„Straciłam dziecko przez własną głupotę. Harowałam jak wół, by udowodnić, że ciąża to nie choroba. Pomyliłam się”

Kobieta straciła dziecko fot. Adobe Stock, dianagrytsku
„Znowu zasiedziałam się w pracy, znów ledwo żyłam ze zmęczenia. Ale nie miałam zamiaru zwalniać. Byłam dopiero w pierwszym trymestrze ciąży, nic nie było po mnie widać, a konkurencja nie zasypiała gruszek w popiele. Walczyłam o poważny awans i podwyżkę. Musiałam się wykazać”.
/ 07.10.2022 10:30
Kobieta straciła dziecko fot. Adobe Stock, dianagrytsku

– Dam radę! Jestem silna! – powtarzałam sobie, przekładając kolejną porcję dokumentów. Czekał mnie awans, o ciąży nikt nie mógł wiedzieć.

–  Ciąża to nie choroba! – powiedziałam do męża, który patrzył na mnie z niepokojem.

Znowu zasiedziałam się w pracy, znów ledwo żyłam ze zmęczenia. Ale nie miałam zamiaru zwalniać. Byłam dopiero w pierwszym trymestrze ciąży, nic nie było po mnie widać, a konkurencja nie zasypiała gruszek w popiele. Walczyłam o poważny awans i podwyżkę. Musiałam się wykazać…

Tydzień wcześniej szef powierzył mojej opiece bardzo ważnego i wymagającego klienta. Uprzedził, że nieraz trzeba będzie zostać po godzinach albo i spędzić w pracy weekend.

– Czy jest pani na to gotowa? – spojrzał na mnie uważnie.

Nie, nie jestem gotowa. To fatalny moment – pomyślałam w pierwszej sekundzie. – Jestem w ciąży, moje dziecko mnie potrzebuje. Teraz powinnam myśleć tylko o sobie i o nim. Na głos jednak powiedziałam:

– Oczywiście, panie dyrektorze! Jestem gotowa na nowe wyzwania!

„Nowe wyzwania” nadeszły już następnego dnia. Klient zażyczył sobie raportu ze sprzedaży. Na przygotowanie go miałam, bagatela, dwa dni.

– Po prostu będę musiała zostać dłużej w pracy – powiedziałam Pawłowi, gdy spytał, o której wrócę.

– Bylebyś nie przesadzała – zaniepokoił się mój mąż. – Nasze dziecko…

– Nie musisz mi przypominać – syknęłam. – W końcu to ja noszę nowe życie pod sercem.

Pracy okazało się o wiele więcej, niż wcześniej mogłam przewidzieć. W efekcie spędziłam w firmie prawie całą noc. Kiedy o piątej zamawiałam sobie taksówkę, moim jedynym marzeniem było położyć się spać i cały następny dzień spędzić w łóżku. Niestety, moja nowa praca wymagała, żebym najpóźniej o jedenastej stawiła się w biurze.

– To jednorazowa sytuacja – uspokajałam Pawła, który gwałtownie zaprostestował, usłyszawszy o moich planach. – To się nie powtórzy.

Po przyjściu do pracy zrobiłam sobie mocną kawę. Wiedziałam, że kofeina nie jest wskazana w ciąży, ale nie wyobrażałam sobie, jak inaczej miałabym przetrwać ten dzień. Wkrótce okazało się, że to nie była jednorazowa sytuacja. Moje nowe stanowisko wymagało ciągłego przesiadywania po godzinach, często do późnej nocy. Zdrowie szybko się na mnie zemściło. Pewnego dnia ku swojemu przerażeniu zobaczyłam, że lekko krwawię.

Ależ oczywiście, oszczędzam się

– To pewnie z przepracowania! – natychmiast zaczął panikować Paweł. – Mówiłem ci, żebyś nie siedziała tak długo w biurze!

– Takie rzeczy się zdarzają, nie ma co panikować – usiłowałam go uspokoić, choć sama daleka byłam od relaksu. – Umówię się dziś z lekarzem, na pewno powie, że to nic takiego.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Niestety, starszy pan doktor nie miał dla mnie dobrych wieści.

– Musi pani się oszczędzać – powiedział surowo. – Takie plamienia, szczególnie na początku ciąży, nie są niczym niezwykłym, ale organizm w ten sposób wysyła nam sygnał ostrzegawczy. Mam nadzieję, że nie siedzi pani po nocach?

– Nie, skąd – zaprzeczyłam, czując wypełzający mi na policzki rumieniec.

– To dobrze – pokiwał głową lekarz. – Bo w pani stanie każdy stres i przepracowanie są niewskazane. Proszę myśleć przede wszystkim o dziecku.

– O niczym innym nie myślę – powiedziałam do siebie, ale lekarzowi posłałam tylko pogodny uśmiech. – Oczywiście, panie doktorze – powiedziałam. – Jestem świadomą mamą.

Tego wieczora ustaliliśmy z Pawłem, że wezmę kilka dni wolnego. Chyba w ten sposób usiłowałam głównie uspokoić swoje sumienie, ale metoda zadziałała. Kiedy wróciłam do pracy po tych kilku dniach, czułam się jak nowo narodzona. Dobry nastrój utrzymywał mi się przez pierwszą godzinę. Bo później … dostałam zaproszenie na piwo.

W mojej firmie panował zwyczaj, że spotykaliśmy się kilka razy w miesiącu po pracy. Oczywiście nie chodziło tylko o to, żeby spędzić ze sobą miło czas. Niejednokrotnie właśnie podczas takich spotkań zapadały ważne decyzje. Dlatego nie wypadało się tam nie pokazać.

Zwykle byłam pierwsza do takiej integracji. W przeciwieństwie do dzieciatych koleżanek nie musiałam się martwić o zapewnienie opieki dzieciom na czas mojej nieobecności. Mąż też miał wyrozumiałe podejście. A jednak teraz nie mogłam przecież iść… Przesiadywać w hałasie, długo w noc… Moje dziecko na pewno nie tego potrzebowało! No i nie mogłam pić alkoholu.

– Ja chyba dziś pasuję – uśmiechnęłam się blado. – Mam dużo pracy.

Nie miałam innego wyjścia

– Chyba żartujesz? – zmierzyła mnie niedowierzającym spojrzeniem koleżanka z biurka obok. – Przecież wiesz, że będziemy rozmawiać o awansach. A może… może ty coś wiesz? – spytała nagle z nutą podejrzliwości w głosie. – Bo w sumie jak tak pomyślę, to ostatnio dziwnie się zachowujesz…

– To fakt – podchwyciła inna koleżanka. – Wy też zauważyliście, że Agata ostatnio nas unika? Nie byłaś na piwie tydzień temu. W tygodniu wzięłaś wolne… Co się dzieje?

– Dziewczyny, a może to nic takiego, może nasza Agatka jest po prostu w ciąży! – roześmiała się nagle Wiola.

Powiedziała to tak głośno, że momentalnie wszyscy spojrzeli na mnie.

– Nie, skąd, co ty – zaprzeczyłam szybko. – I o awansach też nic nie wiem.

– To skoro nie masz nic do ukrycia i nie jesteś w ciąży, to udowodnij nam to i chodź z nami na firmowe piwo! – nie ustępowała koleżanka.

Wiedziałam, że nie powinnam tam iść, ale jak inaczej miałam udowodnić koleżankom, że ich podejrzenia są bezpodstawne? Postanowiłam sobie, że po prostu nie będę piła alkoholu zasłaniając się tym, że przyjechałam samochodem. Ale to i tak nie okazało się wystarczające. Impreza była wyjątkowo huczna. Jeden z kolegów świętował przeniesienie do innego działu.

– Agata, no weź, nie daj się prosić – namawiał mnie. – Zostawisz auto i wrócisz po nie rano.

– Naprawdę nie mogę, wybacz, Piotrek – nie ustępowałam.

– Oj, ty chyba jednak masz coś do ukrycia – dobiegł mnie głos jednej z koleżanek, którą od dawna podejrzewałam o to, że czai się na moje miejsce.

– Oczywiście, że nie mam nic do ukrycia! – syknęłam.

Wiedziałam, że robię źle, i że Paweł będzie wściekły, gdy się o dowie, że zamiast odpoczywać siedzę w tym chaosie, ale w tamtym momencie wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia.

Źle się czuję, kochanie

Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem dziś, całkowicie bym go zignorowała i po prostu wyszła. Ale dla mnie w tamtym momencie najważniejsze było, by zachowywać się normalnie – a tym samym nie wzbudzić podejrzeń szefa ani koleżanek. Wieczór zakończył się bardzo późno. Wróciłam do domu po północy. Byłam tak zmęczona, że ledwo trzymałam się na nogach.

– Co ty wyprawiasz? – naskoczył na mnie od drzwi Paweł. – Od zmysłów odchodziłem! Lekarz kazał ci się przecież oszczędzać! Chodzi o nasze dziecko! O twoje zdrowie też!

– Nie przesadzaj, Pawełku – uśmiechnęłam się blado, choć czułam się coraz gorzej, bo dokuczały mi bóle brzucha. – W końcu ciąża to nie choroba.

– Dobra, dobra. Żeby to się źle nie skończyło – syknął.

Nie odpowiadając mu już ani słowem, położyłam się spać. Nawet prysznica wziąć nie miałam siły…
Bardzo liczyłam na to, że dokuczające mi bóle ustąpią po odpoczynku. Ale nic takiego się nie stało. Przeciwnie. Ciągnięcie w dole brzucha stawało się coraz bardziej nieznośne. Po dwóch godzinach nie miałam innego wyjścia, jak obudzić Pawła.

– Źle się czuję – szepnęłam. – Myślę, że powinniśmy jechać do szpitala.

Nigdy nie widziałam mojego męża tak zdenerwowanego. Ja usiłowałam odpędzić od siebie myśli o najgorszym, ale czułam, że sytuacja nie wygląda dobrze. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy zaczęłam krwawić. To nie może być nic bardzo złego. To nie może… W końcu kobiety od wieków pracowały w ciąży, ciężko, na polu, i nic im się nie działo – szeptałam w myślach niczym zaklęcie. A jednak lekarze nie mieli dla mnie dobrych wieści.

Byłam pogrążona w jakimś letargu

– To krwawienie dawno się zaczęło? Nie miała pani wcześniej stresów, nie przepracowywała się pani? Ilość snu była wystarczająca? Lekarz nie mówił pani, żeby się nie przemęczać? – lekarka zadała mi serię pytań.

– Tak, lekarz mówił – szepnęłam, nie patrząc na Pawła.

– Przykro mi, ale nie mam dla pani dobrych wieści. Poronienie – usłyszałam.

W pierwszej chwili wydawało mi się, że się przesłyszałam.

– Co to znaczy? – szepnęłam przez wyschnięte wargi.

– Przykro mi, naprawdę. Dziecko nie żyje. Zrobimy pani łyżeczkowanie, żeby oczyścić macicę – lekarka zrobiła poważną minę. – Tak się czasami zdarza, przykro mi…

Przez swoją głupotę zabiłam własne dziecko – kołatało mi się po głowie. – Lekarz kazał mi leżeć, a ja pracowałam, bo najważniejsze były dla mnie pieniądze. Nie ma wytłumaczenia na takie zachowanie.

Lekarze usiłują mnie pocieszać, że kolejna ciąża może przebiegać inaczej, ale ja wiem, że czasu nigdy nie cofnę. Tak jak nigdy nie odzyskam zaufania męża, który dalej nie potrafi mi wybaczyć. Popełniłam błąd, za który będę pokutowała do końca życia. A wszystko dlatego, że uwierzyłam, że „ciąża to nie choroba”. Może i nie choroba, ale na pewno wyjątkowy stan, w którym kobieta powinna o siebie wyjątkowo dbać. Szkoda, że tak późno to do mnie dotarło.

Czytaj także:
„Podły szantażysta chciał ode mnie wyłudzić pieniądze. Byłam w szoku, gdy okazało się, że… bardzo dobrze go znam”
„My głodni szlajaliśmy się po barach, a Joanna nie miała kogo poczęstować rosołem. Wyrzucała też całe kilogramy mięsa”
„Może po 20 latach nie chcieliśmy rzucać się na siebie co noc, ale dzieci uniemożliwiały nam intymne czułości. O, zgrozo!”

Redakcja poleca

REKLAMA