Wiosną się poznali, latem pobrali, jesienią rozeszli – to zdanie pasuje do moich rodziców, którzy najpierw się bardzo w sobie zakochali, a potem równie bardzo znielubili. Szkoda, że po drodze pojawiłam się ja, bo gdyby zaczekali, nie musiałabym się wychowywać w rozbitej rodzinie i mogłabym widywać swojego tatę…
Poznali się na spływie kajakowym; oboje wodniacy, wysportowani, młodzi, piękni, sympatyczni i choć każde z nich przyjechało z kimś innym, już po trzech dniach mieli wspólny namiot i pływali razem. Rodzice zawsze wszystko robili szast prast, więc i wtedy szkoda im było czasu na flirty i odwlekanie tego, co i tak musiało się stać.
Mama wiele razy mi opowiadała, że gdy po raz pierwszy zobaczyła opalonego na brąz przystojniaka siedzącego na zwalonym pniu i układającego kostkę Rubika, od razu wiedziała, że jej świat się przekręcił o sto osiemdziesiąt stopni i że do tego, co było, już nie ma powrotu. Po dwudziestu minutach rozmowy powiedziała mu, że się zakochała i że liczy na wzajemność. Podobno nawet się nie zdziwił; poszli na długi spacer i odtąd byli nierozłączni.
Jedli sobie z dzióbków
To był koniec lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Tata marzył o komputerze osobistym, takim, jakie mieli Amerykanie, słuchał nowej muzyki techno i rysował plakaty potępiające masakrę na placu Tiananmen. Był wrażliwy i skory do gniewu, ale i ona była popędliwa, z tym że umieli nawzajem łagodzić wszystko, co ich wkurzało, więc na razie jedli sobie z dzióbków i nigdy się nie kłócili na poważnie.
Mama nosiła krótkie, postrzępione, natapirowane włosy z kokardą, obcisłe, kolorowe bolerka i wielkie poduchy na ramionach. Malowała się ostro i dziwnie, czym martwiła i niepokoiła matkę mojego ojca. Kiedy przyszła z pierwszą wizytą do domu przyszłych teściów, podobno babcia zaniemówiła, ujrzawszy dziewczynę w sukience z pofarbowanego prześcieradła i z kolczykami z ptasich piórek.
– Tadzik, czy ona musi wyglądać jak klaun? – pytała syna. – Wstyd mi przed sąsiadkami! Kogo ty do domu przyprowadzasz? To jakaś wariatka!
Ale tata patrzył w mamę jak w obraz: kolorowy, niezwykły, trochę szalony, ale najpiękniejszy na świecie, i nie pozwolił na słowa krytyki. Tak było nawet wtedy, gdy obie babcie, ciotki, kuzynki i sąsiadki aż się przeżegnały ze zgrozy, zobaczywszy ślubną sukienkę mamy!
Nie była biała tylko seledynowa, króciutka, dopasowana w talii, z szeroką, tiulową spódnicą, z małymi bufkami na ramionach i dużym, okrągłym dekoltem. Dziś nosi się jeszcze dziwaczniejsze, ale wtedy to był prawdziwy obciach, szczególnie w przypadku przyszłej panny młodej.
– Toż ta kiecka ledwie jej pupę zasłania! – ubolewały. – I zobaczcie, nie włożyła pończoch! Idzie do ołtarza z gołymi nogami! I dekolt jaki wielki! Chyba po to, żeby księdzu w głowie zawrócić. A gdzie jest welon? Nawet króciutki, ale powinien być. Może chce wszystkim ogłosić, że z niejednego pieca chleb jadła, i dlatego nie ma ani welonu, ani wianka?
Dziwne, ale pomimo wyglądu sugerującego, że przed moim ojcem mama miewała innych narzeczonych, była niewinna jak dziecko. Owszem, lubiła się przytulać i całować, kokietowała wielu chłopaków i zawracała im w głowach, ale o seksie nie było mowy. Wtedy podobno nie szło to tak szybko jak dzisiaj, więc czekanie na noc poślubną wcale nie było jakimś dziwactwem. Może dlatego moim rodzicom tak było śpieszno do założenia obrączek?
W połowie weselnego przyjęcia mama i tata pożegnali gości, spakowali plecaki i ruszyli w swoją najpiękniejszą poślubną podróż. No i tam właśnie, na Mazurach, gdzieś pod niebem pełnym gwiazd i księżycowego światła ja się poczęłam… Pewnie dlatego tak gwałtownie reaguję na każdą pełnię…
– Ile się znaliście przed ślubem?– pytałam, a mama obliczała na palcach.
– No, poczekaj… Czerwiec, lipiec, sierpień… Niecałe trzy miesiące. Wtedy nam się wydawało, że to bardzo długo!
– Nie mogliście jeszcze trochę poczekać?
– Na co? Dla nas wszystko było proste, to nasze matki wszędzie widziały problemy. Nie lubiły się, więc w końcu przeniosły to nielubienie i na nas. Ja się okropnie czułam w rodzinnym domu twojego ojca, on się męczył u mnie. Gdybyśmy mieli własny kąt, jakoś byśmy się dogadali, ale przenosiliśmy się od jednej teściowej, do drugiej… i u każdej było gorzej niż poprzednio! Mimo wszystko twój ojciec miał lepiej, bo wychodził rano na uczelnię i wracał późną nocą – opowiada dalej mama.
Oboje byli uparci i gwałtowni
– Ja byłam głupia i przerwałam studia. Wzięłam urlop dziekański, lekarz dał mi zaświadczenie, że źle znoszę ciążę i muszę leżeć, więc nie wyściubiałam nosa z domu. To był prawdziwy koszmar! Mówi się o depresji poporodowej, a ja na pewno miałam depresję przedporodową. Nic na mnie nie pasowało, chodziłam w buraczkowej podomce mojej matki albo w jej szlafroku. Wyglądałam jak balon, nie mogłam na siebie patrzeć… Wzbierała we mnie taka wściekłość na cały świat, że kiedy twój ojciec wracał, rzucałam się na niego jak rozwścieczona kocica i drapałam do krwi! Musiałam się na kimś wyładować! Twój ojciec szybko miał tego dosyć i w końcu kiedyś w nerwach powiedział, żeśmy się chyba ze wszystkim za bardzo pospieszyli. Trafił na najgorszy moment, bo akurat po jakiejś sprzeczce z teściową czułam się wyjątkowo nieszczęśliwa, więc zareagowałam najgorzej, jak mogłam.
– Co zrobiłaś?
– Uciekłam do mamy – śmiała się. – Po to, żeby tam płakać, tęsknić, żałować i hodować w sobie poczucie krzywdy. Zamiast z Tadkiem pogadać, napisałam list, że go już nie kocham, że żałuję tego wszystkiego, co się stało, a w ogóle to chcę rozwodu. Na tym samym papierze odpisał: zgadzam się. I tak klamka zapadła.
– Oboje wrzeszczeliśmy, zamiast rozmawiać… Wszystkie nasze emocje miały temperaturę wrzenia, więc kiedyśmy się spotkali, zamiast się przytulić i uściskać, zaczęliśmy jedno drugie oskarżać o wszystkie winy. Od słowa do słowa, zrobiła się okropna awantura, rzucaliśmy kubkami, talerzami, aż wreszcie zdjęłam obrączkę i machnęłam ją przez okno. Ojciec wprawdzie pobiegł na dół, przeskakując po cztery stopnie, ale jej nie znalazł… To był ostatni gwóźdź do trumny, w jakiej leżała nasza miłość. Szkoda…
Wszystko to zajęło rok. Mama potem miała jeszcze jednego męża, ale i z nim się rozwiodła, a po nim kolejnego przyjaciela. Od pięciu lat jest sama. Może gdyby tata przepraszał, zabiegał o spotkania, tłumaczył się, brał winę na siebie, jakoś by się pogodzili, ale on też był dumny i ambitny do przesady.
Oboje zachowywali się jak obrażone, rozkapryszone dzieciaki i oboje liczyli na to, że to drugie zrobi pierwszy krok i zacznie błagać o wybaczenie. Nie doczekali się. Tata wyjechał z Polski w połowie lat 90. Nigdy nie zerwał z nami kontaktu, pisał, przysyłał paczki, telefonował… Mieszkał w Melbourne, ożenił się, owdowiał i dopiero teraz postanowił przylecieć do Polski. Na Skypie wyglądał świetnie: szczupły, zadbany pan w sile wieku.
Byłam szczęśliwa, że go spotkam
Jedno co mogę przyznać i mamie, i obu babciom to fakt, że żadna mi nigdy ojca nie obrzydzała, nie przedstawiała w złym świetle. Dlatego rosłam i dojrzewałam w poczuciu, że wprawdzie moim rodzicom nie udało się być razem, ale oboje są fajnymi ludźmi i mam prawo ich kochać niezależnie od tego, że nie dali rady być pełną rodziną… Ja czekałam na tatę z niecierpliwością, mama udawała, że ta wizyta jest jej obojętna.
– Przyleci, poleci, co mi do tego? – mówiła, ale ja ją za dobrze znam, żeby uwierzyć w takie gadanie, tym bardziej że nagle ufarbowała włosy, zaczęła się odchudzać i kupiła sobie parę nowych ciuchów.
– Nie udawaj, mamo – prosiłam ją. – W końcu kiedyś się kochaliście. O takiej miłości się nie zapomina!
– Kiedyś… Kto pamięta, co było kiedyś?
– Jestem żywym dowodem tego, co było – odpowiadałam – więc choćby dla mnie bądź miła dla taty. Ja go lubię!
Tego czerwcowego dnia, kiedy ojciec przyleciał do Polski, był straszny upał. Od tygodnia nie spadła kropla deszczu przy temperaturach plus trzydzieści kilka stopni. W naszym małym mieszkaniu bez przerwy szumiał wentylator, a na południowym oknie mama powiesiła mokre prześcieradło, bo inaczej można by się udusić.
– Boże – jęczała. – Cała jestem spocona, czerwona, wyglądam okropnie! Twój ojciec ucieknie, jak mnie zobaczy. Może lepiej mu powiedz, że musiałam gdzieś wyjechać, a ja się schowam. Popatrz, jak się świecę! I włosy mam przyklapnięte, choć je dopiero co myłam. Nie mogę mu się tak pokazać!
– Nie wymyślaj. Wyglądasz świetnie. Poza tym on też się na pewno zmienił i nie odmłodniał. Możesz być tego pewna.
– Ale on jest facetem, a to co innego. Im więcej uchodzi, a twój ojciec zawsze był bardzo przystojny, więc nie mógł się aż tak zestarzeć jak ja. To pewne!
Tak histeryzowała kobieta, której niby wcale nie zależało na wizycie byłego męża, która miała go w nosie i nie czuła nic oprócz obojętnej ciekawości, i która gotowa była uciec, żeby tylko uniknąć konfrontacji po latach. Patrząc na nią, zaczynałam rozumieć, jak silne emocje nadal nią targały i domyślać się, co mogło się dziać, kiedy była bardzo młoda, szalona i nieszczęśliwa.
Było mi jej żal
Udawała, że jej nie zależy, ale ja widziałam, jaka jest niespokojna i niepewna siebie. Zaczynałam pojmować, że całe jej życie było takim udawaniem i oszukiwaniem samej siebie. Czyżby jej miłość do mojego ojca nigdy nie wygasła? Tata miał przyjść o szesnastej. Pięć po czwartej mama zawyrokowała:
– Nie pojawi się. To oczywiste… Zakpił sobie z nas. Chowaj te nakrycia, zdejmuj serwetę ze stołu, kwiaty z wazonu do kubła i daj mi kapcie, bo w tych butach zaraz zwariuję. Mogłam się spodziewać, że to się tak skończy. Nie chce nas oglądać? Bardzo dobrze! Zawsze był palantem, nic się nie zmienił. Ale ja tego tak nie zostawię, teraz sama napiszę i dowie się, co o nim naprawdę myślę! Przyznaję, że czasami żałowałam, że się nam nie ułożyło, ale teraz wiem, że się nie mogło ułożyć.
Tak głośno gadała i tak hałasował ten wentylator, że ledwo usłyszałam cichutki dzwonek do drzwi.
– Uspokój się, mamo! – powiedziałam stanowczo. – Dosyć tych wygłupów. Trzymaj się, bo otwieram… Dasz radę?
Wtedy zobaczyłam jej klasę i charakter. Wyprostowała się, strzepnęła niewidzialne pyłki z sukienki i uśmiechnięta, ładna i elegancka powiedziała: jestem gotowa. W życiu zdarzają się niezapomniane chwile. Dla mnie takim momentem będzie na pewno spotkanie moich rodziców po wielu latach niewidzenia.
Ojciec trzymał ogromny bukiet czerwonych róż i wpatrywał się w mamę, jakby nie mógł uwierzyć, że to naprawdę ona. Mama płakała. Miała nieruchomą twarz, ale po jej policzkach płynęły wielkie łzy… Kap, kap, kap. Wcale ich nie ocierała. Patrzyli na siebie, stojąc pozornie nieruchomo, ale nie wiadomo dlaczego byli coraz bliżej siebie, jakby mieli wbudowane magnesy i one ich do siebie przyciągały.
Stali przed sobą jak zahipnotyzowani
Wycofałam się do drugiego pokoju. Na razie nie byłam im potrzebna. Wcale tego nie zauważyli. Po godzinie zaczęłam się nudzić. Postanowiłam sprawdzić, co tam się dzieje, więc cicho uchyliłam drzwi. Siedzieli przytuleni. Mama miała twarz schowaną na ramieniu taty, a on wyglądał tak, jakby się budził z głębokiego snu. Zobaczył mnie i powiedział:
– Daj nam jeszcze trochę czasu, Wikuniu… Bądź dobrą córką, proszę…
Więc wyszłam na ten uliczny upał, kupiłam sobie podwójne lody, potem jeszcze jedne i czekałam pod klonem na skwerku, aż sobie o mnie przypomną, ale to trwało i trwało. Wróciłam do domu dopiero wtedy, gdy w naszym mieszkaniu zapaliło się światło. Dobrze po dwudziestej.
Rozejrzałam się od progu.
Niby wszystko było jak dawniej, te same meble, dywanik, fotel na którym mama lubiła siedzieć wieczorami, stara lampa, a jednak mnie się wydawało, że jest inaczej, milej, cieplej i tak, że się już stąd nie chce wychodzić. Moi rodzice szykowali kolację i zachowywali się tak, jakby robili to wspólnie od zawsze. Na prawej ręce mamy błyszczała szeroka, złota obrączka.
– To ta, którą tamtego dnia wyrzuciłaś przez okno? – zapytałam. – Mówiłaś, że tata jej nie znalazł.
– Znalazł, znalazł, tylko dopiero dzisiaj mi ją oddał, a ja obiecałam, że już jej nie zdejmę do końca życia!
Co miałam powiedzieć? Znowu zamknęłam drzwi i poszłam do siebie. Niech się sobą nacieszą, na mnie przyjdzie pora. Wieczorne powietrze wpadające przez okno pachniało bzami i jaśminem.
Ciekawe – pomyślałam. – Kiedy się znowu pożenią? Chyba szybko, bo u nich wszystko dzieje się szybko, z wyjątkiem rozłąki. W końcu nie ma się co dziwić, wystarczająco dużo czasu stracili, żeby to odwlekać. Na sto procent szykuje się wesele.
Czytaj także:
„Bałem się własnej narzeczonej. Na każdym kroku sprawdzałem, czy nie chce zrobić mi krzywdy. Żyłem w ciągłym strachu”
„W domu była przemoc, wódka i łzy. A ja, mimo wszystko, nie chciałam odejść od męża. Dziś córki rzadko dzwonią i mnie odwiedzają"
„Babcia całe życie nosiła tajemniczą obrączkę innego mężczyzny. Jak mogła to robić dziadkowi? Przecież to zdrada!”