„Stawałam na rzęsach, by zrobić z mojego sztywnego męża namiętnego kochanka. Kochałam go, ale w łóżku był ciamajdą”

zraniona kobieta fot. iStock, zoranm
„Nastawiona na upojną noc, włożyłam swoją najładniejszą bieliznę, ale… nie miałam okazji mu jej pokazać. Skończyło się na przytulaniu i pieszczotach na kanapie. Kiedy próbowałam mu zdjąć koszulę, nagle wstał i powiedział, że musi już iść”.
/ 28.03.2024 14:10
zraniona kobieta fot. iStock, zoranm

Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Pod sklepieniem unosił się szmer cichych rozmów toczonych w bocznych nawach. Panie w odświętnych garsonkach wymieniały się uprzejmościami, panowie nerwowo poprawiali krawaty, a nastolatki rozglądały się dyskretnie, wypatrując co przystojniejszych chłopaków. Wokół dawało się wyczuć atmosferę napięcia i oczekiwania. On też czekał – pod ołtarzem, do którego prowadził dywan otoczony bukietami purpurowych róż.

Przestępował z nogi na nogę, udając, że wcale się nie denerwuje i nie zerka w kierunku wejścia. A na zewnątrz czekała i udawała, że się nie denerwuje, kobieta, która za chwilę miała zostać jego żoną. W zdrowiu i w chorobie. Na dobre i na złe.

Nagle ksiądz lekko skinął głową. Organista na ten znak podniósł ręce, zawiesił je na chwilę w dramatycznym geście i z całej siły uderzył w klawisze. Razem z pierwszym akordem „Marsza Mendelssohna” w drzwiach stanęła panna młoda.

Spowita od stóp do głów w biały tiul pewnie postawiła pierwszy krok na miękkim dywanie. Organy huczały tak donośnie, że gościom brzęczało w uszach. Ona potem opowiadała, że ten dźwięk wydawał jej się chórem anielskim. Myślała, że wstępuje do raju…

To ja byłam tą panną młodą

Półtora roku temu, kiedy wsparta na ramieniu ojca kroczyłam ku nowemu życiu, wierzyłam, że organy, fanfary, trąby, czy co tam jeszcze, będą grały mi już zawsze. A teraz leżałam w szerokim łóżku, oglądałam plecy męża i połykając łzy, myślałam z goryczą, że akurat w sypialni to ja żadnych dzwonów nie usłyszę nigdy.

Po szybkim jak zwykle seksie, zadowolony ze spełnionego zadania mąż pocałował mnie w czoło, odwrócił się i natychmiast zasnął. Zanim zdążyłam cokolwiek poczuć…

Kochałam Michała całym sercem. Zanim go poznałam, miałam kilka przelotnych związków. Była więc pierwsza młodzieńcza miłość, która miała trwać do końca życia, ale skończyła się równie szybko, jak rozpoczęła, niezobowiązujące znajomości z kolegami z akademika, chłopak poznany w studenckim klubie, kolega z firmy, do której trafiłam na staż… Z tym ostatnim pomieszkiwałam nawet, wynajmując wspólne lokum.

Nie łudziłam się, że to coś poważnego: ot, było nam wygodnie, bo dzieliliśmy rachunki, zakupy, codzienne obowiązki i łóżko. A w tym – muszę przyznać – układało się fantastycznie.

Z każdym z moich kolejnych partnerów odkrywałam nowe przyjemności płynące z seksu. W głębi duszy byłam przekonana, że kiedy odnajdę wreszcie tego właściwego mężczyznę, połączymy się w jedność. Bo przecież nawet najdoskonalsze techniki i pozycje nie zdziałają takich cudów jak prawdziwa, szczera miłość.

Michał ujął mnie swoim romantyzmem i szarmanckim zachowaniem. Był dżentelmenem, jakich dzisiaj ogląda się już tylko w zagranicznych filmach.
Kiedy mi go przedstawiano na uroczystym przyjęciu u kontrahenta, pochylił się nisko, żeby pocałować moją dłoń. Potem spojrzał mi głęboko w oczy.

– Nie wstyd pani? – zapytał, a mnie zamurowało. – Przez panią wszyscy będziemy dziś wracać po ciemku.

– Słucham? – wykrztusiłam.

Przy pani lampy pogasną i księżyc się schowa! – oświadczył Michał z filuternym uśmiechem.

„Skąd on tu się wziął, teleportował się z XIX wieku?” – pomyślałam.

Tego wieczoru bawiłam się świetnie

Poznawałam kolejnych ciekawych ludzi, toczyłam dysputy na temat książek i ocieplenia klimatu, a kiedy zaczęły się tańce – nie schodziłam z parkietu. W pewnej chwili naprawdę pomyślałam, że jestem wyjątkowa i przyćmiewam księżyc.

Michał się nie narzucał, lecz kobieca intuicja podpowiadała mi, że jest mną zainteresowany – wciąż łapałam na sobie jego wzrok. Nie wiedziałam, czy bardziej mi to imponuje, czy trochę peszy, kiedy orkiestra zaintonowała wolny taniec.

– Pozwoli pani się porwać? – zapytał, wyrastając obok jak spod ziemi.

Poprowadził mnie pewnie na środek sali i… Nigdy z nikim nie tańczyło mi się tak dobrze! Może to głupie, ale właśnie wtedy, gdy obejmował mnie silnym ramieniem i gdy wirowaliśmy w takt walca, poczułam, że jestem z właściwą osobą na właściwym miejscu. Byłam zauroczona.

Następnego dnia obudziłam się z lekkim szumem w głowie. Przez chwilę wydawało mi się, że miniony wieczór to sen, ale na nocnej szafce leżała skromna różyczka, którą Michał wyjął z jednego z bukietów zdobiących salę i wręczył mi, zanim zamknął za mną drzwi taksówki. A więc on naprawdę istnieje!

Kilka godzin później do moich drzwi zapukał posłaniec z ogromnym bukietem róż, do których dołączony był ozdobny bilecik:

„Wczorajszy wieczór stał się wyjątkowy dzięki Pani. Czy w ramach rewanżu i podziękowania pozwoli się Pani zaprosić na kolację? M.”

Byłam ugotowana

Która kobieta na takie awanse odpowiedziałaby „nie”? Poszliśmy do uroczej małej knajpki, w której gościom przygrywał cygański skrzypek. Rozmawiało nam się wyśmienicie. Szybko okazało się, że lubimy te same książki, oglądamy takie same filmy i nawet zaśmiewamy się z podobnych kawałów.
Jeżeli prawdą jest to, co się mówi o dwóch połówkach pomarańczy, to ja właśnie odnalazłam swoją.

Od tego dnia spotykaliśmy się niemal codziennie, a jeśli nam się nie udało – przed snem toczyliśmy długie rozmowy przez telefon. Kiedy na którejś randce, na spacerze w parku, Michał mnie pocałował, byłam w siódmym niebie. I odetchnęłam z ulgą, bo już zaczęłam zastanawiać się, czy z naszą znajomością coś nie tak, skoro on tak długo zwleka?

Niedługo potem przyjął zaproszenie na kolację w moim mieszkaniu. Nastawiona na upojną noc, włożyłam swoją najseksowniejszą bieliznę, ale… nie miałam okazji mu jej pokazać.

Skończyło się na przytulaniu i pieszczotach na kanapie. Kiedy próbowałam mu zdjąć koszulę, nagle wstał i powiedział, że musi już iść.

„Nie dość, że przystojny i szarmancki, to jeszcze romantyk” – tłumaczyłam go czule, choć całą sobą pragnęłam, żeby był obok i aby przestał być taki romantyczny. A on na następny weekend zaprosił mnie do Sopotu i na pustej, jesiennej plaży… oświadczył mi się!

Spacerowaliśmy objęci do wieczora, robiąc plany na przyszłość. Nasz dom będzie stał na skraju lasu, na dole salon z kominkiem i weranda, na górze sypialnie dla nas i dwójki dzieci. Michał chciał, żeby to były dziewczynki. Uśmiechałam się, potakując. Spacerowicze przyglądali nam się przyjaźnie, a raz usłyszałam, jak ktoś mówił o nas:

– Jacy oni piękni, młodzi i szczęśliwi.

Tę noc po raz pierwszy spędziliśmy razem. Po powrocie do pensjonatu rzuciliśmy się na siebie tak szybko, że nie zdążyłam nawet się przebrać w moją seksowną bieliznę…

Niestety, fanfary nie zagrały. Byłam tym faktem mocno rozczarowana, lecz – oszołomiona wydarzeniami dnia – zasypiałam u boku Michała w poczuciu, że z czasem wszystko się ułoży. Zresztą seks to nie wszystko. Ważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa, oparcie w drugim człowieku i prawdziwa miłość. Tak właśnie wtedy myślałam.

Po powrocie do domu wpadliśmy w wir przedślubnych przygotowań.

Były tak intensywne, że – choć zamieszkaliśmy razem – wydawało mi się, że mamy dla siebie mniej czasu niż wtedy, gdy mieszkaliśmy osobno. Kiedy wieczorem zmęczona padałam na łóżko, upojna noc była ostatnią rzeczą, o jakiej mogłam myśleć. Byłam zadowolona, że Michał ogranicza się do pocałunku, po którym otulał mnie kołdrą i mówił:

– Kolorowych snów, mój aniele. Nie mogę się doczekać jutra, żeby zobaczyć cię znowu.

Aż wreszcie nadszedł wielki i najważniejszy dzień w moim życiu – dzień naszego ślubu. W końcu mogłam do Michała powiedzieć „mój mężu”. On miał w zwyczaju powtarzać potem, że w tę sobotę uczyniłam go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale to nieprawda – to on uczynił mnie najszczęśliwszą kobietą świata.

Nasz sen zdawał się nie mijać

Nie dopadła nas szarość ani monotonia dnia powszedniego, mieliśmy przecież te same pasje i zainteresowania. W soboty jeździliśmy razem na rolkach w pobliskim parku, a jeśli pogoda dopisała – wybieraliśmy się na rowerowy piknik za miastem. Latem pływaliśmy w Zatoce Puckiej na deskach, a zimą szaleliśmy na nartach na alpejskich stokach. Michał uwielbiał robić mi niespodzianki i znienacka w piątkowe popołudnie oświadczyć:

– Szybciutko, pakuj się, jedziemy.

Zaszywaliśmy się na weekend w jakimś agroturystycznym gospodarstwie z dala od świata i ludzi albo włóczyliśmy się po górach, od schroniska do schroniska. W poniedziałek wracałam do pracy pełna sił i energii. Z moim mężem nie sposób było się nudzić, nawet w czasie wspólnego oglądania telewizji!
Koleżanki, mówiąc o naszym małżeństwie, nie używały słów innych niż „ty szczęściaro”.

Michał oczarował je tak samo jak mnie – od pierwszego spotkania: w towarzystwie po prostu brylował. Gdziekolwiek pojawialiśmy się razem, za plecami słyszałam szepty: „Jacy oni piękni i szczęśliwi”.

No, więc jak komukolwiek miałam się wyżalić i wyznać: to prawda, układa nam świetnie na każdej płaszczyźnie z wyjątkiem jednej – łóżka. Nasz seks był szybki i byle jaki.

Przyznaję, jest w tym trochę i mojej winy. Na początku, żeby zadowolić Michała, udawałam, że mi z tym dobrze, licząc, że on się ośmieli i z czasem wszystko się ułoży.

Tyle że z czasem… 

Wszystko zostało tak, jak było, a jeżeli Michał z czymś się ośmielił, to jedynie z myślą, że mamy takie same temperamenty. Był naprawdę przekonany, że świetnie nam się układa!

Do pierwszego podstępu dorosłam po trzech miesiącach. Pewnego popołudnia wypożyczyłam komedię „Kiedy Harry poznał Sally” i wieczorem zasiedliśmy do jej wspólnego oglądania.

Liczyłam na to, że mój inteligentny mąż zrozumie aluzję sceny, w której główna bohaterka udaje orgazm w restauracji. On się jednak tylko z niej uśmiał jak ze świetnego żartu, a następnie pocałował mnie w czoło ze słowami:

– Jak to dobrze, kochanie, że my niczego nie udajemy.

Postanowiłam wytoczyć cięższe działa. W listopadową sobotę, kiedy za oknem zacinał zimny deszcz, skłamałam Michałowi, że chyba łapie mnie grypa, więc lepiej, żeby pojechał na zaplanowaną wizytę u rodziców sam. Upewnił się kilka razy, czy na pewno sobie poradzę, po czym zostawił mnie na weekend.

Po raz pierwszy, odkąd się pobraliśmy, byłam w domu sama. Zasiadłam w fotelu obłożona babskimi czasopismami i poradnikami i – zagłębiwszy się w lekturze – zaczęłam układać misterny plan „rozgrzania” mojego męża.

Kolejne porady utwierdzały mnie w przekonaniu, że mężczyźni są wzrokowcami, w związku z czym trzeba dać im na coś popatrzeć. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby dodać naszemu związkowi pikanterii. No, może z wyjątkiem użycia pejcza czy tańca na rurze w obcisłym skórzanym stroju (nie dysponowałam ani takim strojem, ani rurą).

Kiedy Michał wrócił, czekałam na niego cudownie ozdrowiała z kolacją przy świecach. Podałam na nią ostrygi (w ich poszukiwaniu przebiegłam pół miasta, ale czego się nie robi dla zdobycia afrodyzjaka!), a do odtwarzacza włożyłam CD z nastrojową muzyką, zachęcającą do zmysłowych uniesień.

Michał najpierw się ucieszył, że czuję się lepiej, następnie mnie zbeształ – że niepotrzebnie tak się namęczyłam, by w końcu stwierdzić, że jest zmęczony.

– Wybacz, skarbie, ale muszę się natychmiast położyć – oświadczył i rzeczywiście poszedł spać!

Próbowałam ukryć złość i rozczarowanie, lecz wbrew wszystkiemu pomyślałam, 

Nie poddam się tak szybko

Jednak zakupiony przeze mnie prześwitujący peniuar, w którym wystąpiłam kilka wieczorów później, nie zrobił na Michale żadnego wrażenia. Stwierdził tylko, że do twarzy mi w tym kolorze. Film erotyczny z wypożyczalni oglądał jednym okiem, by w pewnym momencie poprosić o włączenie telewizji, żeby obejrzeć wiadomości. Kiedy kolejnego wieczoru podeszłam do łóżka w koronkowej bieliźnie w kolorze krwistej czerwieni (wydałam na nią pół pensji!), najpierw go zatkało, ale po chwili skwitował:
– Ależ, kochanie, my nie potrzebujemy żadnych sztuczek.

Kochaliśmy się wtedy jak zwykle

Mój mąż sprowadził seks do prokreacji i coraz częściej miałam wrażenie, że tylko wizja dwóch córeczek powoduje, że nadal go uprawia. Robiłam, co mogłam, lecz bez rezultatu.

To ja zawsze byłam stroną, która inicjuje stosunek, lecz na każde trzy moje próby, dwie kończyły się niepowodzeniem. Michał wymawiał się zmęczeniem, przepracowaniem, koniecznością rannego wstania, a pewnego dnia po prostu stwierdził, że „nie będzie mnie męczył”. Wtedy coś we mnie pękło.

Postanowiłam przestać się starać i poczekać na ruch z jego strony. I wiecie co? Nic. Przez dwa miesiące nie zdarzyło się nic. Mój mąż ani razu nie okazał najmniejszej nawet ochoty na seks.

Pewnego wieczoru po prostu się rozpłakałam. Leżałam w atłasowej pościeli, chlipiąc w poduszkę i skarżąc mu się przez łzy. Próbowałam mówić rozsądnie, nie jestem jednak pewna, czy emocje nie wzięły góry. Opowiadałam Michałowi o moim zagubieniu i nieprzespanych nocach. O tym, że wcale nie jestem wyuzdaną kobietą, która pragnie brutalnego gwałtu ani kochanka na boku, tylko żoną marzącą o bliskości, czułości, a czasem odrobinie pikanterii.

Wreszcie powiedziałam, że go kocham nad życie i zrobię wszystko, żeby o nas walczyć, a skoro nie radzę sobie sama, nadszedł czas udać się do specjalisty.

W końcu seksuolog od tego jest seksuologiem, żeby pomagać ludziom w takich sprawach! Chyba powiedziałam nawet coś w stylu, że nie należy się go wstydzić, bo leczy związki tak samo jak dentysta leczy zęby, ale nie pamiętam dokładnie.

Pamiętam za to, co wydarzyło się potem

Mój mąż wybuchł. Krzyczał jak oszalały, że tego się po swojej delikatnej żonie nie spodziewał i że nigdy się nie zgodzi opowiadać obcemu człowiekowi o naszych intymnych sprawach. Że nie potrzebujemy żadnej pomocy, bo to on sam wie najlepiej, jak mnie uszczęśliwić – przecież mnie kocha! Dlaczego więc chcę mu zrobić coś takiego?

Tego wieczora z obu stron padło jeszcze wiele gorzkich słów. Nasza pierwsza wielka małżeńska kłótnia zakończyła się tym, że on zabrał koc i wyniósł się na kanapę. Przez następne dni chodził jak chmura gradowa, a nasze rozmowy ograniczały się jedynie do zdawkowych pytań i odpowiedzi.
Z czasem po prostu zaczęliśmy o tym zapominać, a może udawać, że nic się nie wydarzyło. Znowu sypiamy razem i znowu jest tak, jak było… Co robić?

Czytaj także:
„Już w dniu ślubu wiedziałam, że kiedyś zdradzę męża. Przyszłego kochanka upatrzyłam sobie na naszym weselu”
„Mąż mnie nie szanował, dlatego zdradziłam go bez wahania. Chciałam nim wstrząsnąć, a wtedy on wytoczył ciężkie działa”
„Czułam, że mąż ma kochankę, ale nie, że to może być moja siostra. Zostałam podwójnie zdradzona”

Redakcja poleca

REKLAMA