„Siostrzenica z zimną krwią okradła i wykorzystała wdowca z dwójką dzieci. To moja wina, bo źle ją wychowałam...”

kobieta, która źle wychowała siostrzenicę fot. Adobe Stock, pikselstock
„Rozumiem, że można popełnić tragiczny w skutkach błąd, a nawet zbrodnię w afekcie. Ale ona to wszystko zaplanowała! Na zimno i w najdrobniejszych szczegółach. Być może jeszcze zanim poznała Leona. Po prostu trafiło akurat na niego, napatoczył się, jego pech, jej fart. Nigdy nie kochała ani jego, ani dzieci, udawała, cierpliwie czekając…”.
/ 06.12.2022 14:30
kobieta, która źle wychowała siostrzenicę fot. Adobe Stock, pikselstock

Siostra nigdy nie przyznała się, kto jest ojcem Oleńki. Miała tylko dziewiętnaście lat, gdy ją urodziła. Ledwo napisała maturę, została mamą. Nigdy nie poszła na studia, znalazła pracę, a Oleńkę oddała do żłobka. Nie było innego wyjścia; ja kończyłam studia i miałam mnóstwo nauki, a nasza mama zmarła kilka lat wcześniej. Pomagałam Zośce, ile mogłam, zwłaszcza kiedy już poszłam do pracy. Kupowałam małej ubranka i zabawki, pierwsze książeczki, które później jej czytałam.

Jesteś jak jej druga mama – mówiła Zosia. – Gdyby mnie zabrakło…

– Przestań głupoty opowiadać, nie lubię tego. Takie czarnowidztwo to grzech – upominałam ją. – Zawsze możesz na mnie liczyć, ale jestem jej ciocią i taką rolę zamierzam odgrywać.

Nie wiedziałam jeszcze, że Zosia już dostała wyrok. Niewiele dało się zrobić, zwłaszcza wtedy. Trzydzieści lat temu rak to z reguły był właśnie wyrok śmierci. Zbyt późno stawiana diagnoza, bieda w kraju, brak właściwego leczenia. Dziś medycyna poszła do przodu, są innowacyjne terapie, które może uratowałyby Zosię… Ale wtedy nie miała szans i zostałam sama z dwuletnią Oleńką. Oczywiście, że się nią zajęłam. Nigdy nie pozwoliłabym, żeby trafiła do domu dziecka.

Poznała mężczyznę po przejściach

Starałam się wychować siostrzenicę najlepiej, jak potrafiłam. Wyszłam za mąż, urodziłam Janka, moje drugie dziecko. Drugie, bo Oleńkę zawsze traktowałam jak moje własne, pierworodne. Mój mąż miał takie samo podejście i zawsze powtarzał, że Ola i Janek to jego dzieci, równo przez nas kochane i traktowane. Z obojga byliśmy tak samo dumni, oboje tuliliśmy, wspieraliśmy, mając nadzieję, że wyrosną na porządnych ludzi.

Janek ukończył studia i jest obecnie zastępcą kierownika w banku. Świetnie mu idzie w pracy, zaręczył się. Liczymy na to, że jego Justysia niedługo w pełni będzie należeć do naszej rodziny, bo jest wspaniałą młodą kobietą. Natomiast Ola… Ręce opadają. Pogubiłam się w moich myślach i uczuciach, bo Ola, moja Oleńka… okazała się zła, po prostu zła. Kocham ją, zawsze będę widzieć w niej swoje dziecko, swoją córkę, ale – no cóż – złamała mi serce. Roztrzaskała je na kawałki.

Poznała Leona ponad cztery lata temu. Podobno wpadli na siebie przypadkiem. Zaczęli rozmawiać i zaiskrzyło. Leon zawsze mówił, że zakochał się w Oli od pierwszego wejrzenia, choć nie sądził, że po śmierci żony w ogóle będzie w stanie pokochać kogoś innego. Zmarła w dramatycznych okolicznościach. Po porodzie dostała krwotoku, potem sepsy… Osierociła dwóch chłopców: czteroletniego Kubusia i maleńkiego Tadzika. Leon był bardzo dzielny, dając sobie radę z wychowaniem dzieci i prowadzeniem firmy reklamowej, którą założył z żoną. Z obu zadań wywiązywał się bardzo dobrze.

I wtedy poznał Olę. Szybko zamieszkali razem, bo Oleńce wcale nie przeszkadzało, że jej mężczyzna ma dwójkę dzieci. Kuba szedł do pierwszej klasy, Tadzio właśnie został przedszkolakiem. Gdy w ich życiu pojawiła się nowa „mama”, przylgnęli do niej błyskawicznie; widać poddawanie się urokowi Oli było u nich dziedziczne.

My z mężem też byliśmy zachwyceni. Zostaliśmy dziadkami. Przyszywanymi, honorowymi, ale liczył się fakt, że mogliśmy się tymi „zaadoptowanymi” wnuczkami czasem zająć, porozpieszczać ich. 

Wszystko się pięknie układałoOla i Leon wspominali o ślubie, może o jeszcze jednym, wspólnym dziecku. A ja wzdychałam w myślach do mojej siostry, żałując, że nie może tego wszystkiego sama widzieć. Byłaby taka dumna ze swojej córeczki, która pracowała jako graficzka w gazecie, była śliczna, zdolna, mądra, kochana i właśnie zakładała rodzinę, dając dzieciom, które straciły mamę tak jak ona, szansę na zasmakowanie matczynej miłości.

– Dobrze ją wychowaliśmy – cieszył się Staszek, przytulając mnie.

Z dnia na dzień po prostu zniknęła

Związek Oli i Leona nabrał rumieńców. Zaręczyli się, a chłopcy zaczęli mówić do Oleńki „mamo”, nie chcąc czekać na moment, kiedy oficjalnie staną się rodziną. Spędzaliśmy razem święta, planowaliśmy ich wesele. Leon powtarzał, jak się cieszy, że chłopcy mają nas, bo jego rodzice mieszkali za granicą i choć dzwonili często, to jednak videorozmowy nie mogły zastąpić dziadków, którzy są na miejscu. Ponieważ oboje z mężem przeszliśmy już na wcześniejszą emeryturę, to Leon mógł na nas liczyć, jeśli trzeba było przypilnować chłopców. Oczywiście nie za darmo. Dostawaliśmy od Kubusia i Tadzika tonę buziaków i przytulasków, mnóstwo laurek i zaproszenia do przedszkola na dni babci i dziadka.

I nagle Ola zniknęła. Nie wróciła z pracy do domu. W pierwszej chwili myśleliśmy, że została dłużej. Potem, że spotkała jakąś koleżankę i zasiedziały się na plotkach. Ale kiedy przestała odbierać telefony, odpisywać na esemesy, a następnie zablokowała po kolei nasze numery, przestraszyłam się, że coś jest nie tak.

– Może ktoś ją porwał?! – panikowałam.

Moje dziecko miało trzydzieści cztery lata, ale przecież nadal było moim dzieckiem. Janek też nie miał pojęcia, gdzie jest jego siostra. Leon odchodził od zmysłów, a chłopcy po prostu płakali, choć staraliśmy się przy nich opanowywać emocje. W końcu zdecydowaliśmy się zgłosić zaginięcie na policję. Naturalnie poza oficjalnym kanałem zamierzaliśmy też szukać Oli na własną rękę. Leon miał przecież dobrze prosperującą firmę reklamową.

Raz-dwa przygotował ogłoszenia i zamieścił je w tych wszystkich portalach dla młodych ludzi. Janek mu pomagał. Dwa dni później Leon zadzwonił, żeby nas poinformować, że jego dom został wystawiony na sprzedaż.

– Przepisałem go na Olę. Znaczy, zrobiłem akt darowizny – tłumaczył drżącym głosem. – Potrzebowała tego do unijnego projektu czy czegoś takiego. Mieliśmy sprawę odwrócić, jak ten projekt otrzyma, zresztą myślałem, że to nie problem między nami, skoro planujemy się pobrać, ale teraz…

Agent nieruchomości, który zawiesił baner na ogrodzeniu, nie chciał dyskutować z – jak to stwierdził – „lokatorami”. Otrzymał dyspozycję od właścicielki nieruchomości i jego zadaniem było szybko sprzedać dom. Jeśli mieliśmy jakieś „ale”, to radził je skierować bezpośrednio do niej. Problem w tym, że nikt z nas nie wiedział, gdzie Ola się znajduje.

Ona to wszystko zaplanowała!

Nie mogłam w to uwierzyć. Moja Oleńka oszustką?! Po czterech latach związku, czterech latach wychowywania dzieci Leona, po zaręczynach i planach zorganizowania wesela, okradłaby jego i jego dzieci? Wyłudziłaby od nich dom?! Niestety, na to wyglądało. Leon zatrudnił prawnika, który skontaktował się z agencją nieruchomości, a tam już dostał kontakt do pełnomocnika Aleksandry.

Wtedy potwierdziło się to, co najgorsze. Nasza córka przesłała przez swojego prawnika pismo, że nie chce mieć nic wspólnego z nami ani Leonem. Zaczyna nowe życie i ma nadzieję, że nie będziemy jej utrudniać dysponowania jej osobistym majątkiem. Innymi słowy, oczekiwała, że potulnie zgodzimy się, by zabrała Leonowi i jego dzieciom dach nad głową!

Leon znalazł dokumenty, które pokazała mu Ola, gdy starała się o dofinansowanie tego niby projektu. Te, w których jest mowa o tym, że musi być właścicielką jakiejś nieruchomości, by w ogóle móc złożyć dokumenty. No i wyszło szydło z worka. Dokumenty nie były prawdziwe. Sfałszowała je! Nie istniała instytucja, która je wystawiła, nie było w ogóle żadnych projektów. Kobieta w urzędzie zrobiła wielkie oczy.

– Proszę państwa, nie ma takich projektów dofinansowań, w których posiadanie nieruchomości byłoby warunkiem. To jakiś absurd – powiedziała.

Leon był załamany. Chciał pomóc narzeczonej, w efekcie dał się oszukać wyrachowanej naciągaczce bez skrupułów. Przekazał jej dom, który zbudował jeszcze ze swoją zmarłą żoną. Zaufał Oli. Bo czemu miał jej nie zaufać, na Boga?! Znali się cztery lata, planowali ślub! Jego dzieci mówiły do niej: mamo!

Policja przyjęła zgłoszenie oszustwa. Mogą oskarżyć Olę o wyłudzenie, o podstępne nakłonienie do niekorzystnego rozporządzania majątkiem. Mojemu dziecku grozi więzienie. Rozumiem, że można popełnić tragiczny w skutkach błąd. Nawet jestem w stanie zrozumieć zbrodnię w afekcie. Ale ona to wszystko zaplanowała! Na zimno i w najdrobniejszych szczegółach. Być może jeszcze zanim poznała Leona.

Po prostu trafiło akurat na niego, napatoczył się, jego pech, jej fart. Nigdy nie kochała ani jego, ani dzieci, udawała, cierpliwie czekając… Może ona w ogóle nie potrafi kochać, współczuć, za to świetnie umie manipulować ludźmi…

Jej zachowanie dowodzi, że ja też nigdy dobrze jej nie znałam i żyłam pod jednym dachem z psychopatką… Takie myśli krążą mi po głowie. Leon chyba uwierzył, że nie mieliśmy pojęcia o tym, co planuje Ola. Ale czułam, że ma żal. Zrobilibyśmy wszystko, by to naprawić. Dzieciaki były przerażone i zrozpaczone. Samym faktem, że Ola zniknęła. Kuba drugi raz przeżywał traumę utraty matki, przylepny Tadzio zaczął się moczyć w nocy. A my… Wstyd i poczucie winy niemal nas przygniatały.

Płakałam całymi dniami, a w bezsenne noce analizowałam swoje wspomnienia. Czy Ola czymś się kiedyś zdradziła? Czy pojawiły się jakiekolwiek znaki, które mogły nas ostrzec, a przynajmniej zwrócić naszą uwagę, że coś się dzieje? Czy kiedyś coś mnie tknęło…? Nie, nic mi się nie skojarzyło. Ola była bystra, sprytna i umiała świetnie ukrywać swoje prawdziwe uczucia, myśli oraz zamiary. W nagrodę liczyła na kasę ze sprzedaży domu, do którego prawo własności wyłudziła od zakochanego w niej mężczyzny.

Może bierze na cel kolejnego nieszczęśnika...

Nie liczyła się z naszymi uczuciami, zresztą mniejsza o nas, miała gdzieś, co się stanie z dziećmi, przed którymi grała czułą mamusię. To, co wyrządziła maluchom, wołało o pomstę do nieba. Ona, którą mama osierociła i która tyle razy powtarzała, jak jest nam wdzięczna, że stworzyliśmy jej rodzinę. To też było kłamstwo? Nami też manipulowała? Od dziecka?

Leon wspaniałomyślnie pozwala nam się spotykać z chłopcami. Ale robi to chyba tylko ze względu na nich – bo nie chce, by jego synowie stracili kontakt z kolejnymi osobami, które zdążyli pokochać. My też się z nimi zżyliśmy, są dla nas jak rodzone wnuki i nie wyobrażamy sobie braku kontaktu z nimi. Pokochaliśmy też Leona, nie tylko dlatego, że miał zostać naszym zięciem, to naprawdę dobry człowiek. Mieliśmy nadzieję, że dadzą sobie wzajemnie z Olą szczęście, że będą dla siebie oparciem, a tymczasem…

Nic nie jest w stanie sprawić, bym poczuła się lepiej. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak w tej sprawie stanąć po właściwej stronie. Wybrać sprawiedliwość i uczciwość ponad więzy krwi i miłość do dziecka. Czasem śni mi się, że Ola wraca i wyjaśnia to straszne nieporozumienie. Zdradza powód, dla którego musiała tak postąpić, bo ktoś ją szantażował, zastraszył, bo miała nóż na gardle… A potem się budzę i wybucham płaczem.

Mam nadzieję, że szybko znajdziemy Olę. My albo policja. Wtedy ją zapytam: dlaczego? Dlaczego poszła tą drogą, skoro mogła mieć wszystko legalnie: męża, rodzinę, dom, miłość, pieniądze… Czy ekstrakasa była warta takiego ruchu? Kosztem nieszczęścia Leona i jego dzieci? O nas już nie mówię, bo czuję się winna.

Leon jest cieniem dawnego siebie, drugi raz w życiu jego świat się zawalił, ale tym razem nie los, nie choroba, a ukochana kobieta wyrwała mu serce. Zrobiła to nam wszystkim. Podeptała nasze uczucia. Wychowałam ją, najlepiej jak potrafiłam, a teraz się za nią wstydzę. Nie umiem dobrze o niej myśleć. Rozumiem, że dziś liczą się pieniądze, że cena za dom Leona wynosi więcej niż milion złotych, a to już kwota nie do pogardzenia, ale…

Wciąż mi się w głowie nie mieści, że oszukała człowieka, z którym żyła cztery lata. Jak może patrzeć sobie w oczy bez obrzydzenia? Jak może zasypiać spokojnie, wiedząc, że okradła z domu dwójkę niewinnych dzieci? Jak mogła być dla nich mamą, a potem bez słowa zniknąć? Poza tym te pieniądze kiedyś się skończą i co wtedy? Złapie kolejnego naiwnego?

Na razie jest poszukiwana przez policję. Na pewno nie sprzeda domu, zresztą prawnik Leona stara się to zablokować. Chcę jej jeszcze raz spojrzeć w oczy. Sprawdzić, co z nich wyczytam. Choć cień skruchy? Boję się, że nic ludzkiego w nich nie znajdę. Już nie wzdycham w myślach do siostry, żałując, że nie widzi, jak jej córeczka dorasta, jak żyje. Nie byłaby dumna, ja nie jestem.

Teraz, kiedy chodzę na cmentarz, siadam na ławce przy grobie siostry i płaczę. Płaczę i przepraszam. Choć nie wiem, gdzie popełniłam błąd, co takiego zrobiłam źle, gdzie przeoczyłam sygnał, na który trzeba było zareagować? Moja siostra powierzyła mi swój skarb. Zmarła, mając niespełna dwadzieścia jeden lat, z imieniem swojej córki na ustach, a ja miałam ją godnie zastąpić w wychowaniu Oleńki. Zawsze myślałam, że dobrze wywiązuję się z tego zadania, ale dziś nie jestem pewna. Może to jednak moja wina?

Nie posklejam swojego serca. Boli i zawsze będzie bolało, gdy wspomnę Olę. Tym większych dokładam starań, by zrekompensować Leonowi i jego synkom krzywdę, jaką im wyrządziła. I drżę, gdy sobie wyobrażę, że gdzieś tam moja córka bierze na cel kolejnego nieszczęśnika… 

Czytaj także:
„Syn lokalnego krezusa przejechał moją córkę na pasach. Policja rozłożyła ręce, więc sam postanowiłem dać mu nauczkę”
„Pijany lowelas na weselu przystawiał się do mojej żony. Trochę go poturbowałem, więc teraz chce mnie oskubać z pieniędzy”
„Mąż zostawił mnie przez SMS-a. Chciałam zemsty, więc nakłamałam córkom, że latami mnie krzywdził, a znajomym, że mnie okradł”

Redakcja poleca

REKLAMA