„Skreśliłam Sebastiana, bo nie interesował mnie wiejski chłopak z nałogiem. Nie sądziłam, że to on podbije moje serce”

Zakochana para fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Dotyk jego warg na mojej skórze był delikatny, ale na tyle zmysłowy, że zrobiło mi się gorąco. I nie pachniał dymem papierosowym, a cedrem. Tym razem nie przejęłam się zdradliwymi rumieńcami, skoro najwyraźniej czuł to samo co ja”.
/ 06.10.2022 09:15
Zakochana para fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Spotkaliśmy się dzięki jednookiemu kotu, i dzięki niemu jesteśmy razem. Kocisko musiało mnie zaczarować, bo przecież Seba kompletnie nie jest w moim typie! 

– Słuchaj, Zuzka, jest sprawa. Seba, mój znajomy, będzie w sobotę odbierał kota ze schroniska. Mogłabyś go zawieźć do domu? Miałam to zrobić, ale coś mi wypadło – którejś środy usłyszałam w słuchawce głos przyjaciółki.

– Okej, mogę mu pożyczyć samochód…

– Nie, on nie ma prawa jazdy. Musiałabyś z nim pojechać, chłopak mieszka na wsi, więc taksówka odpada. Jazda autobusem z przerażonym kotem tak samo…

– Jasne, mogę robić za kierowcę dla chłopaka z kotem – zapewniłam, dla siebie zachowując, co myślę o facecie, który w dzisiejszych czasach nie ma prawka.

Jak obiecałam, w sobotę rano podjechałam pod miejskie schronisko. Sebastian wyszedł trochę spóźniony. W jednej ręce trzymał transporter, a w drugiej papierosa. Skrzywiłam się. Palacze budzili we mnie irytację. Chcą się truć, ich sprawa, ale czemu ja, choć nie palę, muszę ich wąchać i wdychać smoliste wyziewy, które produkują?

Byłam zła, że zgodziłam się przewieźć swoim samochodem kolejnego „śmierdziela”, przez którego tapicerka przesiąknie mi odorem dymu. Może trochę przesadzałam, ale z powodu ojca, przez którego jako dziecko cuchnęłam papierochami niczym jakiś menel, byłam naprawdę uprzedzona do palaczy.

Chłopak wyrzucił peta do śmietnika, a potem wyciągnął do mnie rękę i przedstawił się. Podałam mu dłoń, ciesząc się, że mam na niej skórzaną rękawiczkę. Nie protestowałam też, gdy usiadł razem z kotem z tyłu. Zwykle wolałam, by mój pasażer siadał obok i nie traktował mnie jak szofera, ale Sebastian był wyjątkiem.

Na kogo bym wyszła, gdybym odmówiła?

Przez całą drogę opowiadał o swoim nowym podopiecznym. Miał na imię Syczek, był dwunastoletnim czarnym kocurem z jednym okiem i chorymi nerkami. Wymagał leczenia oraz specjalnego żywienia.

– Dlatego nikt nie chciał go wziąć. Wcale nie dlatego, że jesteś taki brzydki, prawda, brachu? – Sebastian zwrócił się do zwierzaka ciepłym, łagodnym tonem. Z niskim, męskim vibrato w głosie.

Ale miał głos! Zupełnie niepasujący do jego chłopięcej sylwetki i młodej twarzy. Cóż, z papierochami też mu nie do twarzy.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że podwiezienie to nie jedyna pomoc, na jaką liczył z mojej strony Sebastian.

– Pomogłabyś mi w kroplówką? – zapytał. – Syczek zawsze się wyrywa, jak ją dostaje, więc potrzebne są dwie osoby, żeby mu ją podać. Ja go przytrzymam i będę głaskał, a ty zabezpieczysz woreczek z kroplówką – tłumaczył mi.

Zgodziłam się, bo… na kogo bym wyszła, gdybym odmówiła? Co powiem? Że się boję widoku igieł i krwi? Taka prawda, ale nie byłby pierwszym, który by pomyślał, że się głupio wykręcam. Wytrzymam. Odwrócę głowę, nie będę patrzeć i jakoś dam radę.

Sebastian zajął uwagę Syczka, podając mu jakiś koci przysmak. Kiedy wkłuwał zwierzakowi igłę, czym prędzej odwróciłam wzrok. Trzymałam woreczek z przezroczystym płynem, on głaskał kota i uspokajająco do niego przemawiał. Wydawało się, że uda się podać całość płynu bez problemu, aż tu nagle kot głośno prychnął i skoczył. Igła się wysunęła… Zobaczyłam rozlane na podłodze krople rozwodnionej krwi, zrobiło mi się niedobrze, zaraz potem słabo i… więcej nie pamiętam.

Kiedy odzyskałam przytomność, leżałam na kanapie. Sebastian pochylał się nade mną i delikatnie klepał mnie w policzek.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Sebastiana…

– O, wróciłaś do żywych! – uśmiechnął się. – Chcesz wody? – wyciągnął w moją stronę szklankę.

– Lepiej podajmy szybko Syczkowi resztę kroplówki. A później, jak już nam się uda ta sztuka, chętnie się napiję, i to czegoś mocniejszego niż woda. Może być herbata.

Sebastian roześmiał się głośno. A śmiech miał równie ładny jak głos.

– Twardzielka z ciebie. Do dzieła, a potem wzniesiemy toast za zdrowie Syczka.

Na szczęście przy drugim podejściu kot był spokojniejszy i zaaplikowaliśmy mu kroplówkę do końca. Siedział grzecznie, lekko przytrzymywany przez Sebastiana, i tylko pomiaukiwał żałośnie. Kiedy Seba go puścił, od razu uciekł i schował się pod fotelem. Łzy współczucia napłynęły mi do oczu. Sama byłam zdziwiona swoją reakcją.

Kurczę, nigdy nie byłam miłośniczką kotów, zawsze wolałam psy. Ale ten jednooki kocur o zmierzwionym futrze był taki smutny i wystraszony, że budził we mniej jakieś macierzyńskie instynkty. Strach sobie wyobrażać, co się wydarzyło w życiu tego nieszczęsnego stworzenia, zanim trafiło do schroniska.

Czy ja mu się podobam?

– Wiem, co czujesz.

– A niby skąd? – odburknęłam.

– Masz to wypisane na twarzy. Zresztą ja czuję to samo, kiedy biorę kolejnego schorowanego kota ze schroniska. Współczucie, żal, wstyd. To nie jest łatwe.

– Nie przypisuj mi swoich własnych emocji!

Nie powiedział niczego złego, ale rozzłościło mnie, że czytał we mnie jak w otwartej księdze. Nie lubiłam się tak odsłaniać, szczególnie przed obcymi. Pokryłam więc zmieszanie opryskliwością. Sebastian w ogóle się tym nie przejął.

– Nie musisz się martwić o Syczka, wszystko co złe już za nim. Za tydzień to kocisko będzie panem domu, traktującym mnie jak król swojego poddanego! – śmiał się. – Mogę się o to założyć. Wpadnij do mnie, a sama się przekonasz – mówiąc to, popatrzył mi prosto w oczy i przez moment miałam wrażenie, że zaproszenie wynika z czegoś więcej niż tylko z życzliwości.

Bo on, mimo początkowego uprzedzenia, zdecydowanie mi się podobał. Choć nie dorobił się prawka, palił i w ogóle nie był w moim typie, miał w sobie coś niesamowicie pociągającego. Może ta jego wrażliwość wobec zwierząt tak mnie obłaskawiła? Cholera! Jeżeli on tak łatwo wyczytał z mojej twarzy współczucie dla Syczka, to pewnie inne odczucia też odgadnie. Pąsy wypłynęły mi na policzki, co tylko pogłębiło moje zażenowanie.

– Muszę już iść. Zasiedziałam się, a mam jeszcze coś do zrobienia – rzuciłam pospiesznie, nie patrząc na Sebastiana.

– Jasne, w porządku – odparł.

Na pożegnanie nie podał mi ręki tak jak na przywitanie. Zamiast tego lekko mnie uściskał. 

– Odwiedź nas za tydzień, będę czekał.

Nie zamierzałam skorzystać z zaproszenia. Losy Syczka mnie zasmucały, a Sebastian… Nie, nie będę o nim myśleć. Nie chcę. Nie dam się zauroczyć facetowi, który pali. Nie ma takiej opcji! Pomogłam mu, to wszystko. Dalej niech sobie Seba i Syczek radzą sami. Postanowiłam i koniec.

Jednak im bliżej było weekendu, tym częściej łapałam się na tym, że jestem bardzo ciekawa, jak miewa się stary kocur ze schroniska. Tak, chodzi mi tylko o biednego zwierzaka, jego właściciel nic a nic mnie nie obchodzi, próbowałam oszukiwać samą siebie. Nieważne, że Ilona mi donosiła, jakie to piorunujące wrażenie wywarłam na Sebie. I że jak się dowiedział o mojej awersji do palaczy, to wreszcie znalazł potężny pretekst do rzucenia palenia.

A kiedy nadeszła sobota…

Upiekłam ciasto, wsiadłam w samochód i pojechałam do nich. Nie zadzwoniłam wcześniej, żeby uprzedzić Sebę, chociaż miałam od Ilony numer telefonu do niego. Może ma jakieś inne plany, nie będę mu przeszkadzać. Może w ogóle nie będzie go w domu. Na miejscu czekała mnie niespodzianka. A właściwie dwie. Po pierwsze Sebastian przywitał mnie na progu bukietem kwiatów.

– Nie wiedziałem, czy przyjdziesz, ale miałem nadzieję, że tak – powiedział, wręczając mi róże i lekko całując w policzek.

Dotyk jego warg na mojej skórze był delikatny, ale na tyle zmysłowy, że zrobiło mi się gorąco. I nie pachniał dymem papierosowym, a cedrem. Tym razem nie przejęłam się zdradliwymi rumieńcami, skoro najwyraźniej czuł to samo co ja.

Drugą niespodzianką był Syczek. Zmienił się nie do poznania! Miał bardziej lśniącą sierść, nieco przytył, a przede wszystkim zniknął jego strach. Przechadzał się po pokoju dostojnym, królewskim krokiem. Spojrzał na mnie jednym okiem… a potem podszedł i otarł się o moją nogę. Pogłaskałam go po łebku, a on zamruczał.

– Pięknie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz – usłyszałam głos Sebastiana.

Nawet nie wiem, czy to on się zbliżył, czy to ja wyciągnęłam bezwiednie rękę, ale chwilę później się całowaliśmy. Tak, bez wątpienia czuł to samo co ja! A smakował miętą i czekoladą…

Czytaj także:
„Babcia wprowadzała w domu pruski rygor. Zmuszała mnie do jedzenia wątróbki. Po latach jednak miałam jej za co dziękować”
„Ukochany oczekiwał, że będę mu prać i sprzątać, a ja nie umiałam nawet zaparzyć kawy. Zawsze robiła to gosposia”
„Gdy Wiesiek wrócił z USA, Zuza rzuciła mnie i syna jak zużyte opakowanie. Czy pachniały jej dolary, czy dawna miłość?”

Redakcja poleca

REKLAMA