– Mam pojechać opiekować się babcią? Nie ma mowy! – kiedy usłyszałam, na jaki pomysł wpadli moi rodzice, byłam wściekła.
– Kochanie, tylko na kilka tygodni. Przecież tutaj i tak nie masz co robić, bo nie możesz znaleźć pracy… – zaczęła moja mama.
Trafiła w czuły punkt
Bolało mnie to, że musiałam schować w kieszeń swój licencjacki dyplom nauczycielki angielskiego. I dlatego do tej pory wolałam siedzieć rodzicom na głowie, niż iść do innej roboty.
Kiedy decydowałam się na te studia, miałam głowę pełną marzeń o tym, że będę uczyła angielskiego dzieci nowoczesnymi metodami – przez zabawę. Sama niechętnie wspominałam swoje pierwsze zetknięcie z tym językiem w szkolnej ławce. Moja nauczycielka była surowa i nudna zarazem. Realizowała po prostu program z podręcznikiem, strona po stronie. I w dodatku miała fatalną wymowę, co krótko po upadku Peerelu zdarzało się dość często wśród nauczycieli.
Dobrze przynajmniej, że będąc dzieckiem, mogłam już oglądać filmy w oryginale, bo pewnie inaczej miałabym poważne kłopoty z akcentem.
Babcia Rysia mieszkała na drugim końcu Polski
Niestety, mimo że studiowałam język angielski z pasją i miałam mnóstwo pomysłów, to pracy dla mnie nie było. Wszystko podobno przez kolejną reformę szkolnictwa. Nadal byłam więc na garnuszku rodziców i oczywiście zdawałam sobie sprawę, że nie jest im przez to łatwo. No, ale żeby w takiej sytuacji wysyłać mnie jako opiekunkę babci? To już była przesada!
– Nie możecie jej wziąć do nas do domu? – zapytałam zniecierpliwiona, chociaż przecież dobrze znałam odpowiedź.
Rodzice by to zrobili, ale babcia na pewno nie chciała. Zawsze była strasznie samodzielna. Zresztą najlepiej opisywało ją jej imię – Ryszarda, czyli silna, mocna.
Kiedy byłam małą dziewczynką marzyła mi się babcia, jaką miały moje koleżanki. Taka, co będzie po mnie przychodziła codziennie do przedszkola, a w torebce będzie nosiła cukierki specjalnie dla mnie. Niestety, los mi takiej babci poskąpił. Ta ze strony mamy już nie żyła, kiedy przyszłam na świat, a matka mojego taty, Ryszarda właśnie, mieszkała na drugim końcu Polski, pod ukraińską granicą i nie widywałam jej często.
W zasadzie w ogóle jej nie znałam, bo ona rzadko przyjeżdżała do nas, do Szczecina. Mawiała, że takie długie podróże to nie dla niej. I chyba miała trochę żal do swojego syna, że uciekł od niej tak daleko – moja mama pochodziła z tego miasta i tata wybrał je ze względu na nią. Podobno dlatego, że nie mogła się rozstać z grobem swojej matki, którą straciła w dzieciństwie i tak nadal to przeżywała, że odwiedzała cmentarz co tydzień.
Istotnie, pamiętam ze swojego dzieciństwa, że często tam bywałyśmy, chociaż kiedy mama urodziła mnie, a potem dwóch moich braci, zaczęliśmy grać w jej życiu pierwsze skrzypce. Musiała się nami zajmować i nie starczyło jej już czasu na cotygodniowe odwiedzanie grobu. Nie było nam także łatwo całą rodziną wybrać się do babci Rysi, bo wyjazd tam to była wielka wyprawa. Rodzice długo nie mieli samochodu, a bezpośredniego połączenia nie było. Trzeba było jechać z przesiadkami, co zajmowało kilkanaście godzin.
Kiedy byliśmy mali, pamiętam jedną taką wyprawę, podczas której razem z braćmi umęczyliśmy się nieludzko. Moja mama po tym wszystkim oświadczyła, że więcej się na coś takiego nie pisze.
Widywaliśmy się więc z babcią Rysią w najlepszym przypadku raz do roku. Nie były to jakieś serdeczne spotkania, bo babcia była osobą zasadniczą, nie emanowała ciepłem, które tak przyciąga dzieci. Kiedy się u nas pojawiała, jej rozmowy z nami przypominały raczej przegląd. Sprawdzała, czy jesteśmy zdrowi, odpytywała nas, jakie odnieśliśmy postępy od ostatniego czasu, umiarkowanie chwaliła i skromnie nagradzała. Nigdy słodyczami, za którymi przepadają wszystkie dzieciaki. Zawsze książkami i to w dodatku zbyt poważnymi dla naszego wieku. Wiele z nich wylądowało na najwyższej półce na regale i odkryłam je dopiero później, ze zdziwieniem stwierdzając, że są bardzo ciekawe.
Które dziecko lubi jeść wątróbkę i ryby?
Moi rodzice podobno podjęli kiedyś próbę wysłania mnie do babci na wakacje. Skończyło się to łzami i szybkim powrotem do domu, bo babcia wprowadziła moim zdaniem pruski rygor. Odkrywszy, że miałam kiepski stopień z matematyki codziennie kazała mi rozwiązywać zadania. Nie znosiła także sprzeciwu podczas jedzenia i za nic miała moje błagania, że wątróbki czy ryby nie wezmę do ust. Na dodatek budziła mnie wcześnie rano, co było dla mnie masakrą w wakacje, kiedy przecież wreszcie mogłam pospać sobie dłużej. Rodzicom zagroziłam, że ucieknę od niej i narobię kłopotów i wstydu rodzinie, jeśli po mnie nie przyjadą.
Ugięli się więc i nigdy więcej nie wspominali o tym, że może powinnam pojechać odwiedzić babcię. Aż do teraz. Babcia Rysia właśnie przeszła poważną operację i przez kilka najbliższych tygodni, a może i nawet miesięcy wymagała opieki. Oczywiście, ona twierdziła, że tak nie jest, że sama jest przecież pielęgniarką i doskonale sobie poradzi. Rodzice jednak byli poważnie zaniepokojeni i nie zamierzali odpuścić. W pewnym momencie wyszli z propozycją, abym to ja zaopiekowała się babcią.
– Naprawdę nie ma tam nikogo, kto mógłby jej pomóc? – zapytałam.
Nie uśmiechała mi się ta podróż. Ale tata spojrzał na mnie takim wzrokiem, że ciarki przeszły mi po plecach, a mama powiedziała.
– Babcia nie musi polegać na obcych, skoro ma rodzinę.
Klamka zapadła. Byłam wściekła. A jednocześnie… Czy miałam jakieś wyjście? Wiedziałam przecież, że jestem winna to rodzicom, którzy nadal za mnie płacili. Nikt inny nie mógł podjąć się tego zadania – mama z tatą mieli pracę, a z moich braci jeden kończył liceum, a drugi studiował. Wsiadając do pociągu, czułam się jak skazaniec. Co ja wiedziałam o babci Rysi? Naprawdę niewiele. Tyle, że w tym miasteczku mieszkała od urodzenia przez całe swoje życie.
Już na dworcu czekała na mnie niespodzianka
Taksówkarz, który miał mnie zawieźć do domu babci kiedy tylko usłyszał adres i upewnił się, kim jestem, za nic nie chciał wziąć ode mnie pieniędzy za kurs.
– Pani Ryszarda zrobiła dla mnie tyle dobrego! – usłyszałam.
A kiedy wysiadałam z samochodu dodał, że moja babcia jest wspaniałym człowiekiem.
– Wszyscy tu ją znają. Nie ma chyba osoby, która by jej za coś nie była wdzięczna. Jak trzeba było, to i w nocy szła do chorego dziecka. Lekarz by lepiej nie pomógł.
Nie powiem, było to miłe. Tego dnia jeszcze kilka razy coś mnie zaskakiwało. Babcia, mimo że po operacji, była w dobrej formie. Kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam nawet, że chyba niepotrzebnie przyjechałam. No i dobrze, tym szybciej będę mogła wrócić do domu – przebiegło mi przez głowę. Babcia pokazała mi mój pokój, zakomunikowała, że śniadanie jest o siódmej, obiad o pierwszej, podwieczorek o piątej po południu, a kolacja o ósmej wieczorem. Po czym życzyła mi dobrej nocy i zniknęła w swoim pokoju. Kolejne dni mijały mi bezczynnie, bo babcia, chociaż dość szybko się męczyła, to jednak nic nie pozwalała mi robić w domu.
– Jeszcze nie umieram! – stwierdziła ostro, gdy początkowo próbowałam ją wyręczać.
Usunęłam się więc w kąt i… spędzałam całe dnie na czytaniu książek, które znalazłam w jej biblioteczce. I na spacerach. Jednym słowem nudziłam się setnie, wyklinając w duchu rodziców, którzy oczywiście nawet nie chcieli słyszeć o tym, żebym wracała do Szczecina. W celu poszukiwania pracy, oczywiście.
– Od babci przecież także możesz wysyłać kolejne CV – poradzili mi.
Wysyłałam. Nadal bez odzewu
Nikt nawet nie zadzwonił, aby zaprosić mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Czułam, że popadam w depresję, chociaż kryłam się z tym przed babcią. Musiała jednak coś widzieć, bo pewnego dnia zaczęła ze mną przy śniadaniu rozmowę, że jedna z jej koleżanek ma wnuczkę, która niezbyt dobrze radzi sobie z angielskim i może bym dziewczynce pomogła.
– Oczywiście, nie za darmo – zaznaczyła. – Potraktuj to jako korepetycje.
Korepetycje to ja dawałam jako studentka, teraz chciałam mieć normalną pracę. No, ale skoro i tak siedziałam w domu, to co mi zależało? Zgodziłam się. Dziewczynka przyszła na lekcję. Faktycznie, miała pewne braki w stosunku do poziomu klasy, do której chodziła. Ale czułam, że szybko to nadrobi, bo była chętna. A i mnie się spodobała praca z nią, więc poważnie się zaangażowałam. Przygotowywałam ciekawe materiały, uczyłyśmy się piosenek, wierszyków. Cieszyły mnie postępy Tosi.
Po kilku tygodniach zastałam w domu babcię Rysię pijącą w salonie kawę z jakąś nieznajomą mi panią.
– Poznaj, proszę, to babcia Tosi – przedstawiła mi swojego gościa.
Uśmiechnęłam się, przywitałam i chciałam pójść do swojego pokoju, żeby paniom nie przeszkadzać w ploteczkach, ale babcia mnie zatrzymała, częstując ciasteczkami. A po chwili wyszła do kuchni pod pretekstem nastawienia wody na kolejną kawę. Nadal uśmiechałam się miło, gdy znajoma babci zagaiła.
– Słyszałam, że licencjat zdałaś na najwyższy stopień. I świetnie sobie radziłaś na praktykach…
Owszem. I co z tego? – pomyślałam. Ale grzecznie skinęłam głową.
– Masz świetne podejście do dzieci. Moja wnuczka jest tobą zachwycona.
Kolejne kiwnięcie głową z mojej strony.
– Chciałabym ci coś zaproponować – padło ze strony gościa babci.
Sądziłam, że będzie chciała kontynuować korepetycje wnuczki, a może zacznie się targować o obniżenie ceny, skoro jest znajomą. Ale nie!
– Mam w tej chwili w szkole wolne pół etatu dla nauczycielki. A od nowego półrocza będzie to cały etat, jeśli zechcesz poczekać. Jesteś zainteresowana?
Przyznaję, że mnie zatkało. Znajoma babci okazała się dyrektorką podstawówki! I właśnie zaproponowała mi pracę? Tak po prostu?
– Sprawdziłaś się. A poza tym jesteś moją wnuczką – wyjaśniła mi babcia krótko. – Pani Stefa była mi winna przysługę…
Dostałam pracę!
I tak w tym niewielkim miasteczku dostałam pracę, o jakiej marzyłam. A której nie byłam w stanie dostać w wielkim Szczecinie. Oczywiście, przyjęłam tę posadę z radością. Od tamtej pory minęły lata, a ja nadal uczę w tej szkole. Prowadzę nie tylko lekcje, ale i kółko teatralne, w którym gramy sztuki po angielsku. A w przyszłym roku mam dostać swoje pierwsze wychowawstwo. Z babcią Rysią szczerze się zaprzyjaźniłam, bo okazała się naprawdę świetną kobietą. I tylko czasami sobie myślę, że to naprawdę ironia losu. Miałam się nią zaopiekować, a tymczasem to ona zaopiekowała się mną.
Czytaj także:
Moja babcia przypadkowo wyszła za zabójcę swojego ukochanego. Zemściła się po latach
Miałam składać papiery rozwodowe, gdy mąż uległ wypadkowi. Marzenia o rozwodzie się nie spełniły
Mój mąż postanowił zabawić się w obrońcę czci jedynaczki. Chciał wybrać nam zięcia