„Syn od lat wini mnie za rozpad naszej rodziny. Nie zamierzam wyprowadzać go z błędu, bo chcę, by dobrze myślał o ojcu”

matka, która okłamuje syna fot. Adobe Stock, Daisy Daisy
„– Marysiu, zastanawiałam się, jak ci to przekazać możliwie najsubtelniej, ale kiedy patrzę, jak się tu uwijasz sama przy dziecku, to normalnie szlag mnie trafia – zaczęła. – Powiem zatem wprost. Widziałam twojego męża, jak szedł ulicą z jakąś młodą, ładną kobietą. Trzymali się za ręce i wyglądali na zakochanych”.
/ 26.02.2023 18:30
matka, która okłamuje syna fot. Adobe Stock, Daisy Daisy

Dzisiaj odwiedził mnie Błażej. Wpadł na chwilę, która niespodziewanie przedłużyła się o dobrą godzinę. Rozmowa zeszła bowiem na – wydawałoby się – moje dawno zapomniane rozstanie z jego ojcem. Błażej zapytał, dlaczego złożyłam pozew o rozwód. I dziś, tak samo jak tamtej jesieni dwadzieścia lat temu, odpowiedziałam, że po prostu przestaliśmy się kochać.

Kiedy syn miał zaledwie siedem lat, myślałam, że takie wytłumaczenie jest najlepsze, że nie powinnam mówić nic, co stawiałoby jego ojca w złym świetle. Nie chciałam, by moje dziecko cierpiało. Przecież już sam rozwód był dla niego strasznym przeżyciem. Uważam, że nie jest dobrze, gdy ojciec przestaje być dla dziecka autorytetem, bo wtedy wali się u małego człowieka cały świat.

Dlatego właśnie nie powiedziałam Błażejowi, że przestałam szanować jego tatę, i że nie mogłam z nim być ani chwili dłużej, ponieważ nie potrafiłam mu już zaufać. Nigdy też nie mściłam się na Tadeuszu, odsuwając od niego syna; nie utrudniałam im kontaktów.

Błażej jest dzisiaj dorosłym mężczyzną, ma własną rodzinę, i pewnie dlatego nie bardzo chce mu się wierzyć w moją wersję o wygasłych uczuciach.

– Mamo, nigdy o nic ojca nie oskarżałaś, więc przez wiele lat tylko ciebie obwiniałem o to, że odszedł – przyznał teraz. – Pamiętam, że wcale nie chciał się wyprowadzić – powiedział Błażej. – Ale im jestem starszy, tym więcej mam wątpliwości. Dobrze cię znam, nie jesteś egoistką, nie rozwaliłabyś rodziny tylko dlatego, że przestałaś ojca kochać. Na własne życzenie zostałaś samotną matką? Wiedziałaś, że samej będzie ci ciężko, że będziesz musiała pracować ponad siły, a mimo to zdecydowałaś się na rozwód… Co takiego się między wami wydarzyło?

Byłam wtedy młoda, zakochana i ambitna

Tadeusza poznałam na studiach, był moim pierwszym mężczyzną. Niewiele wiedziałam wtedy o antykoncepcji, więc od razu zaszłam w ciążę. Konsekwencją był szybki ślub i samodzielne życie dwojga nie najlepiej przygotowanych do tego studentów.

Na szczęście babcia podarowała mi małe mieszkanie, dzięki temu nie musieliśmy mieszkać z rodzicami. Z jednej strony dobrze, a z drugiej źle, bo nagle zmuszeni zostaliśmy do odpowiedzialności. Sami musieliśmy o siebie zadbać, a przede wszystkim się utrzymać. I skończyć studia.

Próbowałam pogodzić pracę w spółdzielni studenckiej, zajęcia na uczelni i opiekę nad maleńkim dzieckiem, ale nie dałam rady. Postarałam się więc o dwuletni urlop dziekański. Chciałam być wzorową żoną, dlatego wzięłam na siebie cały trud stworzenia prawdziwego domu – gotowałam mężowi obiady, robiłam kanapki, prałam, prasowałam, no i opiekowałam się maleństwem. Nie wiem, jak udało mi się to wszystko połączyć i nie paść na twarz ze zmęczenia, zwłaszcza że mały dużo chorował i nie spał po nocach. Młodość? Miłość? Ambicja?

Mąż w tym czasie kończył studia i dorabiał korepetycjami. Kiedy obronił pracę magisterską i zaczął pracować w liceum, odetchnęłam. Mogłam nareszcie i ja zrobić dyplom. Błażej rósł jak na drożdżach, poszedł do przedszkola, ukończenie przeze mnie studiów było więc całkiem realne. Gdy w końcu stałam się magistrem i rozpoczęłam pracę w wymarzonym zawodzie, nadal starałam się podołać roli idealnej żony i matki. Żyliśmy więc jak modelowa rodzina, w której ojciec pracuje i wypoczywa, a matka pracuje i… nie wypoczywa.

Łączyłam obowiązki zawodowe z zajęciem kucharki, sprzątaczki oraz opiekunki do dziecka, i nawet do głowy mi nie przyszło, że podział ról powinien być bardziej sprawiedliwy. Kiedy objuczona siatkami wracałam do domu, Tadek wypoczywał tam już od kilku godzin, bo jako nauczyciel kończył zajęcia około 14. Aby nabrać sił przed kolejnym dniem, wymagał w domu ciszy, ze względu na hałas, który musiał znosić na szkolnych korytarzach. Mało mówił, bo głos nadwyrężał sobie podczas lekcji.

Szanowałam to, choć miałam nieodparte wrażenie, że zaczynamy się od siebie oddalać. Rozmowy w związku to przecież podstawa. To one ludzi zbliżają i dają poczucie, że podstawą małżeństwa jest nie tylko erotyczna bliskość, ale też przyjaźń.

Nie, cioci musiało się coś przywidzieć…

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Tadek, owszem, rozmawia o ważnych sprawach, tyle że nie ze mną. Pewnego dnia miałam zostać w pracy do późnego wieczoru, lecz wróciłam wcześniej. Otwieram drzwi, w przedpokoju wisi damski płaszcz i stoją pantofle na wysokim obcasie. Z pokoju dobiega nastrojowa muzyka. Wchodzę. Na stole otwarta butelka deserowego wina, ciasteczka. Na kanapie siedzi mój mąż, a obok – wsparta na poduchach – półleży jego koleżanka z pracy, nauczycielka geografii, Grażyna. Nogi ma przykryte kocem, stopy opiera na Tadka udach. Rozmawiają, w dłoniach trzymają kieliszki. W drugim pokoju bawi się Błażejek…

Niby nic dramatycznego się nie działo, a jednak coś tu mocno było nie tak. Na mój widok oboje zerwali się, jakby upiora zobaczyli. Zaczęli się gęsto tłumaczyć, że mieli mnóstwo ważnych spraw do omówienia. Zawodowych. Mąż zapytał, czy napiję się z nimi wina… Zrobiło mi się przykro – nie pamiętałam, kiedy ostatnio przykrył mnie kocem ani kiedy piliśmy razem wino i rozmawialiśmy.

Ta historia powinna być dla mnie sygnałem ostrzegawczym. Ale nie była. Niestety, nie zaczęłam się baczniej przyglądać mężowi, wątpić w jego wieczne przemęczenie; nie zastanawiał mnie też jego brak chęci do wspólnego spędzania wolnego czasu z rodziną. W wakacje i ferie zimowe Tadek zatrudniał się jako wychowawca na szkolnych obozach, podczas gdy ja zostawałam sama z dzieckiem. W czasie roku szkolnego coraz częściej pracował po godzinach – a to zebrania, a to kółka zainteresowań, a to rady pedagogiczne. Czas mijał, widywaliśmy się coraz rzadziej.

Któregoś roku wybraliśmy się do ciotki na Mazury. Nareszcie całą rodziną! W połowie urlopu Tadek zakomunikował mi:

Muszę wracać do Warszawy, bo ma być nadzwyczajna rada pedagogiczna, i jeszcze na dodatek dyrektor poprosił mnie o pomoc przy układaniu planu zajęć. Nie mogę odmówić.

Tłumaczył, że dzięki temu tak ułoży plan, żeby w środku tygodnia mieć jeden wolny dzień.

– Wolny dzień w środku tygodnia spędzisz na spaniu albo na rozmowach z koleżanką nauczycielką, a nie z nami, bo my w tym czasie będziemy poza twoim zasięgiem. Błażej w szkole, a ja w pracy – skwitowałam.

Kilka dni po wyjeździe Tadka przyjechała na Mazury moja druga ciotka. Wieczorem, gdy położyłam synka do łóżka, zabrała mnie na taras.

– Marysiu, zastanawiałam się, jak ci to przekazać możliwie najsubtelniej, ale kiedy patrzę, jak się tu uwijasz sama przy dziecku, to normalnie szlag mnie trafia – zaczęła. – Powiem zatem wprost. Widziałam twojego męża, jak szedł ulicą z jakąś młodą, ładną kobietą. Trzymali się za ręce i wyglądali na zakochanych. Mam nadzieję, że to nie jego uczennica, bo byłby to już szczyt wszystkiego!

Najpierw i mnie szlag trafił, lecz zaraz potem pomyślałam, że to nie może być prawda. Ciotka pewnie miała zwidy!

Tydzień później przyjechał po nas Tadek. Był stęskniony i nic nie wskazywało na to, że ma romans. Wróciliśmy do domu. Rozpoczął się rok szkolny. Błażej poszedł do pierwszej klasy. Miesiąc potem zachorował, więc wzięłam zwolnienie. Gdy mały dochodził do siebie i wreszcie zaczął się bawić, zajęłam się porządkami…

Miałam nadzieję, że mi to wytłumaczy

Nad kanapą wisiała półka z książkami męża, zaczęłam sprzątanie od niej. Była mocno przeciążona. Pewnie dlatego, gdy zdejmowałam z niej jakieś durnostojki, obluzowały się śruby i półka runęła. Na samym szczycie stał wielki album babci, „Warszawa w XIX wieku”. Jako że książka była największa i najcięższa, zleciała w dół najszybciej – grzmotnęła o ziemię i otworzyła się…

Spomiędzy stron wypadła koperta. Zdziwiona zajrzałam do środka. Cóż za romantyczny skarb! Schowany był tam kosmyk włosów przewiązany wstążeczką i wakacyjne zdjęcie mojego męża z kobietą. Nie ze mną, niestety. To była ta Grażyna, nauczycielka, z którą tak się zagadał u nas w domu. Szli po łące, trzymając się za ręce. Wyglądali jak para zakochanych.

Patrzyłam na fotografię zdumiona. Po chwili zaczęłam się zastanawiać, kto ją zrobił. Przychodził mi do głowy tylko Grzegorz, przyjaciel Tadka, nauczyciel matematyki z tej samej szkoły. Ale jeśli zrobił zdjęcie, to znaczy, że o wszystkim wiedział i aprobował! Romans nauczycieli, każde w związku… Gdzie się podziały te wszystkie zasady, o których tak często mówił mi mąż?! Nie mieściło mi się to w głowie.

Popatrzyłam na wielki babciny album leżący na podłodze, powiedziałam: „Dziękuję, babciu” i pomyślałam, że muszę dowiedzieć się czegoś u źródła.

Było już późne popołudnie, Tadek miał wrócić wieczorem, podobno miał korepetycje. Rozsadzała mnie złość, nie mogłam czekać ani minuty dłużejPoprosiłam sąsiadkę, by godzinę posiedziała z Błażejkiem, i pojechałam do Grzegorza. Musiałam poznać prawdę.

– Rzeczywiście to ja zrobiłem zdjęcie, ale nie jest tak, jak myślisz – powiedział. – Musisz porozmawiać z Tadkiem.

Wyczułam, że coś kręci, lecz nie było sensu drążyć tematu. Grzesiek to przecież przyjaciel mojego męża, a nie mój. I, jak się przekonałam, lojalny. Kiedy wróciłam do domu, Tadeusz siedział w fotelu. Minę miał nietęgą. Zaskoczony był widokiem sąsiadki zajmującej się naszym synem, bo do tej pory nigdy się to nie zdarzyło, i wyrwaną ze ściany półką. Kiedy zostaliśmy sami i Błażej zasnął, położyłam przed mężem feralną kopertę.

Jak długo to trwa? – zapytałam po prostu.

– To już skończone – odpowiedział, gniotąc zdjęcie.

– Skończone? To znaczy, że był początek i środek… – powiedziałam załamana, bo nie taką wiadomość chciałam usłyszeć.

Syn musiał dorosnąć, aby wszystko pojąć

Miałam nadzieję na zaprzeczenie, wytłumaczenie, że sytuacja na zdjęciu była upozowana. To pozwoliłoby mi uwierzyć w jakąś komedię omyłek. Natychmiast przypomniało mi się ostrzeżenie ciotki, w które nie uwierzyłam, a które już wtedy powinnam była potraktować jako czerwone światło.

Moje życie się zawaliło. Byłam załamana i rozgoryczona, tym bardziej że przez wiele lat robiłam wszystko dla dobra naszej rodziny. Starałam się być idealną żoną, kosztem własnych ambicji i przyjemności. I taką dostałam nagrodę za starania!

Gdyby chodziło tylko o zdradę… Zapewne spróbowałabym mu ją wybaczyć i dla dobra dziecka ratować związek. Ale romans z koleżanką z pracy, tak jawny, ostentacyjny! Tego nie dało się niczym usprawiedliwić. Nie potrafiłam żyć u boku mężczyzny, dla którego nie miałam już ani odrobiny szacunku. Wystąpiłam o rozwód. 

Nie chciałam prać brudów przed sądem i rozdrapywać bolesnych ran, dlatego zgodziłam się na rozwód bez orzekania o winie. Poprosiłam Tadka, żeby się jak najszybciej wyprowadził i zabrał z domu wszystko, co tylko chce. Powiedziałam, że to, co zostawi, wyrzucę. Wtedy nie będzie miał pretekstu, by do mnie dzwonić i pytać, czy może przyjść, bo czegoś zapomniał. Bałam się takich spotkań. Nie wiedziałam, na jak długo starczy mi sił, aby zachować spokój i kulturę. Dla dobra synka.

Przez cały ten czas było mi bardzo przykro, że Błażej tylko mnie obwinia o to, że ojciec odszedł. Brałam to pod uwagę, nie mówiąc mu całej prawdy o naszym rozstaniu. Dziecko zawsze było dla mnie najważniejsze. Nie chciałam go zatruwać swoją goryczą i wykorzystywać do walki między nami. To właśnie dla jego dobra takiej walki nie prowadziłam. Miałam jednak nadzieję, że kiedy dorośnie, zrozumie mnie i uniewinni. I chyba tak się stało.

Nasza dzisiejsza rozmowa świadczy o tym, że syn spogląda na całą tę sytuację z innej perspektywy. Jestem przekonana, że zrobiłam dobrze, nie wyjawiając mu prawdy. Dzięki temu Błażej szanuje swego ojca, a ja nigdy nie zrobię niczego, co mogłoby to zmienić.

Tadeusz zresztą jest już innym człowiekiem, ożenił się i, jak twierdzi syn, stara się nie zmarnować drugiej szansy na szczęśliwy związek z tą drugą żoną. Podobno jest też naprawdę fajnym dziadkiem. Myślę, że teraz tym bardziej wszelkie wyjaśnienia nie mają sensu, a powracanie do historii sprzed lat nie przyniesie niczego dobrego.

Czytaj także:
„Gdy mąż zdradził mnie i odszedł do kochanki, uparłam się, że ta świnia tego pożałuje. Moja zemsta była słodka jak miód”
„Żona walczyła z rakiem, a ja w tym czasie romansowałem z inną. To Lidka kazała mi się wyprowadzić”
„Mąż rzucił mnie dla 23-letniej kochanki. Romansował z tą flamą tuż pod moim nosem, a ja nic nie widziałam”

Redakcja poleca

REKLAMA