograć. Któryś ze starszych chłopców go pchnął, telefon upadł na posadzkę i pękł ekranik.
Może po cichu dołożyć do naprawy?
Szczęście w nieszczęściu, kobieta była spokojna i nie robiła awantur. Wyjaśniła sytuację, wręczyła mi zepsuty sprzęt i oświadczyła, że oczekuje, iż zachowam się właściwie. Pech, że akurat Olek wracał z warsztatu i wkroczył, gdy się rozstawałyśmy. Szczerze mówiąc, najchętniej bym przed nim całą tę sprawę ukryła. A tak – wiadomo: znów zaczną się wielogodzinne kazania, przyrzeczenia i inne korowody. No cóż, stało się.
Tak jak przypuszczałam, afera w domu wybuchła nieziemska. Patryk dostał burę, że nie dotrzymuje słowa; popłakał się, tłumaczył – no, serce się krajało.
– Nie masz w swojej komórce gier? – pytał mąż.
– Mam, ale inne! – szlochał syn. – Takiej nie…
– Bo nie da się w życiu mieć wszystkiego! – Olek huknął pięścią w stół. – Im szybciej to sobie przyswoisz, synu, tym łatwiej będzie ci się żyło!
Było mi szkoda Patryka, lecz milczałam, czując, że mąż ma rację. Gdy jednak zakończył rozmowę stwierdzeniem, że za naprawę zapłaci Patryk ze swoich oszczędności ciułanych skrupulatnie w „śwince”, nie wytrzymałam.
– Ale przecież on zbiera na nowy rower! – wtrąciłam się.
– Trudno, poczeka na niego dłużej – Olek był nieugięty.
– Dziadkowie wrzucali mu pieniądze do skarbonki na określony cel – przypomniałam, lecz mąż tylko wzruszył ramionami.
To nie wszystko… Dziś brat, do którego zaniosłam uszkodzony telefon, dał znać, że nie tylko ekran ucierpiał w wyniku wypadku, i naprawa będzie droższa, niż się wydawało. Zastanawiam się, czy w ogóle o tym wspominać mężowi, czy po cichutku dopłacić brakującą sumę. Przecież Patryk kompletnie się spłucze przez tę chwilę nieuwagi, która – powiedzmy sobie szczerze – mogła się zdarzyć każdemu. Nawet dorosłemu!
Czytaj także:
„Syn zamiast kopać piłkę z kolegami, dzierga szaliki i ogląda seriale. Wszystko przez teściową. To ona robi z niego ciamajdę”
„Mój syn był zwykłym leniem i cwaniakiem. Wkurzało mnie, że mąż widzi w nim złote dziecko i ze wszystkiego usprawiedliwia”
„Syn stracił najlepszego przyjaciela i zamknął się w sobie. To niedorzeczne. Nawet po śmierci babci tak nie rozpaczał”