Jestem najmłodsza z czterech sióstr. W młodości byłam ładna, miałam gęste włosy, czarne jak skrzydła kruka, i oczy podobne do mokrych kasztanów. Teraz już nic nie zostało z mojej urody. Włosy jeszcze ciemne, ale rzadkie, marne. Nawet zęby mi wypadły, więc rzadko się śmieję, choć kiedyś mówili o mnie „wesoła Rozalka”.
Moje siostrunie nie bardzo mnie lubią. Mieszkamy blisko siebie, nasza wioska jest mała, więc trudno się nie spotykać, ale miłości to między nami nie ma. One mówią, że się łajdaczyłam z ich mężami i wprowadzałam ferment w ich rodziny, więc wszystko, co złe, to moja wina. Owszem, spałam ze szwagrami. Jednak zawsze po wszystkim ich namawiałam: „Wracaj do swojej żony, ja jestem dla ciebie od święta, ona na co dzień. Szanuj to!”. Ja lubię miłość… Jeszcze teraz bym popróbowała, jakby któryś mnie chciał!
Co poradzę, skoro tak mnie do nich ciągnęło?
Od maleńkości mnie rozpieszczali. Ciągle tylko siedziałam u kogoś na kolanach, byłam głaskana, całowana, przytulana.
– Śliczne dziecko! – słyszałam – Milutkie, przylepne, do zagłaskania!
Nawet ojciec, kiedy wracał z pola, wołał do mnie:
– Rózia, Rózia, daj buzi, królewno! Ukochaj tatkę!
Siostry mi zazdrościły. Im się nigdy nic nie upiekło, kiedy narozrabiały. Ja mogłam nawet przewrócić bańkę z mlekiem i nic. Nie było lania.
Mama przy ludziach podkreślała, że to po niej mam urodę.
– Warkocze moje, brwi moje, i żywe srebro jak ja kiedyś! – mówiła. – Dwie starsze poszły w rodzinę męża, trzecia – cała teściowa! Tylko Rozalka jest z naszego siewu…
Kiedy podrosłam, puściły mi się biodra i piersi, zaokrągliłam się i zaczęłam pachnieć jak kobieta. Siostry mi zapowiadały, żebym nie wychodziła, kiedy do nich przyjdzie jakiś kawaler.
– Siedź w komórce i ani mru-mru! – złościły się – Nie wyłaź, dopóki nie zawołamy!
– Czemu? – nie rozumiałam.
– Temu! Ledwo się przewiniesz, a oni już tylko o tobie! My idziemy w kąt.
Mama też trzymała ich stronę, a raz nawet mnie zamknęła na haczyk od zewnątrz, żebym się nie wyślizgnęła i nie uciekła.
Na zaręczynach u najstarszej siostry siedziałam z twarzą obwiązaną burą chustą, że niby mnie zęby bolą… Tak naprawdę szwagra obejrzałam sobie dokładnie dopiero na ich weselu. Błyskawica między nami przeleciała, kiedyśmy stanęli oko w oko, i już oboje tylko myśleliśmy o tym, jakby się spotkać w samotności i pożałować, że on jest z nią, a nie ze mną!
Siostra do dzisiaj w gniewie mi wypomina, że się gziłam z jej nowo poślubionym. Prawda, tak było, ale co ja mogłam, kiedy tak mnie do niego ciągnęło? Aż się cała trzęsłam na myśl, że poczuję jego ręce na sobie i polecę w słodką zawieruchę, całkiem bez przytomności.
Dopiero kiedy pierwszy raz w życiu ojciec mnie sprał na kwaśne jabłko za odbijanie siostrze męża, uspokoiłam się i zaczęłam szwagra unikać. Może dlatego, że już mi się inny podobał… Właśnie odsłużył wojsko, wrócił – i od razu zmajstrował dzieciaka mojej średniej siostrze. Już dali na zapowiedzi, szykowało się wielkie weselisko, aż tu nagle narzeczony zmienił zdanie. Powiedział, że będzie się żenił, nawet bardzo chętnie, ale z najmłodszą siostrą. Tamtej może płacić na dziecko, nie wypiera się, że jego, tylko ślubu nie będzie. Odwidziało mu się.
Do dziś pod prawym okiem mam ślad po pazurach siostrzyczki! Wyklęli mnie, wyrzucili z domu, zakazali się pokazywać, póki nie zmądrzeję i nie odpokutuję. Zagrozili, że wydziedziczą, jak nie posłucham.
Trzecia siostra sama mnie poprosiła
Więc znowu ustąpiłam. Narzeczony oprzytomniał, wrócił do siostry. Jednak i tak nie bawiłam się na weselu, bo zakazali mi wstępu jak zapowietrzonej. Posłali mnie w termin, do pobliskiego miasteczka. Miałam się tam uczyć fryzjerstwa. W małym zakładzie damsko-męskim nawet mi się podobało, ale właścicielka była zazdrosna o swojego młodszego męża i szybko się mnie pozbyła.
Z tym mężem byłam blisko tylko parę razy; potem żałowałam, że się dałam namówić. W porównaniu z moimi szwagrami to był cienki bolek. Nie odmawiałam, jak któryś chciał i był podobny do ludzi. Ilu ja chłopów przerzuciłam, to niejedna nawet nie pomyśli! Jak któryś był zimny i nastawiony tylko na siebie, drugi raz nie chciałam się z nim kochać. Czułym i miłym otwierałam o każdej porze dnia i nocy.
W naszej wiosce byłam jedyna, co potrafi ostrzyc włosy i uszyć sukienkę, więc kobiety mi się nie narażały. Plotkowały, obmawiały, ale w oczy – nigdy!
Tak się złożyło, że rodzice pomarli jedno po drugim… Siostry podzieliły gospodarkę, mnie zostawiając stary dom i najgorszą ziemię. Nie protestowałam – one już miały dzieci, ja byłam sama, nie zależało mi. Kazałam sobie tylko wyremontować dach, bo trochę przeciekał, i dałam spokój.
Siostry ze swoimi mężami żyły zgodnie, lecz oni obaj do mnie przychodzili po miłość. Mówili, że kto raz ze mną spróbuje, zawsze będzie wracał. Sprawiało mi to przyjemność; lubiłam, jak narzekali na swoje żony… Zawsze stawałam po stronie moich sióstr, broniłam ich, jednak w głębi serca – jakby po nim ktoś miodem smarował, bo te jędze bardzo mi nadokuczały!
Trzecia siostra, ruda Wieśka, długo była panną. Nie miała szczęścia do mężczyzn. Mówili, że jest twarda, zamaszysta i szybko wybucha gniewem. Kiedy wreszcie się jeden trafił, był jakiś niemrawy. Długo nie mógł się zdecydować, czy chce się z nią wiązać. Wesele mieli ciche i na parę osób. Wtedy, pierwszy raz od bardzo dawna, siedziałam z siostrami przy jednym stole. Już nie były o mnie takie zazdrosne, bo latka mijały i zabierały mi młodość, figurę i urodę. Wszystkie zaczynałyśmy być do siebie podobne: biuściaste, krępe, szerokoplece baby, więc już im się zazdrość nie odbijała żółcią i nie ściskała wątroby.
Pan młody szybko się upił. Niektórzy szeptali po kątach, że on w ogóle ma alkoholowy problem, i czy pijany, czy trzeźwy, żaden z niego mężczyzna.
– Żonka będzie miała niespodziankę – pokpiwali. – To stary prawiczek, on podobno jeszcze nigdy nie miał kobiety!
Parę tygodni później Wieśka mnie odwiedziła.
– Nie będę owijała w bawełnę – powiedziała bez wstępów. – Chcę, żebyś sprawdziła tego mojego, czy on nie woli z chłopami, na przykład. Ode mnie ucieka. Jeśli zwieje także z twojego łóżka, to będzie znaczyło, że naprawdę jest do niczego.
Kokochy na grzędzie, tylko że bez koguta
– Zgłupiałaś? – oburzyłam się.
– Niby czemu? – ona na to.
– No, kogo ze mnie robisz?!
– Nie muszę robić. Jesteś, jaka jesteś – odparła. – Jeszcze jeden szwagier, co ci za różnica?
– Akurat! A potem będziesz miała do mnie pretensje!
– Nie jestem głupia. Jak go rozbudzisz chociaż trochę, żebym i ja mogła skorzystać, będę umiała nawet podziękować.
Widocznie mi się udało, bo siostra rok później urodziła córkę. Oleńka to jedyna siostrzenica, która jest ze mną blisko. Lubię ją jak własną! Ten szwagier odwiedza mnie do dzisiaj… Już nie ma łóżka między nami – po prostu posiedzimy, pogadamy, on mi się poużala, pochlipie i mówi, że jest mu lżej. Mam mu odmawiać takiej ludzkiej przysługi? Czemu? Przecież to nie jest grzech!
Tamci dwaj to też już stare chłopy, nie w głowie im seks. Jeden ledwo łazi, tak jest pokręcony przez reumatyzm. Drugi ma rozrusznik, więc obchodzi się ze sobą jak z jajem. Moje siostry czasami mnie odwiedzają, chociaż dwie z nich nie zapomniały i nie wybaczyły. Czasem, jak któraś wepchnie mi szpilę, to ukłuje do krwi! Jednak na imieniny naszej mamy zawsze się spotykamy, najpierw przy jej grobie, a potem idziemy do mnie, do naszej starej chałupy, gdzie zostało najwięcej wspomnień…
Siadamy na ławce pod stodołą i milczymy albo leniwie pogadujemy o tym i owym. Przyjemnie jest, można powygrzewać na słoneczku stare kości, popatrzeć na zielony świat i ucieszyć się, że pan Bóg dał nam jeszcze jedno lato. Czasami przychodzi do nas Ola, moja ulubiona siostrzenica, która wcale nie jest podobna do swoich rodziców, tylko bardziej do mnie.
Niedawno powiedziała:
– Ojej, siedzicie tu jak cztery kokochy na grzędzie. Tylko wam koguta brakuje!
Śmiać mi się zachciało i już miałam wypalić, że to ja jedna obrabiałam wszystkie koguty w naszym kurniku! I że czasem do tych czasów tęsknię. Milczałam przez wzgląd na siostry.
Ech, życie… Czasami wszystko staje na głowie i jest inaczej, niż powinno. Na rosół już się nie nadaję, jajek nie znoszę, ale zapiać bym jeszcze zapiała, jakby się trafił jakiś chętny i potrzebujący towarzystwa. Taka to już jest ze mnie babka z temperamentem…
Czytaj także:
„Mąż ciągle przekraczał granicę mojej wytrzymałości. Miałam już dość jego wybryków. Pocieszenie znalazłam w ramionach szwagra”
„Mam trójkę dzieci, ale każde ma innego ojca, bo mam je z mężem, szwagrem i teściem. Wszystko zostało w rodzinie”
„3 dni przed ślubem brat zbałamucił mi narzeczoną. Nigdy mu tego nie wybaczę, choć od 10 lat błaga, bym wysłuchał jego wersji”