Czasem czytam wiadomości o tym, że gdzieś w zatłoczonym miejscu zaginęło dziecko. Przed chwilą tu było, rodzic mrugnął powiekami i już dziecka nie ma. Przerażenie, gorączkowe rozglądanie się, nerwowa bieganina… i obezwładniająca ulga, gdy maluch się odnajdzie. Przeżyłam coś podobnego, tyle że ja zgubiłam ojca.
Diagnoza była jak uderzenie młotkiem w głowę. Alzheimer. Czyli nic, czemu można jakoś zaradzić. Nie będzie operacji. Nie będzie leków, które pomogą. Najwyżej takie, które trochę opóźnią pojawianie się kolejnych etapów choroby. Zostałam z tym sama.
Mama zmarła na raka kilka lat wcześniej, tata nie miał bliskiej rodziny, o dalszej nic nie słyszałam. Miałam niespełna 30 lat i wiedziałam, że na najbliższe lata muszę zapomnieć o sobie, by zająć się człowiekiem, który jest mi najbliższy na świecie, a który cierpi i nie do końca rozumie, co się z nim dzieje.
Na początku nie było najgorzej. Ot, braki w pamięci, chwilowe zawieszania. A potem… Potem mój tata, ten cudowny człowiek, który pokazywał mi świat, uczył wszystkiego, co ważne, który prowadził mnie za rękę, gdy się bałam – coraz bardziej cofał się w rozwoju i stawał się jak dziecko we mgle.
Nie rozumiał prostych rzeczy. Nie umiał wyrazić tego, co czuje, czego potrzebuje. Bał się świata zewnętrznego, w którym się gubił, więc wolał siedzieć w domu. Nawet ze mną nie chciał wychodzić.
Zaryzykowałam jednak i zabrałam go w jego ukochane góry, zdając sobie sprawę, że to być może ostatnie nasze wakacje. Wzięłam urlop, zarezerwowałam pensjonat i zapisałam tatę na zabiegi w pobliskim sanatorium, żeby jak najwięcej skorzystał z wyjazdu, a ja, żebym miała choć godzinę czy dwie dziennie dla siebie.
Potrzebowałam tego. Potrzebowałam przez chwilę pobyć tylko ze sobą, wiedząc, że tata jest w tym czasie pod dobrą opieką, i że robi coś dla swojego zdrowia. Nie wierzyłam w cudowną moc zabiegów, ale jeśliby miały dać choć minimalny efekt, to chciałam z tej możliwości skorzystać.
Dzięki tym chwilom wolnego mogłam spojrzeć na swoje życie z innej strony. Moje rówieśniczki miały albo rodziny i małe dzieci, albo świetnie się bawiły, ganiając po klubach, randkując, podróżując.
Ja byłam jakby na zewnątrz tej bańki. Byłam tylko obserwatorką. Nie miałam ani rodziny, ani szansy na całonocne balangi…
Trzeba go było nie odstępować na krok!
– Dzień dobry, pani Izo. Dzwonię z recepcji sanatorium. Pani tata oddalił się gdzieś sam i nie możemy go znaleźć…
– Jak to, przecież miał być jeszcze czterdzieści minut na zabiegu. Jezu!
Nogi się pode mną ugięły. Taka wiadomość to najgorsze, co może spotkać opiekuna chorej osoby. A tata… On nie wiedział, gdzie nocujemy. Nie zapamiętałby adresu. Nie pamiętał już mojego numeru telefonu, dlatego w kieszeni miał kartkę, ale czy będzie w stanie poprosić kogoś o pomoc, jeśli się zdenerwuje?
– Zaraz będę!
Biegłam najszybciej w swoim życiu. Rozglądałam się wokół, w nadziei, że zobaczę gdzieś charakterystyczną siwą czuprynę, że dostrzegę jego amarantową bluzę. Serce biło mi jak oszalałe, z wysiłku i ze strachu. Byłam przerażona.
Co, jeśli tata wyjdzie na ulicę prosto pod przejeżdżający samochód? Co, jeśli wsiądzie do autobusu i pojedzie w nieznane? A jeśli wyjdzie w góry, na szlak, i się wyziębi albo przewróci, połamie? Czułam się tak, jakbym była zamknięta w szklanej kuli.
Dźwięki z ulicy docierały do mnie przytłumione, głosy ludzi, silniki samochodów, wszystko zeszło na drugi plan. Słyszałam głównie dudnienie krwi w żyłach.
Wpadłam do budynku sanatorium. Dowiedziałam się, że tata „uciekł” z sali, gdy fizjoterapeuta na chwilę wyszedł – nie było go najwyżej minutę. Teraz ojca szukała cała ochrona, czyli trzech wiekowych panów. Powiadomiony też został personel; mieli go zatrzymać i sprowadzić natychmiast, jak go zobaczą.
– Proszę pani, proszę pani…! – jedna z pielęgniarek coś mówiła, ale do mnie nic nie docierało.
Myślami byłam przy tacie. Gdzie on się podziewał? W ciągu minuty mógł wyjść, skręcić za róg i… szukaj wiatru w polu.
– Proszę dzwonić, gdyby tu wrócił, znalazł się… – mruknęłam i wyszłam na jesienne słońce.
Pogoda była wyjątkowo ładna, ludzie spacerowali, śmiali się i cieszyli piękną aurą, kolorami jesieni, a dla mnie był to najgorszy dzień w życiu. Czułam się tak, jakbym już została sierotą.
Jeszcze kilka lat temu chodziłam wszędzie sama, a teraz nie wyobrażałam sobie wyjścia gdzieś bez taty. Musiałam być przy nim, byłam mu potrzebna, musiałam go chronić. Choć wyższy ode mnie, był bezbronny jak niemowlak, zwłaszcza kiedy się zdenerwował – wtedy choroba pokazywała całą swoją bezwzględną moc.
Zlana zimnym potem biegałam po uliczkach i chodnikach, rozglądając się za ojcem i walcząc ze łzami.
– Proszę pani, wszystko w porządku? – zaczepiła mnie jakaś kobieta.
– Zaginął… mój… tata – wysapałam. – Ma alzheimera – dodałam.
– Tam jest patrol policji – wskazała ręką parę mundurowych. – Niech pani zgłosi, może pomogą szukać.
Policjanci przekazali przez krótkofalówki do innych patroli rysopis mojego ojca. Przyjęli zgłoszenie i cała machina ruszyła, ale zamiast odczuć ulgę, opadły mnie czarne myśli. Mijały minuty, które ciągnęły się jak godziny, a mojego taty nadal nie było.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, kolana zmiękły jak makron. Osunęłam się na pobliską ławkę i rozpłakałam. Już wiedziałam, jak czują się rodzice zaginionych dzieci. Maluchy odejdą na chwilę do innego stoiska na targu albo pójdą za innym dzieckiem – i nagle nigdzie ich nie ma, jakby wyparowały.
Koszmar!
Czułam, jak łzy płyną mi po twarzy, i nie mogłam się opanować, choć nie lubiłam robić z siebie widowiska. Teraz miałam gdzieś zdanie innych. Umierałam ze strachu, że tacie coś się stanie i już nigdy go nie zobaczę, albo zobaczę go… w kostnicy. Drżącymi ustami błagałam, żeby odnalazł się cały i zdrowy. Modliłam się do wszelkich możliwych bogów.
Nie wiedziałam, że można się o kogoś tak bać. Diagnoza była czymś strasznym, ale przecież nie straciłam ojca zaraz po jej usłyszeniu. Mieliśmy czas, dużo czasu wbrew pozorom, by oswoić się z sytuacją, zorganizować sobie życie w nowym rytmie i według nowych zasad.
Ale teraz? To było takie nagłe jak ucięcie nożem. Jest – i nie ma. W jednej sekundzie cały świat się walił, rozlatywał, a ja spadałam coraz niżej, coraz głębiej i nie mogłam wyczuć gruntu pod nogami nawet na sekundę.
Serce ściskało mi się boleśnie przy każdym uderzeniu, jakby krew stężała i wymagała mocniejszego tętna, by w ogóle płynąć. Włosy miałam mokre od potu i nie mogłam pozbierać się do kupy. Siedziałam sparaliżowana własną niemocą, bezradnością. Dzwonek telefonu zaalarmował mnie i wytrącił z tego dziwnego stanu.
– Pani Izo, tata się znalazł. Jest u nas, wszystko w porządku, ale trochę się wystraszył…
Znowu biegłam, zapuchnięta od płaczu, zasmarkana. Szczęśliwa, że się odnalazł, a zarazem przerażona, że takie sytuacje będę odtąd przeżywać regularnie. Okazało się, że tata chciał skorzystać z toalety, więc po prostu wyszedł, by poszukać łazienki.
Trafił do pomieszczenia gospodarczego, zablokował drzwi i nie umiał się wydostać. Nie krzyczał, nie pukał w drzwi. Zestresował się, usiadł w kącie i czekał, aż go znajdą. Dopiero gdy jedna z salowych zaalarmowała pracownika technicznego, że drzwi się zacięły, tata został odnaleziony.
Przez resztę urlopu nie spuszczałam go z oka
Te dwie godziny wolnego nie były warte takich nerwów. Gdy wróciliśmy do pensjonatu, długo nie mogłam się uspokoić. Adrenalina, która trzymała mnie do tej pory, przestawała działać i dygotałam jak w febrze.
Długo stałam pod gorącym prysznicem, wcześniej upewniwszy się, że tata śpi, a wszystkie drzwi i okna są zamknięte tak, że nie da rady ich otworzyć. Z dorosłym, chorym jak mój tata, jest więcej roboty niż z niemowlakiem. Ale wiem, że gdy pewnego dnia tata nie wstanie z łóżka, będę marzyć, by był na tyle sprawny, żeby przede mną uciekać i się chować…
Czytaj także:
„Nakrył swoją dziewczynę całującą się z innym, był to efekt mojej intrygi. Chciałam jej go odbić, musiał być mój”
„Ubrana była byle jak, w tanią bluzkę i wytarte dżinsy. Zanim coś powiedziała, wiedziałem, że zabiorę ją na koniec świata”
„Ukochany zdradził mnie z moją synową, która była młodsza od niego o 30 lat. Mój świat rozleciał się na milion kawałków”