„Skakaliśmy sobie do gardeł, mimo to ciągle ją kochałem. Dałem jej serce na dłoni, a ona mi papiery rozwodowe”

Załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Miałem wrażenie, że właśnie na ciebie czekałem przez całe życie. Tak mówiłem, a ty byłaś zachwycona. A teraz? Próbuję się bronić, a ty wysyłasz mnie do lekarza, codziennie drzemy koty, bo zawsze znajdzie się jakieś >>ale<<”.
/ 30.01.2022 13:08
Załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Siedzę przy komputerze, przy kontuarze dzielącym aneks od salonu, a ty krzątasz się po kuchni. Pracuję. To znaczy powinienem pracować, ale wszystkie moje myśli krążą wokół zupełnie innych spraw… Znów traktujesz mnie tak chłodno i opryskliwie.

Oczywiście rozumiem, że każdy może mieć gorszy dzień, jakieś kłopoty, które psują mu humor, ale przecież jesteśmy małżeństwem. Powiedz mi, co cię dręczy, wyrzuć to z siebie! Ale nie, ty wolisz milczeć, choć wiesz, jak tego nie cierpię. Na pytanie, co się stało, usłyszę, że nic. I to także mnie denerwuje.

W poprzednim małżeństwie nasłuchałem się tego „nic”. Po jakimś czasie okazywało się, że jednak o coś chodziło, a wszystkiemu winien byłem właśnie ja. Bo czegoś nie załatwiłem, chociaż nie ja to miałem załatwić, bo nie wziąłem córki na spacer, chociaż miałem nawał pracy i nie mogłem po prostu się oderwać, a dziadkowie zawiedli…

Pewnie, czasem było w tym sporo mojej winy, ale przecież nie siedziałem przed telewizorem z piwem w ręce. Wracałem z pracy i siadałem do komputera. Tłumaczenia, redakcje, coś własnego… Przecież z nauczycielskiej pensji nie sposób utrzymać rodziny.

Tak, ty to rozumiesz, nigdy nie miałaś pretensji, że pracuję. Ale są takie chwile, kiedy nie jestem pewien, co do mnie naprawdę czujesz ani jaka jest moja pozycja w twoim domu.

Za każdym razem wysyłasz mnie do lekarza

W twoim i tylko twoim, bo przecież w takich chwilach czuję się jak gość.

– Coś się stało? – pytasz nagle, zatrzymując się w pół kroku. – Smutny jakiś jesteś.

O, zauważyłaś? Doprawdy?

– Nie, nic. Myślę.

– Zachowujesz się dziwnie…

– Ty też się dziwnie zachowujesz – rzucam, zanim zdążę pomyśleć.

– No wiesz… – mówisz z urazą i ja już wiem, że będzie źle.

Nie, źle już jest. Będzie tylko jeszcze gorzej. Ale słowa padły, nic się nie poradzi.

– Ja się nie zachowuję dziwnie – ciągniesz. – To ty jesteś dziwny. Nie odzywasz się, znów się obraziłeś? Wiesz, mam dość tych twoich humorów. Nigdy nie wiadomo, kiedy ci coś siądzie na nos. Idziesz rozpalić w piecu i jesteś normalny, a wracasz i strach do ciebie podejść.

– Ja? – śmieję się gorzko. – A ty to co? No dobrze, powiedziałbym ci, co mnie gryzie, co do ciebie mam, ale nie chcę znów usłyszeć tego co zawsze…

– A co niby zawsze słyszysz?

Milknę. Przecież wiesz doskonale. Kiedy tylko próbuję powalczyć o swoje, uświadomić ci, że też mam jakieś emocje, że może być mi przykro, masz jedno do powiedzenia… Chyba za każdym razem i tak samo jak ostatnio.

Przyszłaś wtedy z pracy przygnębiona, widziałem to doskonale. Nie odzywałaś się, nie patrzyłaś nawet w moją stronę. Wreszcie nie wytrzymałem, zacząłem do ciebie mówić, pytać, co się dzieje. Dobrze, że Klaudia poszła do dziadków pomóc im w jakichś zakupach, bo trudno się rozmawia, kiedy siedzi w swoim pokoju i wszystko słyszy.

– O co ci właściwie chodzi? – burknęłaś.

– Przecież nic nie robię.

– Dlaczego tak mnie traktujesz? Jak powietrze, w dodatku zepsute. Wiesz, jak się czuję? Mam wrażenie, że za chwilę pokażesz mi drzwi i będę się musiał wyprowadzić. Powiedz, jeśli tak jest, i będzie z głowy.

Oczywiście powiedziałem nie to, co naprawdę chciałem powiedzieć. A może raczej to, co chciałem, tylko wyszło zupełnie nie tak. W głowie wszystko układa się jak należy, ale wypowiadane na głos słowa potrafią poważnie zniekształcić myśli.

– Masz z tym jakiś problem? – wysyczałaś. – Za każdym razem gadasz o tym, że cię wyrzucę z domu. Może powinieneś z tym do kogoś iść?

– A nie pomyślałaś, że coś w tym może być? Pamiętasz, jak kiedyś rzuciłaś mi w twarz, że jeśli mi się nie podoba, zawsze mogę się zwinąć i wyprowadzić?

– Kiedy? – twoje wydęte wargi miały mi uświadomić, że coś sobie wymyślam.

– W zeszłym roku, kiedy naburczałem na Klaudię. Nie wiedziałaś nawet, o co chodzi, nie widziałaś, jak dziewucha mnie prowokowała, tylko od razu stanęłaś po jej stronie…

– I ty to wspominasz jeszcze?

Nie miałaś już wydętych ust, rozciągnęły się w drwiącym grymasie.

– Naprawdę powinieneś iść do fachowca. Zacznij się leczyć.

Zacisnąłem zęby, żeby nie rzucić grubszym słowem, nie wrzasnąć. Zamiast tego powiedziałem stłumionym głosem:

– Powiedz, jak można dojść do porozumienia z kimś, kto nie przyjmuje argumentów, tylko od razu odsyła człowieka do psychiatry? Może faktycznie powinienem się spakować i odejść? Lepiej ci będzie? A może przyjmiesz swojego byłego z powrotem, jak tylko wyjdzie z więzienia? Lepiej ci będzie z nim niż ze mną.

Tak, tutaj przesadziłem. Ale też ile razy można słuchać, że jest się wariatem?

Ja przepraszam ciebie, ty mnie, i tak w kółko

– Wiesz, skarbie… – mówię teraz, otrząsając się ze wspomnienia – związek z tobą nauczył mnie jednego. Żeby nie próbować nawet mówić, co robisz nie tak. Jesteś doskonała i bez skazy, przy tym zostańmy. Jak tylko nie podoba ci się coś, co do ciebie mówię, wysyłasz mnie do lekarza.

Teraz ty milkniesz, być może przypominasz sobie coś, co można by zarzucić mnie. Zawsze jakiś pocisk się znajdzie. A przecież jeszcze nie tak dawno zdawało się, że nasz związek to prawdziwy cud na Ziemi, coś, co się nie zdarza.

Było nam tak dobrze, miałem wrażenie, że właśnie na ciebie czekałem przez całe życie, a jeśli wierzyć w reinkarnację, czekałem przez wszelkie wcielenia. Tak mówiłem, a ty byłaś zachwycona. I potwierdzałaś każde moje słowo. Przecież nic nie przeszkadza nam być szczęśliwymi, nie spotykają nas żadne nieszczęścia. Co się z nami stało?

– Najpierw się mnie czepiasz, a potem się dziwisz, że jest źle – mówisz i zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos, wbrew woli. – Może mnie już po prostu nie kochasz?

– Ja?! – unoszę wysoko brwi. – To chyba ty mnie nie kochasz! Mnie na tobie zależy jak nigdy na nikim mi nie zależało! Zobacz, robię wszystko, żeby nam było dobrze.

– Zarabianie to nie wszystko – odpowiadasz. – Jeśli się kogoś kocha, to się go po prostu akceptuje.

– Właśnie – podchwytuję. Znowu daję się wciągnąć w grę, w której jestem z góry skazany na porażkę.  – A ty mnie właśnie nie akceptujesz. Przecież wiem, że ci się nawet nie podobam, nie jestem w twoim guście! Po co za mnie wyszłaś? Kim ja dla ciebie jestem?

– Moim mężem – odpowiadasz, a ja wiem, że znów się wystawiłem na strzał. – Ale jak zawsze lepiej ode mnie wiesz, co myślę i czuję. Naprawdę chyba powinieneś się leczyć…

Tego już za wiele. Wychodzę, idę za dom do kotłowni. Nie mam tam nic do roboty, ale muszę się uspokoić. Jak możesz? Jak możesz za każdym razem tak mnie upokarzać? Ale już nadlatują wątpliwości.

Może przesadzam? Może to także moja wina, że tak się dzieje? Przyszłaś przygnębiona, nie miałaś humoru, więc powinienem się był przełamać, przejść ten mur, przytulić cię, spróbować pocieszyć.

Może byś mnie odepchnęła, ale zyskałbym przewagę i argument, że mnie źle traktujesz. Wracam do domu po kwadransie, podchodzę do ciebie, siadam obok. Trwasz nieruchoma, zapatrzona w ekran swojego laptopa.

– Przepraszam – mówię. – Przepraszam za wszystko, kochanie.

Milczenie. Długie, coraz dłuższe. Nie odpowiadasz. No tak, teraz zacznie się gra w skrzywdzoną niewinność.

– Nic mi nie powiesz? – pytam.

– Co mam powiedzieć? – nawet na mnie nie patrzysz. – Przeprosiłeś i w porządku.

– A ty nie masz mnie za co przeprosić? Chociażby za to, że znów mnie wysyłasz do lekarza, bo nie podoba ci się, co mówię…

Milczenie. Idę do swojego komputera. Mam ochotę pójść gdzieś w cholerę i wrócić dopiero, kiedy zaczniesz mnie prosić. Ale ty nie zaczniesz prosić, to nie w twoim stylu. Zaczynam pracować i wreszcie jakoś to mnie wciąga.

Kilka godzin później leżymy w łóżku. Nie dotykamy się, uraza jest zbyt wielka. Ale też to wszystko jest trudne do zniesienia. Przecież tak się nie da! Kocham cię i po prostu zwyczajnie cierpię w podobnych sytuacjach.

– Przepraszam – mówię w jaśniejącą plamę sufitu. – Wybaczysz mi? Nienawidzę się kłócić.

– Ja też przepraszam – mówisz. – Trochę przesadziłam.

Czuję ulgę. Wiem, że te twoje przeprosiny są trochę wymuszone, jednak przełamałaś się, znów będzie między nami dobrze. Pewnie do następnej takiej sytuacji, ale wtedy nie dam się sprowokować i nie będę prowokował ciebie.

– Kocham cię – mówię, ale jeszcze się nie przysuwam, żeby cię przytulić, żebyśmy zasnęli „na łyżeczki”, tak jak lubimy.

– Ja ciebie też – odpowiadasz, ale słyszę w twoim głosie coś niepokojącego; a potem mówisz:– Michał, tak się nie da. Przecież te kłótnie są nieznośne.

– Wiem – odpowiadam. – Dlatego…

– Dlatego – wchodzisz mi w słowo – trzeba się zastanowić nad rozwodem. Poważnie.

Świat wali mi się na głowę… 

Czytaj także:
„Była żona wyciągnęła mnie z alkoholizmu. Dlatego trwałem przy niej gdy walczyła z rakiem, chociaż miałem już inną żonę”
„Moja córka ma dobre serce, ale jest naiwna. W ramach pomocy chciała, żeby zamieszkał u nas bezdomny kryminalista”
„Ludzie oceniali ją i mieli za dziwaczkę. Okazało się, że jej mąż i syn zginęli w koszmarnym wypadku”

Redakcja poleca

REKLAMA