„Stanęłam oko w oko z tragedią i przegrałam. Mąż zginął w wypadku, a ja wpadłam w bagno nałogu, z którego nigdy nie wyjdę”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Po naszej trzeciej rocznicy ślubu mąż zginął w wypadku samochodowym. Rano żegnałam go jeszcze czule przed wyjściem do pracy, a po południu już leżał w kostnicy. Całymi dniami płakałam, a gdy zabrakło mi łez, leżałam w łóżku i wpatrywałam się tępo w sufit”.
/ 14.05.2022 22:00
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie ten problem. Zawsze byłam przeciwniczką alkoholu. Moi rodzice dużo pili. A jak byli w stanie nieważkości, to wpadali w szał i wyżywali się na mnie i moim młodszym bracie.

Nieraz uciekałam z Piotrusiem na strych, by uniknąć bolesnych razów. Gdy siedzieliśmy tam skuleni i zapłakani, obiecywałam sobie, że nigdy nie sięgnę po kieliszek. Nie chciałam, żeby ktoś przeze mnie cierpiał.

Przez wiele lat dotrzymywałam słowa. Nie upiłam się na swojej osiemnastce, nie świętowałam przy alkoholu ukończenia studiów. Nawet na własnym weselu tylko umoczyłam usta w szampanie.

Szczęśliwie mój Mariusz także stronił od trunków. Był fanem zdrowego trybu życia i od wódki czy nawet piwa wolał świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Byłam pewna, że czeka nas wspaniała przyszłość.

Niestety, wkrótce po naszej trzeciej rocznicy ślubu mąż zginął w wypadku samochodowym. Rano żegnałam go jeszcze czule przed wyjściem do pracy, a po południu już leżał w kostnicy. Jego samochód zderzył się z tirem. Kierowca podobno tłumaczył później, że był zmęczony i zasnął za kierownicą.

Po śmierci Mariusza kompletnie się załamałam

Nie chciałam się z nikim spotykać ani nigdzie wychodzić. Całymi dniami płakałam, a gdy zabrakło mi łez, leżałam w łóżku i wpatrywałam się tępo w sufit. Było ze mną tak źle, że znajomi zaprowadzili mnie do lekarza. Przez miesiąc byłam na zwolnieniu. Potem jednak musiałam wrócić do pracy.

To koleżanka z działu zaproponowała mi wypad na drinka. Nie chciałam, ale nalegała. Nie mam do niej o to pretensji. Widziała, jak cierpię i tęsknię za mężem. Chciała pomóc. Pewnie sądziła, że alkohol pomoże mi się trochę rozluźnić, zapomnieć o tym, co mnie spotkało.

I prawdopodobnie nawet nie przypuszczała, że tym niewinnym zaproszeniem wpędzi mnie w nałóg. Zamówiłyśmy wódkę z colą. Pierwsze łyki smakowały okropnie. Wódka paliła mnie w gardło, wydawała mi się potwornie gorzka. Ale podziałała skutecznie.

Ze zdumieniem zauważyłam, że z każdym kolejnym łykiem ból po stracie Mariusza jest jakby mniejszy. Nadal go czułam, ale nie obezwładniał mnie już tak bardzo jak wcześniej. Zamówiłam więc kolejnego drinka, a potem jeszcze jednego.

Tak się upiłam, że nawet nie pamiętałam, jak wróciłam do domu. Dopiero na drugi dzień dowiedziałam się od koleżanki, że odprowadziła mnie do mieszkania i położyła do łóżka, bo sama nie byłam w stanie zrobić kroku.

Było mi potwornie głupio, ale z alkoholu nie zamierzałam rezygnować. Wiedziałam już, że po nim życie wydawało mi się znośniejsze. Od tamtej pory piłam codziennie. W samotności. Nie chciałam, żeby ktoś widział mnie w tym stanie.

Po pracy kupowałam więc w sklepie butelkę wódki, colę i szybciutko wracałam do domu. Wyłączałam telefon, domofon, zasiadałam w fotelu i robiłam sobie drinka. Jednego, a potem następnego i kolejnego.

Rano jak gdyby nigdy nic wstawałam, robiłam makijaż, układałam włosy i wędrowałam do pracy. Nie uważałam się za alkoholiczkę. Przecież nie piłam dla przyjemności jak moi rodzice, tylko po to, by móc normalnie funkcjonować. Traktowałam wódkę jak lekarstwo.

Po pół roku takiego życia zaczęły się kłopoty. Poranki stały się koszmarem. Coraz trudniej było mi wstać i doprowadzić się do porządku. Czasem byłam tak skacowana, że dzwoniłam do firmy i kłamałam, że jestem chora, albo prosiłam o urlop na żądanie z ważnych powodów rodzinnych.

A nawet jeśli docierałam do pracy, nie potrafiłam się na niczym skupić. Myślałam głównie o tym, żeby się napić. Popełniałam więc coraz więcej błędów, zapominałam o ważnych terminach, spotkaniach. Któregoś dnia, gdy nie wysłałam dokumentów do klienta, szef wpadł w szał.

– Co się z tobą, do cholery, dzieje! Przez ciebie możemy stracić kontrakt! – wrzasnął.

– Przepraszam… Jestem po prostu zmęczona… Zaraz to naprawię. Osobiście zawiozę mu te dokumenty… 

– Zmęczona? A niby czym? Jeszcze jeden taki numer i wylatujesz – zagroził.

To chyba wtedy uświadomiłam sobie, że jeśli nie przestanę pić, to stracę pracę i zostanę bez środków do życia. Ta myśl tak mnie przeraziła, że aż się popłakałam…

Teraz już nigdy nie mogę tknąć alkoholu

Nie zaczęłam leczenia od razu. Wydawało mi się, że sama sobie poradzę z problemem. Każdego poranka obiecywałam sobie, że nie wypiję już żadnego drinka, i oczywiście nie dotrzymywałam słowa.

Dopiero jak omal nie zaliczyłam w pracy kolejnej wpadki, zdecydowałam się na wizytę w poradni AA. To właśnie tam usłyszałam, że jestem alkoholiczką i że do końca życia nie będę mogła wypić ani kieliszka. Bo nałóg wróci.

Początkowo nie było mi łatwo wytrwać w trzeźwości, ale jakoś sobie poradziłam. I radzę sobie do dziś. Nie piję już od prawie dwóch lat. Aby uniknąć pokus, omijałam szerokim łukiem stoiska z alkoholem, nie chadzałam do żadnych lokali. Ale ostatnio to się zmieniło.

A wszystko przez Adama. Poznałam go na szkoleniu. To cudowny, opiekuńczy i czuły człowiek. Myślałam, że po śmierci Mariusza nigdy nie spojrzę już na żadnego mężczyznę, a tu proszę. Wystarczyło kilka randek i poczułam, że jestem zakochana po uszy.

Adam traktuje mnie jak księżniczkę

Na każde spotkanie przynosi kwiaty, zaprasza mnie na romantyczne kolacje do najlepszych restauracji. Niestety, do posiłku zawsze chce zamawiać wino. Na razie wykręcam się od picia jak mogę, ale powoli zaczyna mi brakować argumentów.

No bo ile czasu można brać antybiotyk albo z uporem maniaka twierdzić, że koniecznie muszę wrócić do domu samochodem, choć ukochany proponuje taksówkę? Czuję się coraz bardziej zagubiona i bezsilna.

Kilka razy chciałam wyznać Adamowi, że jestem alkoholiczką i nie mogę wypić ani kropli, ale w ostatniej chwili się powstrzymywałam. Bałam się, że się przestraszy i mnie porzuci.

A tego bym chyba nie przeżyła. Z drugiej jednak strony nie chcę budować naszego związku na kłamstwie. Poza tym łatwiej by mi było wytrwać w trzeźwości, gdyby wspierała mnie bliska osoba. Co więc mam zrobić? Zebrać się na odwagę i powiedzieć prawdę? A może jednak milczeć? 

Czytaj także:
„To nie moja wina, że mój kochanek ma żonę. To on zdradza, a jego głupia żonka wierzy w każde jego słowo”
„Mąż zostawił mnie, gdy syn miał 6 miesięcy. Ten tchórz wrócił po 17 latach i uważa, że nic się nie stało”
„Muszę chować męża przed światem, bo kropelka alkoholu zmienia go w potwora. Staje się gnuśnym burakiem bez zahamowań”

Redakcja poleca

REKLAMA