„Suknia babci była rodzinną pamiątką. Którakolwiek się w nią ubrała, znajdowała miłość. Oprócz mnie”

Rodzinna suknia fot. Adobe Stock, obrik
„Babcia w swojej sukni już nie wystąpiła – powiesiła ją w szafie i tam suknia czekała na lepsze czasy. Włożyła ją dopiero moja mama, która w latach 60. poszła w niej na studniówkę. Koleżanki się z niej naśmiewały, że to staromodny ciuch. Ale mama puszczała te uwagi mimo uszu, gdyż w przeciwieństwie do koleżanek nie mogła opędzić się od kawalerów".
/ 11.05.2021 15:17
Rodzinna suknia fot. Adobe Stock, obrik

Babcia uszyła sobie tę sukienkę przed wojną u jednego z najlepszych warszawskich krawców. Zapłaciła za nią bajońską, jak na tamte czasy, sumę 120 złotych polskich. Miała wówczas iść na doroczny bal do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdyż jej tata, a mój pradziadek, był ułanem i z Naczelnikiem tworzył zręby polskiej wojskowości.

Sukienka zachwycała materiałem, cudownym krojem i boskim wykonaniem. Jak zatem dziadek, przystojny czterdziestolatek, z zawodu dyrygent, który właśnie przyjechał do Warszawy na gościnne występy z Drezna, mógł nie zauważyć pięknej, młodej damy?! Oczywiście zauważył i zakochał się. Dla babci przeniósł się do Polski. W rezultacie dzięki swojemu niemieckiemu pochodzeniu mógł podczas wojny uratować wielu ludzi, którzy inaczej trafiliby do Oświęcimia czy na przymusowe roboty do Niemiec.

Po wojnie dziadek Rainer musiał zamienić batutę na pióro i kałamarz z atramentem – został kancelistą w warszawskim urzędzie miejskim. W zrujnowanym mieście nie było miejsca na koncerty. A kiedy odbudowano filharmonię, dziadek nie chciał dyrygować orkiestrą, która grała na cześć pierwszych sekretarzy. Ale choć dziadek to postać wielce ciekawa, nie o nim jest moja opowieść.

Babcia w swojej sukni więcej nie wystąpiła – powiesiła ją w szafie i tam suknia czekała na lepsze czasy. Włożyła ją dopiero moja mama, która w latach 60. poszła w niej na studniówkę. Koleżanki się z niej naśmiewały, że to staromodny ciuch. Ale mama puszczała te uwagi mimo uszu, gdyż w przeciwieństwie do koleżanek nie mogła opędzić się od kawalerów.

Jeden z nich chodził za nią tak długo, że wreszcie został jej mężem. Ale dopiero historia ciotki Irki sprawiła, że narodziła się legenda sukni. Jak twierdziła ciotka, kobieta, która ją włoży, z pewnością znajdzie tego jedynego. Fakt – było w sukni coś magicznego. Ten krój, staranność szycia, jakość materiału i niepowtarzalny dobór barw… Mijały lata, zmieniały się mody, a „magiczna sukienka” nadal mogła stanowić wzór szyku i elegancji.

Oczami wyobraźni widziałam, jak prosi mnie do tańca

Wracając do opowieści… Otóż ciocia Irka w pewnej chwili rozwodziła się ze swoim okropnym mężem. Idąc na ostatnią rozprawę, wystroiła się w tę sukienkę, jakby szła do ślubu, a nie na przecięcie małżeńskich więzów. Nie uwierzycie, ale adwokat byłego męża po rozprawie zaprosił ją na kawę, a pół roku później się oświadczył! Od tamtej pory tworzą małżeństwo idealne. Każda z dziewczynek w rodzinie marzyła więc o tym, że pewnego dnia włoży bajkową suknię i znajdzie swojego ukochanego. Ja nie byłam wyjątkiem.

Obiecano mi suknię na studniówkę. Byłam pewna, że wtedy wreszcie zdobędę chłopaka, w którym skrycie kochałam się od II klasy liceum. Olśniony moim widokiem w czarodziejskiej sukni porwie mnie do tańca, podczas walca wyzna mi miłość, a potem pocałuje mnie po raz pierwszy. Niczego bardziej nie pragnęłam niż tego, by tak się stało… Po odpowiednich poprawkach krawieckich pomaszerowałam na bal.

Krojem sukienki wzbudziłam wśród koleżanek niemałą sensację.
– Tego się nie nosi od jakichś 50 lat!
– Co to za kiecka? Na Halloween?
– Chyba z czasów króla Ćwieczka.
Nie obchodziło mnie, co mówią. Uznałam, że są zazdrosne. Ja w tej długiej sukni z koronkami czułam się wyśmienicie… Do czasu, aż jeden z kolegów się o nią potknął i wywalił mi na kolana porcję lodów! Myślałam, że go zabiję… I pewnie bym to zrobiła, gdyby nie to, że nie miałam przy sobie żadnego narzędzia zbrodni.

To go uratowało od śmierci, a mnie zmusiło do powrotu z płaczem do domu. Mój żal był tym głębszy, że chłopak, dla którego tak się wystroiłam, nawet na mnie nie spojrzał, mimo że przemaszerowałam mu przed nosem kilka razy. Ale on gadał sobie z kolegami. Tak więc wróciłam do domu na tarczy i od razu zaczęłam zapierać sukienkę, żeby plama się nie utrwaliła.
– Jak bal? – rano spytała mnie babcia. – Powiesz mi, jak mu na imię?
– Komu? – zdziwiłam się.
– Chłopakowi, z którym przetańczyłaś całą noc – wyjaśniła z uśmiechem.
– Nie było żadnego chłopaka – odparłam ze smętną miną.
– A co było? – nie poddawała się.
– Porcja pistacjowych lodów na moich kolanach – westchnęłam.
– To dlatego sukienka nie zadziałała! – zawyrokowała. – Wybranek twojego serca nie zdążył cię w niej zauważyć. 
Po wypraniu i wysuszeniu sukienka jak zwykle powędrowała do szafy.

Innym przynosi szczęście, a mnie nie… Dlaczego?!

Dwa lata później moja młodsza siostra miała bal maturalny. Oczywiście włożyła magiczną sukienkę. Po imprezie z poznanym na balu chłopakiem poszła do jego mieszkania i zrobili sobie dziecko. Krzyku w domu było co niemiara. Ojciec nie wiedział, co zrobić, a mama biegała po mieszkaniu i zastanawiała się, czy powinna się otruć, czy może będzie lepiej, jak się powiesi. Jednak Jasiek okazał się przyzwoitym chłopcem, w dodatku zakochanym w mojej siostrzyczce po czubki odstających uszów.

Jego rodzice okazali się również w porządku, także pod względem finansowym, gdyż zafundowali jedynakowi i mojej siostrzyczce 3-pokojowe mieszkanie.
– Już zaczynałam wątpić w tę sukienkę – stwierdziła pewnego dnia babcia. – A okazało się, że niesłusznie.
Może ja jestem po prostu czarną owcą i na mnie ta magia nie działa? – wzruszyłam ramionami.
– Działa, działa. Nie bój się – stwierdziła stanowczo babcia. – Ale najwidoczniej nie dobrała ci jeszcze odpowiedniego partnera. Ten, na którego polowałaś, nie był dla ciebie właściwy.
– Nie rozumiem – zdziwiłam się.
– Widzisz, dziecko, zanim twój dziadek mi się oświadczył, zabiegało o mnie jeszcze dwóch amantów. Jeden był synem bogatego cukiernika. Jakież oni piekli wspaniałe strucle! – rozmarzyła się na chwilę. – Drugi był synem dyrektora banku. Właśnie z tym drugim poszłam na ów koncert do filharmonii. Wyobraź sobie, że po koncercie, gdy byłam już we foyer, guzik od smokingu twojego dziadka zaplątał się w koronce mojego rękawa. On gdzieś się spieszył, szarpnął się, a ja wpadłam w złość, że zniszczy mi koronkę. Pamiętam, spojrzeliśmy wówczas na siebie wzrokiem, który zabijał, i… tak to się zaczęło. Innymi słowy, to sukienka wybrała mi dziadka.

– No dobrze – uznałam. – Może coś w tym jest. Ale to nie zmieniało faktu, że na balu maturalnym suknia nie wybrała dla mnie nikogo. A powinna! Czy naprawdę wierzyłam, że jest magiczna? Chyba chciałam wierzyć. Ale wciąż nie miałam okazji jej włożyć. Tak więc ja skończyłam 35 lat i wciąż byłam sama, a moja szczęśliwa siostra urodziła Jaśkowi drugą córkę. Pewnego dnia zostałam zaproszona na bal firmowy. Byłam jedną z dyrektorek, więc musiałam wyglądać ekstra.

Oczywiście odwiedziłam wiele sklepów mniej lub bardziej markowych, lecz w żadnym nie znalazłam odpowiedniego stroju. Wtedy pomyślałam o sukni babci. A może dać jej drugą szansę? Niestety, babcia już nie żyła, ale suknia wciąż wisiała w tej samej starej szafie w domu moich rodziców. Kiedy przymierzałam ją przed lustrem, pomyślałam, że naprawdę coś w niej jest. Jakiś urok, czar. Wyglądałam w niej tak kobieco, tak… magicznie. Zaśmiałam się w duchu z samej siebie, choć tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. Tęskniłam za miłością…

Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, kogo mi suknia wybierze. Zrobiłam w głowie przegląd wolnych mężczyzn pracujących w mojej firmie – niestety, żaden nie poruszał mojego serca. Pewnie poznam kogoś na balu, kogoś z innego oddziału. Jednak ta myśl też jakoś mnie nie podekscytowała. Żeby osiągnąć sukces w naszej branży, trzeba było być zimnym, wyrachowanym draniem, a takiego za męża nie chciałam.

Chciałam się zakochać i być kochana. Chyba tylko magia mogła mi pomóc

Zdjęłam suknię i obejrzałam ją dokładniej. Niestety, czas i na niej odcisnął swoje piętno. Nici przy rękawie już się przetarły i szew groził rozpruciem. Przypomniałam sobie duży szyld krawiecki, na którym była przedstawiona postać z disnejowskiego Kopciuszka. „Magiczny krawiec – pomyślałam z uśmiechem – dla magicznej sukienki… Czemu nie? Spróbujmy”.

Następnego dni poszłam do zakładu. Przyjął mnie uśmiechnięty trzydziestolatek. Rozwinęłam sukienkę.
– Piękna – rzucił, gdy dotknął materiału. – Musi być pani w niej ślicznie.
Dlaczego dałam się namówić i przymierzyłam ją przed lustrem? Nie wiem… Kiedy mu się pokazałam, dostrzegłam, jak w jego oczach zapalają się dziwne ogniki. Poczułam dreszcz. Choć od tamtego czasu minęło już 11 lat, nadal widzę je w oczach mojego męża. Nawet wówczas, gdy nie mam na sobie magicznej sukienki.

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA