Pewnego dnia o świcie poszłam do pracy i… zastałam zamknięte drzwi. Zaczęłam więc rozglądać się za jakąś nową robotą. Szukałam i szukałam, żyjąc skromnie z oszczędności i dorywczych zleceń. Rodzinie nie przyznawałam się, w jakich jestem opałach. Głupio mi było, że nie powiodło mi się w dużym mieście, do którego wyjechałam z głową pełną marzeń, narzekając na zapyziałą dziurę, czyli moje miasteczko.
Pewnego dnia wstałam rano i wybrałam się na spacer. Szłam wolno przez park, rozkoszując się kolorami i zapachami jesieni, i pomyślałam, że tak dłużej nie mogę żyć. Jeśli nie zdarzy się jakiś cud, chyba umrę. Nagle pod stopami dostrzegłam rudy kasztan. Zapragnęłam dotknąć jego twardej, śliskiej skórki, potrzeć go w dłoniach – stać się znów dzieckiem, choćby na krótką chwilę. Schyliłam się i… uderzyłam głową w coś. Czy raczej w kogoś.
– No proszę – powiedział mężczyzna. – Ładnie to tak z byka atakować?
– Och, przepraszam bardzo – wyjąkałam zakłopotana, tym bardziej że w poszkodowanym rozpoznałam brata mojej byłej szefowej, Szymona.
Szczerze ucieszył się z naszego spotkania, zaproponował kawę. Biorąc pod uwagę nastrój, w jakim byłam w tamtej chwili, przystałam na jego propozycję z radością. Wcześniej, gdy pracowaliśmy razem, zadzierał nosa, a jego dziewczyna Samanta nawet nie mówiła nam „Dzień dobry”, ale teraz nie miało to znaczenia. Opowiedział mi, jak to jego siostra splajtowała i musiała uciekać przed wierzycielami. Mieszka obecnie w Hiszpanii i pomaga prowadzić hotel. Spytałam Szymona, dlaczego nie jedzie do siostry.
– Na to mam jeszcze czas. Na razie chciałbym powalczyć trochę sam. Mam parę pomysłów na biznes – odparł.
Był w dobrej formie, a ja w strasznej. Nie miałam siły udawać, że jest inaczej.
– Może mi pomożesz, skoro i tak nie masz nic do roboty? – zaproponował. Okazało się, że wszystko sobie dokładnie przemyślał. Zarejestrował się jako bezrobotny i został objęty systemem pomocy. W ten sposób zdobył dodatkowe fundusze i przeszedł różne szkolenia.
– Nie myśl, że ja ciebie biorę do spółki przez litość. Masz doświadczenie w gastronomii, a to ważne – podkreślił.
Okazało się, że robi i sprzedaje kanapki urzędnikom. Zdobył także kontrakt na prowadzenie dwóch szkolnych stołówek i przejmuje właśnie w dzierżawę pewien bufet pracowniczy. Docelowo marzy mu się firma cateringowa. Zatkało mnie.
– Masz plany jak jakiś Amerykanin. Może też wiesz, kiedy zarobisz pierwszy milion? – spytałam nieco złośliwie.
– Mam, ale ci nie powiem. Szybciej niż myślisz – odrzekł. – Lecę, bo mnie Samanta zabije – rzucił i pobiegł.
Następnego dnia zaczęłam pracę. Najpierw Szymon poprosił, żebym pomogła przy kanapkach, potem przejrzałam stołówkowe jadłospisy. Następnie razem próbowaliśmy potraw i wprowadzaliśmy drobne korekty. Szybko weszłam w nowy rytm. Pomagałam przy wszystkim i jednocześnie byłam asystentką Szymona, przekazywałam jego polecenia i pilnowałam, czy są należycie wykonywane. Pracowaliśmy też w niektóre weekendy, gdy Szymonowi udało się zdobyć zlecenie cateringowe na przyjęcie urodzinowe lub weselne. Wtedy było najtrudniej, bo razem z nami pracowała także Samanta, która uważała się za kierowniczkę od marketingu i wtrącała się do wszystkiego.
Firma się kręciła, a ja nieomal nie wychodziłam z pracy. Dostawałam zapłatę, choć skromną, bo – jak mówił Szymon – jesteśmy dopiero na dorobku. Pojawił się też pewien problem. Otóż wbrew swojej woli… zaczęłam podkochiwać się w Szymonie. Chyba po prostu miałam już dość samotności. Liczyłam, że zwróci na mnie uwagę, ujrzy we mnie kobietę, a nie tylko wydajnego pracownika. Samanta chyba to wyczuła, bo wprost mnie znienawidziła. Oskarżała o wszystkie wpadki, które przydarzały się naszemu małemu zespołowi. To mnie wykańczało, a z drugiej strony budziło we mnie pewną nadzieję: może mam jakieś szanse u Szymona, skoro jego dziewczyna tak bardzo mnie zwalcza?
Kiedy nie myślałam o Szymonie, rozważałam, czy nie powinnam przypadkiem rozkręcić własnej działalności gospodarczej. Zanim dziewczyna szefa każe mnie wyrzucić, czego się obawiałam. I wtedy zadzwoniła do mnie mama.
– Nie odzywasz się, w ogóle nas nie odwiedzasz, ale chyba na święta przyjedziesz? – spytała z niepokojem.
– Przyjadę, ale nie wiem kiedy i na jak długo. Jak praca pozwoli. W Wigilię będę na pewno – zapewniłam mamę.
– To dobrze – uspokoiła się. – Bo my tu wszyscy z niecierpliwością czekamy.
Moje życie wypełniały zawodowe obowiązki. Krążyłam między, kuchnią i dwiema stołówkami szkolnymi. Dowoziłam brakujące potrawy do barku w urzędzie. Przygotowywałam także potrawy na biurowe spotkania przedświąteczne, które czasem przeciągały się do późna. Nie wiedziałam, w co ręce włożyć, a Samanta wisiała nade mną jak sęp. Cały czas nadawała na mnie do Szymona.
– Widzisz, co ona zrobiła. To jej wina. Szymon, zrób coś! – podjudzała go.
Na początku puszczał jej uwagi mimo uszu, jednak po pewnym czasie jego stosunek do mnie zaczął się zmieniać. Z miłej relacji nie zostało nic. Burczał na mnie, pokrzykiwał i miał o wszystko pretensje. W końcu mnie poniosło.
– Mam tego dosyć! Nie zgadzam się na takie traktowanie! – krzyknęłam.
– O co chodzi? – udał, że nie rozumie.
– Wykorzystujesz mnie, jak się tylko da, i w dodatku ciągle się czepiasz!
– Daję ci takie same zadania jak innym – wzruszył tylko ramionami.
– Nieprawda. Nikt w firmie nie pracuje tyle co ja. Codziennie wychodzę ostatnia! – odparowałam zgodnie z prawdą.
– Widocznie słabo sobie radzisz i praca zajmuje ci więcej czasu – mruknął.
No, co za niesprawiedliwość! Doskonale wiedział, że nie tak to wszystko wygląda. To Samanta nastawiła go w ten sposób, a on całkowicie się temu poddał. I pomyśleć, że darzyłam go ukrytym uczuciem! Byłam kompletną idiotką!
Jednak najgorsze przyszło, gdy zaczęliśmy rozmowę o świętach i urlopach.
– W Wigilię rano na rynku będziesz nas reprezentować podczas miejskiego opłatka, potem do godziny 15.00 postoisz w barku. Zamkniesz kram, pojedziesz do kuchni i spakujesz produkty, które przekażemy fundacji dobroczynnej. Trzeba zrobić szczegółową listę, która…
Krew mnie zalała z wściekłości, przestałam go słuchać. Znalazł sobie Kopciuszka! On będzie dobry dla biednych, a ja nie podzielę się opłatkiem z rodziną!
– Ani myślę! – wrzasnęłam, ogarnięta istną furią. – Nie jestem jedyną pracownicą! Zmień ten grafik albo odchodzę!
– Nie szantażuj mnie – odparł całkiem spokojnie, jakby nawet do głowy mu nie przyszło, że mogę mówić poważnie.
– Reszta już dawno pobrała urlopy, a my z Samantą jedziemy do jej rodziców.
Odwróciłam się na pięcie, chwyciłam kurtkę i wybiegłam. Nie mogłam na niego patrzeć. Nazajutrz rano złożyłam wymówienie i poszłam na dworzec. Całą drogę przepłakałam: za moją nieudaną miłością, za niespełnionymi marzeniami. Czułam, że wracam do rodzinnego domu na dłużej. Mama aż klasnęła w ręce ze zdziwienia, gdy weszłam do kuchni. Padłam w jej objęcia i przytuliłam się mocno. Tak bardzo tęskniłam! O nic mnie nie pytała.
Z rozkoszą zanurzyłam się w rodzinnym ciepełku. Chodziłyśmy z mamą na zakupy, gotowałyśmy, odwiedzałyśmy ciotki i jej przyjaciółki. Starsze panie, popijając herbatkę, narzekały, że nie mają miejsca, żeby się spotykać w większym gronie. Kiedyś to były kiermasze, gdzie sprzedawały stroiki świąteczne, domowe ciasta, i za te pieniądze organizowały kolejne spotkania. A teraz nic się nie dzieje.
Wigilijny poranek powitał nas czystym, bladoniebieskim niebem. Szłam przez rynek, głęboko oddychając. I ni z tego, ni z owego weszłam do urzędu gminy. Na tablicy ogłoszeń dostrzegłam ciekawą propozycję: szukano kogoś do prowadzenia kursów kulinarnych w ramach programu aktywizacji kobiet. Odszukałam odpowiednie okienko. Za biurkiem siedział mężczyzna niewiele starszy ode mnie. Opowiedziałam o sobie i spytałam, czy mam szansę.
– Pewnie – odparł. – Musi pani złożyć papiery. Wyniki po Nowym Roku.
Złożyłam aplikację w kancelarii, zanim na niebie ukazała się pierwsza gwiazda.
Dobrze wspominam te święta. Po Sylwestrze dostałam tę pracę. A to, co się potem zdarzyło między mną a panem z okienka, to już zupełnie inna historia.
Patrycja, Sekrety serca