„Stronię od towarzystwa, więc mają mnie za dziwaczkę. Ale gdyby nie to, że jestem odludkiem, nie poznałabym miłości życia”

kobieta, która spotkała miłość fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„– I co tam, Agatko u ciebie? – zaszczebiotała, a zanim doszłam do głosu, wypaliła oczywiście: – Nie smutno ci tak samej? Poszłabyś do ludzi, na rynek albo nad morze, a nie tylko się włóczysz po tym pustym parku. Tam na pewno nikogo nie spotkasz…”.
/ 03.02.2023 18:30
kobieta, która spotkała miłość fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Dobiegałam czterdziestki i straciłam już nadzieję na to, że kiedykolwiek założę rodzinę. Wmawiałam sobie, że jest mi to obojętne. Cała rodzina miała mnie za dziwaczkę i starą pannę. Tymczasem gdyby nie to, że jestem takim odludkiem, nigdy bym nie poznała swojego narzeczonego. Nie ma tego złego…

„Co za ludzie! Nie mają za grosz szacunku” – pomyślałam ze złością, kiedy wśród zieleni zobaczyłam jakiś papier. Ciekawe, czy w domu też tak rzuca śmieci na podłogę. Jak można paskudzić w tak pięknym miejscu! Chociaż mieszkam nad morzem, to właśnie park za miastem od lat był moim ulubionym miejscem na spacery. Rodzina z innych części Polski nie mogła w to uwierzyć.

– Co ty ciągle opowiadasz o jakimś parku, skoro masz na wyciągnięcie ręki plażę. Nawet w domu możesz pić kawę z widokiem na Bałtyk – śmiała się ciocia.

Blok, w który mieszkam, stoi spory kawałek od morza. Zbudowano go jednak na niedużym wzniesieniu i z balkonu przy dobrej pogodzie widziałam niebieską wodę. No właśnie – przy dobrej pogodzie. Przecież każde dziecko w Polsce wie, że nad Bałtykiem nawet w wakacje nie można być jej pewnym.

Widywałam więc plażowiczów snujących się smętnie po promenadzie w pelerynach przeciwdeszczowych i spędzających całe dnie w pokojach i restauracjach. Kompletnie nie rozumiałam przyjeżdżających tu co roku tłumów, depczących po sobie na plaży. Przecież za niewiele większe pieniądze można się wybrać w jakieś ładne miejsce w Chorwacji albo Hiszpanii, gdzie słońce jest pewne.

Och, gdyby widok z mojego balkonu rozciągał się na ciepłe morze – rozmarzyłam się. – Spędzałabym nad nim na spacerach całe dnie… Głupie marzenie – otrząsnęłam się szybko. Przecież jestem życiowym pechowcem i zawsze mam pod górkę: ani dobrej pracy, ani oszczędności, ani męża. Tego ostatniego brakowało mi najbardziej, ale chyba już się z tym pogodziłam, bo jaki chłop chciałby kobietę dobiegającą czterdziestki?

Co robił jakiś Carlos w moim parku?

Miałam trochę zgranych znajomych z czasów szkoły, dziewczyny zapraszały mnie na imprezy, ale czułam się tam jak piąte koło u wozu, dlatego nauczyłam się funkcjonować sama. Najbardziej zaś lubiłam spędzać czas na spacerach z dala od plażowego zgiełku. Do „mojego” parku przychodziłam każdego popołudnia po pracy, a w weekendy nawet dwa razy dziennie. Było tu cicho, pusto, ładnie, a z piasku nie wystawały schowane w nim pety. Dlatego tak mnie zirytowało, że ktoś i tu naśmiecił. Postanowiłam zabrać papierek i wyrzucić go do jakiegoś kosza po drodze.

Kiedy jednak do niego podeszłam, zobaczyłam, że ma dziwnie regularny kształt i odbija światło. Był błękitno-żółty. Jak morze i plaża, ale nie nasze, tylko ciepłe i słoneczne – pomyślałam i schyliłam się podnieść prostokącik. Kiedy odgarnęłam z niego listek, zobaczyłam, że zakrywał on zdjęcie! Patrzyła na mnie twarz uśmiechniętego mężczyzny z siwiejącymi włosami. Szybko zrozumiałam, że to dowód osobisty, czy też jakiś inny dokument, bo osobnik z fotografii nie nazywał się Tomek ani Michał, tylko Carlos. Nad nim zaś widniał napis: España.

Hm, latem na naszym ryneczku słyszałam ludzi mówiących w różnych językach. Zwykle zatrzymywali się u nas przejazdem coś zjeść albo popatrzeć chwilę na morze, ale co, u licha, robił jakiś Carlos w tym miejscu? Hiszpan w moim parku? Na pewno nie powinnam wyrzucać tego znaleziska do kosza, ale szczerze mówiąc, nie miałam też pojęcia, co z nim zrobić. Schowałam dokument do torebki i może bym nawet o nim zapomniała, gdyby nie to, że zaraz gdy wróciłam do domu, zadzwoniła mama.

Och, znowu będzie pytać, czy się tak nie nudzę sama, zwłaszcza w sobotę – pomyślałam, widząc ją na wyświetlaczu; nie myliłam się.

– I co tam, Agatko u ciebie? – zaszczebiotała, a zanim doszłam do głosu, wypaliła oczywiście: – Nie smutno ci tak samej? Poszłabyś do ludzi, na rynek albo nad morze, a nie tylko się włóczysz po tym pustym parku. Tam na pewno nikogo nie spotkasz…

Biedaczka ciągle miała nadzieję na ułożenie mi życia. Co prawda przestała mnie już umawiać z synami znajomych, ale nigdy nie omieszkała przypomnieć o moim panieństwie.

Żeby nie dać się zagadać i pokazać, że nawet takiej myszce jak ja może się coś przytrafić, opowiedziałam jej o swojej „przygodzie”. Mama była rozemocjonowana, zadała mi mnóstwo szczegółowych pytań, nawet o rok urodzenia delikwenta i prawie słyszałam jej westchnienie. Carlos mógłby być moim ojcem, nie nadawał się więc na wyczekanego zięcia.

– Ale, kochana, musisz koniecznie coś z tym zrobić. Na pewno ktoś tego dowodu szuka – zarządziła.

Wcale nie miałam ochoty się z nim spotykać

Westchnęłam, bo wcale mi się nie chciało. Jeszcze żeby to był jakiś młodszy przystojniak… Chyba jednak nie doceniałam mojej mamy, bo godzinę później zadzwoniła kuzynka, którą ostatni raz widziałam na rodzinnym weselu ze trzy lata temu. No ładnie, przygoda samotnej starej panny jest tak ekscytująca, że pewnie zna ją już cała dalsza rodzina… Jej syn Bartek uczył się w szkole hiszpańskiego i zadeklarował, że wrzuci na Facebooka post o znalezisku.

– Bo wiesz, ciocia, jak kogoś nie ma na Facebooku, to nie ma go w ogóle. A jak go nie ma, to nie warto go szukać – zażartował młody, kiedy już mu podałam dane z dowodu.

Godzinę później kuzynka dzwoniła znowu z informacją, że znalazł się jego właściciel!

– Jest w Polsce na wakacjach. Wyjechał z twojego miasteczka, zanim się zorientował o zgubie, ale jutro wróci. Jest ci bardzo wdzięczny, bo bez dokumentu nie wpuściliby go do samolotu – paplała przejęta. – Bartek umówił was o 11. w tej kawiarence na rynku. No, nie mów tylko, że nie masz czasu, przecież jest niedziela. Dobrze ci zrobi poznanie kogoś, nawet starszego pana. To pa, Agatka!

Zanim zdążyłam zaprotestować, że wcale nie mam ochoty spotykać się z nim osobiście – jak ja się w końcu dogadam z Hiszpanem – i wolałabym wysłać dokument pocztą, kuzynka krzyknęła: „no to pa” i się rozłączyła. Ach, ta moja rodzina.

Następnego dnia, żeby uniknąć niezręcznego czekania, weszłam do kawiarni z dziesięciominutowym spóźnieniem. Rozejrzałam się po kilku osobach przy stolikach i stwierdziłam, że Hiszpan wystawił mnie do wiatru. A może to kuzynka z synem zrobili mi głupi dowcip, żebym „wyszła do ludzi i kogoś w końcu poznała”. Już odwracałam się na pięcie, kiedy usłyszałam wypowiedziane śpiewnie:

– Pani Agata?

Przede mną stał Hiszpan jak malowany. Śniady, dobrze zbudowany, z ciemnymi oczami, trochę podobny do tego ze zdjęcia, ale co najmniej 20 lat młodszy. Widząc moje zdumienie, szybko wyjaśnił, że mężczyzna z dowodu to jego ojciec. On sam miał na imię Juan, od kilku lat pracował w Polsce, a tata przyjechał go odwiedzić. Przy okazji postanowili pojeździć trochę po okolicy.

– Ale wiesz, żaden z nas nie lubi tłumów, a plaż mamy w Hiszpanii aż za dużo, dlatego wybraliśmy się na spacer do parku. Jak tam cicho i pięknie – zachwycił się.

Juan mówi po polsku, ja uczę się hiszpańskiego

Kupił mnie od razu. Nie wiem, jak to się stało, że taki odludek jak ja szybko poczuł się, jakby rozmawiał z dobrym znajomym. Zagadaliśmy się tak, że nie usłyszeliśmy, kiedy stanął nad nami starszy pan ze zdjęcia.

– Mój tata – przedstawiał go Juan.

– Nie zdążyłem ci powiedzieć, że się spóźni, bo zadzwoniono z hotelu, że zapomniał z pokoju podręcznego plecaka. Był w nim portfel, telefon i inne ważne przedmioty.

Starszy pan, śmiejąc się, powiedział, że za bardzo by się tą zgubą nie martwił, bo przecież dowód ocalał. A potem mnie uściskał.

– Ktoś, kto nosi takie imię, musi być dobrym człowiekiem – powiedział.

Wcześniej nie wiedziałam nawet, że imię Agata wywodzi się z greki i oznacza właśnie: dobra.

Choć rozmowa odbywała się przez tłumaczącego ją Juana, nie przeszkadzało nam to ani trochę. Zaśmiewaliśmy się tak, że ludzie się na nas patrzyli. Nie przejmowałam się tym. Panowie postanowili zostać w naszym miasteczku jeszcze kilka dni, a kiedy senior Carlos odjeżdżał na lotnisko, prawie się rozpłakałam.

– Águeda – zwrócił się moim hiszpańskim imieniem, ściskając na pożegnanie. – No już, głowa do góry, jeszcze się zobaczymy.

Dzisiaj myślę, że zgubił ten dowód specjalnie, mając nadzieję, że znajdzie go jakaś kobieta, z którą zeswata swojego syna. Chyba nie tylko polskie mamy tak mają. Bo Juan i ja ku radości rodziców szybko zostaliśmy parą. Za miesiąc lecimy do Hiszpanii spędzić urlop w przytulnym domku nad ciepłym morzem. Widziałam to miejsce na zdjęciu. Woda jest błękitna, a słońce żółte jak na dowodzie, od którego wszystko się zaczęło.

Czytaj także:
„Tańczyłam w klubie, a po występie naciągałam klientów przy barze. Nie pomyślałabym, że dzięki temu poznam miłość życia”
„Marzyłem o tym, że poznam miłość życia, ratując ją z opresji. Tymczasem stało się odwrotnie - to ona uratowała mnie”
„Ukochana zostawiła mnie i córkę dla kochanka. Jestem samotnym ojcem, który dzięki bezmyślnej niani poznał miłość życia”

Redakcja poleca

REKLAMA