Nigdy nie lubiłam wielkich supermarketów. Gubiłam się wśród półek, ciągle ktoś mnie potrącał w tłumie klientów, ekspedientki bywały niesympatyczne, ochroniarze patrzyli podejrzliwie. Zawsze wychodziłam z takiego sklepu zirytowana, najczęściej obładowana towarami, których tak naprawdę wcale nie potrzebowałam. O ile przyjemniej robić zakupy w małych, osiedlowych sklepikach!
Jak to zamyka biznes? Nie mogę na to pozwolić!
Moim ulubionym sklepikiem był ,,Zieleniak”. Prowadził go emerytowany nauczyciel, pan Stanisław. Pogodny, uśmiechnięty starszy człowiek miał dla klientów nie tylko świeże marchewki i pomidory, ale też kilka miłych słów. To był sklepikarz z prawdziwego zdarzenia! Doskonale znał upodobania kupujących i zawsze oferował najlepsze produkty.
Przychodziłam do ,,Zieleniaka” kilka razy w tygodniu. Zimą kupowałam kolorowe surówki i egzotyczne owoce, a gdy robiło się ciepło, zaopatrywałam się w nowalijki. Kiedy tylko miałam czas, zamieniałam z właścicielem kilka słów. Bardzo się lubiliśmy.
– W pańskim sklepie jest zupełnie inaczej niż w supermarketach – wyznałam mu kiedyś. – Nie ma tego pośpiechu, kupowania bez namysłu, można spokojnie wybrać towar. A pan chyba zna po imieniu wszystkich swoich klientów – roześmiałam się.
– Niestety, to za mało – westchnął pan Stanisław. – Nie mogę zaoferować tak atrakcyjnych cen jak w wielkich sklepach. Ten nowy supermarket odebrał mi wielu klientów, a ci, którzy przychodzą, robią bardzo małe zakupy.
– Może to tylko chwilowe ,,załamanie rynku”? – próbowałam go pocieszyć.
– Oj, chyba nie. Już od pewnego czasu dokładam do interesu. W końcu podjąłem decyzję, że muszę zamknąć sklep. Będzie działał jeszcze tylko dwa miesiące. Cóż, będę miał wreszcie czas, żeby cieszyć się emeryturą, może kupię sobie psa… – powiedział pan Stanisław.
Widziałam, że jest mu naprawdę przykro, bo prowadzenie sklepu dawało mu dużo satysfakcji, sprawiało, że miał zajęcie, spotykał się z ludźmi. Zrobiło mi się żal starszego pana. Chciałam mu jakoś pomóc. Gdyby zwiększyły się obroty, na pewno nie zamknąłby sklepu!
Próbowałam namówić znajomych, by robili duże zapasy owoców i warzyw w ,,Zieleniaku”, ale moje prośby wywoływały tylko śmiech. Postanowiłam działać sama! Kiedy następnym razem pojawiłam się w sklepie, zamiast kupić kilka warzyw na śniadanie, poprosiłam o dwie skrzynki jabłek. Pan Stanisław, nieco zdziwiony, pomógł mi je nawet zanieść do mieszkania. Tłumaczyłam mu, że zamierzam zrobić trochę przetworów. Rzeczywiście, nie miałam potem co zrobić z tymi jabłkami i spędziłam kilka dni, smażąc konfitury. Kiedy odwiedzałam później znajomych, zawsze przynosiłam im słoiczek domowego przysmaku.
Zrozumiałam, że nic tym nie wskóram...
Od tego czasu niemal codziennie wychodziłam z ,,Zieleniaka” obładowana siatkami. Zamiast kupić nową bluzkę, kupowałam kilogramy gruszek, śliwek, orzechów. Tłumaczyłam panu Stanisławowi, że chcę się zdrowo odżywiać albo że przyjeżdża rodzina i planuję ugotować cały kocioł bigosu. W mojej kuchni gromadziły się sterty warzyw, z którymi nie miałam już co robić. Moja dieta składała się głównie z sałatek owocowych i zup jarzynowych. Robiłam mnóstwo przetworów, aż nie mogłam już na nie patrzeć.
Wreszcie odważyłam się zapytać pana Stanisława, czy jego sytuacja poprawiła się choć trochę i czy nadal zamierza zamknąć sklep.
– To już postanowione i nieodwołalne – odpowiedział. – Chyba całe osiedle musiałoby nagle zacząć robić u mnie takie zakupy, jak pani, żeby się coś zmieniło. Oj, pani jest chyba moją najlepszą klientką – dodał, spoglądając na mnie dziwnie.
Oczywiście, nie przyznałam się panu Stanisławowi do mojego pomysłu ,,ocalenia” jego sklepu, ale nagle zaczęło mi się wydawać, że on domyślił się mojego planu… Zawstydziłam się i szybko pożegnałam. Zrozumiałam, że moje zachowanie było absurdalne! Moje zakupy – choćbym miała na nie przeznaczyć wszystkie oszczędności – nie uratują ,,Zieleniaka”.
Zgodnie z tym, co mówił pan Stanisław, po dwóch miesiącach sklepik został zlikwidowany. Trochę smutno patrzeć na zamknięty budyneczek, w którym jeszcze do niedawna mieścił się ,,Zieleniak”. Na szczęście, pan Stanisław znalazł sobie nowe zajęcie – kupił sobie psa, który absorbuje go bez reszty. A kiedy wyprowadza swego pupila na spacer, często zatrzymuję się, by z nim pogawędzić. W końcu, do dzisiaj nazywa mnie ,,swoją najlepszą klientką”!
Czytaj także:
„Rodzice w rok zdążyli się pobrać, zrobić dziecko i się rozwieść. Myślałam, że to szczenięcy wybryk, lecz prawda była inna”
„Moja żona zginęła jadąc do kochanka. Kiedy przeczytałem jego maile, zdębiałem. Jak mogła się zakochać w takim sk****?"
„Rzuciłam męża dla kochanka, bo oferował mi lepsze życie. Szybko pokarało mnie za zachłanność. Zostałam sama i bez pieniędzy”