„Swojego męża znalazłam pod stertą kurzu. Odgrzebałam stary obraz, a ślubnego dostałam w pakiecie”

szczęśliwa żona fot. iStock, filadendron
„Na spotkanie poszłam prosto z pracy, ubrana byle jak, w dżinsach i swetrze. Tymczasem od stolika podniósł się cholernie elegancki facet w szarym, sportowym garniturze. Opalony i uśmiechnięty. Brunet. Takiego się nie spodziewałam”.
/ 25.08.2023 22:30
szczęśliwa żona fot. iStock, filadendron

Zamiast wydawać forsę na starocie w antykwariatach, powinnaś o siebie zadbać, inaczej nigdy nie znajdziesz sobie faceta – utyskiwała koleżanka. A jednak, nie miała racji…

Pewnego popołudnia wstąpiłam do antykwariatu. Nie spodziewałam się niczego niezwykłego – ostatecznie bywam tam często. Tymczasem na ścianie ujrzałam barwny cud. Miałam przed nosem przepiękne, na moje oko dziewiętnastowieczne akwarele oprawione w stylowe ramki. Było ich sześć. Złapałam za fraki znajomą pracownicę antykwariatu:

– Ewka, co to jest?!

– Wiedziałam, że ci się spodobają, nawet miałam do ciebie dzwonić – powiedziała z uśmiechem od ucha do ucha. – To nowy nabytek, ze spadku. I niedrogie!

„Zależy dla kogo – pomyślałam gorzko. W tej chwili, od ręki, stać mnie było tylko na jeden.”

– Ewa, posłuchaj, dziś wezmę jeden, a jutro wrócę po resztę, okej? Będę musiała się zapożyczyć.

– Chyba możemy się tak umówić – zastanowiła się. – Postaram się je przetrzymać. Ale pod warunkiem, że przyjedziesz po nie do południa!

Kupiłam te obrazy...

– Więc który wybierasz? – zapytała.

Wskazałam na wiejski pejzaż. Następnego dnia od rana prześladował mnie pech. Najpierw rozlałam kawę. Potem okazało się, że mój bankomat jest zepsuty. Do tego jeszcze spóźnił się autobus. Zanim więc dotarłam do antykwariatu, zbliżała się pierwsza. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Moich obrazków nie było, a Ewa miała dziwną minę.

– Słuchaj, głupia sprawa… tylko się nie denerwuj! – zawołała, odczytując moje mordercze zamiary. – Zaraz po otwarciu wparował tu jeden gość, wściekły. Pytał o te akwarelki…

– I sprzedałaś mu je?!

– Musiałam sprzedać, bo się powołał na szefa. Ale tylko dwie. Pozostałe uratowałam, bo wcześniej zdjęłam je ze ściany, chciałam ci zapakować. Nie dojrzał ich pod papierem…

Dobre i to. Kiedy dokonałyśmy transakcji, zadzwonił telefon na biurku. Ewa odebrała i na jej twarzy pojawił się nerwowy grymas.

– Chyba miałaś szczęście – oznajmiła. – Ale heca!

– Powinnam się zmywać?

– Spokojnie! To był szef… powiedział mi, że ten facet jest właścicielem tych obrazków. To znaczy, jednym ze spadkobierców. To znaczy, synem. Bo jest jeszcze córka i to ona sprzedała akwarelki. Facet jest marynarzem. Okazało się, że właśnie wrócił z rejsu i dostał szału, bo siostrzyczka opyliła obrazki bez porozumienia z nim. 

– No to trudno – wzruszyłam ramionami, wstając. – Nie moja wina, że gość ma siostrę idiotkę. Obrazki nabyłam legalnie. Gdybyś miała kłopoty, zwal to wszystko na mnie…

Miałam więc cztery obrazki i rozumiałam, że na pozostałych mogę postawić krzyżyk. Trudno. Następnego dnia zastałam na sekretarce automatycznej wiadomość od Ewy. Brzmiała alarmująco. Oddzwoniłam, lekko zdenerwowana.

– Ten facet domaga się twojego numeru telefonu! – powiedziała. – Jest zdeterminowany. Szef mnie prosił…

– Mowy nie ma – przerwałam jej. – Po coś się przyznała, że mnie znasz? Każdy mógł to kupić!

– Z choinki się urwałaś? Nie ma w tym mieście aż tylu frajerów, którzy wykupują na pniu anonimowe starocie. Mój szef to inteligentny człowiek, od razu się domyślił – odparła z urażoną godnością.

– Chyba zakochana w nim jesteś? – westchnęłam. – Nie zgadzam się. Mów, że nie znasz moich namiarów!

Postanowiłam z nim pogadać

Gdy jednak moja znajoma ekspertka potwierdziła, że nabyłam dzieła znanego artysty, zmieniłam zdanie. Postanowiłam skontaktować się z byłym właścicielem. Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej o losach obrazków! Zadzwoniłam do Ewy.

– Okej, daj mu mój numer komórki – oznajmiłam bez wstępów.

– Naprawdę? – zdumiała się, a w jej głosie wyczułam ulgę. – Sumienie cię ruszyło?

– Odczep się. Po prostu coś odkryłam i potrzebuję informacji.

– Namierzyłaś autora? – zainteresowała się Ewa.

– Niezupełnie, ale obrazki być może stanowią materiał ilustracyjny.

– Dobra, dam mu twój numer i rób, co chcesz.

Zadzwonił już po chwili. Muszę przyznać, że był bardzo kulturalny.
Umówiliśmy się następnego dnia w pubie. Na spotkanie poszłam prosto z pracy, ubrana byle jak, w dżinsach i swetrze. Tymczasem od stolika podniósł się cholernie elegancki facet w szarym, sportowym garniturze. Opalony i uśmiechnięty. Brunet.

Takiego się nie spodziewałam

Zrobiło mi się trochę głupio, postanowiłam jednak nadrabiać miną. Bądź co bądź, nie umawiałam się z nim tu na randkę.

– Nie wygląda pan jak marynarz! – wypaliłam, zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co mówię.

– A jak powinien wyglądać marynarz? – uśmiechnął się i zapalił fajkę.

No, teraz bardziej upodobnił się do wilka morskiego.

– Domyślam się, że chciałby pan odzyskać akwarele, ale…

– Bardzo mi na tym zależy, to cenna pamiątka rodzinna. Zapłacę, ile pani zażąda. Liczę na zrozumienie.

– Rozumiem pana – westchnęłam. – Problem w tym, że ja po prostu bardzo chcę mieć te obrazki. Jestem raczej skłonna odkupić od pana dwa pozostałe. Też nie będę się targować.

Facet przez chwilę przyglądał mi się z zaciekawieniem.

– Dlaczego tak pani na nich zależy?

– Zakochałam się w nich – wyznałam po prostu.

Spojrzał na mnie i po chwili parsknął śmiechem.

– Wolałbym, żeby była pani wyrachowanym kupcem! Wie pani, akwarelki były w mojej rodzinie od stu lat. Moja młodsza siostra lekkomyślnie uznała, że lepiej się tego pozbyć…

– Ale przecież musiała wiedzieć, że pana interesują te rzeczy?!

– Sam nie wiem, czy zdawała sobie z tego sprawę – zmieszał się. – Zawsze żyliśmy w różnych światach…

– Proszę opowiedzieć, jak te obrazki znalazły się w posiadaniu pańskiej rodziny?

– Namalował je mój pradziad, jeszcze zanim rozpoczęło się powstanie styczniowe, w którym uczestniczył.

– A wie pan coś więcej o tych akwarelach?

– Niestety, nie. Tylko tyle, co zostało z przekazów rodzinnych.

Rozmawialiśmy aż do wieczora

Szybko zapomnieliśmy, że jesteśmy rywalami. Wyglądało na to, że się niechcący zaprzyjaźniliśmy…

– Boże, jak późno! – zreflektowałam się nagle. – Muszę lecieć…

– Trudno – uśmiechnął się. – Będę miał szansę przekonywać cię dalej?

– Naprawdę szkoda, że nic nie wiemy o ich tematyce – zagadnęłam przy kolejnym spotkaniu.

– A właśnie, coś ci pokażę…

Wzięłam do ręki plik kartek. Pierwsza była stroną tytułową z rysunkiem przedstawiającym scenę miłosną. Dziewczyna w białej sukience i powstaniec, z ręką na temblaku…

– Teraz już wszystko jasne, prawda? Narzeczony się bił, dziewczę płakało. Napisał dla ukochanej poemat, który ja przechowuję pieczołowicie. A z powstania wrócił… Inaczej by mnie nie było zapewne na świecie! – zaśmiał się. – Przyniosłem go, bo liczyłem, że zmiękniesz…

– Nawet się nie łudź.

– W takim razie istnieje tylko jedno wyjście: musimy się zaprzyjaźnić. A w końcu pewnie wziąć ślub. Inaczej nie odzyskam swoich pamiątek, a ty nie zdobędziesz całego cyklu. Ubijamy interes? – uśmiechnął się, a w jego oczach dostrzegłam błysk.

Może to nie jest taki zły pomysł…

Czytaj także:
„Nie rozumiałam, co córka widzi w nowej koleżance, Aminie. Dopiero potem przejrzałam na oczy”
„Moi faceci zamiast za mną, oglądali się za moją matką. Nie sądziłam, że stanie się rywalką bez skrupułów”
„Wyjazd w góry odebrał mi 2-letniego synka. Ale wracam tam. Dlaczego? Bo jestem wtedy bliżej nieba, a w niebie jest on”

Redakcja poleca

REKLAMA