„Podopieczny w ramach zemsty na rodzinie, przepisał mi mieszkanie. Świadomie zmienił moje życie w piekło”

Kobieta, która została oszukana fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale kiedy rozejrzałam się dokoła, nie zauważyłam niczego podejrzanego. To uczucie powracało za każdym razem, gdy byłam sama. Przebite opony w aucie i pogróżki tylko uświadomiły mi, że wpakowałam się w niezłe bagno”.
/ 04.02.2022 13:08
Kobieta, która została oszukana fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Pana Ryszarda poznałam pięć lat temu, kiedy zatrudnił mnie u siebie jako pomoc domową. Ta praca pozwoliła mi odbić się od dna i dała nadzieję na nowy start. Nigdy wcześniej nie pracowałam zawodowo.

Dawniej miałam męża, który dbał o wszystko i traktował mnie jako uroczy dodatek do swojego życia. Po dwunastu latach młodość minęła, uroda nie była już tak świeża – i wtedy moje małżeństwo dobiegło kresu.

Nie spodziewałam się, że zostanę potraktowana jak… sprzęt domowy do wymiany. Musiałam się nauczyć żyć na własną rękę. To była ciężka lekcja, ale dawałam sobie radę. Na szczęście nie mieliśmy dzieci. W czasie rozwodu mąż uparcie dowodził mojej bezużyteczności. Uniosłam się honorem i zrezygnowałam z walki.

Przyjęłam, co dał mi sąd – a wiele tego nie było, bo spora część majątku należała do Grzegorza jeszcze przed naszym ślubem – i wróciłam do rodziców. Nie byli zachwyceni, ale nie odmówili.

Byłam komuś potrzebna

Opieka nad osobą starszą nie jest łatwa, wymaga dużo cierpliwości, niemniej polubiłam tę pracę. Dawała mi zadowolenie. Radziłam sobie, choć nie miałam wyższego wykształcenia. Schorowani, samotni ludzie potrafią docenić poświęconą im uwagę, są wdzięczni za okazywaną serdeczność i troskę, a ja się naprawdę starałam.

Woziłam pana Ryszarda do szpitala, umawiałam wizyty lekarskie, spędzałam z nim długie godziny na rozmowach. O historii, życiu, polityce, nauce, pogodzie, książkach, filmach. Temat zawsze się znalazł – byle nic osobistego, tego się trzymaliśmy jak niepisanej umowy. Odwiedzałam go niemal codziennie. On sam rzadko wychodził z domu.

W wieku osiemdziesięciu ośmiu lat nie miał już siły na spacery po parku, a brak windy w starej zabytkowej kamienicy nie sprzyjał wycieczkom. Widząc, jak bardzo spragniony jest świeżego powietrza, zorganizowałam mu ogródek na balkonie.

Podczas letnich wieczorów zakładał na nos swoje za duże, ciemne okulary i siadał pod rozłożonym parasolem. Wyglądał wtedy na szczęśliwego, a mnie ten widok jakoś dziwnie zasmucał…

Biedak był zupełnie sam, nie miał żadnej rodziny

Pan Ryszard nigdy nie wspominał słowem o rodzinie. Czułam, że gdyby miał ochotę o tym porozmawiać, z pewnością poruszyłby temat swoich bliskich podczas naszych rozlicznych rozmów. Skoro tego nie robił, nie wtykałam nieproszona nosa w nie swoje sprawy i nie obciążałam pana Ryszarda swoimi zmartwieniami.

Żadnych zwierzeń – to obowiązywało. Pan Ryszard miał swoje przyzwyczajenia. Na przykład musiał mieć ciasto co niedzielę. Kiedy więc poprosił mnie o upieczenie jabłecznika w czwartek, już wiedziałam, że coś się święci. Miałam jedynie nadzieję, że starszy pan nie planuje mnie zwolnić… Kiedy usiedliśmy przy stole, pan Ryszard podsunął mi kopertę.

– Chciałbym porozmawiać z panią o czymś dla mnie istotnym.

– Tak? – zacisnęłam palce na widelczyku.

– Ile to już lat pani u mnie pracuje?

– Prawie pięć, panie Ryszardzie.

– Dużo mi pani pomogła.

– Cieszę się, że pan tak myśli.

– Ostatnie lata nie były dla pani szczęśliwe, prawda? – rzucił starszy pan.

– No cóż… – wzruszyłam ramionami. – Tak czasami w życiu bywa.

– No właśnie. W moim życiu stało się tak, że jestem sam. Niedługo umrę i…

– Proszę tak nie mówić, panie Ryszardzie – zaprotestowałam odruchowo.

– Taka jest kolej rzeczy, pani Elu, i nic w tym strasznego ani dziwnego. Ale chciałbym, żeby to mieszkanie… – powiódł drążącą rękę po zagraconym antykami salonie – trafiło do kogoś, kto na nie zasługuje. Długo nad tym myślałem i pomyślałem o pani.

– O mnie?

– W tej kopercie jest kopia mojego testamentu, którego oryginał ma mój prawnik. Po mojej śmierci on zajmie się wszelkimi niezbędnymi kwestiami od strony prawnej i finansowej… To mieszkanie potrzebuje kobiecej ręki. Postanowiłem je pani zapisać. Uważam, że będzie tu pani dobrze.

Na początku próbowałam przekonać pana Ryszarda do zmiany zdania. Taki prezent mógł się okazać dla mnie kłopotliwy. Schorowany, stary człowiek zapisuje swój majątek opiekunce? Podejrzane. Straszy pan był jednak uparty.

Po paru dniach uznałam, że może nie ma w tym nic złego. Poświęciłam temu człowiekowi dużo czasu i uwagi. Była to co prawda moja praca, ale wykonywałam ją z ogromnym zaangażowaniem i poświęceniem. Dlaczego nie miałabym przyjąć mieszkania, skoro nie było nikogo innego, kto mógłby je dostać? Przecież nikt na tym nie ucierpi.

Na wieść o spadku moja mama zareagowała entuzjastycznie. Tata obawiał się, że wraz z mieszkaniem odziedziczę po panu Ryszardzie jakieś niespłacone zobowiązania. Niepotrzebnie. Pan Ryszard był człowiekiem skrytym, ale uczciwym. Po jakimś czasie zaczęłam się przyzwyczajać do myśli, że będę miała swój własny kąt.

Wieczorami po pracy mama podsuwała mi katalogi salonów meblarskich, choć czułam się dziwnie, myśląc o urządzaniu mieszkania, które nie jest moje. Przecież pan Ryszard jeszcze żył! Chociaż… ostatnio jego oczy straciły blask, ciało stało się bardziej kruche, a skóra bardziej przezroczysta. Może zapisanie mi tego mieszkania było ostatnią rzeczą, jaką chciał załatwić przed śmiercią?

Zmarł miesiąc później

Na pogrzebie było ledwie kilku żałobników. Żadnych krewnych, nawet tych najdalszych, tylko dawni znajomi z uczelni pana Ryszarda, którzy pomogli mi zorganizować pochówek. Przygnębiło mnie, że tak niewiele osób go opłakuje. Naprawdę z nikim nie był blisko. A jeśli mnie czeka to samo? Gdy rodzice odejdą, nikt mi nie zostanie…

Tę smutną chwilę refleksji przerwało nieprzyjemne uczucie. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale kiedy rozejrzałam się dokoła, nie zauważyłam niczego podejrzanego. Niedługo po pogrzebie wyznaczono termin rozprawy, na której oficjalnie miałam się stać właścicielką mieszkania po panu Ryszardzie, więc pozostało mi czekać.

Wciąż odczuwałam lekkie wyrzuty sumienia z powodu niespodziewanego spadku, chociaż moi rodzice dowodzili, że nie ma nic złego w wypełnianiu ostatniej woli zmarłego. Dostałam prezent od człowieka, który docenił moje zaangażowanie i dobre serce. Powinnam się cieszyć.

Ktoś chyba chce mnie przestraszyć, wykurzyć stąd

Mieszkanie pana Ryszarda od dawna nie było remontowane, dlatego postanowiłam na własną rękę nieco je odświeżyć. Tamtego dnia, dźwigając w ręce wiaderko farby i wałek, zbliżyłam się do drzwi i ze zdziwieniem odkryłam, że są otwarte. Ktoś otworzył własnym kluczem.

Przestraszona ostrożnie weszłam do środka. Cały salon został splądrowany. Niemal wszystkie szafki były otwarte, a ich zawartość wyrzucona na podłogę. O dziwo, nie zniknęła żadna wartościowa rzecz. Włamywacz nie zamierzał kraść; chciał po prostu zniszczyć, co się da. W całym tym bałaganie wyczuwało się straszliwy gniew, jakby sprawca działał w amoku.

Poczułam strach i żal. Miałam opiekować się tymi przedmiotami. Wiele z nich miało niesamowitą historię. Planowałam znaleźć im nowego właściciela, a część zostawić na pamiątkę po starszym panu, który podarował mi swój dom. Tymczasem jakiś szaleniec zniszczył wszystko, co kiedyś było całym życiem pana Ryszarda!

Policjant, który przyjechał po moim zgłoszeniu, stwierdził, że prawdopodobnie doszło do pomyłki. Albo ktoś chce mnie przestraszyć, albo robi mi na złość. Kiedy zapytał, czy jestem z kimś skonfliktowana, zaprzeczyłam bez wahania. Mój były mąż od miesięcy ze mną nie rozmawiał i mieszkał na drugim końcu Polski z nową dziewczyną. Na pewno nie był
zainteresowany utrudnianiem życia swojej eksżonie. Miał mnie w nosie.

Patrząc na splądrowany salon, przekonywałam samą siebie, że to jednorazowy incydent. Niemniej kiedy jechałam do rodziców, wciąż czułam na sobie czyjś wzrok. Czułam, że ktoś mnie śledzi i wcale nie ma wobec mnie dobrych zamiarów. Przerażona niemal pędem wbiegłam do mieszkania i zamknęłam drzwi.

O tym, co mnie spotkało, opowiedziałam rodzicom. Od razu stwierdzili, że do czasu rozprawy spadkowej nie powinnam chodzić do domu pana Ryszarda, zwłaszcza sama. Być może w trakcie rozprawy wyjdą na jaw kwestie, o których nie miałam pojęcia.

Postanowiłam posłuchać tej rady. Wcześniej jednak należało wymienić zniszczone zamki. Po co kusić los i czekać na kolejnego włamywacza. Poprosiłam o pomoc tatę.

Okazało się, że nie znałam swojego podopiecznego

Na widok mieszkania tata nie mógł uwierzyć, że ktoś poświęcił tyle czasu tylko po to, by zniszczyć dobytek zmarłego starca.

– Ten ktoś jest chory! – mruknął. – Oj, żeby to nie był początek większych problemów.
Po kilkunastu minutach zamek był już wymieniony i mogliśmy wracać.

– Co jest, do cholery jasnej?! – krzyknął tata, gdy podeszliśmy do auta.

Patrzyłam na dwie przebite opony.

– Co za chamstwo! – pieklił się ojciec, a ja próbowałam go uspokoić; nieudolnie, bo sama byłam zbyt przejęta.

– Musi chodzić o to mieszkanie. Ktoś chce cię przestraszyć – zawyrokował ojciec.
Wiedziałam, że ma rację.

Zastanawiałam się, kim jest człowiek, który zamiast rozmowy wybiera prymitywne metody rodem z kryminału. Przez to wszystko nie mogłam spać. Czułam podobny stres i przygnębienie jak podczas rozwodu. Ktoś, komu nigdy nie chciałam zaszkodzić, życzył mi bardzo źle. Stałam się dla tego kogoś wrogiem numer jeden, choć nigdy go nie spotkałam.

W dniu rozprawy dopadła mnie wątpliwość, czy w ogóle przyjąć ten spadek. Kiedy mama rano usłyszała, że się waham, od razu zaczęła mnie przekonywać, że nie wolno mi się poddawać, powinnam walczyć o swoje, a nie unosić się honorem jak w wypadku rozwodu.

Sęk w tym, że nie byłam pewna, czy to mieszkanie faktycznie mi się należy. Idąc ulicą w stronę sądu, myślałam o panu Ryszardzie i o tajemnicach, które skrywał. Zaufałam mu, bo wydawał mi się dobrym i uczciwym człowiekiem. Rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Może był komuś winien pieniądze? Może obiecał swoje mieszkanie nie tylko mnie?

Gdy w końcu nieco się uspokoiłam, zadzwoniłam do reprezentującego mnie prawnika i oznajmiłam, że nie dam rady dziś przyjść. A tak w ogóle to chyba nie chcę spadku. Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony.

– Pani Elżbieto, niech się pani zastanowi. Rodzina nie da rady podważyć testamentu. To mieszkanie będzie pani.

– Jaka rodzina? – zdziwiłam się.

– Nie mówiłem pani, ale swoje roszczenia zgłosili córka i wnuk pana Ryszarda. Chcą podważyć wolę zmarłego i odziedziczyć mieszkanie na zasadach określonych w ustawie.

– Pan Ryszard nie wspominał o żadnej rodzinie. Sądziłam, że nikogo nie ma…

– To długa historia. Niech się pani nie poddaje. Ci ludzie nie zasługują na to, by odziedziczyć cokolwiek po moim zmarłym kliencie.

– Niech mi pan powie, czy przepisując mieszkanie na mnie, pan Ryszard chciał się odegrać na swojej rodzinie? Był z nimi skonfliktowany od dawna, tak?

Prawnik niechętnie przyznał mi rację, a ja utwierdziłam się w swoim postanowieniu. Nie chciałam mieszać się w coś takiego. Nie chciałam brać udziału w zemście. To nie było warte żadnych pieniędzy. Nie walczyłam z mężem w sądzie, tym bardziej nie dam się wciągnąć w cudzą wojną.

Bardziej od dużego mieszkania w kamienicy ceniłam sobie spokój ducha i czyste sumienie.
Czułam rozczarowanie postawą pana Ryszarda. Nie był taki, jak myślałam. W pewnym sensie mnie oszukał, zmanipulował, posłużył się mną dla własnych celów. Ale widać znał mnie równie kiepsko jak ja jego.

– Nie chcę tego mieszkania. Nie chcę mieć nic wspólnego z tą rodziną – zadecydowałam ostatecznie. – Uszanuję wolę pana Ryszarda o tyle, że nie oddam spadku rodzinie, ale sama też go nie wezmę. Zrzeknę się mieszkania na rzecz miasta albo jakiejś fundacji. Proszę to załatwić. A wtedy przyjdę i podpiszę, co trzeba.

Prawnik, słysząc mój zdecydowany ton, nie nalegał na zmianę decyzji. A ja wreszcie odetchnęłam pełną piersią. Byłam wolna.

Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie z kim popadnie. Gadali o tym wszyscy, ale mnie nikt nie raczył poinformować”
„Chciałam otwartego związku i namiętności, a dostałam zaborczego zazdrośnika, który skradł mi serce”
„Kumpel zdradzał żonę z kim popadnie. Ja kochałem ją nad życie, w złości wykrzyczałem, że jej mąż to zwykły padalec”

Redakcja poleca

REKLAMA