„Sklepowa sprawdzała nastolatkom dowody, a potem brała na nie pożyczki! Byłam przerażona, gdy zapukał do nas komornik”

Mściłam się na byłym mężu dojąc go finansowo fot. Adobe Stock, as-artmedia
„Perspektywa wydania oszczędności życia na długi syna była dla mnie przerażająca, ale gdy okazało się, że Marek nie brał żadnej pożyczki, byłam jeszcze bardziej zmartwiona. – Mamo, tato, słuchajcie! Z mojej klasy spotkało to jeszcze cztery osoby! – wykrzyknął po powrocie ze szkoły. Popatrzyliśmy z mężem po sobie. To nie mógł być przypadek…”.
/ 24.04.2023 20:30
Mściłam się na byłym mężu dojąc go finansowo fot. Adobe Stock, as-artmedia

Facet stojący na progu naszego mieszkania wyglądał tak, że mąż z miejsca stwierdził:

– Akwizytorom dziękujemy! – i miał ochotę zamknąć mu drzwi przed nosem.

Ten jednak ze zbójecką miną włożył nogę między drzwi a futrynę i powiedział złowróżbnie:

– Windykator! Wpuści mnie pan dobrowolnie czy mam wrócić z policją?

– Windykator? – nie wierzyłam własnym uszom. – A skąd u nas windykacja? Nie mamy przecież żadnych długów, nie jesteśmy nikomu nic winni!

Mąż wpuścił tego pana, bo byliśmy oboje pewni, że sprawa szybko się wyjaśni, a on przeprosi nas i wyjdzie.

Nic podobnego!

– Czy tutaj mieszka niejaki pan Marek? – padło pytanie.

– No... tak. To nasz syn.

A mogą państwo wskazać rzeczy należące do syna?

– Niby po co? – warknął mąż, bo znowu nie wytrzymał. – Do syna zresztą nic tutaj nie należy, bo to jeszcze smarkacz! Uczy się! Wszystko w tym domu jest nasze.

– Zamierzacie odpowiedzieć państwo za długi chłopaka, czy też mam zgłosić sprawę na policję? – facet już po raz drugi wspomniał o funkcjonariuszach.

– Ale może najpierw dowiemy się dokładnie, o co chodzi, zanim wyskoczymy z forsy? – zagrzmiał mąż.

– Proszę państwa, wasz syn pożyczył kilka miesięcy temu pieniądze od... – tutaj padła nazwa znanego parabanku wciskającego komu się da „chwilówki”. – Miał spłacić wszystko co do grosza w ciągu pół roku, a tymczasem do banku nie wpłynęła ani jedna rata.

– No i co? Od razu windykacja? – zobaczyłam, jak mężowi drga dolna warga, a to nie był dobry znak.

– Nie sądzę, że od razu. O ile wiem, bank przysyła najpierw wezwane do zapłaty, a potem dopiero kieruje sprawę do windykacji.

Nic z tego nie rozumiem! – wtrąciłam się. – Syn nie mówił nam nic, że pożyczał jakieś pieniądze. A jestem pewna, że gdyby ich potrzebował, to najpierw by się zwrócił do nas. Może nie jesteśmy szczególnie bogaci, ale zawsze znajdzie się dla niego ten tysiąc czy dwa...

– A dwadzieścia? – przerwał mi windykator.

Zaparło mi dech

„Dwadzieścia tysięcy?! Na co Markowi była taka suma?”.

Nogi gnojkowi z tyłka powyrywam! – zacietrzewił się mąż. – Pożyczyć tyle pieniędzy!

– Pożyczył dziesięć, a reszta to odsetki i opłaty manipulacyjne – usłyszeliśmy.

– Panie, my to spłacimy – odezwał się mąż. – Ale niech pan nam da możliwość porozmawiania z synem!

– No nie wiem... – zawahał się facet.

– Jak pan chce, ale Marek naprawdę nie ma nic swojego. Może jakieś koszule, majtki, skarpetki, ale tego przecież panu zabrać nie wolno, bo to rzeczy osobiste... – przypomniałam sobie, co czytałam gdzieś w gazecie.

– Może rower? – zagaił windykator. – To stary rupieć, wart najwyżej jakieś dwieście złotych, do tego ma kompletnie zjechane opony – wzruszył ramionami mąż. – Jak pan chcesz, to bierz, bronić nie będziemy.

Facet wyraźnie poczuł się zbity z pantałyku.

– No to co państwo proponujecie? – zapytał w końcu.

– Syn wraca za kilka dni znad morza. Niech pan przyjdzie za tydzień.

– Będę za dwa! – zgodził się łaskawie. – Ale proszę pamiętać, że odsetki lecą.

Te trzy dni do powrotu Marka były nie do zniesienia

Mąż chodził podminowany, ja liczyłam w myślach, że na spłatę tego długu pójdą wszystkie nasze oszczędności. Nie dzwoniliśmy do syna, bo wyszliśmy z założenia, że takich rozmów nie przeprowadza się przez telefon. Czekaliśmy.

Jaka pożyczka?! Niczego nie brałem! – kiedy Marek w końcu dowiedział się, że go ściga windykator, zrobił wielkie oczy.

– A listu żadnego nie dostałeś? – chcieliśmy wiedzieć.

– Jakiś tam przyszedł... – przyznał Marek. – Ale byłem przekonany, że to jacyś naciągacze! Pamiętacie przecież aferę z takim serwisem? Oni także słali listy do każdego, kto im zostawił dane osobowe, że ma zapłacić sto złotych z odsetkami. I znam mnóstwo takich frajerów, którzy faktycznie zapłacili! A ja sprawę olałem i mam spokój. Ten typ został zresztą za swoje praktyki skazany przez sąd na grzywnę ponad 200 tysięcy złotych!

Mąż słysząc te usprawiedliwienia, poprosił:

– Pokaż mi ten list...

List jak list. Polecony, z pieczątką i logo znanego parabanku.

Ja tam ich nie znam! – wzruszył ramionami syn. – Co prawda widziałem ich reklamy porozwieszane na słupach, ale czy działają legalnie?

– Niestety tak... – stwierdził mąż. – Chociaż procent mają lichwiarski.

Słuchajcie, ja naprawdę nie pożyczałem od nich pieniędzy. Przysięgam! – zaklinał się na wszystkie świętości Marek.

– Trzeba więc tę sprawę wyjaśnić – mruknął mąż. – Dzwonimy do nich.

Na infolinii jednak powiedziano nam, że nie możemy dostać duplikatu umowy, a pieniądze mamy wpłacić, bo jeśli windykator ma nazwisko Marka jako dłużnika, to znaczy, że jest on ich dłużnikiem.

– Nasz bank się nie myli! – zaznaczyła konsultantka, dodając, że oni zawsze działają zgodnie z prawem.

– No to idziemy na policję! – zadecydował mąż.

Nie wiedzieliśmy, czy nas potraktują tam poważnie.

Zgłoszenie przyjęli, ale...

– Udowodnienie winy może potrwać i nie będzie takie łatwe. Zgodnie z prawem powinniście państwo zapłacić bankowi zalegającą kwotę, a potem dochodzić swoich praw w sądzie – usłyszeliśmy.

Niedoczekanie! – mąż w końcu się wkurzył. – Musi być jakiś sposób na to, aby dowiedzieć się, skąd ten bank ma dane naszego Marka! Bo skoro chłopak nadal twierdzi, mimo wizyty na komisariacie, że niczego nie podpisywał, to nie podpisywał.

– A może przypadkiem? Może ktoś mu podsunął dokumenty? – zasugerowałam.

Syn skończył osiemnaście lat ledwie rok wcześniej i, jak to dzieciaki w jego wieku, nagle zachłysnął się możliwością legalnego picia piwa. Może... któregoś wieczoru przesadził i wtedy to się stało? Tyle pytań się nasuwało! Wróciliśmy do domu, zastanawiając się, co dalej robić. Za kilka dni miał przecież wrócić ten windykator. Marek zamknął się w swoim pokoju z komputerem. Ale nie grał w gry, jak to ma w zwyczaju, tylko wszedł na jakiś portal społecznościowy, żeby pogadać z kolegami. Godzinę później wyprysnął z pokoju z informacją.

– Mamo, tato, słuchajcie! Nie tylko ja mam kłopoty z windykatorem! Z mojej klasy spotkało to jeszcze cztery osoby!

Popatrzyliśmy z mężem po sobie. To nie mógł być przypadek...

– Musimy spotkać się z ich rodzicami – zadecydowaliśmy.

Zaprosiliśmy tych ludzi do nas na kawę.

Wszyscy byli przejęci sytuacją

Okazało się, że na nazwiska naszych dzieci, czterech chłopaków i jednej dziewczyny, zostały wzięte najwyższe z możliwych kredyty „chwilówki”, które dostaje się za okazaniem dowodu osobistego.

– Nie trzeba przynosić zaświadczeń o zarobkach, ani o zaleganiu z płatnościami. Można być nawet na liście dłużników, a i tak się dostanie pieniądze od ręki!

– Dlatego są tak wysoko oprocentowane, parabanki się w ten sposób ubezpieczają – stwierdził ojciec jednej z dziewczynek, naprawdę dziany facet, właściciel sporego warsztatu samochodowego.

Jego córka, ubrana od stóp do głów w markowe rzeczy z pewnością nie musiała nigdzie pożyczać pieniędzy.

– Słuchajcie, musimy znaleźć jakiś klucz, wspólny mianownik dla naszych dzieci. Gdzie złodziej mógł wejść w posiadanie ich danych osobowych? – zaczął mój mąż.

– Razem z numerem dowodu osobistego – zaznaczyli rodzice.

Po długiej burzy mózgów wyszło nam, że... dane mogły wyciec w sklepie monopolowym!

– Tam siedzi na kasie taka dziwna babka, która wiecznie sprawdza dowód i gapi się na niego godzinami, jakby chciała zapamiętać wszystkie dane osobowe – stwierdził Marek.

To był właściwy trop! Nasze podejrzenia zgłosiliśmy na policję. Kiedy przedstawiliśmy, kto naszym zdaniem może być winny całej sytuacji, policjanci zdradzili nam, że tę panią już mają na oku, bo ma powiązania ze światem przestępczym.

– Jej brat siedział, a chłopak odsiaduje teraz wyrok za fałszowanie podpisów – usłyszeliśmy.

Sprawa wylądowała w prokuraturze. Okazało się, że sprzedawczyni miała fotograficzną pamięć i zapamiętywała dane z dowodów osobistych tych osób, które prosiła o ich okazanie przy zakupie alkoholu. A potem jej brat z kolegami wyłudzał na te dane kredyty od parabanków, z pomocą przekupionych tam osób. Podrabiał podpisy kredytobiorców i dostawał kasę od ręki! Za te oszustwa znowu posiedzi, tak samo jak jego siostra, ekspedientka, która też trafiła za kratki. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA