Wiem, że skądś wracam do domu. Tylko skąd? I dlaczego tam byłam? Nagle strach ściska mnie za gardło, myśli się kłębią. Nie pamiętam, gdzie jest mój dom. Uświadamiam sobie, że nie znam nazwy swojego miasta ani ulicy. Nie wiem, czy wysiadłam na dobrym dworcu. Ani jak jedzie tramwaj, do którego, jak czuję, zaraz mam wsiąść. Czy jeżdżę do domu tramwajem?
Rozpalona niespokojnym snem budzę się nagle. Dopiero po chwili rozpoznaję meble, kontury kamienic zza okna, szarość poranka. Długo leżę zlana potem, zanim ciężko podniosę się z łóżka.
Ten sen powracał wiele razy. A lęk, że się gdzieś pogubiłam, długo mnie po takiej nocy nie opuszczał.
– Jak mogłam zapomnieć, gdzie mieszkam i jak się nazywam? – zastanawiałam się. – Dlaczego teraz, kiedy ma się zmienić całe moje życie, stoję we śnie ze starą torbą w ręku i rozglądam się w panice?
Lubię Poznań. Lubię szwendać się krętymi starymi uliczkami, które zawsze prowadzą do rynku. Z przyjemnością przyglądam się ludziom szybko gdzieś zmierzającym i koziołkom na ratuszu w samo południe. I Cygankom, kiedy zaczepiają młodych idących na targowisko przy ul. Bema i oferują nadzieję. Piękne, młode, krzykliwe i barwne jak ptaki.
– Daj, powróżę – usłyszałam tego dnia.
Miałam dziwne uczucie, jakie miewają dzieci: że panuję nad światem, wszystko wiem, potrafię, zdobędę. Bez wahania wyciągnęłam przed siebie dłoń, jednocześnie podając starej Cygance 10 złotych. Wolno schowała papierek do kieszeni w falbaniastej spódnicy. Lekko pociągnęła palcem po wnętrzu mojej dłoni. Zasępiła się i... nagle oddała mi pieniądze.
– Nie, pani. Nie. Nie trzeba wróżyć.
W jej głosie brzmiał lęk.
– Dlaczego nie? – spytałam, ale szybko odeszła. Zagadała do koleżanek. Zerknęły na mnie ze współczuciem. A może tylko tak mi się zdawało...
Zostałam na środku alejki, zdumiona, z wyciągniętą dłonią i dźwięczącym mi
w głowie pytaniem: co ona tu zobaczyła?!
Zaraz będzie nasz ślub
Suknia została uszyta, jak narysowałam. Była z miodowego atłasu, z głębokim dekoltem na plecach, udrapowana na biodrach, z długim trenem. Sama ją wymyśliłam. Koślawo nakreśliłam jej kształt na papierze, dłońmi w powietrzu uzupełniając szczegóły. Ale krawcowa bezbłędnie zrozumiała zamysł i suknia od tygodnia wisiała na drzwiach szafy, pobudzając mnie do marzeń. A moją przyjaciółkę do furii.
– Ja ciebie proszę, ty się zastanów – powtarzała. – Tu chodzi o twoje życie. Nie widzisz, że jego miłość cię zabija?!
W jej słowach była jakaś dziwna niechęć do mojego kolejnego narzeczonego. Myślałam, że Baśka odrzuca Pawła, bo przez niego zmieniła się nasza przyjaźń. Już nie miałam dla niej tak dużo czasu. Przestałam jeździć z nią do chorej ciotki, oglądać stare filmy, pomagać przy tłumaczeniach francuskich książek, co robiła z potrzeby serca.
Pracowała w banku i literatura nie była jej niezbędna do życia, potrzebowała jej jednak jak świeżego powietrza. Zawsze wchodząc do mojego mieszkania, otwierała okna. Jakby chciała wywietrzyć zapach Pawła...
Wcześniej to, co mówiła puszczałam mimo uszu. Dopiero tego dnia, gdy Cyganka nie chciała mi powróżyć, naprawdę zaczęłam się zastanawiać. Ale czy nie za późno? Do ślubu zostało 10 dni.
Wydawało mi się, że to związek idealny
Paweł wkroczył w moje życie przypadkiem. Byłam akurat sama i rozkoszowałam się tą samotnością, gdyż mój poprzedni facet dobrze dał mi w kość. Po miesiącu zorientowałam się, że jestem dla niego matką. Bo jak inaczej to nazwać?
– Kochanie, upierz mi to – podrzucał sterty brudnej bielizny. – Chyba to nie problem? Przecież i tak robisz pranie.
– Chciałem sprawdzić, czy naprawdę jesteś sama – wpadał w porze kolacji, choć nie byliśmy umówieni.
Kiedy zaczął do mnie zapraszać kolegów na brydża, zapominając mi o tym wspomnieć, pokazałam mu drzwi.
No więc tego dnia, gdy poznałam Pawła, było zimno. Kichałam. Wciąż jeszcze zalewał mnie ten przeklęty katar. Z nosem wtulonym w szalik szłam ulicą Świętego Marcina. Wtem wyrósł przede mną wysoki mężczyzna. Było to tak nieoczekiwane, że na niego wpadłam.
– Przepraszam! – kichnęłam.
Roześmiał się radośnie, jakbym opowiedziała dobry dowcip
– Nadwyrężyła mi pani stopę obcasem. Należą mi się duuuże przeprosiny. Ale ich nie przyjmę, jeśli nie wypijemy herbaty z cytryną i miodem – oznajmił.
Głos miał ciepły, niski, z lekką chrypką jak u muzyków jazzowych. A mnie wiatr przeszywał ubranie...
– Dobrze – powiedziałam potulnie.
Mój zdrowy rozsądek gdzieś się ulotnił.
– Ciekawe, że ja na nikogo takiego nie wpadam – sarknęła potem Baśka.
A przecież to był dopiero początek. Wtedy Paweł jeszcze nie zdążył mnie obłaskawić swoją dobrocią. Jeszcze nie dotykał, nie pieścił, nie wodził palcami po mojej szyi, twarzy i włosach. Nie prowadził tego romansu z pewnością siebie rasowego zdobywcy... Jeszcze nie opowiadałam Baśce, co mówił, jak gestykulował. Było za wcześnie, żeby się do mnie wprowadził. Wtedy Baśka naprawdę nie miała jeszcze prawa prawić mi morałów.
– Bacha, co ja na to poradzę – broniłam się niezręcznie. – Ten facet jest boski.
Z czasem Paweł zaczął się interesować każdą chwilą mojego życia. W najdziwniejszych godzinach dzwonił z pytaniem:
– Gdzie jesteś, kotku? Co robisz?
„On mnie naprawdę kocha!”, myślałam w euforii. Chociaż gdzie mogłam być o ósmej rano, jeśli nie w pracy?!
Interesowało go, z kim jadłam obiad, z kim idę poćwiczyć, do kina. Miał pretensje, że ludzie do mnie dzwonią i przeszkadzają, gdy on jest u mnie. Czułam, że mnie potrzebuje, że jestem dla niego całym światem. W jego oddaniu dla mnie było coś, co mnie rozczulało. Pozwoliłam, by włożył mi na palec zaręczynowy pierścionek.
– Ty chyba oszalałaś? – rozdarła się na mnie Baśka, gdy jej błysnęłam pierścionkiem. – Nie widzisz, że wokół ciebie poza mną nie ma już nikogo? Nie widzisz, że on kontroluje każdy twój krok? Nawet ubierać zaczęłaś się pod jego dyktando.
Miała rację. Coś się zmieniło. W szafie miałam same wąskie spódnice, moje ukochane dżinsy wyniosłam na strych... Tamtego wieczoru Paweł pomógł mi przygotować wykwintną kolację. Przy kawie powiedział ciepło:
– Kochanie, pomyślałem, że ślub weźmiemy we Florencji. Tylko ty i ja.
– Boże, dlaczego? – zaprotestowałam i poczułam, że sprawiam mu przykrość.
– Chcę być tylko z tobą. Z rodzicami spotkasz się, jak wrócimy. I z innymi też.
Dopiero przejrzałam na oczy
Jego kategoryczny ton przeraził mnie. Mój ślub bez mamy i taty? Bez tych raptem kilkorga przyjaciół? Miałam wrażenie, że siedzę w klatce, a on zamyka jej drzwi...
Baśka nie myliła się mówiąc, że on mnie kontroluje. Kiedy ostatnio miałam chwilę tylko dla siebie? Żeby przeczytać romans? Wyrwać się do Warszawy na zakupy? Zajrzeć do mojego ulubionego kościoła? Bóg w moim życiu był czymś niejasnym, ale szalenie ważnym. Czułam się pokrzepiona, gdy widziałam innych skupionych na modlitwie.
– Jeśli szukasz pretekstu, by jechać beze mnie, to znajdź inny niż rozmowę z Bogiem – rzucił oschle, gdy mu tłumaczyłam, że do Pobiedzisk muszę pojechać sama.
Pojechałam. Gdzieś po drodze mignęło mi jego auto. A może tak mi się zdawało? Paweł nie lubił wychodzić z domu. Na dźwięk telefonu lub dzwonka u drzwi denerwowałam się, bo wtedy nie krył niezadowolenia. „Mój dom, moja twierdza”, powtarzał. Ale ja nie chciałam żyć w cholernym zamku. Ja chciałam do ludzi.
Wczoraj Paweł zadzwonił z Włoch, jest tam służbowo. Gdy tylko go usłyszałam, coś we mnie pękło.
– Ślubu nie będzie. – krzyknęłam. – Nie wyjdę za ciebie. Nie jestem dla ciebie idealną partnerką. Wybacz.
I rzuciłam słuchawką. Chciałabym odnaleźć tę Cygankę i jeszcze raz pokazać jej dłoń. Może zmieniłam jednak bieg życia, który ją tak przeraził?
Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”