„Święta marzeń okazały się porażką. Zamiast płakać nad rozlanym barszczem zrobiłam coś, czego nikt się nie spodziewał”

kobieta fot. iStock by Getty Images, svetikd
„Babcia usłyszała fragment rozmowy. Jej triumfalne «A nie mówiłam?» rozbrzmiało jak wyrok. Godzina 17, a lodówka wciąż straszyła pustką. Zaczęliśmy gorączkowe przeszukiwanie szafek i zamrażarki”.
/ 14.12.2024 17:30
kobieta fot. iStock by Getty Images, svetikd

Co roku powtarzam sobie, że muszę podejść do świąt na spokojnie, bez presji. W tym roku postanowiłam zrezygnować z gotowania na Święta i zamówić dania z cateringu.

– No śmiało, raz kozie śmierć – powiedziałam sama do siebie i kliknęłam potwierdzenie zamówienia.

Miało być idealnie

Świąteczna kolacja z cateringu. Kilka lat temu nie pozwoliłabym na to. Ale tym razem coś we mnie pękło. Za dużo stresu, za dużo tej maniackiej potrzeby, by wszystko było jak z obrazka – idealny barszcz, pierogi, karp… Rok temu byłam bliska łez, kiedy indyk na świąteczny obiad spłonął w piekarniku. Nie chciałam tego przeżywać jeszcze raz.

Janek, mój mąż, jak zawsze podszedł do tego stoicko.

– Kochanie, cokolwiek byśmy zrobili i tak będzie dobrze. Przecież święta to my – rzucił, pochylony nad laptopem. Jego spokój był dla mnie zarówno pocieszeniem, jak i źródłem frustracji. Jak on to robi?

Dzieci, czyli Zosia i Tomek, miały swoje zdanie na ten temat. Szesnastoletnia Zosia była zła na cały świat, a Tomek – student, który ledwo wrócił do domu z innego miasta – tylko wzruszył ramionami.

– Mamo, przestań się przejmować. To tylko kolacja – rzucił, kiedy opowiedziałam im o zamówieniu.

Cóż, dla mnie to nie była „tylko kolacja”. To był test. A ja zawsze chciałam być przygotowana na szóstkę.

Złamałam tradycję

Stałam w kuchni, przygotowując się mentalnie do rozmowy z moją mamą. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Ona nigdy nie owijała w bawełnę, a jeśli coś jej się nie podobało, wyrażała to w sposób, który mógłby skłonić do refleksji nawet najtwardsze serca. Oczywiście nie zmieniała zdania. Ale próbować musiałam.

– Mamo… – zaczęłam, ale wstrzymałam oddech, gdy spojrzała na mnie znad okularów. – Chciałam porozmawiać o Wigilii.

Jej brew uniosła się lekko, a ja czułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Zaczęłam mówić, zanim zdążyła coś wtrącić.

– W tym roku postanowiliśmy zamówić jedzenie. Wiesz, catering. Wszystko już zaplanowane – barszcz, pierogi, karp… Będzie pysznie, a ja uniknę stresu i zmęczenia.

Zapadła cisza. Mama odłożyła gazetę, splatając ręce na stole.

– Catering? – Powtórzyła to słowo tak, jakby było obelgą. – Ania, co ty mi tu opowiadasz? Wigilia z cateringu? To nie Wigilia. To… parodia!

– Mamo, to ten sam karp, tylko przygotowany przez kogoś innego. Przecież chodzi o to, żebyśmy byli razem, a nie o to, kto lepi pierogi.

Nie uniknęłam awantury

– Powiedz to mojej kuchni, która przez pięćdziesiąt lat była centrum Wigilii! – Babcia wstała, podpierając się o stół, jakby zamierzała wygłosić przemówienie w obronie narodowych tradycji. – A jaką tradycję ty chcesz przekazać swoim dzieciom? Że święta to pudełko dostarczone przez kuriera?

– Mamo, to nie tak… – próbowałam. – To wciąż nasze święta. Ludzie się liczą, a nie sposób przygotowania jedzenia.

Babcia uniosła dłonie w teatralnym geście.

– No, jeśli to twoja definicja świąt, to powiedz to Zosi i Tomkowi. Zobaczmy, co oni na to.

– Babciu, serio? – Zosia weszła do kuchni, słysząc wymianę zdań. Na jej twarzy malował się sarkastyczny uśmiech. – Jeśli te pierogi nie przyjdą w porcelanie, dostaniesz zawału?

– Zosia, nie zaczynaj… – jęknęłam, widząc, jak babcia rzuca jej spojrzenie, które mogłoby przegonić burzę.

– A może zamówmy też prezenty? – kontynuowała Zosia, ignorując moje protesty. – Dostawa na czas, z ładnym opakowaniem.

– Zośka, dość! – Janek wszedł do kuchni z grobową miną. – Może zmieńmy temat? Na przykład jak długo jeszcze zamierzacie mnie torturować tą rozmową?

Zamówienie nie dotarło

Babcia prychnęła, ale usiadła z powrotem w fotelu, wyraźnie zmęczona

– Zobaczymy, jak ci to wyjdzie. Ale pamiętaj moje słowa: święta nie są takie same, gdy oddajesz duszę tradycji za pudełko barszczu.

Wypuściłam powietrze, starając się zachować spokój. Czułam jednak, że ta wojna jeszcze się nie skończyła.

Ranek w Wigilię zaczął się niepokojem. Zamówienie miało dotrzeć o dziewiątej, ale o dziesiątej wciąż nie było śladu kuriera. Z bijącym sercem wybrałam numer cateringu. Odebrał jakiś młody, zmieszany chłopak.

– Jak to „w złe miejsce”? – powtarzałam, zaciskając telefon w dłoni. – Przecież wszystko potwierdzaliśmy!

– Bardzo przepraszamy, pani zamówienie trafiło pod niewłaściwy adres. Nasze ekipy są teraz rozproszone, nie wiem, czy zdążymy dostarczyć nowe na czas – usłyszałam.

Odłożyłam telefon, czując, jak narasta we mnie panika. Janek spojrzał na mnie uspokajająco, ale jego ton nie pomógł.

– Trzeba improwizować. Co mamy w lodówce? – zaproponował.

Byłam spanikowana

Babcia usłyszała fragment rozmowy. Jej triumfalne „A nie mówiłam?” rozbrzmiało jak wyrok.

Godzina 17, a lodówka wciąż straszyła pustką. Zaczęliśmy gorączkowe przeszukiwanie szafek i zamrażarki. Janek triumfalnie wyjął makaron, a Tomek dorzucił jajka.

– Świąteczna kolacja w stylu studenckim – zażartował, podrzucając paczkę sera.

Zosia otworzyła puszkę groszku.

– Jeśli zamkniemy oczy, może poczujemy ducha Świąt.

Babcia stała na uboczu, z założonymi rękami.

– A mówiłam… – zaczęła, ale urwała, widząc moje spojrzenie.

W końcu i ona wzięła się za krojenie resztek warzyw. Atmosfera powoli się rozluźniała. Janek włączył kolędy, Zosia zrobiła zdjęcie talerza z „improwizowaną sałatką”, a Tomek zaczął opowiadać anegdoty ze studiów.

– No, przynajmniej nie muszę jeść waszych wegańskich pierogów – podsumowała babcia, pierwszy raz się uśmiechając.

A jednak się udało

Siedzieliśmy przy stole, na którym królowały jajka sadzone, makaron z serem i improwizowana sałatka z groszku i kukurydzy. Nie było tradycyjnego barszczu ani karpia, ale śmiechu było więcej niż zwykle.

– Idealnie – rzucił Tomek, wznosząc plastikowy kieliszek z sokiem. – Najlepsze święta od lat!

Zosia spojrzała na babcię, która z zaskakującym entuzjazmem nakładała sobie drugą porcję.

– No co? Przynajmniej nie smażyłam karpia! – rzuciła z udawaną obojętnością.

Kolędy grały w tle, a na stole pojawiły się mandarynki, jedyny „świąteczny” akcent. Zosia wyciągnęła telefon i zaczęła robić zdjęcia, śmiejąc się przy każdej kolejnej minie Tomka.

– Tego nie zapomnę – mruknęłam do Janka, patrząc, jak babcia próbuje rozpakować prezent od Zosi.

– Bo to są prawdziwe święta. – Ścisnął moją dłoń. – Bez perfekcji, ale z nami wszystkimi.

Wieczorem, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, usiadłam przy stole, patrząc na puste talerze i okruszki. W tle wciąż cicho grały kolędy. To nie były święta, jakie zaplanowałam, ale może właśnie o to chodziło.

Byliśmy szczęśliwi

– Czasem idealne święta to te, które nie są idealne – powiedziałam sama do siebie, śmiejąc się pod nosem.

Mama podeszła, niosąc swoją ulubioną filiżankę z herbatą.

– Powiem ci coś, Aniu – zaczęła, siadając obok. – Może i te wasze jajka sadzone to profanacja, ale… Dziś było jak za dawnych lat. Rodzina, śmiech, prawdziwe wspomnienia.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– To znaczy, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli za rok powtórzymy „wigilię na patelni”?

Babcia uśmiechnęła się szeroko, po raz pierwszy od dawna.

– O ile znajdę lepszy przepis na makaron, to kto wie?

Zgasiłam światło w kuchni, czując ciepło, które wypełniło cały dom. Święta nie muszą być idealne, by były prawdziwe.

Anna, 41 lat

Czytaj także:
„Dobrze zarabiałem, ale nie szanowałem pieniędzy. Przestałem cwaniakować, gdy nagle uderzyłem o dno”
„Płacząc nad karpiem ze zmęczenia, przysięgłam sobie spokojne święta. Mam gdzieś rodzinne tradycje”
„Mąż obiecał wybudować mi pałac, na który zasługuję. Wreszcie spełnił swoje marzenia, a ja tyram jak pokojówka w hostelu”

Redakcja poleca

REKLAMA