„Kumpel zdradzał żonę z kim popadnie. Ja kochałem ją nad życie, w złości wykrzyczałem, że jej mąż to zwykły padalec”

Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, Paolese
„Próbowałem się odkochać, ale nic z tego. Mogłem znaleźć dobrą kobietę i mieć z nią świetne dzieciaki, ale nie potrafiłem tego zrobić. Ja umierałem z miłości i zazdrości o kolesia, który nie doceniał tego, co ma, a Wera była ślepa jak kret”.
/ 28.01.2022 11:30
Zraniony mężczyzna fot. Adobe Stock, Paolese

Kiedy Patryk poprosił, bym został jego drużbą, zdziwiłem się. Nie byliśmy specjalnie zżyci, ot, studiowaliśmy razem, czasem wychodziliśmy gdzieś na piwo. Głupio jednak odmówić takiej prośbie – więc się zgodziłem.

A potem poznałem Weronikę i zaczęło się piekło… Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyłem w takie rzeczy, póki mnie nie trafiło. Była śliczna, inteligentna, zabawna. I taka pełna pasji, gdy opowiadała o sztuce. Pracowała jako dziennikarka w miejscowej gazecie, pisała artykuły o wydarzeniach kulturalnych i miała nosa do „małych arcydzieł”.

To dzięki niej w moim mieszkaniu pojawiło się kilka akwareli, a potem dołączyły rzeźby i ceramika. Mogłem z nią rozmawiać godzinami. Chodziliśmy razem do teatru, bo dostawała służbowe wejściówki, a Patryka to nie interesowało.

Byłem na wszystkich ważniejszych wernisażach, o których potem Wera pisała. Przecież obiecałem jej mężowi, że się nią zaopiekuję, gdy on znikał na długie godziny w pracy. Akurat, w pracy… Zbyt chętnie uczestniczył w tych różnych konferencjach i naradach, zbyt późno z nich wracał.

Musiałem patrzeć, jak ją ranił

Ja zaś nie tyle miałem się troszczyć o Weronikę, co pilnować, żeby się nie zorientowała w sytuacji. Czasem miałem wrażenie, że ożenił się z nią, bo rodzice mu truli. Palant. Nie dziwota, że nie miał przyjaciół. Też bym go pogonił, zamiast robić za parawan. Brzydziłem się nim coraz bardziej, ale gdybym całkiem się od niego odciął, mógłbym stracić pretekst do spotkań z Weroniką.

To było jednocześnie piekło i niebo. Kiedy po wernisażu szliśmy do włoskiej knajpki, patrzyłem na nią zakochanymi oczami i aż ściskało mnie w dołku. Miałem ochotę chwycić ją za ramiona i wytrząsnąć z niej każdą myśl o Patryku, a potem całować, całować… aż będzie myślała tylko o mnie. Wtedy ona mówiła coś w stylu:

– Szkoda, że Patryk znowu miał naradę. Na pewno też by mu się spodobało…

Jemu? Ja nie mogłem się odkochać, a ona spojrzeć na swojego męża inaczej niż przez różowe okulary. Oboje byliśmy beznadziejni.

– Taaa… – mruczałem i wracałem wzrokiem do swojego makaronu, ignorując fakt, że ściskanie w dołku zmieniało się w ciążący mi na żołądku wielki, niestrawny kamień.

Mogłem wyjechać. Wyprowadzić się, zmienić pracę, znaleźć dobrą kobietę i mieć z nią świetne dzieciaki. Mogłem, ale nie potrafiłem tego zrobić. I tak mijał rok za rokiem. Ja umierałem z miłości i zazdrości o kolesia, który nie doceniał tego, co ma, a Wera była ślepa jak kret – nie widziała ani mojego uczucia, ani tego, że Patryk zdradza ją na prawo i lewo.

Westchnąłem ciężko w duchu, usłyszawszy kolejną słodko-gorzką propozycję. Oczywiście, że chciałem spotkać się z kobietą, którą kochałem. Z drugiej strony wiedziałem, że znowu spędzę frustrująco-uroczy wieczór, powtarzając w myślach wyznania, na które brakowało mi odwagi, a potem czeka mnie bezsenna noc.

Tym razem było jednak inaczej. Nieprzyjemnie się zdziwiłem, natykając się w domu Weroniki na obcego faceta. Był trochę starszy ode mnie i chyba dość dobrze znał gospodynię, bo czuli się w swoim towarzystwie swobodnie. Poczułem ukłucie paniki. A jeśli mi ją ukradnie? Jeśli on ma gdzieś fakt, że jest mężatką ślepo wpatrzoną w męża?

Spokojnie, chłopie, chyba coś by ci wspomniała, gdyby pojawił się w jej życiu ktoś ważny…

– Wojtek jest doktorem na uczelni, na której studiowałam – opowiadała. – No, jak studiowałam, to był ledwie doktorantem, i to świeżo po studiach. Najlepsze ćwiczenia to właśnie z nim mieliśmy, ha ha…

Jedliśmy pizzę, którą Weronika potrafiła robić tak, jakby spędziła dzieciństwo na zapleczu pizzerii, gawędziliśmy, oglądaliśmy film. Byłoby nawet miło, gdyby Werka tak często nie znikała w kuchni, a to donosząc coś dobrego, a to idąc po wino, choć Wojtek ograniczył się do jednego kieliszka. A kiedy zaczął się żegnać, usłyszałem coś, co totalnie zbiło mnie z pantałyku:

Chwyciłem kurtkę i uciekłem, byle dalej od niej

– Piotr, nie odprowadziłbyś Wojtka? Nie martwiłabym się…

Popatrzyłem na nią, mrużąc powieki. Potem na niego. Ja… mam… jego… odprowadzać? Gość jest dorosły już od ponad 20 lat, dużo nie wypił, chyba trafi do domu. Po co mu asysta kogoś, kogo dziś poznał?

– Nie trzeba, siedź, siedź… – mruczał, choć nie wykonałem jednego gestu sugerującego, że zamierzam się ruszyć. Może właśnie to nadawało jego ruchom nerwowości. Zbierał się do wyjścia coraz szybciej, żegnał coraz bardziej zmieszany, zaczerwieniony po uszy…

Gdy wyszedł, Weronika zniknęła w kuchni. Poszedłem tam. Wstawiała naczynia do zmywarki. Tak się temu poświęcała, jakby złe ułożenie sztućców mogło się skończyć katastrofą.

– Co to miało znaczyć?

Unikała mojego wzroku.

– Niby co?

– Nie udawaj. Martwisz się o powrót, hm, Wojtusia do domu? To dorosły facet. Nikt go nie porwie ani nie zgwałci. A jeśli się tak boisz o niego, czemu nie może wrócić taksówką? Werka, co ty kombinujesz?

– O matko… Głupi by się domyślił. Wojtek to naprawdę fajny facet, pasowalibyście do siebie… Nie musisz się przede mną kryć, jesteśmy przyjaciółmi, mogłeś mi powiedzieć…

– Co?! – dobrze, że akurat niczego nie piłem, bo oplułbym jej kuchnię. – Do ciężkiej cholery, nie jestem gejem!!! – wrzasnąłem tak, że usłyszało mnie chyba pół osiedla.

Żeby nie było wątpliwości, nie mam nic do gejów. Ale mało mnie szlag nie trafił, że o brak zainteresowania kobietami posądzała mnie właśnie Weronika, której najchętniej nie wypuszczałbym z łóżka. To było naprawdę smutne i upokarzające.

– Mam tego dość… – uniosłem ręce do góry i bezsilnie opuściłem. – Poddaję się. Koniec. Nie jestem gejem, podobają mi się kobiety. A dokładniej podobasz mi się ty. Kocham cię, od zawsze. Serio tego nie widzisz? Czy udajesz i korzystasz, że jestem na każde gwizdnięcie?

– Pio… Piotrek, przepraszam, nigdy cię nie widziałam z żadną kobietą, no i… interesujesz się sztuką, a ja… jestem żoną Patryka, byłeś świadkiem na naszym ślubie… – jąkała się.

– Tak. Ty i ja o tym cały czas pamiętamy, szkoda, że Patryk nie. No sorry, możesz uznać, że jestem podły, że się mszczę, ale mam też dosyć krycia tego dupka. A sztuką się interesuję przez ciebie i dla ciebie. Gdybyś lubiła wędkowanie, zacząłbym łowić ryby.

Chwyciłem kurtkę i wyszedłem, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Przez pół nocy łaziłem po mieście, mając nadzieję, że zimne powietrze mnie otrzeźwi, a Werka zadzwoni. Milczała. Tydzień, drugi, miesiąc, trzy… Mimo że do tej pory widywaliśmy się przynajmniej dwa razy w tygodniu.

Zrozumiałem, że to naprawdę koniec. Musiałem przestać o niej myśleć, pragnąć jej, kochać ją… Miała męża i widocznie nie przeszkadzało jej, że Patryk ma gdzieś przysięgę małżeńską. Może kochała go tak jak ja ją. Może nie myślała o mnie jak o facecie, co było więcej niż prawdopodobne, skoro naraiła mi doktorka na randkę. Szlag by to wszystko…

Wera zastąpiła mi drogę, ujęła moją twarz w dłonie…

To był piękny dzień. Słońce świeciło przez szyby biura, a ja myślałem tylko o tym, żeby zasłonić rolety – niech zrobi się ciemno i ponuro jak w mojej duszy. Wkurzały mnie otwarte okna, przez które sączył się gwar rozmów, śmiechów, odgłosy zadowolonych z życia ludzi, tętniącego wiosną miasta. Byłem bliski rzucenia w pracy wypowiedzeniem i wyjazdu na drugi koniec Polski, najlepiej do jakieś zabitej dechami wiochy.

Wyszedłem z biura, a ona tam stała. Koło mojego auta. W sukience, w której jej drobna figura wyglądała jeszcze bardziej filigranowo. Boże, wystarczyło, że ją zobaczyłem, i już wiedziałem, że jestem stracony, że nigdy nie przestanę jej kochać, że zawsze będę zadurzonym bez wzajemności idiotą, któremu pisane jest samotne życie, bo nie będzie w stanie oszukiwać ani siebie, ani innej kobiety…

Podeszła do mnie, choć udawałem, że jej nie widzę, i ruszyłem w przeciwną stronę. Dogoniła mnie i zagrodziła mi drogę.

– Złożyłam pozew o rozwód – powiedziała wprost. – Miałeś rację co do Patryka. Odkryłam jego… ostatnią „konferencję” i… i musiałam pobyć trochę sama, ogarnąć to, pozbierać się, zastanowić…

– Świetnie. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze – rzuciłem sucho.

Wyminąłem ją, próbując odejść, ale nie dała mi uciec. Znowu stanęła przede mną.

– Ja… chodzi o to, że ja… nigdy nie sądziłam, że… ty i ja, że coś między nami… Ale kiedy zaczęłam o tym myśleć, nie mogłam przestać. Więc muszę wiedzieć. Muszę sprawdzić. Przepraszam.

Zrobiła krok do przodu, ujęła moją twarz w dłonie i po prostu mnie pocałowała. Zakręciło mi się w głowie. Jej smak i zapach otoczyły mnie, zawładnęły mną. Stałem jak słup soli, nie do końca wierząc, że to dzieje się naprawdę. Ale w końcu się otrząsnąłem i mocno ją przytuliłem, bardzo mocno, jakbym się bał, że mi ucieknie albo zmieni zdanie.

Nie zmieniła. Wprowadziła się do mnie. Między moimi akwarelami powiesiła swoje obrazy. Między moje rzeźby i ceramikę wkomponowała swoje okazy. I swoje poduszki wzięła, i choć taka drobna, zajmuje większą połowę łóżka. Zaanektowała też każdą wolną przestrzeń w szafach i komodach, w kuchni i łazience. I jest cudownie. Tyle lat czekałem i wreszcie się doczekałem. Nie sądziłem, że mogę Weronikę kochać jeszcze bardziej, ale widać moje serce, jeśli o nią chodzi, jest bezdenne. 

Czytaj także:
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”
„Mąż poślubił mnie, żeby odgryźć się na byłej żonie. Żyłam w jej cieniu, skazana na pogardę całej rodziny”
„Tak, zdradziłem żonę. Ale jak miałem nie szukać uciech, skoro codziennie od progu witała mnie naburmuszona księżniczka?”

Redakcja poleca

REKLAMA