Powiem szczerze, ten mężczyzna zwyczajnie mnie irytował. I to od pierwszego swojego dnia w pracy. Już kiedy na mnie spojrzał, uznałam, że to okropny bufon. A potem było tylko gorzej. Wciąż robił coś nie tak, mówił coś nie tak, a do tego zawsze był taki pewny siebie i zarozumiały!
„Za kogo on się uważa, że ma czelność mi doradzać?! – złościłam się. – Mnie, doświadczonemu pracownikowi, który w dodatku jest kierownikiem. Jego kierownikiem!”.
Tak, byłam szefową. Wprawdzie nie najważniejszą w firmie, to muszę uczciwie powiedzieć, ale zawsze. A on – jako mój podwładny powinien mi okazywać choć trochę respektu i nie kwestionować moich decyzji. I jeszcze udaje, że on tylko doradza, chce jedynie pomóc… Jakim prawem ktoś taki będzie mnie pouczał?
Skupiłam się na uprzykrzaniu mu życia
Pewnego dnia moja cierpliwość się skończyła i postanowiłam dać mu nauczkę. Na początek pozbawiłam Mariusza premii, nie wyjaśniając dlaczego. Wiem, że bardzo go to zabolało, gdyż czuł się niesłusznie ukarany, ale zniósł to dzielnie i udawał, że ani trochę nie obeszła go moja decyzja.
Gdy zastanawiałam się nad kolejnym numerem mającym dopiec mu do żywego, wpadła mi do głowy niepokojąca myśl: „A może on jest protegowanym kogoś z góry? Może czyha na moje stanowisko? O, kurczę, to możliwe… Zazwyczaj bowiem, gdy ktoś nowy ma się pojawić w firmie i rozpoczyna się jakaś rekrutacja, jestem o tym informowana wcześniej. A on po prostu przyszedł”.
Zadrżałam na samą myśl o utracie pracy. Tak, z całą pewnością ktoś za nim stoi, to jasne jak słońce, bo gdyby tak nie było, nie byłby przecież tak bezczelnie pewny siebie.
Ta myśl jeszcze bardziej wzmogła moją niechęć do niedawno zatrudnionego młodszego referenta i sprawiła, że zaczęłam kombinować, jak by się go pozbyć z biura. Raz na zawsze. Wyszło mi, że muszę go tylko skutecznie zniechęcić do pracy ze mną, a wtedy sam odejdzie. Zatem działając w obronie swojego dotychczasowego stanowiska zdecydowałam, że czas zrzucić pana Łukasza z piedestału. Może wreszcie zrozumie, gdzie jego miejsce. Może odechce mu się wtykać nos w nie swoje sprawy. Czyli w moje sprawy.
Od tej chwili postanowiłam działać konsekwentnie i bez skrupułów. Najpierw obciążyłam go ciężką, i do tego nudną, głupią papierkową robotą. Taką, której nikt nie chce wykonywać. Niech myśli, że według mnie do mądrzejszej pracy się nie nadaje, pomimo swoich mądrych studiów, z których jest taki dumny. Mniej więcej po dwóch godzinach z satysfakcją odnotowałam nerwowy rumieniec na jego policzku i chaotycznie zmierzwione włosy.
– Widzę, że dobrze panu idzie, panie Łukaszu – zaćwierkałam słodko.
– W porządku… – westchnął z rezygnacją zmęczonym głosem, a potem zamilkł na kolejne godziny.
Z zasady nie jestem złośliwa, jednak widok zmagającego się z zadaniem i nareszcie milczącego młodszego referenta wydał mi się piękny. Wiązał się ponadto z rozkosznym uczuciem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Przyjemność z tego, że mu solidnie dopiekłam, była dla mnie przeżyciem nowym i, przyznaję, dość niepokojącym, ale również inspirującym, bo mobilizowała mnie do obmyślania kolejnych numerów uprzykrzających mu życie.
– Jaki piękny mamy dziś dzień – westchnęłam, zadowolona z siebie.
– A co w nim pięknego? – zdziwiła się Marta, spoglądając ze swego kąta w okno, za którym wisiała czarna chmura. – Chyba zaraz lunie.
Faktycznie zbierało się na deszcz, może nawet na burzę, lecz dla mnie dzień był piękny, ponieważ miałam stuprocentową pewność, że młodszy referent nie wyrobi się do piętnastej.
– Moja droga, należy skupiać się na pozytywnych aspektach sytuacji – odparłam, ze złośliwym uśmiechem spoglądając w stronę Łukasza.
Wyszłam z pracy, podśpiewując sobie pod nosem, mimo że lało jak z cebra i każdy normalny człowiek psioczyłby na pogodę. Każdy, tylko nie ja. Ja byłam wprost zachwycona. Bo po pierwsze, jeśli chodzi o Łukasza to był dobry dzień, a po drugie miałam już nowy paskudny i iście diabelski pomysł na zatrucie mu życia.
Obym wkrótce miała go z głowy
Postanowiłam tym razem oddelegować go na coroczny remanent w firmie, który właśnie niebawem miał się zacząć. „A co! Jest nowy, niech pozna każdą pracę! Ja przez tydzień będę go miała z głowy, a on na wieki przeklnie ten tydzień. Z całą pewnością przeklnie” – myślałam, zachwycona swoim pomysłem.
Dlaczego? Bo to nudna, głupia i brudna robota. Zwłaszcza na warsztatach, gdzie trzeba dotrzeć w każdy śmierdzący zakamarek, dokładnie wszystko zmierzyć, policzyć, a w końcu sporządzić protokół. Naprawdę paskudna praca, niewymagająca inteligencji. Śmiało można powiedzieć, że to robota za karę.
– Mam nadzieję, panie Łukaszu, że dobrze się panu pracowało – zaszczebiotałam z fałszywym uśmiechem na ustach, gdy po tygodniu znów pojawił się przy swoim biurku. – Taki remanent to przecież dla pana pestka, pan wszystko potrafi lepiej od innych – dodałam z jawną ironią.
Łukasz aż poczerwieniał ze złości, ale pohamował się i nic nie odpyskował, chociaż widziałam, że ma ogromną ochotę mi nawtykać.
– Było w porządku – mruknął tylko.
Przez kilka kolejnych dni życie biurowe toczyło się jak zwykle, z tą różnicą, że Łukasz robił swoje, nie odzywając się ani nie zwracając uwagi na to, co się w pokoju mówiło lub działo. Miałam też wrażenie, że zaczął mnie ignorować. Uznałam to za postęp, gdyż ignorowanie mnie najpewniej oznaczało, że dojrzewa do decyzji o odejściu z biura. Postanowiłam dać mu parę dni spokoju, żeby potem zadać cios nokautujący.
Wiedziałam, że zlecanie Łukaszowi głupich prac, niewymagających wysiłku myślowego jest dla niego upokarzające, poniżej jego godności i umiejętności. Miał prawo czuć się niedoceniany, nawet szykanowany – już o to zadbałam. Bo zabranie mu comiesięcznej premii za nic, zwłaszcza przy jego niskich zarobkach, było jawną szykaną. Wiedziałam, że kolejne polecenie służbowe będzie dla niego solidnym policzkiem i miałam szczerą nadzieję, że tym razem dopełni czarę goryczy, i już wkrótce będę go miała z głowy na zawsze.
– Panie Łukaszu, jest pilna praca do wykonania – zakomunikowałam pewnego dnia służbowym tonem. – Trzeba koniecznie uporządkować nasze archiwum na zapleczu, bo niebawem nic już tam nie znajdziemy.
Łukasz zmienił się na twarzy i trochę się jakby zapowietrzył, a ja przez moment miałam obawy, że posunęłam się za daleko. Jednak nie, po chwili wszystko poszło jak trzeba. Młodszy referent bez słowa pomaszerował na zaplecze, choć był wyraźnie wściekły. Pomyślałam ze śmiechem, że gdyby tylko mógł, pewnie udusiłby mnie gołymi rękami.
Mniej więcej po godzinie weszłam do archiwum, żeby zorientować się w jakim jest nastroju, a konkretnie żeby nacieszyć się widokiem zgnębionego zarozumialca. Gdy oparłam się o regał, usiłując zlokalizować go wzrokiem, wówczas wydarzyło się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Z najwyższej półki runął wprost na moją stopę ciężki segregator pełen dokumentów. Krzyknęłam z potwornego bólu, i zanim się zorientowałam co jest grane, już opierałam się na ramieniu Łukasza, który w oka mgnieniu znalazł się obok i teraz holował mnie w stronę biurka.
– To moja wina, nie zabezpieczyłem tych segregatorów, przepraszam, ale nie miałem pojęcia, że będzie pani coś stamtąd potrzebowała, bardzo przepraszam… – mamrotał.
Ból z każdą minutą stawał się coraz silniejszy, uniemożliwiając mi chodzenie, a stopa zaczęła puchnąć i sinieć. Nie było wyjścia, musiałam jechać do lekarza, gdzie okazało się, że mam złamaną kość śródstopia. Założono mi gips i odesłano do domu z zakazem wychodzenia.
Na jego widok bardzo się zdziwiłam
Okropne! Do czego doprowadziła mnie moja własna podłość!? Chciałam dokopać Łukaszowi, a dokopałam samej sobie. I co? Byłam uziemiona! Do tego lodówka pusta, ja głodna, a do sklepu za daleko…
Pierwszego dnia żywiłam się resztkami, zastanawiając się, co dalej? Następnego dnia pomyślałam, że nie mam innego wyjścia, jak tylko poprosić o pomoc sąsiadkę, kiedy ta wróci z pracy. Jednakże krótko po szesnastej, zanim jeszcze do niej zadzwoniłam, usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Ucieszyłam się, może to ktoś znajomy i ma coś do żarcia!
Otworzyłam i… zatkało mnie. W drzwiach stał mój znienawidzony młodszy referent, zdecydowanie najmniej oczekiwany przeze mnie gość, a przede wszystkim sprawca całego nieszczęścia, jakie mnie spotkało.
– Przyszedłem sprawdzić, jak się pani czuje, i czy nie potrzebuje pani pomocy? – wymamrotał niepewnie.
„Jeśli nawet to na pewno nie twojej!” – pomyślałam z wściekłością. Miałam go serdecznie dość w pracy, a ten bałwan jeszcze do domu mi się wpycha. Po jakiego diabła tu przylazł? Może chce nacieszyć się moim nieszczęściem. Idiota jeden!
– Pomyślałem sobie… – ciągnął z zakłopotaniem – Może mógłbym jakoś pomóc? Źle się czuję ze świadomością, że przez moją nieuwagę pani cierpi. Zrobiłem zakupy, może się pani przydadzą… – dodał, podając mi torbę pełną różnych pyszności.
No… tego się nie spodziewałam. Faceta szczerze nie cierpiałam, to fakt. I pewnie odesłałabym go, skąd przyszedł, ale jedzonko wyglądało i pachniało tak zachęcająco, że nie miałam siły protestować. Mój żołądek by mnie za to znienawidził.
– Proszę wejść, panie Łukaszu – zmusiłam się do uprzejmości, zapraszając go do mieszkania. – Napije się pan może herbaty?
Nie zajął mi dużo czasu. Powiedział, że nie chce sprawiać kłopotu, i że jeśli sobie życzę, to jutro po pracy znów wpadnie, tylko wcześniej zadzwoni, aby się dowiedzieć, czego konkretnie będę potrzebowała. I znów przepraszał za swoje niedopatrzenie w archiwum oraz poinformował, że porządkowanie dokumentów całkiem dobrze mu idzie.
Gdy wyszedł, zupełnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Nikogo nie obchodziło, co się ze mną dzieje. Ani Marty, ani pani Joli, ani innych koleżanek z biura. Tylko on się o mnie zatroszczył, i jakby nie było, wybawił od śmierci głodowej oraz obiecał, że nie zostawi w potrzebie. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej było mi głupio. Nie lubiłam tego mężczyzny, ale właściwie dlaczego? I jak to się stało, że wyrósł między nami taki mur? Dziś prawie mnie przekonał, że jest porządnym człowiekiem. Doprawdy sama już nie wiedziałam, co o tym sądzić…
Łukasz codziennie telefonował, wpadał z zakupami, wykonywał drobne prace domowe, których ja z gipsem na nodze nie mogłam wykonać, woził samochodem do lekarza na kontrole i sprawiał, że czułam się z tą jego troską… fatalnie.
Stał mi się bliski jak nikt na świecie
Głównie dlatego, że nie zasłużyłam na nią ani trochę. Przecież od dawna cały swój wysiłek skupiłam przede wszystkim na tym, aby zamienić jego pracę w biurze w pasmo niekończących się przykrości i męczarni. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, żeby maksymalnie mu dokuczyć, a teraz było mi zwyczajnie głupio. Chętnie cofnęłabym czas, gdybym mogła. Ale nie mogłam. Nie umiałam też pojąć, skąd wzięła się u mnie ta irracjonalna niechęć do Łukasza, która doprowadziła mnie aż do wypadku. Bo ten wypadek to wyłącznie moja zasługa, nie jego.
Jednocześnie czułam, że z każdym dniem coraz bardziej go lubię i niecierpliwie czekam na jego przyjście, na jego uśmiech, na zabawne powiedzonka, i niekończące się doradzanie mi we wszystkim. Na to samo doradzanie, które w pracy tak bardzo mnie zawsze irytowało. Przekonałam się, że Łukasz wcale nie jest zarozumiały, jak wcześniej sądziłam, a wszystkie jego uwagi wynikają jedynie z życzliwości i chęci pomocy.
Powiem więcej, nie tylko go polubiłam i doceniłam jego pomoc, pewnego dnia stwierdziłam, że stał mi się tak bliski, jak nikt na świecie. No cóż, nadszedł czas, by uderzyć się w piersi i przyznać, że bardzo się pomyliłam. Postanowiłam poważnie porozmawiać z Łukaszem.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedziałam skruszona, gdy zaczęliśmy wreszcie tę długo wyczekiwaną szczerą rozmowę. – Wiem, że zachowywałam się wobec ciebie podle. Nie powinnam była tego robić, ale na początku widziałam w tobie tylko nadętego bufona. Takie sprawiałeś wrażenie, więc chciałam ci dopiec.
– Ja za to widziałem piękną kobietę, zupełnie niewrażliwą na moje zaloty, która musiała złamać kość w stopie, żeby dostrzec wreszcie, jak bardzo mi na niej zależy – odparł.
Czytaj także:
„Szefowa sprawiała wrażenie kumpeli, a okazała się korporacyjną jędzą. Nie wiem jak przetrwam w tej robocie z taką harpią”
„Szefowa stale mnie upokarzała i obrażała. Zrobiła ze mnie służbę domową i wyzywała od idiotek”
„Szefowa wyżywa się na mnie, bo jestem młodsza i ładna. Ona od lat jest sama, bo ma podły charakter i nikt jej nie chce”