Siedzieliśmy u nas przy nalewkach Szymona i łapaniu oddechu po całym tygodniu. To był taki nasz zwyczaj. My – czyli ja z mężem, Edyta ze swoim Bobciem plus Martyna, chwilowo słomiana wdowa, spotykaliśmy się co weekend, żeby coś razem przekąsić, napić się, czasami obejrzeć film albo ponarzekać na szefów. Kiedy domówka się kończyła, zawsze ktoś rzucał pomysł, co będziemy robić za tydzień. Właśnie dotarliśmy do tego tematu.
– W sobotę idziemy na dobre wino! – powiedziała Martyna i cztery pary oczu spojrzały na nią z zainteresowaniem.
Po tygodniu w pracy, ganianiu między szkołą, zajęciami dzieci, sklepem i domem, pomysł pójścia na lampkę dobrego wina brzmiał niczym kojący szum wodospadu w gorący dzień.
– Ja zawsze chętnie! – ożywiła się Edyta. – Ale nie musimy nigdzie chodzić. Znaczy się, zapraszamy do nas. Skończyliśmy już remont, więc można zabalować. Każdy przynosi butelkę swojego ulubionego winka, robimy koreczki, kanapeczki i takie tam. To co? O dwudziestej u nas?
Już miałam zareagować wybuchem entuzjazmu, kiedy zobaczyłam minę Martyny. Dotknęłam jej ramienia i zapytałam, o co chodzi.
– No wiecie, bo mi nie chodziło o takie normalne picie wina… Moja firma obsługuje targi żywności i dostałam dwa podwójne zaproszenia na degustację. Rozumiecie?
Degustacja win!
Same najlepsze gatunki i roczniki z całego świata! W eleganckiej restauracji! Dopiero teraz nastąpił wybuch entuzjazmu. Szczególnie ucieszyli się panowie. Bobcio od razu zaczął rzucać jakimiś francuskimi nazwami, a mój Szymon starał się nie wyjść na ignoranta, zastanawiając się głośno, czy będą serwowali porto, bo to przecież „najlepsze wino, jak wiadomo”. Mnie, Edycie i Martynie wystarczyło, że będzie wytwornie i skorzystamy z okazji, by się elegancko ubrać i skosztować znamienitych trunków nalewanych przez kelnerów. Człowiek nieczęsto ma okazję spędzenia wieczoru w taki sposób, prawda? Niestety, Szymon miał pecha i w dniu degustacji dostał grypy żołądkowej.
– Weź kogoś innego – wyjęczał z łazienki. – Ale jestem zły… No ale nic, wszystko mi opowiesz…
Zaprosiłam więc Izę, moją przyjaciółkę, która o winie wiedziała tyle, gdzie je kupić najtaniej. Bardzo się ucieszyła. Jeszcze kiedy wychodziłam, mąż prosił, żebym przysyłała mu zdjęcia etykiet i butelek, to on sobie później poszuka informacji o nich, żeby zaskoczyć swojego szefa wiedzą sommelierską.
– Muszę naprawić to, co kiedyś powiedziałem – wyjaśnił. – Była w biurze luźna gadka o winach i zażartowałem, że po trzech lampkach wszystkie wina smakują tak samo. Rany, jak on na mnie wtedy spojrzał… Ma się za konesera, rozumiesz, a ja byłem dla niego ignorantem. Muszę odzyskać punkty w jego oczach.
Obiecałam mu te fotki, tyle że na miejscu okazało się, że robienie zdjęć byłoby absolutnym faux pas. Goście zgromadzeni na degustacji byli najwyraźniej „z branży” – zawodowi sommelierzy, restauratorzy, barmani. Byliśmy tam chyba jedynymi gośćmi z przypadku i bardzo się staraliśmy nie rzucać w oczy.
Degustacja odbywała się na stojąco
Wszyscy stali w półokręgu, a jakiś wysoki facet anonsował kolejne gatunki, nazwy i roczniki, o każdym chwilę opowiadając i podając cenę za butelkę. Przyszliśmy lekko spóźnieni, ale szybko dostaliśmy kieliszki i serwetki do ocierania ust. Kolejne wino, wszyscy unieśli kieliszki, ja pociągnęłam dystyngowany łyczek, a…
– Rany, co on zrobił?! – syknęła zszokowana Edyta, kiedy elegancki starszy pan wziął łyk wina, przez chwilę pobulgotał nim w ustach, a następnie… wypluł je do srebrnego wiadra ustawionego pośrodku.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, kobieta stojąca obok mnie zrobiła to samo. Wypluła łyk wina za kilkaset złotych za butelkę do wiadra! Przy wszystkich! Szybko połapaliśmy się, że właśnie na tym polega degustacja win. Przecież nie byliśmy tam, żeby się upić, prawda? A do zdegustowania było kilkanaście gatunków. Najpierw szły białe wina, potem czerwone, na końcu deserowe. Każdy z gości po nalaniu danego trunku na dno kieliszka, robił okrężne ruchy dłonią, wąchał, przymykał oczy, smakował, a potem robił kilka kroków do przodu i pluł do srebrnego wiaderka.
– Ależ marnotrawstwo – syknął zgorszony Bobcio. – Ja tam nie pluję, wypijam wszystko.
Ja także splunęłam może ze dwa razy, by nie wyróżniać się z tłumu, a potem wypijałam to, co mi nalano. Sądząc po rumieńcach na twarzy Martyny i dziwnie uradowanym uśmiechu Edyty, one postępowały dokładnie tak samo. Tylko Iza zdawała się doskonale bawić konwencją tej imprezy. Kiedy na nią zerknęłam, właśnie prowadziła ożywioną dyskusję na temat owocowo-kwiatowego bukietu czerwonego shiraz z przystojniakiem w garniturze. Na szczęście właściwa degustacja dobiegła końca i mogliśmy usiąść do stolików. Podano nam talerze przekąsek i oczywiście wina. Tym razem, jak się zorientowałam, można już było pić normalnie.
To był fantastyczny wieczór
Iza poznała nowego mężczyznę, który już zaprosił ją na wycieczkę szlakiem francuskich winnic, Bobcio wpadł w romantyczny nastrój i ciągle powtarzał Edycie, że jest piękna, a my z Martyną starałyśmy się podsumować świeżo nabytą wiedzę z zakresu sommelierstwa.
– Najpierw wąchasz, potem kręcisz kieliszkiem… nie, odwrotnie – zamotała się przyjaciółka. – Nie, nie, wiem! Najpierw oceniasz wygląd, potem bukiet. Czyli jednak kręcisz najpierw, potem wąchasz…
Dla mnie nie miało to większego znaczenia. Każde zaserwowane tego wieczoru wino wydawało mi się wyborne, zastanawiałam się tylko, czy któreś znajdę w moim markecie. Aż parsknęłam śmiechem na tę myśl. Dopiero kiedy dzwoniłam po taksówkę, przypomniał mi się mój nieszczęsny mąż. Dostałam od niego kilkanaście esemesów, w których przypominał mi o robieniu zdjęć i notatek! Był zdeterminowany dowiedzieć się jak najwięcej o winach, żeby zabłysnąć przed szefem, niestety jego żona nie za bardzo była w stanie wywiązać się z tego zlecenia… Kiedy wróciłam do domu, na szczęście już spał. Za to rano od razu rzucił się na mnie z setką pytań.
– No wiesz, fajnie było… – bąknęłam, zawstydzona, że niewiele pamiętam z prezentacji gatunków. – O, mam doskonałą informację dla ciebie! Wiesz, że przyczyną kaca po winie są siarczyny? W dobrych winach jest ich bardzo mało! Trzeba czytać etykiety – pokiwałam mądrze głową.
– Tylko tyle zapamiętałaś z całej degustacji? – warknął rozczarowany moją nieuwagą na zajęciach praktycznych. – I jak mam niby zapunktować tym przed szefem? Gadać z nim o kacu po winie?
Zastanowiłam się przez moment
Naprawdę chciałam przypomnieć sobie coś istotnego o tych wszystkich cabernetach, merlotach czy pinot noirach, ale jakoś mi nie szło. Świetnie się bawiłam, spędziłam cudowny wieczór z przyjaciółmi, skosztowałam wybornych trunków, ale nie mogłam powiedzieć, bym złapała bakcyla sommelierstwa. Ale ponieważ mąż marudził, zadzwoniłam do Izy i zapytałam o jej nowego znajomego.
– Grzegorz? Tak, to restaurator – potwierdziła. – No pewnie, że się zna! Jeździ kilka razy w roku do Francji po najlepsze wina do swojej piwniczki. Co?! Mam z nim do was przyjść? No dobra, to bardzo fajny facet, żaden snob. To przyjdziemy. Oczywiście z winem!
To był mój chytry plan. Chciałam poznać Szymona z Grzegorzem i dać mu okazję do wypytania o detale dotyczące dobrych win. Przygotowałam pyszny obiad i czekaliśmy w napięciu.
– Nie wiedziałem, jakie mięso będzie podane, więc przyniosłem po butelce białego i czerwonego – Grzegorz wręczył nam dwa, zapewne doskonałe, wina.
Faktycznie, był bardzo normalnym facetem, świetnie się z nim rozmawiało, a w końcu Szymon ośmielił się i zapytał go o jego ulubione wino.
– Wiesz co, tak szczerze… – Grzegorz sięgnął po kieliszek. – Siedzę w branży od dwudziestu lat, odwiedziłem wszystkie najważniejsze winnice Europy i powiem ci tyle: najbardziej smakuje mi wino, które kupuję za dwadzieścia dziewięć złotych w markecie pod domem. Poważnie – a potem dodał: – A zresztą, żaden sommelier się do tego nie przyzna głośno, ale prawda jest taka, że po trzecim kieliszku wszystkie wina smakują tak samo.
Może to moc szlachetnego trunku, ale śmiałam się z tego dobrych kilka minut! Ta uwaga prawdziwego znawcy była naprawdę wyborna, zupełnie jak owo pinot noir za dwadzieścia dziewięć złotych, które odtąd będziemy kupować za namową wysokiej klasy konesera!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”