Co roku powtarzam sobie, że muszę podejść do świąt na spokojnie, bez presji. W tym roku postanowiłam zrezygnować z gotowania na Święta i zamówić dania z cateringu.
– No śmiało, raz kozie śmierć – powiedziałam sama do siebie i kliknęłam potwierdzenie zamówienia.
Miało być idealnie
Świąteczna kolacja z cateringu. Kilka lat temu nie pozwoliłabym na to. Ale tym razem coś we mnie pękło. Za dużo stresu, za dużo tej maniackiej potrzeby, by wszystko było jak z obrazka – idealny barszcz, pierogi, karp… Rok temu byłam bliska łez, kiedy indyk na świąteczny obiad spłonął w piekarniku. Nie chciałam tego przeżywać jeszcze raz.
Janek, mój mąż, jak zawsze podszedł do tego stoicko.
– Kochanie, cokolwiek byśmy zrobili i tak będzie dobrze. Przecież święta to my – rzucił, pochylony nad laptopem. Jego spokój był dla mnie zarówno pocieszeniem, jak i źródłem frustracji. Jak on to robi?
Dzieci, czyli Zosia i Tomek, miały swoje zdanie na ten temat. Szesnastoletnia Zosia była zła na cały świat, a Tomek – student, który ledwo wrócił do domu z innego miasta – tylko wzruszył ramionami.
– Mamo, przestań się przejmować. To tylko kolacja – rzucił, kiedy opowiedziałam im o zamówieniu.
Cóż, dla mnie to nie była „tylko kolacja”. To był test. A ja zawsze chciałam być przygotowana na szóstkę.
Złamałam tradycję
Stałam w kuchni, przygotowując się mentalnie do rozmowy z moją mamą. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Ona nigdy nie owijała w bawełnę, a jeśli coś jej się nie podobało, wyrażała to w sposób, który mógłby skłonić do refleksji nawet najtwardsze serca. Oczywiście nie zmieniała zdania. Ale próbować musiałam.
– Mamo… – zaczęłam, ale wstrzymałam oddech, gdy spojrzała na mnie znad okularów. – Chciałam porozmawiać o Wigilii.
Jej brew uniosła się lekko, a ja czułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Zaczęłam mówić, zanim zdążyła coś wtrącić.
– W tym roku postanowiliśmy zamówić jedzenie. Wiesz, catering. Wszystko już zaplanowane – barszcz, pierogi, karp… Będzie pysznie, a ja uniknę stresu i zmęczenia.
Zapadła cisza. Mama odłożyła gazetę, splatając ręce na stole.
– Catering? – Powtórzyła to słowo tak, jakby było obelgą. – Ania, co ty mi tu opowiadasz? Wigilia z cateringu? To nie Wigilia. To… parodia!
– Mamo, to ten sam karp, tylko przygotowany przez kogoś innego. Przecież chodzi o to, żebyśmy byli razem, a nie o to, kto lepi pierogi.
Nie uniknęłam awantury
– Powiedz to mojej kuchni, która przez pięćdziesiąt lat była centrum Wigilii! – Babcia wstała, podpierając się o stół, jakby zamierzała wygłosić przemówienie w obronie narodowych tradycji. – A jaką tradycję ty chcesz przekazać swoim dzieciom? Że święta to pudełko dostarczone przez kuriera?
– Mamo, to nie tak… – próbowałam. – To wciąż nasze święta. Ludzie się liczą, a nie sposób przygotowania jedzenia.
Babcia uniosła dłonie w teatralnym geście.
– No, jeśli to twoja definicja świąt, to powiedz to Zosi i Tomkowi. Zobaczmy, co oni na to.
– Babciu, serio? – Zosia weszła do kuchni, słysząc wymianę zdań. Na jej twarzy malował się sarkastyczny uśmiech. – Jeśli te pierogi nie przyjdą w porcelanie, dostaniesz zawału?
– Zosia, nie zaczynaj… – jęknęłam, widząc, jak babcia rzuca jej spojrzenie, które mogłoby przegonić burzę.
– A może zamówmy też prezenty? – kontynuowała Zosia, ignorując moje protesty. – Dostawa na czas, z ładnym opakowaniem.
– Zośka, dość! – Janek wszedł do kuchni z grobową miną. – Może zmieńmy temat? Na przykład jak długo jeszcze zamierzacie mnie torturować tą rozmową?
Zamówienie nie dotarło
Babcia prychnęła, ale usiadła z powrotem w fotelu, wyraźnie zmęczona
– Zobaczymy, jak ci to wyjdzie. Ale pamiętaj moje słowa: święta nie są takie same, gdy oddajesz duszę tradycji za pudełko barszczu.
Wypuściłam powietrze, starając się zachować spokój. Czułam jednak, że ta wojna jeszcze się nie skończyła.
Ranek w Wigilię zaczął się niepokojem. Zamówienie miało dotrzeć o dziewiątej, ale o dziesiątej wciąż nie było śladu kuriera. Z bijącym sercem wybrałam numer cateringu. Odebrał jakiś młody, zmieszany chłopak.
– Jak to „w złe miejsce”? – powtarzałam, zaciskając telefon w dłoni. – Przecież wszystko potwierdzaliśmy!
– Bardzo przepraszamy, pani zamówienie trafiło pod niewłaściwy adres. Nasze ekipy są teraz rozproszone, nie wiem, czy zdążymy dostarczyć nowe na czas – usłyszałam.
Odłożyłam telefon, czując, jak narasta we mnie panika. Janek spojrzał na mnie uspokajająco, ale jego ton nie pomógł.
– Trzeba improwizować. Co mamy w lodówce? – zaproponował.
Byłam spanikowana
Babcia usłyszała fragment rozmowy. Jej triumfalne „A nie mówiłam?” rozbrzmiało jak wyrok.
Godzina 17, a lodówka wciąż straszyła pustką. Zaczęliśmy gorączkowe przeszukiwanie szafek i zamrażarki. Janek triumfalnie wyjął makaron, a Tomek dorzucił jajka.
– Świąteczna kolacja w stylu studenckim – zażartował, podrzucając paczkę sera.
Zosia otworzyła puszkę groszku.
– Jeśli zamkniemy oczy, może poczujemy ducha Świąt.
Babcia stała na uboczu, z założonymi rękami.
– A mówiłam… – zaczęła, ale urwała, widząc moje spojrzenie.
W końcu i ona wzięła się za krojenie resztek warzyw. Atmosfera powoli się rozluźniała. Janek włączył kolędy, Zosia zrobiła zdjęcie talerza z „improwizowaną sałatką”, a Tomek zaczął opowiadać anegdoty ze studiów.
– No, przynajmniej nie muszę jeść waszych wegańskich pierogów – podsumowała babcia, pierwszy raz się uśmiechając.
A jednak się udało
Siedzieliśmy przy stole, na którym królowały jajka sadzone, makaron z serem i improwizowana sałatka z groszku i kukurydzy. Nie było tradycyjnego barszczu ani karpia, ale śmiechu było więcej niż zwykle.
– Idealnie – rzucił Tomek, wznosząc plastikowy kieliszek z sokiem. – Najlepsze święta od lat!
Zosia spojrzała na babcię, która z zaskakującym entuzjazmem nakładała sobie drugą porcję.
– No co? Przynajmniej nie smażyłam karpia! – rzuciła z udawaną obojętnością.
Kolędy grały w tle, a na stole pojawiły się mandarynki, jedyny „świąteczny” akcent. Zosia wyciągnęła telefon i zaczęła robić zdjęcia, śmiejąc się przy każdej kolejnej minie Tomka.
– Tego nie zapomnę – mruknęłam do Janka, patrząc, jak babcia próbuje rozpakować prezent od Zosi.
– Bo to są prawdziwe święta. – Ścisnął moją dłoń. – Bez perfekcji, ale z nami wszystkimi.
Wieczorem, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, usiadłam przy stole, patrząc na puste talerze i okruszki. W tle wciąż cicho grały kolędy. To nie były święta, jakie zaplanowałam, ale może właśnie o to chodziło.
Byliśmy szczęśliwi
– Czasem idealne święta to te, które nie są idealne – powiedziałam sama do siebie, śmiejąc się pod nosem.
Mama podeszła, niosąc swoją ulubioną filiżankę z herbatą.
– Powiem ci coś, Aniu – zaczęła, siadając obok. – Może i te wasze jajka sadzone to profanacja, ale… Dziś było jak za dawnych lat. Rodzina, śmiech, prawdziwe wspomnienia.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– To znaczy, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli za rok powtórzymy „wigilię na patelni”?
Babcia uśmiechnęła się szeroko, po raz pierwszy od dawna.
– O ile znajdę lepszy przepis na makaron, to kto wie?
Zgasiłam światło w kuchni, czując ciepło, które wypełniło cały dom. Święta nie muszą być idealne, by były prawdziwe.
Anna, 41 lat
Czytaj także:
„Dobrze zarabiałem, ale nie szanowałem pieniędzy. Przestałem cwaniakować, gdy nagle uderzyłem o dno”
„Płacząc nad karpiem ze zmęczenia, przysięgłam sobie spokojne święta. Mam gdzieś rodzinne tradycje”
„Mąż obiecał wybudować mi pałac, na który zasługuję. Wreszcie spełnił swoje marzenia, a ja tyram jak pokojówka w hostelu”