„Może po 20 latach nie chcieliśmy rzucać się na siebie co noc, ale dzieci uniemożliwiały nam intymne czułości. O, zgrozo!”

kobieta, która wyczuwa zagrożenie dla swojego związku fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Przeprowadzka do większego mieszkania jawiła mi się jako spełnienie fantazji. W końcu będziemy mieć własną sypialnię! Niestety, moja radość nie trwała długo. Okazało się, że obok nas zamieszkała pierwsza miłość mojego męża. I zastawiła swoje sidła”.
/ 05.10.2022 20:30
kobieta, która wyczuwa zagrożenie dla swojego związku fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Mówią, że stara miłość nie rdzewieje. W tych ludowych, dawnych porzekadłach zawsze jest dużo prawdy, funkcjonują dziesiątki lat nie bez powodu. Ja jednak miałam nadzieję, że w moim przypadku to powiedzenie się nie sprawdzi. Właśnie wprowadziliśmy się z moim mężem Piotrkiem i dwójką naszych dzieci – piętnastoletnią Majką i jedenastoletnim Kacprem do wymarzonego mieszkania.

Czekaliśmy na ten moment dwa lata, odkąd wpłaciliśmy zaliczkę na utęsknione gniazdko na pięknym, nowoczesnym osiedlu. Po wielu miesiącach wreszcie wykończyliśmy nasze lokum i mogliśmy w nim zamieszkać.

Dotąd kisiliśmy się w M-3 w bloku z wielkiej płyty

Dzieciaki miały wspólny pokój, a my z Piotrkiem nocowaliśmy w salonie. To była mordęga. Po pierwsze, codziennie rano trzeba było składać kanapę, bo w przeciwnym razie nie było przejścia do kuchni. Gorsze jednak było to, że cierpiało nasze życie intymne. Póki dzieci były małe, mogliśmy poczekać, aż zasną. Ale ostatnio zaczęły chodzić spać później niż my! Zwłaszcza Majka. Ja wstawałam do pracy o szóstej, więc po dwudziestej drugiej byłam już padnięta. A nasza niestrudzona nastolatka potrafiła kłaść się o północy. I oczywiście wciąż łaziła do łazienki, mijając przy tym łóżko swoich rodziców!

Wiadomo, że po dwudziestu latach małżeństwa nie mieliśmy ochoty rzucać się na siebie co noc, ale byłam przekonana, że gdyby nie warunki mieszkaniowe, nasze uczucie by kwitło. A nie – jak mi się wydawało – z każdym rokiem usychało. Teraz wszystko miało się zmienić! Córka dostała swój pokój, syn także, a my jasną, przestronną sypialnię tylko dla siebie. Czułam, że dla naszego związku nadchodzi siedem tłustych lat.

Żyłam w takim przekonaniu kilka dni. Dopóki nie dostrzegłam jej. Miała na głowie kapelusz, a przed sobą wielkie pudło, pod ciężarem którego uginała plecy, ale i tak ją rozpoznałam bez cienia wahania. To była Izabella! Tak, już sam fakt, że pomyślałam Izabella, a nie Iza, dużo mówił o tej postaci. Była pierwszą wielką miłością mojego męża. Nigdy jej nie poznałam, ale chodzili ze sobą w dobie aparatów analogowych. Piotrek trzymał na pamiątkę wszystkie albumy z dzieciństwa i młodości. Nie robiło się wtedy setek zdjęć na każdych wakacjach, jak teraz. Wszystkie klatki musiały być przemyślane, bo miało się z reguły dwadzieścia cztery zdjęcia na cały wyjazd. W zbiorach Piotrka na fotografiach z dwóch lat pod rząd była Izabella. Oglądałam je wiele razy. Bez zazdrości. Przecież ja też miałam jako dwudziestolatka chłopaka, poza którym świata nie widziałam.

Lubiłam przeglądać albumy, bo lepiej poznawałam swojego męża i życie, jakie wiódł przed poznaniem mnie. Na zdjęciach widać było piękną dziewczynę o blond włosach i jasnych, dużych oczach. Roztaczała wokół siebie urok i pewność siebie. Nie ulegało wątpliwości, że jest świadoma swojej urody. Kiedyś Piotr mi opowiadał, trochę się z tego śmiejąc, że zachowywała się jak księżniczka.

Byłam pewna uczuć męża, ale…

– W ogóle nie reagowała na imię Iza! – mówił. – Trzeba było zwracać się do niej Izabella! Chyba właśnie przez to w końcu zapragnąłem związku z kimś, kogo nie trzeba nosić na rękach. A przynajmniej nie non stop! – zaśmiał się i przytulił mnie mocno.

To było jeszcze przed ślubem. Mimo że minęło dwadzieścia lat, Izabella była nadal piękną kobietą. Upływ czasu nie zostawił na jej ciele zbyt dużego śladu. Ona nigdy mnie nie poznała, mogłam więc w spokoju przyjrzeć się jej dokładnie. Miała zgrabne nogi i pośladki, blond włosy okalały ładną, opaloną twarz i spływały do połowy pleców. Może to dzięki odległości, ale nie dostrzegłam żadnych zmarszczek. Za nią szło dwóch mężczyzn, dźwigając szafę. Na koszulkach mieli logo firmy przeprowadzkowej.

Nietrudno było odgadnąć, że Izabella wprowadza się do bloku obok. Pierwsza miłość mojego męża będzie mieszkała sto metrów od nas! Nie zachwycała mnie ta perspektywa. Byłam pewna uczuć Piotrka, wiedziałam, że kocha mnie i dzieci, ale takie wracanie do wspomnień, do lat młodości, kiedy wszystko się mogło zdarzyć… Nie było to z pewnością wskazane!

Postanowiłam nie mówić Piotrkowi o moim odkryciu. Po pierwsze, nie chciałam temu faktowi nadawać jakiegoś szczególnego znaczenia. Po drugie, mąż jeździł do pracy samochodem, wracając robił zakupy, a potem wjeżdżał do podziemnego parkingu. Nie mieliśmy psa, z którym mógłby się włóczyć po osiedlu, istniała duża szansa, że nie natknie się na naszą nową sąsiadkę przez długi czas. Łudziłam się tak tylko cztery dni. Wtedy to Piotrek wrócił do domu i oznajmił mi trochę zaaferowany.

– Nie zgadniesz, kto mieszka obok nas!

– Nie zgadnę. Więc mi powiedz – odparłam bez entuzjazmu, podejrzewając, o kogo chodzi.

– Izabella! Moja pierwsza dziewczyna, pamiętasz ją? Kiedyś ci opowiadałem. Ta, z którą byłem na kajakach i wpadła…

– Tak, kojarzę – przerwałam mu. Nie miałam ochoty na jego opowieści.

– Ale zbieg okoliczności, prawda?

Miałam nadzieję, że pojawienie się Izabelli na naszym osiedlu nie wpłynie za bardzo na nasze życie. Niestety, cały czas łapałam się na tym, że o niej myślę. Wypatruję jej. Byłam ciekawa, czy ma rodzinę. Obawiałam się, że skoro przy przeprowadzce pomagali jej tylko fachowcy, była osobą samotną. Chyba że mąż akurat gdzieś wyjechał. Albo jest w luźnym związku i nie chce zobowiązań. A może jej narzeczony mieszka osobno, a ona pragnie być kobietą niezależną? Rozmyślałam tak, aż nie wytrzymałam i zapytałam o to Piotrka.

– Nie mam pojęcia, czy jest mężatką. Rozmawialiśmy tylko chwilę, bo ja jechałem samochodem i nie mogłem blokować przejazdu. Ale zdążyła mi podać numer telefonu do siebie. Myślisz, że powinniśmy ją zaprosić? Chyba by wypadało…

Już miałam się sprzeciwić, ale przyszło mi do głowy, że wcześniej czy później Piotrek i tak spotka Izabellę. I pogadają sobie dłużej. Chyba bezpieczniej by było być przy takiej rozmowie. Mieć kontrolę nad całą sytuacją. Dlatego odparłam:

– Pewnie. Zaprośmy ją na piątek. Napijemy się wspólnie winka i miło zaczniemy weekend.

Kiedy Izabella pojawiła się w naszych drzwiach, potwierdziły się moje najgorsze obawy. Wyglądała wspaniale.

Miała piękne, długie nogi i nienaganną figurę

Także na twarzy nie malowały się przejścia z nieprzespanych nocy, spędzonych na uspokajaniu niemowlęcia, a kształt biustu nie miał nic wspólnego z karmieniem piersią. Patrzyłam na nią z lekkim zachwytem, ale i trwogą. Musiałam przyznać przed sama sobą – bałam się jak diabli, że ta kobieta zrujnuje to, co budowałam od ponad dwudziestu lat! Piotrek nalał nam w kieliszki wina i usiedliśmy na balkonie. Zaczęli rozmawiać o starych znajomych, co u kogo się dzieje, kto wyjechał za granicę, kto się ożenił, kto rozwiódł.

Potwierdziło się moje przypuszczenie, że Izabella nie założyła rodziny. Opowiadała, że dużo pracuje i nie ma czasu na pielęgnowanie bliskich relacji. Pomyślałam, że musi być bardzo samotna i zrobiło mi się jej żal. Ale tylko na moment. Postanowiłam zmienić temat na bardziej neutralny. Zaczęłam rozmowę na temat naszego osiedla, udogodnień, sklepów, które otwierali na parterach bloków.

– A co będzie w tym lokalu na rogu? – zapytała Izabella.

– Słyszałam, że odzież na wagę – odparłam zgodnie z prawdą.

– Pamiętasz Piotr, jakiego miałeś świra na punkcie podkoszulek z lumpeksów? – Izabella znowu skierowała rozmowę na poprzednie tory. – Co tydzień je kupowałeś! Prawdę mówiąc, jedną z nich mam do dzisiaj. Śpię w niej.

Zapadła krępująca cisza. Na szczęście szybko się zreflektowałam.

– Tak, męskie t-shirty są najlepsze do spania – odparłam. – A już Piotra najbardziej! – zaśmiałam się.

Wieczór upłynął w dość spokojnej atmosferze, ale dla mnie stało się jasne, że Izabella chciała obudzić w Piotrku dawne uczucia. Później długo nie mogłam zasnąć. Oczywiście, mogło się okazać, że się tylko niepotrzebnie napędzam i przejmuję na wyrost. Ale zawsze byłam zwolenniczką dmuchania na zimne. Ona była ewidentnie samotna i zapracowana.

Gdzie miała kogoś poznać, jak wciąż ślęczała w biurze?

Najłatwiej było odgrzebać dawną miłość, która była na wyciągnięcie ręki. Wiadomo, że jeszcze Piotrek musiałby tego chcieć. Same jej zakusy nic by nie zdziałały, gdyby on się im oparł. Nie chciałam jednak wystawiać na próbę naszego związku. Za dużo miałam do stracenia. Ale co mogłam zrobić? Przecież nie zażądam od męża, żebyśmy się wyprowadzili z mieszkania, do którego wprowadziliśmy się miesiąc wcześniej! Nie miałabym jak tego wytłumaczyć, a poza tym pokochałam je. Nie mogłam też sprawić, żeby z osiedla wyniosła się Izabella. Jak niby miałabym ją do tego nakłonić?

Gdybym z nią szczerze porozmawiała o swoich obawach, podejrzewam, że byłaby to woda na młyn. Pomyślałaby, że Piotrek wciąż coś do niej czuje i tym bardziej by o niego zabiegała. Sytuacja wydawała się patowa. Tym bardziej że Izabella zaprosiła nas na rewizytę. Starałam się zniechęcić Piotrka, ale uważał, że po prostu nie wypada odmówić. Nie chciałam puszczać go tam samego i nie chciałam iść z nim. Mogłam sobie wyobrazić, jak siedzą i wspominają swoje wypady na kajaki i wędrówki po górach, czyli wszystkie piękne lata młodości. To, do czego ma się największy sentyment i do czego tęskni się najbardziej… Siedziałam w pracy, tępo gapiąc się w monitor i rozmyślając, jak tu wybrnąć z tej sytuacji. Może powinnam się z nią zaprzyjaźnić? Wtedy trudniej by jej było podrywać mojego męża.

– Słyszysz w ogóle, co mówię do ciebie? – z zadumy wyrwał mnie głos Mateusza, kolegi z biurka obok. – Chcemy zorganizować wspólne wyjście na piwko. I spisuję, kto kiedy może, żeby wybrać termin.

– W tę sobotę nie dam rady – odparłam, myśląc z niechęcią o kolacji u Izabelli. – Ale w następną bym mogła.

– E tam, w następną to ja mam spływ kajakowy – westchnął. –Wiedziałem, że to będzie koszmar wszystkich zgrać! – dodał i skierował się w stronę sąsiedniego działu. A mnie nagle przyszedł do głowy świetny pomysł.

– Mateusz, poczekaj! A tę sobotę masz wolną?

– No tak, ale ty nie możesz i Bożena…

– Nie o to chodzi. Zapraszam cię na kolację do przyjaciółki!

Był trochę zaskoczony...

Ale jako rozwiedziony od trzech lat bezdzietny mężczyzna, nie miał nic przeciwko. Im dłużej o tym myślałam, tym plan wydawał mi się lepszy. Mateusz był starszy od Izabelli o trzy lata, przystojny, dbał o wygląd, chodził na siłownię, był trochę zapatrzony w siebie, lubił imprezy, no i te kajaki… Powinny dotknąć czułej struny. Piotrkowi powiedziałam prawdę. No, może nie całą. Wytłumaczyłam mu, że żal mi bardzo Izabelli.

– Jest taka sympatyczna i ładna, ale bardzo samotna – mówiłam. – A mój kumpel z pracy wydaje się dla niej stworzony.

Piotrek trochę się nabijał z tych swatów, ale nie miał nic przeciwko temu. Izabellę uprzedziłam dzień wcześniej, że przyjdziemy do niej z przyjacielem. Nie zapytała, dlaczego, a ja nie wdawałam się w szczegóły. Tak jak się spodziewałam, to był strzał w dziesiątkę. Mateuszowi na widok Izabelli aż się oczy zaświeciły. Adorował ją, jakby grał według scenariusza, który ja napisałam! A ona była tym zachwycona.

Poza tym, kiedy przestała być dla mnie rywalką, nagle stała się bardzo wesołą, spontaniczną i miłą dziewczyną. Bawiliśmy się we czwórkę doskonale. Kiedy było już grubo po północy, postanowiliśmy wracać do domu. Ani gospodyni, ani Mateusz specjalnie nas nie zatrzymywali… Z perspektywy czasu myślę, że moja zazdrość była trochę na wyrost. Jednak wcale nie żałuję, że wzięłam sprawy w swoje ręce. Teraz wszyscy są szczęśliwi. Izabella z Mateuszem i ja z Piotrem. A jak tylko zrobi się ciepło na wiosnę, wybieramy się we czwórkę na spływ kajakowy.

Czytaj także:
Babcia wprowadzała w domu pruski rygor. Zmuszała mnie do jedzenia wątróbki
Ukochany oczekiwał, że będę mu usługiwać. Ja nie umiałam nawet zaparzyć kawy
Gdy Wiesiek wrócił z USA, Zuza porzuciła mnie i syna. Pachniały jej dolary, czy dawna miłość?

Redakcja poleca

REKLAMA