„Starsza córka jest zazdrosna o młodszą. Myślałam, że to niegroźne dziecięce fochy, ale sprawa okazała się poważna”

starsza siostra zazdrosna o młodszą fot. Adobe Stock, sementsova321
„Myślałam, że Maja zrozumie, dlaczego nie możemy pojechać na narty, ale ona wpadła w rozpacz. Płakała tak bardzo, że aż się zanosiła. Nie mogliśmy jej uspokoić. Z jednej strony mieliśmy chorego, rozgorączkowanego malucha, a z drugiej rozhisteryzowanego starszaka”.
/ 24.04.2022 07:39
starsza siostra zazdrosna o młodszą fot. Adobe Stock, sementsova321

Postępowaliśmy jak większość rodziców. Nie wiedzieliśmy, że strasznie krzywdzimy Maję, dopóki z rozpaczy nie przestała jeść. Maja, przestań!”, „Maja, nie wolno!”, „Maja, co wy tutaj narobiłyście?” – tak upominaliśmy starszą z naszych córek, gdy obie dziewczynki coś zmalowały. Nigdy nie krzyczeliśmy na młodszą o półtora roku Alę, bo co ona tam rozumie…? To był błąd, który mógł nas wiele kosztować.

Dziewczynki ciągle się o coś kłóciły, co się kończyło awanturami. Podkradały sobie wzajemnie zabawki, a potem się biły. Rozdzielaliśmy je i tłumaczyliśmy, że tak nie wolno, ale odpowiedzialność za konflikty zwykle spadała na pięcioletnią Maję. Była trzy lata starsza, więc powinna ustąpić. Ciągle ją upominaliśmy, wmawialiśmy jej, że ma głupie pomysły. Tak to już jest, że starsze rodzeństwo ma trudniej, bo młodsze zawsze trochę mniej rozumie.

Zakładaliśmy więc, że młodszemu więcej wolno, że to starsze musi liczyć się z konsekwencjami wspólnych wybryków. Tak nam się przynajmniej wydawało.

Była coraz bardziej uparta i marudna

Pojawienie się Ali wiązało się dla Mai nie tylko z tym, że częściej dostawała bury, ale także z ograniczeniem dotychczasowych przyjemności. Nie chodziliśmy już z nią do kina tak często jak kiedyś. Ala nie rozumiała jeszcze większości pełnometrażowych bajek, więc wybieraliśmy inną rozrywkę. Starsza córka znacznie rzadziej jadła też lody, bo młodsza często chorowała na gardło i jej lodów jeść nie było wolno. A trudniej powstrzymać malucha, gdy rodzeństwo objada się na jego oczach. Maja musiała też wcześniej niż kiedyś chodzić spać, bo Alicja nie chciała spać sama.

Takich ograniczeń było więcej. Przez długi czas myśleliśmy, że nasza starsza córka przywykła do nowej rzeczywistości, gdy nagle okazało się, że jednak nie. Że przeszliśmy do porządku dziennego nad niesprawiedliwością, która poważnie uraziła naszą córkę i doprowadziła ją do buntu.

Pierwsze niepokojące sygnały dostrzegliśmy, gdy Maja coraz częściej odmawiała zabawy z siostrą. I to nie tak jak zwykle, wtedy gdy o coś się pokłóciły i po prostu się na siebie dąsały. Teraz była w tych odmowach coraz bardziej konsekwentna. Coraz częściej zamykała się w pokoju i nie chciała wpuścić siostry.

– Majuniu, dlaczego się zamykasz? Mówiłam ci przecież, że nie wolno – upominałam ją za każdym razem.

– Chciałam malować.

– Przy otwartych drzwiach też przecież możesz…

– Ale Alka mi wtedy przeszkadza. Wchodzi tu i wszystko psuje!

– Może czasem trochę rozrabia, ale jako starsza siostra powinnaś się nią zająć.

Zawsze ja muszę jej we wszystkim ustępować! – wybuchała w pewnym momencie.

– W tym wypadku nie chodzi o ustępowanie, tylko o wspólną zabawę.

– Ona się nie umie bawić. Ona umie tylko rozwalać i niszczyć!

– No to musisz ją nauczyć…

– No dobra, już trudno. Zawołaj ją – zgadzała się w końcu niechętnie.

Chwilę się razem bawiły, ale potem znów wybuchał konflikt. Ala przybiegała do nas z płaczem, że Maja na nią nakrzyczała i wyrzuciła ją z pokoju. Karaliśmy wtedy Maję, żeby w końcu zaakceptowała siostrę i nauczyła się z nią bawić. Wydawało nam się, że to najlepsze rozwiązanie.

Majka stawała się jednak coraz bardziej uparta i marudna. Co gorsza, zachowywała się tak, jakby cofała się w rozwoju. Częściej płakała, grymasiła, była ewidentnie złośliwa wobec Ali. W przedszkolu opowiadała o niej niestworzone historie. Kłamała, że jej siostra jest adoptowana na pięć lat i po upływie tego czasu wróci do domu dziecka, a inne dzieci tego słuchały. Gdy powiedziała mi o tym wychowawczyni Mai, byłam w szoku.

– To nie pierwszy przejaw dziwnego zachowania Mai – podkreśliła. – Ostatnio Majeczka bardzo się zmieniła. Jest dużo… trudniejsza. No i ciągle wymyśla te opowieści o swojej siostrze. Na przykład, że karmi ją bateriami, że trzymacie ją czasem w piwnicy… No właśnie takie historie…

– Dziękuję bardzo. Porozmawiamy z nią.

– Koniecznie. Kiedyś była taka pogodna, otwarta. Może ona jest zazdrosna o młodszą siostrę? Złe emocje wobec rodzeństwa czasem przychodzą z opóźnieniem.

Wtedy pierwszy raz dotarło do mnie, że mamy problem. Na tyle poważny, że trzeba zacząć działać. Zrobić coś, żeby nasza córka znów poczuła się równie ważna jak w czasach, gdy mieliśmy tylko ją. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to wspólny wyjazd. Czas spędzony tylko we trójkę – Maja, tata i ja. Była zima, więc postanowiliśmy zabrać Maję na narty. Ala miała zostać w domu z babcią.

Choroba małej pokrzyżowała nam plany

Gdy powiedzieliśmy o tym starszej córce, od razu się rozpromieniła. Tak bardzo ucieszyła się z wyjazdu tylko z nami, że w jednej chwili stała się dawną, pogodną i radosną Mają.

– Hura! Znowu będzie tak jak kiedyś, bez tej Alki! – zapiszczała z radości, a ja udałam, że nie słyszę ostatniego zdania.

Maja z przyjemnością oddała się przygotowaniom do wyjazdu. Zabraliśmy ją do sklepu ze sprzętem sportowym, kupiliśmy kask, gogle, spodnie i kurtkę. W wypożyczalni wybraliśmy dla niej odpowiednie narty. Mąż wyszukał też instruktora, który miał nauczyć ją szusować.

– Zarezerwowałam dla nas dwa noclegi w bardzo przyjemnej chatce. Spakuj swoje gry planszowe, bo musimy mieć co robić, gdy już wrócimy ze stoku – powiedziałam jej dwa dni przed wyjazdem.

– Ale na pewno jedziemy tylko we trójkę? Ja, ty i tata? – na wszelki wypadek upewniła się rozemocjonowana Maja.

– Tak, tylko nasza trójka!

Była tak podekscytowana, że przez następne dwa dni nie mówiła o niczym innym. Ciągle trajkotała o nauce jazdy i wieczornych sesjach gier planszowych. A my cieszyliśmy się, że odzyskała dobry nastrój.

Planowaliśmy wyjechać w piątek rano. Babcia miała odebrać Alę ze żłobka i wziąć ją do siebie. Oboje z mężem wzięliśmy wolne w pracy. Wszystko było zaplanowane, dopięte na ostatni guzik – cieszyliśmy się na ten wyjazd nie mniej niż starsza córka. Kiedy w czwartkowe popołudnie na ekranie telefonu komórkowego wyświetlił się numer żłobka, do którego chodziła Ala, zrobiło mi się gorąco. Wiedziałam, co to oznacza. Panie dzwoniły do nas, kiedy dzieciom coś dolegało lub gdy coś się stało.

Odebrałam telefon z mocno bijącym sercem. Dowiedziałam się, że nasza Ala dostała wysokiej gorączki i wymiotowałaZwolniłam się z pracy i natychmiast pojechałam po małą. Zabrałam ją do domu i zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego lekarza z prośbą o wizytę domową. Przyjechał szybko, jeszcze zanim mąż zdążył odebrać Maję z przedszkola. Zbadał młodszą córkę, przepisał jej leki i kazał ją pilnie obserwować.

– Gdyby wymioty utrzymywały się także jutro i pojawiła się również biegunka, trzeba z nią jechać do szpitala. Dzieci bardzo szybko się odwadniają i należy im podawać kroplówki. Proszę o tym pamiętać.

– Ale my jutro mamy jechać na narty z jej starszą siostrą! – jęknęłam rozpaczliwie, bo wiedziałam, że dla Mai to będzie cios.

– Bądźcie państwo w domu. Małą trzeba naprawdę mieć cały czas na oku.

– Oczywiście, rozumiem. Dziękuję.

Pożegnałam się z lekarzem i czekałam na przyjazd męża i Mai. Od razu poznałam, że ona już wie, że się domyśla, jakie są konsekwencje choroby młodszej siostry. Przytuliłam ją i powiedziałam to, co usłyszałam od lekarza. Myślałam, że zrozumie, ale ona wpadła w rozpacz. Płakała tak bardzo, że aż się zanosiła. Nie mogliśmy jej uspokoić. Z jednej strony mieliśmy chorego, rozgorączkowanego malucha, a z drugiej zdruzgotaną Maję, która przecież też jeszcze była małym dzieckiem. I również potrzebowała naszej uwagi.

Nie było jednak wyjścia, musieliśmy zająć się chorą Alą. Wymyśliliśmy więc, że najlepiej będzie, jeśli Maja pojedzie do babci. Tam zawsze jest rozpieszczana, więc może zapomni o rozczarowaniu i poczuje się lepiej. Tak zrobiliśmy. Odwiózł ją mąż. Ale wrócił ze smętną miną.

– Nie odezwała się do mnie przez całą drogę. Nawet się ze mną nie pożegnała.

– Trudno. Zrekompensujemy jej to najszybciej, jak się da. Na razie musimy zająć się Alą, bo znów wymiotowała – powiedziałam zdenerwowana.

Opieka nad młodszą córką pochłonęła nas zupełnie. Ala była w kiepskim stanie. Gorączkowała, nie chciała jeść i pić, a do tego narzekała na bóle brzucha. Byliśmy bardzo zmartwieni i nie mieliśmy czasu zastanawiać się, co z Mają. Przypomniała nam o niej moja mama. Zadzwoniła do nas wieczorem. Nie miała dobrych wieści.

– Córciu, ja się o nią bardzo martwię. Ona nic nie je…

– Oj, mamo, ty byś chciała, żeby ona cały czas cos przeżuwała. Wiesz, że Majka nie ma takiego apetytu – odpowiedziałam rozdrażniona, bo mama zawsze uważała, że dzieci powinny jeść przez cały dzień.

– Ale tym razem ona naprawdę nic nie je. Dosłownie. Przez cały dzień nie wzięła do ust ani kęsa. A teraz siedzimy nad kolacją i nie chce nawet ugryźć ulubionej kanapki.

– Co ty mówisz? Przez cały dzień nic nie zjadła? – zaniepokoiłam się.

– Właśnie tak. Nic a nic.

Mimo że stan Ali nie poprawiał się wcale, zdecydowaliśmy się zabrać Maję do domu. Gdy mąż przywiózł ją od babci, podobnie jak jej siostra narzekała na bóle brzucha. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy zaraziła się od młodszej, czy może dostała skurczów z głodu. Właśnie wtedy Ala kolejny raz zwymiotowała. Nie było wyjścia, pojechaliśmy wszyscy do szpitala.

Na izbie przyjęć musieliśmy odczekać swoje, jednak w końcu się nami zajęli. Ala została na oddziale z mężem, a ja wróciłam ze zdrową – jak się okazało – Mają do domu. Kiedy córka zobaczyła, że odmawianie jedzenia może skończyć się wizytą w szpitalu, natychmiast odzyskała apetyt. Zasnęła przy kolacji, bo była już krańcowo wyczerpana tymi wszystkimi emocjami.

Przez całą noc wydzwaniałam do męża, który został z Alą w szpitalu. Rano przekazał mi uspokajające wiadomości. Kroplówki postawiły nasze dziecko na nogi. Ala odzyskała siły i już nawet zaczęła się bawić. Do domu wypisali ją w niedzielę.

Postanowiłam zająć się Mają. Jak najszybciej, zanim będzie za późno. Tego samego dnia zadzwoniłam do koleżanki, której dziecko korzystało kiedyś z pomocy dobrej pani psycholog, i wzięłam do niej telefon. Umówiłam się na wizytę w środku tygodnia. Nie mogłam dłużej czekać – trzeba było te nasze rodzinne problemy jak najszybciej rozwiązać.

Pani psycholog potwierdziła moje obawy. Okazało się, że zazdrość o najmłodszego członka rodziny może zatruć życie starszego dziecka nie tylko świeżo po narodzinach tego drugiego. Może się to rozpocząć albo spotęgować także po pewnym czasie. Tym bardziej że rodzice tracą wtedy czujność, przestają zwracać uwagę na to zagrożenie i z większą surowością traktują starsze dzieci, bo przecież powinny być mądrzejsze.

Właśnie ten błąd popełniliśmy… Przyznaję to ze wstydem. Niełatwo mi opowiadać tę historię, bo pokazuje ona, że nasz błąd wychowawczy mógł doprowadzić do poważnych konsekwencji. Ale uznałam, że powinnam się podzielić tą opowieścią z innymi rodzicami. Ku przestrodze, oczywiście. Nam się udało, w porę zareagowaliśmy, poszukaliśmy pomocy, ale mogą zdarzyć się tacy, którzy przeoczą niepokojące sygnały. Bardziej skryte dzieci mogą w ciszy przeżywać to odrzucenie, gromadzić w sobie złe emocje i próbować je odreagować dopiero po latach.

Pani psycholog wdrożyła terapię, która polegała nie tylko na systematycznych wizytach w jej gabinecie, ale też na zmianie zasad obowiązujących w naszym domu. Jej zalecenia przyniosły efekty – nie tylko dlatego, że zgłosiliśmy się w miarę szybko.

Dziś traktujemy nasze córki sprawiedliwie. Nie zapominamy też o tym, że Maja potrzebuje od czasu do czasu pobyć tylko z nami. Wykorzystujemy do tego wieczory. Kładziemy Alę spać, a potem bierzemy Maję do siebie do łóżka i tam gramy w gry i tulimy się, aż przyjdzie jej pora na spanie. Bywa, że pozwalamy jej zasypiać u nas. I teraz, gdy patrzę na nią, jak błogo sobie u nas pochrapuje, żal ściska mi serce. Przez tyle czasu czuła się gorsza i zaniedbywana…

Szybko jednak odpędzam od siebie te wspomnienia, bo przecież nasza córcia odzyskała w końcu poczucie własnej wartości i pewność siebie. No i nauczyła się jeździć na nartach, bo jakiś czas po chorobie Ali pojechaliśmy w trójkę w góry. Było cudownie. Maja złapała bakcyla i okazało się, że nawet ma do nart spory talent. Za rok wybierzemy się już w czwórkę – wszyscy razem. Bo ostatnio, gdy Majeczka wspominała nasz wyjazd na narty, sama zapytała, czy możemy następnym razem wziąć Alę.

Czytaj także:
„Mój facet zdradził mnie i nie widział w tym nic złego. Interesowało go tylko ciało kochanki, nic do niej nie czuł”
„Zaufanie budowane latami w kilka sekund legło w gruzach. Sąsiad wieszał na mnie psy, choć byłam niewinna”
„Matka zostawiła mnie zaraz po porodzie i ślad po niej zaginął. Odnalazłem swojego brata, jemu powiedziała, że nie żyję”

Redakcja poleca

REKLAMA