Nigdy nie chciałam mieć dzieci i miałam ku temu bardzo konkretne powody. Gdy uczęszczałam do czwartej klasy szkoły podstawowej, moja matka nagle zakochała się w przyjacielu mojego ojca. Ich romans szybko został odkryty. Po głośnej kłótni, której nie zapomnę do końca swojego istnienia, ojciec zdecydował się nas opuścić. Niedługo po tym, zniknął również ten drugi mężczyzna. Tak oto zostałam tylko z moją mamą, ale nie na długo.
Pełniłam rolę matki dla siostry
Stało się jasne, że wkrótce nasza rodzina powiększy się o kolejnego członka. Do teraz nie jestem pewna, kto jest biologicznym ojcem Kaśki, a mamę też chyba to przerastało. Próbowała leczyć rany po dwukrotnym porzuceniu, wdając się w kolejne związki. A ja, jako „już dorosła”, zostałam obarczona odpowiedzialnością za opiekę nad siostrą. Podczas gdy moje rówieśniczki chodziły na randki, ja spędzałam czas w domu, kołysząc grzechotkę przed płaczącym niemowlakiem. Właśnie wtedy postanowiłam, że nigdy nie chcę zostać matką.
Kaśka stała się nadętą i pozbawioną aspiracji dorastającą dziewczyną. Preferowała zabawę niż naukę. Nie szanowała matki, a ze mną rozmawiała jak z najgorszym wrogiem.
Myślałam, że to dobry pomysł
Kiedy osiągnęła pełnoletność, poinformowała, że planuje wyjechać do Anglii. Słyszałam, że znajomy załatwił jej tam posadę w domu opieki. Pomyślałam, że to nie jest taki zły pomysł. Pamiętam, jak przekonywałam do tego swoją matkę.
– Ciężka praca na pewno jej dobrze zrobi. Przestanie w końcu na wszystko narzekać, zobaczy, że życie nie jest takie łatwe.
Mama jednak nie mogła pozbyć się niepokojących myśli.
– Często dochodzą do nas plotki o dziewczynach, które są zmuszane do pracy na ulicy albo czegoś jeszcze gorszego... Skąd masz pewność, że Kasia nie wpadnie w sidła przestępców handlujących ludźmi?
Aby uspokoić ją, zapewniłam, że dokładnie sprawdzę wszystko. Dom, w którym Kasia miała podjąć pracę, faktycznie istniał i zatrudniał imigrantki. Skontaktowałam się z nimi telefonicznie, prosząc o poinformowanie mnie, jeśli pojawią się jakiekolwiek problemy.
Nie mogłam jej pilnować przez całe życie
Czy mogłam podjąć jakieś dodatkowe działania? Teraz sądzę, że tak. Wówczas głównie skupiałam się na organizowaniu swojego własnego życia. Byłam zatrudniona w firmie komunikacyjnej i niebawem miałam otrzymać awans na stanowisko asystentki dyrektora. Nie miałam możliwości ciągłego kontrolowania, mimo wszystko, już dorosłej dziewczyny. W zupełności wystarczało mi, że od czasu do czasu dostawałam od Kaśki SMS-a, że wszystko u niej jest w porządku.
Co pewien czas odwiedzała Polskę. Muszę powiedzieć, że jej postępowanie w tym czasie było nienaganne, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że samotne życie z dala od rodzinnego domu miało na nią dobry wpływ. Mama, z kolei, uspokoiła się, gdy sama w końcu odwiedziła siostrę.
– Już nie jest zatrudniona w tym domu seniora, teraz pracuje w pubie, ale naprawdę porządnym – opowiadała po powrocie. – Mieszka z dwiema znajomymi. Daje sobie radę. Nawet zabrała mnie na zakupy i zobacz, co dla mnie wybrała – matka dumnie pokazywała kolorowe drobiazgi.
Siostra zginęła w wypadku
Rok za rokiem mijał. Nagle, pewnego wieczoru, rozdzwonił się telefon. Na początku nie mogłam zrozumieć, co mama do mnie mówi. Była tak zdenerwowana i zapłakana, że ciężko dowiedzieć się, o co chodzi. Wiedziałam tylko, że komuś się coś stało.
– Kaśka?
– Tak, przyjechali policjanci i…
– Jest w szpitalu? Powinnam do niej pojechać! – byłam gotowa bez wahania wskoczyć do samolotu i polecieć do Anglii.
– Już za późno – mama ponownie zapłakała.
Kilka godzin później siedziałyśmy naprzeciwko urzędnika ambasady.
– Zginęli oboje – opowiadał mężczyzna. – Przyczynę tragedii bada policja, ale najprawdopodobniej spowodowana była zbyt szybką jazdą. Czy pragnie pani przetransportować ciało swojej córki do Polski? – zapytał matki urzędnik.
Ona tylko milcząco skinęła głową.
– Jasne, pomożemy w załatwieniu wszystkich formalności. A co z małą?
– Z małą? – powtórzyłam mechanicznie.
– Z córeczką zmarłej.
Nie mogłam w to uwierzyć
Spojrzałam na niego tak, jakby co najmniej urwał się z choinki. Co za nieporządek panuje w tych ich dokumentach!
– Moja siostra nie miała córki – rzuciłam zirytowana.
Facet rzucił okiem na jakieś dokumenty porozrzucane po biurku.
– Susie urodziła się 27 marca... – odczytał. – Aktualnie przebywa w rodzinie zastępczej. Panie mają prawo, jako najbliższa rodzina, starać się o jej opiekę. Jeżeli mogę jakoś pomóc...
Kolejne dni wspominam bardziej jako rozmazane obrazy. Lot samolotem, spotkania z osobami, z którymi normalnie nie chciałabym mieć nic wspólnego, mnóstwo trudnych rozmów. Zaczynałam na nowo poznawać swoją siostrę, odkrywać ją w zupełnie nowy sposób. A może po prostu nie chciałam jej wcześniej znać?
Jej praca w pubie okazała się jedynie zasłoną dla jej prawdziwego zajęcia. Po godzinach zarabiała dodatkowo, towarzysząc różnym mężczyznom. Czy Susie była jedynie „efektem ubocznym” tej pracy czy wynikiem jakiegoś tajemniczego romansu? Tego nigdy się nie dowiem. Jedno jest pewne – przyszła na świat i łączą nas więzy krwi.
Nie chciałam się zajmować dzieckiem
Pracowniczka socjalna pokazała mi fotografie nieco smutnej dwuletniej blondynki. Byłoby kłamstwem, gdybym powiedziała, że od razu ją pokochałam. Wręcz przeciwnie, irytowało mnie to, że wszyscy oczekują ode mnie jakiegoś stanowiska. Co miała im powiedzieć? Że nie przepadam za dziećmi?!
– Ja się nią zaopiekuję – oświadczyła matka, gdy przez telefon informowałam ją o rezultatach wizyty w instytucji opieki społecznej. – W końcu to moja wnuczka.
– Masz świadomość, co to dla ciebie oznacza? – odpowiedziałam z małą irytacją. – To malutkie dziecko, które wymaga opieki i uczucia, a ty jednak… – ugryzłam się w język, zatrzymując się przed dokończeniem: „nie byłaś w stanie tego zapewnić nawet własnej córce”.
– Susie wiele przeszła. Różne kobiety na przemian się nią opiekowały. Nie ma co ukrywać, nie były one zbyt porządne. Kto wie, jak to mogło na nią wpłynąć.
– Czyli co, mamy ją tam zostawić? Oddać nieznajomym? – moja matka poczuła się urażona. – Nie mogę się na to zgodzić.
Była bardzo spokojna
Nakłoniła mnie do złożenia obietnicy, że odwiedzę małą, a potem razem postanowimy, co dalej. Mała dziewczynka, siedząca na dywanie i patrząca obojętnym wzrokiem w dal nie przypominała wcale Kaśki. Ta ostatnia od zawsze była centrum uwagi, jakby czuła, że świat należy do niej. Susie była spokojna i cicha. Przez cały czas mojej wizyty ani razu nie odezwała się słowem.
– Czy ona cokolwiek mówi? – zaniepokoiłam się.
– Na razie nie. Jest nieco opóźniona względem pozostałych dzieci, ale to się powinno wyrównać za jakiś czas – odpowiedziała mi uprzejmie opiekunka. – Wystarczy jej tylko mnóstwo miłości.
O tym wiedziałam. I właśnie tego nie byłam w stanie jej ofiarować.
Moje życie nagle zawirowało
Chyba wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie fakt, że mój przełożony okazał się być prawdziwym łajdakiem. Kiedy pojawiłam się w biurze, czekało na mnie wypowiedzenie. Po wielu latach pracy z pełnym zaangażowaniem, dyrektor zdecydował, że nasza współpraca nie ma przyszłości. Miał mnie zastąpić ktoś bardziej innowacyjny, a w praktyce: młodszy i ładniejszy. Jako pocieszenie, oprócz doskonałych referencji, otrzymałam półroczną odprawę.
Miałam teraz dużo wolnego czasu i stabilizację finansową. W związku z tym, mogłam skupić się na uporządkowaniu mojego życia. Zdałam sobie sprawę, że bez pracy stało się ono... puste i bezsensowne. Moje własne, przepiękne mieszkanie, solidny samochód i facet na przychodne. Czy to jest wystarczające, aby czuć się szczęśliwą? Ja, niestety, zupełnie nie czułam szczęścia. Być może również dlatego, że ciągle mnie gryzło sumienie i nie potrafiłam zapomnieć o samotnej, niechcianej dziewczynce, która musiała odnaleźć swoje miejsce w pewnej angielskiej rodzinie.
Wzięłam małą do siebie
Zajęło mi to chwilę, zanim w końcu zdecydowałam się wziąć małą do swojego domu. Ale kiedy już to zrobiłam, miałam wrażenie, że wielki ciężar spadł z mojego serca. Wciąż pamiętam dzień, w którym przyprowadziłam Zuzię do domu. Czekał na nią przygotowany i wypełniony zabawkami pokój dziecięcy. Na regale umieściłam fotografię Kaśki, bo chciałam, aby pamiętała o mojej siostrze. W końcu to była jej mama, może nie doskonała, ale z pewnością kochająca ją.
Zuzia usiadła na małym krześle i zamarła. Nie odpowiadała na moje pytania bez względu na to, czy mówiłam do niej po polsku, czy po angielsku. Nie uśmiechała się. Pozwalała się przytulać, ale nie oddawała czułości. Nic, co robiłam, nie budziło w niej jakichkolwiek uczuć. Podawałam jej łyżeczkę, a ona otwierała usta i jak robot połykała kaszkę. Zmieniałam jej pieluszkę, a ona leżała nieruchomo. Mogłam z nią robić cokolwiek, a ona nie reagowała. Było to przerażające.
Byłam w szoku
Wolałam już, żeby głośno płakała, kopała lub krzyczała na całe gardło. Wtedy byłabym pewna, że jest normalnym dzieckiem, a nie kukłą zamkniętą w ciele malucha. Lekarka, którą wezwałam do nas, bez namysłu postawiła diagnozę: spektrum autyzmu.
– Konieczne będzie przeprowadzenie dalszych badań, ale myślę, że musisz dać sobie czas, aby oswoić się z tą informacją – powiedziała, podając mi na kartce adres specjalistycznego ośrodka.
Następne miesiące spędzałyśmy na nieustannych wizytach u lekarzy, którzy stawiali różne diagnozy. Zuzia miała rzekomo cierpieć a to na upośledzenie umysłowe, a to na alergię na białko, następnie niesprecyzowaną chorobę genetyczną czy zatrucie nieznaną substancją toksyczną. Z każdą nową diagnozą moje przekonanie o niekompetencji lekarzy rosło. Coś, nie potrafię dokładnie określić co, może intuicja, podpowiadało mi, że kiedy tylko zacznę prawdziwie kochać Zuzię, jej stan zdrowia się poprawi.
Nie umiałam jej pokochać
Starałam się z całych sił, ale ciągle czułam, że jestem raczej jej opiekunką, a nie zastępczą matką. Nawet kiedy ją przytulałam, robiłam to, bo tak powinnam, a nie dlatego, że naprawdę tego pragnęłam. Nie kochałam jej.
Podczas tamtego pamiętnego wieczoru umyłam Zuzię i ułożyłam ją do spania w łóżeczku. Przed pójściem spać przeczytałam jej „Kaczkę dziwaczkę” i to z czystego nawyku, ponieważ Zuzia, jak zawsze, wydawała się niezainteresowana. Następnie wyłączyłam światło i wróciłam do salonu.
Dwie godziny później usłyszałam z jej pokoju lament. Szybko do niej pobiegłam. Była blada, a jej małe ciało napinało się i rozluźniało w konwulsjach. Wezwałam karetkę. Okazało się, że jedynym powodem drgawek Zuzi była gorączka. Siedziałam obok niej, patrzyłam na nią śpiącą i uświadomiłam sobie, że nie mogę jej stracić. Bez względu na to, czy jest zdrowa czy chora, niepełnosprawna czy nie, najważniejsze jest, żeby była ze mną. Może jeszcze uda mi się ją pokochać.
Pielęgniarka przyszła rano, aby zamienić kroplówkę.
– Czy malutka już się obudziła? – zapytała.
– Nie – odparłam z westchnieniem.
– Powinna pani do niej mówić – zasugerowała.
Podniosłam małą dłoń i zaczęłam cytować „Kaczkę dziwaczkę”. Nic innego nie mogłam wymyślić.
– Nad rzeczką opodal krzaczka...
Zastanawiałam się, czy to tylko moja wyobraźnia, czy Zuzia poruszyła palcami?
– ...raz poszła więc do fryzjera...
Wargi Zuzi delikatnie drgnęły.
– ...lecz zdębiał obiad podając, bo z kaczki zrobił się... – ...ziając – dobiegł mnie jej cichy szept.
Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie o najszczęśliwszy moment w moim życiu, nie miałabym żadnych wątpliwości – to był ten, gdy Zuzia wypowiedziała swoje pierwsze słowo. Od tamtej chwili każdy następny dzień przynosił wielką radość.
Czytaj także: „Wiedziałam, że nigdy nie dorównam jego byłej żonie. Cichy ślub i nieplanowana ciąża to najlepsze, na co mogłam liczyć”
„Przed ołtarzem zorientowałam się, że wychodzę za materialistę. Nie chciał mojej miłości, a rodzinnej fortuny” „Urlop z przyjaciółką był totalną klapą. Zamiast all inclusive dostałam stary makaron, ciasny pokój i marudę przy boku”