„To miała być chwila zapomnienia a skończyłam z brzuchem. Mam wychowywać dziecko z hipisem bez grosza przy duszy?"

Kobieta w ciaży fot. Adobe Stock, pressmaster
„Jeszcze pół roku temu przez myśl by mi nie przeszło, że w takich warunkach można spędzić weekend. A co dopiero zamieszkać i wychowywać dziecko! Powinnam wpaść w panikę, ale byłam wyjątkowo spokojna. Nagle dotarła do mnie prawda”.
/ 18.06.2022 18:15
Kobieta w ciaży fot. Adobe Stock, pressmaster

Liceum. Przyjęto mnie dokładnie do tego, które sobie upatrzyłam. Olimpiada matematyczna – finał – w drugiej klasie. W trzeciej skupiłam się na rysunku. Bo moim celem była architektura.

Co miało być dalej?

Po lekcjach – angielski, tenis i wolontariat w schronisku. Bo trzeba robić coś nie tylko dla siebie. Matura zdana dokładnie tak, jak planowałam. Na studia dostałam się oczywiście za pierwszym podejściem.

Studia ukończone z wyróżnieniem. Przynajmniej rok za granicą, na Erasmusie. Dalszy wolontariat w schronisku. Jeszcze na studiach jak najwięcej praktyk w renomowanych pracowniach architektonicznych. Dyplom (z wyróżnieniem) i staż. A potem wymarzona praca w wybranej przez mnie pracowni. Miały się o mnie bić te najlepsze!

A życie osobiste? Dopuszczalne. Jak znajdę kogoś odpowiedniego, to mogę z nim być już na studiach. Jak będzie nam się układać, to gdy znajdę wymarzoną pracę, może nawet być ślub (ale niekoniecznie).

Dzieci dopiero po trzydziestce, gdy będę mieć ugruntowaną pozycję zawodową. I jednak jak dzieci, to najpierw ślub. Nie odwrotnie. Piękny plan, prawda? Ciągle nie mogę zrozumieć, co i kiedy poszło nie tak…

Wkurzył mnie jego ton wyższości

Jaśka poznałam na Erasmusie w Szwajcarii. Nie był kolegą ze studiów. Spotkaliśmy się w czasie weekendu, gdy z kolegami z roku pojechaliśmy na wieś. Jasiek pracował u lokalnego bogacza. Opiekował się stadem kóz. Czyli po prostu był pastuchem.

Zaczepił mnie, gdy usłyszał, że ktoś mówi do mnie per „Basia”. Byliśmy na spacerze. Kątem oka widziałam, że wśród kóz za ogrodzeniem ktoś się uwija, ale nie zwróciłam na niego wcześniej uwagi.

– Hej. Jesteś z Polski? – zawołał.

Odwróciłam się. Machał do mnie chłopak od kóz. Ubrany w kolorowe szarawary, z gołą, opaloną klatą. Spod zamotanej na głowie chusty wystawały dredy. Przystojniak, ale kompletnie nie w moim typie. Ale nie było powodu, żeby być niegrzeczną. Jeszcze pomyśli, że zadzieram nosa.

– No jestem – przyznałam. – I jakoś podejrzewam, że ty też.

– Brawo, zgadłaś. Jasiek. Z Gorzowa.

– Basia. Z Warszawy – odparłam.

Mój nowy znajomy skrzywił nos.

– Stoliczanka, powinienem się domyślić. Pewnie na Erasmusie. Bo na urlop jeszcze nie pora. Zgadłem?

Wkurzył mnie jego ton wyższości.

Wielki proletariusz się znalazł!

– A i owszem. Masz coś przeciwko edukacji? A może przeciwko edukacji kobiet? Bo mają rodzić dzieci i mężów obsługiwać? – uznałam, że najlepiej będzie przejść do kontrataku. Janek nie wyglądał na męskiego szowinistę, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

– Hola, hola, wyluzuj. Ja tylko zapytałem. Też jestem studentem, tylko chwilowo między wydziałami. Wylali mnie z filozofii, od października zaczynam etnografię. W Poznaniu. A dla zabicia czasu – praca na świeżym powietrzu. Polecam. Płacą nie najgorzej i można się pięknie opalić – Janek, parodiując modeli, obrócił się dookoła i przybrał kuszącą pozę. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.

– OK, rozejm. Tylko żartowałam.

Moi koledzy stali zniecierpliwieni kilkanaście metrów dalej i znacząco pokazywali na zegarki.

– Muszę lecieć. Śpimy w pensjonacie we wsi. Na dole jest bar. Może się spotkamy około dwudziestej? Pogadamy jak rodak z rodaczką – zaproponowałam.

Zaskoczyło mnie, że tak się ucieszyłam, gdy Janek się zgodził. Od takich chłopaków zawsze miałam się trzymać z daleka!

Gdy wieczorem zeszłam do baru – Janek już tam był. Siedział przy barze i pił piwo. Tym razem miał na sobie białą koszulę bez kołnierzyka i jasne dżinsy. Strój podkreślał jego piękną opaleniznę.

To było wbrew moim wszelkim zasadom

Zamówiłam wino, znaleźliśmy stolik w ogródku. Ja opowiedziałam o moich studiach, on o swojej pracy. O swoich podopiecznych mówił pięknie. Widać było, że bardzo lubi zwierzęta. Gdy zrewanżowałam się opowieścią o wolontariacie w schronisku, zauważyłam, że był zaskoczony. Widać z początku wziął mnie za karierowiczkę bez serca.

– W domu rodzinnym mamy pięcioletniego Pimpka bez tylnej łapki i suczkę wyrzuconą z auta, Misię. Słodziaki. A ty?

– No tak, nie poznałaś dzisiaj Szeryfa. Został w domu, bo poranił sobie wczoraj łapę. Jeździ ze mną wszędzie. Tu okazało się, że ma też zadatki na psa pasterskiego. Świetnie sobie radzi z kozami. Mogę ci go jutro przedstawić. Pójdziemy razem na spacer. Pokażę ci moje sekretne miejsce. Turyści go nie znają.

I tak przez przypadek okazało się, że jesteśmy umówieni na randkę. Szeryf był wielkim wesołym kundlem. Od razu się polubiliśmy. Janek zabrał mnie do ukrytego w skałach małego wodospadu. Rzeczywiście, było tu pięknie. Kaskada wody wpadała do małego jeziorka.

– Kąpiemy się? – zawołał i nie czekając na odpowiedź, ściągnął koszulkę, spodnie i dał nura do wody. 

To był maj. Było ciepło, ale woda musiała być jeszcze lodowata. Nie chciałam jednak wyjść na piecucha z Warszawy. Rozebrałam się do bielizny i wskoczyłam do wody.

– Hurra! – wrzasnął Janek i do mnie podpłynął.

Nie wiem, jak to się stało, że nagle trzymał mnie na rękach i namiętnie się całowaliśmy. To było wbrew moim wszelkim zasadom. Przecież w ogóle się nie znaliśmy! I na pewno nie był materiałem na męża i ojca moich dzieci. Wołałam sama do siebie: „Baśka, opamiętaj się! Co ty wyprawiasz?”. A jednocześnie robiłam zupełnie co innego.

Obiecałam Jankowi, że przyjadę do niego na następny weekend. Przez cały tydzień walczyłam sama ze sobą. Po raz pierwszy w życiu chciałam być spontaniczna. I jednocześnie bardzo się tego bałam.

Chyba oboje postradaliśmy zmysły

Jednak gdy nadszedł piątek, wsiadłam do autobusu i pojechałam do niego na wieś. Pierwszą wspólną noc spędziliśmy na kocu rozpostartym na podłodze. Prycza w chacie Janka była na „te rzeczy” zdecydowanie zbyt wąska.

– Janek, co ja tu robię? Z tobą? To nie ma nic wspólnego z moim planem – zdobyłam się na szczere wyznanie.

– A ja? Co ja tu robię ze sztywniarą ze stolicy? – zaśmiał się. – Żeby się nie kłócić, umówmy się, że po prostu oboje postradaliśmy zmysły.

Spotykaliśmy się co weekend do końca mojego pobytu w Szwajcarii. W lipcu wróciłam do domu. A w sierpniu odkryłam, że jestem w ciąży. Gdy minął pierwszy szok, ze zdziwieniem zauważyłam, że nie jestem ani zła, ani wystraszona. Nie poznawałam samej siebie.

Miałam 21 lat, ciągle studiowałam i spodziewałam się dziecka hipisa bez grosza przy duszy. Powinnam wpaść w panikę, ale byłam wyjątkowo spokojna. Jak dotychczas bywało tak tylko wtedy, gdy wszystko szło zgodnie z planem. Nagle dotarła do mnie prawda – najwyraźniej powinnam swoje plany zmienić!

Zadzwoniłam do Janka. Był zaskoczony, ale zaraz powiedział, że jest super, że wszystko będzie dobrze i że na pewno damy sobie radę. Do Polski wrócił na początku września, a do Warszawy dotarł dopiero po tygodniu. Byłam trochę zła, że gdzieś się zawieruszył, ale tym razem okazało się, że to Janek ma plan.

– Jedziemy na przejażdżkę – zaordynował, gdy tylko wycałował mnie i mój brzuch (a ja jeszcze wycałowałam Szeryfa). Wsiedliśmy do jego rozklekotanego busa, w którym woził swój cały dobytek. Zatrzymaliśmy się gdzieś między Warką a Kozienicami. Na polanie stał mały drewniany dom.

– Chodź, oprowadzę cię po naszym majątku – zawołał.

Bał się, co usłyszy, gdy przerwie

Koło domu stała zagroda. Ze środka dobiegło charakterystyczne meczenie.

– Poznaj Miecię i Czesię. Przywiozłem je ze Szwajcarii, to rodzaj premii. Dom i działkę wydzierżawiłem. Ale jak nam się spodoba – możemy je kiedyś kupić. Właściciel jest otwarty na negocjacje. Nie ma prądu, ale jest woda w studni. Jak kupimy generator, to i pompę zainstaluję.

Jeszcze pół roku temu przez myśl by mi nie przeszło, że w takich warunkach można spędzić weekend. A co dopiero zamieszkać i wychowywać dziecko! Ale tutaj było tak pięknie…  Wnętrze wymagało pracy, ale jeżeli Janek w ciągu tygodnia sam zrobił stół i ławki do kuchni, to nie miałam wątpliwości, że za miesiąc w domu będzie wszystko, czego nam potrzeba.

– Myślę, że mogę tu żyć! – zawołałam.

Na studiach wzięłam urlop dziekański. Wiem, że kiedyś je skończę, ale na razie muszę odchować córkę. W tej chwili mój świat to ona, Janek, nasze kozy i psy. Wstaję bladym świtem, karmię córkę, doję kozy i nie mogę się nadziwić, że te proste czynności dają mi tyle szczęścia. Absolutnie niezaplanowanego.

Czytaj także:
„Zakochałem się w dziewczynie poznanej na plaży. Robiłem wszystko, żeby się z nią umówić, ale ona skrywała tajemnicę"
„Mój pacjent odrzucał kobietę, którą kochał. Panicznie się bał, że nie spełni jej oczekiwań w łóżku. Wszystko przez matkę”
„Mieszkamy z partnerem w 2 oddzielnych domach. Nie wchodzimy sobie w drogę, odpowiada nam to”

Redakcja poleca

REKLAMA