Pamiętam, gdy w telewizji królowały programy, których formuła pozwalała podglądać życie uczestników. Gdy tego typu tytuły pojawiły się na antenie, przed telewizorami gromadziły się całe rodziny. Dziś nie potrzeba telewizji, bo cały Internet jest jednym wielkim reality show.
Media społecznościowe są czymś w rodzaju internetowego ekshibicjonizmu. Doprawdy nie potrafię zrozumieć, co motywuje ludzi do dzielenia się ze światem każdą chwilą swojego życia. Tym bardziej nie potrafię zrozumieć, dlaczego kogokolwiek interesują takie treści. Siostra ciągle podgląda życie innych na Instagramie, zamiast zająć się własnym.
Nie bawi mnie podglądanie innych
Nie, nigdy nie interesowało mnie życie obcych osób zamkniętych w wielkim domu. W nosie miałam perypetie par na rajskiej wyspie i barmanów amatorów. Bo niby co w tym interesującego? Wolałam zajmować się własnym życiem i to nie zmieniło się do dziś.
Pewnie dlatego trzymam się z dala od mediów społecznościowych. Nie wrzucam do sieci zdjęć z wakacji, z rodzinnych uroczystości, ani tym bardziej nie w głowie fotografowanie owsianki, którą jem na śniadanie. Bo niby po co? Prywatne chwile są zarezerwowane dla mnie i najbliższych mi osób, nie dla całego wirtualnego świata. Nie dzielę się swoim życiem i nie chcę obserwować cudzego.
Wiktoria zawsze była inna niż ja
Co innego moja siostra. Jako dziewczynka była największą fanką wszelkich reality show. Znała imiona wszystkich uczestników tych programów i nie zdziwiłabym się, gdyby obudzona w środku nocy potrafiła ze szczegółami streścić ostatni odcinek.
Później nastała era Internetu i smartfonów. Wtedy wsiąkła na dobre. Już w czasach Naszej Klasy media społecznościowe stały się jej hobby. Później nastała era Facebooka i Instagrama. Niedawno Wika pochwaliła mi się, że obserwuje 20 tysięcy użytkowników. A ja pytam: po co? Co ciekawego jest w podglądaniu cudzego życia? Przecież obiektyw aparatu i tak nie pokazuje prawdy. Uwiecznia tylko to, co ma być uwiecznione.
Każdą chwilę spędza z nosem w telefonie
Wika zdaje się tego nie rozumieć. Nie rozstaje się ze swoim smartfonem nawet na krótką chwilę. Non-stop lajkuje jakieś zdjęcia i pisze komentarze. Ktoś mógłby powiedzieć, że trochę za bardzo ją krytykuję. Czy na pewno? Nie wspomniałam jeszcze, że mówię o 35-letniej kobiecie. 35-latce, dla której nie istnieje inny świat niż wirtualny.
Żeby móc dobrze przedstawić skalę problemu, muszę trochę opowiedzieć o swojej siostrze. Wiktoria nie ma żadnych przyjaciół. Nigdzie nie wychodzi i z nikim się nie spotyka. Jej życie towarzyskie ogranicza się tylko do Instagrama. Kilka lat temu zostawił ją narzeczony. On też nie mógł znieść tego, że najważniejsze jest dla niej życie osób, których nie zna. Nie ma stałej pracy. Zarabia jako wolny strzelec, prowadząc konta społecznościowe i moderując komentarze dla kilku firm. Nawet w pracy nie może oderwać się od mediów społecznościowych.
Rok temu spędziła miesiąc w szpitalu. Wpatrzona w telefon, weszła na przejście dla pieszych i nawet nie zauważyła, że pcha się prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu. Gdy ocknęła się w szpitalu, nie zapytała o swój stan. W pierwszej kolejności poprosiła, żeby przynieść jej ładowarkę do telefonu. Ktoś jeszcze uważa, że przesadzam?
Rodzice mają dość jej hobby
Próbowałam rozmawiać z rodzicami o moich obawach, ale zbywali mnie i mówili, że krytykuję coś, czego nie rozumiem. Zmienili zdanie po ostatniej Wielkanocy. W trakcie świątecznego śniadania, telefon Wiktorii nie milkł nawet na chwilę. Non-stop komentowała jakieś bzdurne zdjęcia i śmiała się do ekranu jak głupi do sera. Chwilę później zaczęła fotografować nasze śniadanie.
– Wiktoria, odłóż w końcu ten telefon – zirytowała się mama.
– Nie mogę. Moi przyjaciele wrzucają zdjęcia swoich święconek. Przecież muszę napisać im kilka miłych słów – protestowała.
– A nie sądzisz, że święta to czas dla rodziny? – wtrąciłam się.
– Przyjaciele są dla mnie jak rodzina – oznajmiła z obrażoną miną.
– Jacy przyjaciele? – zdziwiłam się. – Przecież żadnej z tych osób nie widziałaś na oczy.
– Rany, ty niczego nie rozumiesz. Znam tych ludzi jak samą siebie. Obserwuję ich od lat – powiedziała i wróciła do komentowania zdjęć na Instagramie.
Rozeszliśmy się po świątecznym śniadaniu. Razem z mężem i dziećmi wróciłam do siebie, a chwilę później zadzwoniła do mnie mama.
– Skarbie, martwię się o Wikunię – powiedziała przejętym głosem.
– Ja też. Ale co ja mogę zrobić?
– Porozmawiaj z nią. Jesteś jej starszą siostrą. Ciebie posłucha.
– Mamo, próbowałam już setki razy. Jak grochem o ścianę.
– Ona nie ma już własnego życia i boję się, że będzie coraz gorzej.
– Mówiłam ci o tym już kilka lat temu, jak zostawił ją Andrzej. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać.
– Wiem i teraz czuję się głupio. Wszystko, co mówiłaś, to prawda. Ona rzeczywiście ma problem.
– Dobrze, spróbuję jeszcze raz. Ale nie obiecuj sobie zbyt wiele.
Musiałam coś zrobić
Pomyślałam o koleżance z pracy, której syn miał kiedyś poważny problem z grami komputerowymi. Mówiła mi, że pomógł mu terapeuta. Po świętach zadzwoniłam do niej i poprosiłam o numer do tego specjalisty.
Pomyślałam, że podstępem zwabię Wikę do jego gabinetu, ale pan Karol wybił mi ten pomysł z głowy. „Terapia zawsze musi być świadomym wyborem osoby uzależnionej. W innym wypadku, daremny mój trud” – powiedział. Tylko jak miałam namówić ją, by dobrowolnie zaczęła się leczyć?
Nie było wyjścia. Musiałam odbyć jeszcze jedną poważną rozmowę z siostrą. Poprosiłam Krzyśka, mojego męża, by zabrał dzieciaki do kina. Musiałam porozmawiać z nią w cztery oczy, jak siostra z siostrą.
Nawet nie zauważyła, że otworzyłam jej drzwi. Stała w progu i wpatrywała się w ten szklany ekranik.
– Odłóż ten telefon choć na chwilę i wejdź do środka – przywołałam ją do stanu świadomości.
– Cześć, siostra! – wyrwała się z letargu i uściskała mnie. – O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytała, gdy zajęła miejsce w fotelu.
– O twoim problemie z mediami społecznościowymi.
– Znowu zaczynasz? Bo jeżeli tak, to ja wychodzę – stwierdziła i skierowała się w stronę drzwi.
– Nigdzie nie idziesz! – ryknęłam.
– Co proszę?
– Posadź swój tyłek na kanapie i wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia – moja stanowczość musiała ją zaskoczyć, bo usiadła i nawet zaczęła mnie słuchać. – Wiktoria, czy ty naprawdę nie widzisz, że uzależniłaś się od obserwowania cudzego życia?
– Ty ciągle o tym samym. Nie mam żadnego problemu, wbij to sobie do głowy!
– Nie? A powiedz mi, proszę, na jakim etapie znajduje się twoje życie?
– Nie rozumiem, o czym do mnie mówisz.
– Kobieto, masz 35 lat, a niczego nie ogarniasz. Nie masz stałej pracy i rodziny. Mieszkasz w wynajętej klitce, którą zapuściłaś jak jakiś chlew. Nie masz prywatnego życia. Wszystko, co masz, to ten przeklęty smartfon i tzw. przyjaciele z Instagrama. Z zapartym tchem obserwujesz każdy ich krok. Przyglądasz się ich życiu i w tym czasie tracisz swoje prywatne chwile. Świat jest piękny i otwiera przed nami mnóstwo możliwości. Żeby to zobaczyć, musisz tylko podnieść wzrok ponad ekran telefonu.
Terapia była dla niej ostatnią szansą
Coś zaczynało do niej docierać, bo odłożyła telefon i rozpłakała się.
– A co ja niby mam z tym zrobić? – zapytała łamiącym się głosem. – Ci ludzie... ja nie mam nikogo poza nimi.
– Masz mnie i rodziców. Pomożemy ci. Znalazłam świetnego terapeutę i chętnie będę chodzić z tobą na wizyty, jeżeli uznasz, że dzięki temu będzie ci łatwiej.
– Myślisz, że stać mnie na terapię?
– O to się nie martw. Biorę to na siebie.
Jesteśmy po pierwszym spotkaniu z panem Karolem. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale ja naprawdę mam wrażenie, że Wiktoria otworzyła się na zmianę. Jakby powoli zaczynało docierać do niej, że życie w Internecie nie ma nic wspólnego z prawdziwym. Mam nadzieję, że jej się uda. Trzymam za nią kciuki. W końcu to moja siostra.
Czytaj także: „Mąż ciągle opiekuje się matką i zaniedbuje rodzinę. Nie rozumie, że lepiej oddać ją do domu opieki”
„Kleiłem się do mojej kochanki jak do miodu. Szybko mi się przejadło i teraz przyprawia mnie o mdłości”
„Teściowa twierdzi, że wymodliła nam dziecko i kpi ze mnie, że jestem złą matką. Mam dość tej baby”