Maria była w naszej rodzinie „od zawsze”. Ze swoich dziecięcych lat pamiętam ją jako zażywną kobiecinę, która co rano robiła mi pyszne kakao z pianką, a po południu piekła na podwieczorek słodkie drożdżówki. Przez cały dzień uwijała się po domu i czasami miałem wrażenie, że jest kilka Marii a nie tylko jedna, tak wiele potrafiła zrobić „w tym samym czasie”. Jednocześnie nastawiała pranie w łazience, gotowała w kuchni obiad i ścierała kurze w salonie. W życiu niczego przy tym nie zepsuła, ani nie przypaliła! W każdym razie ja nic o tym nie wiem.
O Marii mówiło się zawsze, że jest „doskonała”
Kiedy byłem mały, nie zastanawiałem się, skąd się wzięła w naszej rodzinie. Dopiero potem mama mi powiedziała, że Maria jest naszą bardzo daleką krewną.
– Kiedy się urodziłam, moja mama szukała kogoś do pomocy, na stałe. Mieliśmy to szczęście, że mój ojciec a twój dziadek był jednym z dyrektorów w hucie, więc dostaliśmy całkiem duże mieszkanie. I na przedwojenną modłę udało się w nim „wykroić” służbówkę. Mama chciała, aby to była osoba godna zaufania. Rozpuściła więc wici po rodzinie, że szuka gosposi.
Polecono jej właśnie Marię. Była rówieśnicą mojej babci i pochodziła z gór. Wiadomo, góralki są robotne, więc babcia wzięła ją bez zbędnych pytań. Bardzo szybko się przekonała, że znalazła prawdziwy skarb. Maria była cicha i małomówna, za to niezwykle pracowita. Babcia początkowo każdego dnia wyznaczała jej dokładnie, co ma zrobić, ale po jakimś czasie się zorientowała, że te instrukcje są zupełnie zbyteczne. Jej gosposia bowiem doskonale wiedziała, jak prowadzić dom, a w opiece nad dziećmi nie miała sobie równych!
– Jak ona nas kochała! – mamie nawet, kiedy opowiadała mi o tym po tylu latach, aż zakręciły się w oczach łzy. – Nie było rzeczy, o którą jej nie można było poprosić, ani sprawy, której by nie załatwiła! Może i nie była wykształcona, ale miała tak zwany „chłopski rozum” i z jego pomocą rozwiązywała wszelkie problemy. To do niej pobiegłam, kiedy dostałam pierwszej miesiączki, jej się także radziłam w sprawie chłopaka, który o mnie zabiegał. Potrafiła bardzo trafnie i jednym zdaniem podsumować charakter drugiego człowieka, jakby miała w oczach jakiś rentgen prześwietlający jego duszę.
„Tak… Ale w jednym wypadku się pomyliła. Co do mojej siostry…” – pomyślałem sobie teraz, wspominając rozmowę z mamą.
– Babcia bardzo się bała, że w pewnym momencie utraci ten swój skarb, bo Maria znajdzie sobie chłopaka, wyjdzie za niego za mąż i wyprowadzi się. Czasami, kiedy byłam niegrzeczna, straszyła mnie tym i ja natychmiast stawałam się najlepszym dzieckiem pod słońcem. Wizja domu bez Marii po prostu mnie przerażała – śmiała się moja mama, snując wspomnienia. – Ale Marii dziwnie nie w głowie byli mężczyźni. Kto ją tam wie? Przecież teraz nikt jej o to nie zapyta, wszelkie namiętności dawno odeszły w cień. W każdym razie po jakimś czasie babcia przestała czarno widzieć przyszłość i uznała, że Maria zostanie w naszej rodzinie na zawsze.
Czy Maria na pewno o tym marzyła?
– Kiedy dorosłam i wyszłam za mąż, wyprowadziłam się z domu i od razu poczułam, jak to jest żyć bez Marii. Kiepsko było, chociaż ona o mnie ani przez chwilę nie zapomniała. Gdy odwiedzałam rodziców w ich domu, zawsze pakowała mi wielkie siatki jedzenia, tak że właściwie nie musiałam w tygodniu gotować. Twój ojciec zawsze ironizował, że powinien się ożenić z Marią, a nie ze mną, bo to ona o niego dba. Po urodzeniu ciebie i Moniki w moim małżeństwie zaczęło się psuć. Ojciec nigdy nie był zbytnio rodzinny, lubił się zabawić, co mnie ujęło jako młodą kobietę, ale… Przy dwójce dzieci potrzebowałam partnera, a nie kogoś, kto wychodził co wieczór na brydża z kolegami. Wiedziałam, że mojej mamie nie podobało się to, jak się zachowuje mój mąż i kiedyś w rozmowie ze mną mocno podkreśliła, że zawsze mogę wrócić do domu.
– I skorzystałaś?
– W końcu tak – mama westchnęła i dalej ciągnęła opowieść. – Złożyłam papiery rozwodowe i przeniosłam się z wami, dziećmi, do rodzinnego domu. To była dobra decyzja. Maria opiekowała się wami troskliwie, a ja mogłam zająć się pracą, wiedząc, że jesteście pod dobrą opieką.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie tej „opieki”. Maria rozpieszczała nas ponad miarę i kryła wszelkie występki. Jak dzisiaj pamiętam, że zbiłem z kolegami szybę u piekarza. Przypadkiem, bo bawiliśmy się w wojnę i któryś z nas rzucił kamieniem, niby granatem. Nie byłem to ja, ale piekarz akurat mnie zauważył i wyleciał z krzykiem, że o wszystkim dowie się moja matka! I będzie musiała zapłacić. Uciekłem mu, a potem przyszedłem do domu blady ze strachu, że wszystko się wyda. Maria od razu wyczuła, że coś jest ze mną nie tak. Nie rzuciła się jednak z pytaniami, tylko tak mnie zręcznie podeszła, że w końcu sam jej szczerze wszystko wyjawiłem. A ona tylko się upewniła, czy nie zrobiliśmy tego specjalnie, lecz podczas zabawy. Gdy przytaknąłem, stwierdziła, że w takim razie wszystko w porządku i sprawę załatwi. Kilka dni później zauważyłem, że piekarz wstawił nową szybę i nawet odpowiedział całkiem sympatycznie na moje pozdrowienie. Wtedy sądziłem, że Maria z nim porozmawiała, dzisiaj myślę, że nie mówiąc nic nikomu, po prostu zapłaciła mu za straty.
Z własnych pieniędzy!
Bo Maria zawsze uczciwie dostawała u nas pieniądze. Tak „po cichu” i nielegalnie, bo w tamtych czasach nie można było przecież zatrudnić gosposi. W ogóle nie było w Polsce takiego zawodu! Mówiło się więc o mieszkającej u nas krewnej z prowincji, która ma „wikt i opierunek” w zamian za pomoc. Ale tak naprawdę Maria miała wyznaczoną regularną pensję, którą wypłacała jej babcia. A po jej śmierci moja mama. Na co wydawała te pieniądze? Nikt tego nie wiedział. Właściwie przecież niczego nie potrzebowała… Latami chodziła w tych samych dwóch sukienkach i dwóch fartuchach na zmianę, wykrochmalonych na sztywno. Nie paliła, nie malowała się, używała tylko najprostszego mydła i żadnych perfum. Jedyną jej pasją były zdjęcia pięknych aktorek, o których mówiła mama. A kiedy na rynek weszły kolorowe plotkarskie czasopisma, Maria je namiętnie kupowała, wycinała artykuły i zdjęcia, i wklejała do swojego albumu. Uwielbiała także oglądać seriale. Po śmierci babci stała się nam jeszcze bliższa. Zaczęła nam bardziej „babciować”, jakby chciała powetować tę stratę. Czułem na sobie jej opiekuńczą dłoń, a już moją siostrę, Monikę, to rozpieszczała ponad miarę!
Nazywała ją małą księżniczką i twierdziła, że Monia ze swoją urodą i wdziękiem zasługuje na prawdziwego królewicza, a nie jakiegoś zwykłego faceta. Robiła jej płukanki z ziół na włosy, żeby były jaśniejsze i maseczki z ogórka na wybielanie cery. Miała niespożytą energię! Ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że przekroczyła już siedemdziesiątkę i nie będzie stawała się młodsza. Nikt z nas jednak nie sądził, że Maria przeżyje nie tylko babcię, ale i naszą mamę… Mamę zabrała ją ta sama choroba. Miałem do mamy ogromny żal, że wiedząc, na co chorowała babcia, nie badała się regularnie. Ale ona zawsze była trochę szalona, bardzo oddana swojej pracy w jednym z krakowskich muzeów. I wychodziła z głupiego założenia, że jak się o czymś nie wie, to tego nie ma. Niestety, ten typ myślenia rzadko zdaje egzamin, a już na pewno nie w wypadku choroby. Mama odeszła pewnego dnia w domu, w otoczeniu rodziny, nafaszerowana morfiną tak, że już nie byliśmy pewni, czy nas jeszcze poznaje.
Maria bardzo odchorowała jej śmierć
– Janka to Janka! Ale żebym także Anielkę pochowała? Tak nie powinno być! – powtarzała.
My z Moniką też byliśmy w szoku, że pochowaliśmy matkę, mając zaledwie po dwadzieścia kilka lat. Ale została nam jeszcze Maria… Podczas pogrzebu tuliliśmy się do niej jak pisklęta do kwoki i wydawała nam się ostatnią pewną rzeczą na ziemi. Tylko dzięki niej dom nadal pachniał domem, rosołem i drożdżowym ciastem… Minęło kolejne kilka lat, podczas których Maria odmówiła brania od nas pieniędzy.
– Przecież studiujecie, a renta po mamie ledwie wystarczy wam na życie! – fukała. – Poza tym ja to już nie to, co przed laty. Nie mam tyle siły…
Faktycznie, nasza Maria słabła, ale nadal nikt tak jak ona nie potrafił zagnieść ciasta na makaron. Wstydziła się jednak tego, że czasami musi nas prosić o pomoc i, że staje się taka… nieprzydatna. Żadne z nas jednak o niej tak nie myślało, a przynajmniej ja na pewno nie. Jednak nadszedł taki moment, że musieliśmy z Moniką porozmawiać o przyszłości.
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś zatrzymała to mieszkanie, ale chyba w związku z tym zaopiekujesz się Marią? Wiesz przecież, że nie ma nikogo innego na świecie, tylko nas? – zapytałem.
Wiedziałem już wtedy, że mnie wkrótce los z pewnością zawiedzie na Węgry, gdyż podczas wakacji nad Balatonem poznałem piękną Ildiko, węgierską tłumaczkę z języka angielskiego i zakochałem się w niej bez pamięci. A ponieważ pani mojego serca nie wyobrażała sobie życia poza rodzinnym krajem, to miałem świadomość, że będę się musiał przeprowadzić do niej, do Budapesztu. Monika zapewniła mnie solennie, że Maria jest przecież członkiem rodziny, niczym nasza rodzona babcia, więc oczywiście, zajmie się nią najlepiej, jak umie.
Początkowo faktycznie dotrzymywała słowa
Ilekroć bowiem dzwoniłem z Węgier, mogłem z Marią porozmawiać. Czuła się już coraz gorzej, szczególnie gdy przekroczyła osiemdziesiątkę, ale nadal brzmiała optymistycznie. Wyglądała zresztą też całkiem nieźle, co mogłem stwierdzić, przyjeżdżając do Polski na ślub mojej siostry. Do północy dzielnie dotrzymywała nam towarzystwa, patrząc jak jej „księżniczka” pięknie wygląda w białej sukni. Oczywiście, nie raz się tego dnia ze wzruszenia popłakała, a my zapewnialiśmy ją z siostrą, że jest honorowym gościem, bo reprezentuje naszą najbliższą rodzinę. Nie wiem, czy właśnie od ślubu Moniki sprawy zaczęły przybierać zły obrót…. Nie od razu się bowiem zorientowałem, że kiedy dzwonię do Krakowa, Maria zawsze albo pechowo śpi, albo poszła na spacer, czy też akurat robi jakąś inną ważną rzecz i nie może podejść do telefonu. W pewnym momencie jednak zażądałem od siostry kategorycznie, aby dała słuchawkę Marii i wtedy dowiedziałem się, że nasza ukochana niania i gosposia jest w szpitalu!
– I ty mówisz o tym tak spokojnie? – zdenerwowałem się natychmiast.
– Nie chciałam cię martwić, to nic poważnego… – zaczęła się plątać Monika.
„Nic poważnego, dobre sobie?” – pomyślałem z przekąsem. „Jeśli ma się 87 lat, to każda choroba jest poważna!”.
W porozumieniu z żoną postanowiłem polecieć do Krakowa i zobaczyć się z Marią oraz wypytać lekarzy o stan jej zdrowia. Może trzeba coś załatwić, dać komuś łapówkę, żeby ją lepiej traktowano? Kupić lepsze leki? Bez zapowiedzi pojawiłem się w mieszkaniu u siostry, ale w końcu niby dlaczego miałem się zapowiadać, przecież nigdy nie podzieliliśmy tego mieszkania i ona wprawdzie je użytkowała, ale ja też miałem do niego prawo. Monika była zdumiona moim widokiem, jej mąż jeszcze bardziej.
– Nie kłopoczcie się – powiedziałem. – Zajmę pokój Marii, skoro ona jest w szpitalu. Nie czekając na ich reakcję, wszedłem do służbówki. I zamarłem. Wszystko było tutaj inne, niż to zapamiętałem. Przede wszystkim, nie było łóżka, tylko biurko z komputerem…
– To nie jest pokój Marii! Gdzie ona teraz śpi? – zapytałem, a ich wymowne milczenie powiedziało mi wszystko. – Maria wcale nie jest w szpitalu. Oddałaś ją do domu starców, tak? – zapytałem.
Monika potwierdziła, a potem zaczęła się usprawiedliwiać, że tak było lepiej, bo Maria zrobiła się już niedołężna i trzeba jej było wręcz zmieniać pieluchy…
– Ona też tobie kiedyś zmieniała! – warknąłem. – Obiecałaś mi!
– Łatwo ci mówić! Ty nie wiesz, jak to jest, musieć się nią zajmować każdego dnia! Człowiek jest jak uwiązany! Mieszkasz sobie w tym Budapeszcie i nie masz pojęcia, co ja tutaj przeżywam! – wybuchła moja siostra.
Słuchałem tego z niesmakiem
– Przecież sama się zgodziłaś! Ustaliliśmy – mieszkanie za opiekę nad Marią. Ale skoro się nią nie zajmujesz jak należy, to ja nie widzę możliwości honorowania naszej umowy. Należy mi się połowa mieszkania!
Okazało się jednak, że byłem naiwny. Mieszkanie po babci było bowiem komunalne, a nie własnościowe. Moja rodzina nigdy nie zadbała o to, aby je wykupić. Moja siostra wykorzystała więc fakt, że się wyprowadziłem na Węgry i… wymeldowała mnie z niego.
– Wszyscy wiedzą, że mieszkasz na stałe w Budapeszcie, a nie wolno mieć przecież dwóch adresów stałego pobytu – wzruszyła tylko ramionami, kiedy zacząłem jej robić wyrzuty, że postąpiła nie fair.
Ale zgodnie z prawem nie miałem już do tego mieszkania żadnych praw. Mogła wezwać policję i mnie wyrzucić.
– Nie bój się, nie zrobię tego – stwierdziła jednak. – Jesteś moim bratem. Możesz tutaj zostać tak długo, jak chcesz.
Nie mogłem wyjechać nie zobaczywszy Marii.
– Jest pod naprawdę dobrą opieką – zapewniła mnie siostra.
„Co z tego? Nawet najlepszy dom starców nie zapewni jej rodzinnego domu!” – pomyślałem. „Ciekawe, czy postąpiła tak, bo to Maria, czy własną matkę także oddałaby do zakładu?”.
Czułem się pokonany, bo w żaden sposób nie mogłem wymusić na siostrze wywiązania się z obietnicy, a sam także nie mogłem zaopiekować się Marią. Ani przeprowadzić się do Krakowa, ani zabrać ją na Węgry.
„Nie przeżyłaby takiej podróży…” – pomyślałem, widząc jej kruchutkie ciało.
Poznała mnie od razu i wzruszyła się bardzo. Obiecałem, że zostanę w Polsce przez tydzień i będę ją odwiedzał codziennie, a kiedy wrócę na Węgry, to codziennie będę do niej dzwonił. Wyszedłem od Marii trochę podbudowany.
Monika miała rację, to był dobry dom opieki
Dopiero potem uderzyła mnie jedna myśl: „Przecież on musiał sporo kosztować! Maria nie miała emerytury, za dom więc płaciła najwyraźniej moja siostra.
„Dobre i to” – pomyślałem.
Ale moje złudzenia rozwiała dawna koleżanka z klasy, którą spotkałem przypadkiem na ulicy. Ucieszyłem się na jej widok i zaprosiłem ją na kawę. No i Sylwia, od słowa do słowa powiedziała mi, skąd Monika ma pieniądze na ten dom!
– Ta wasza gosposia to była oszczędna osoba – usłyszałem. – Uciułała sobie całkiem niezłą sumkę.
– Niezłą? Jaką? – zapytałem zaskoczony.
Gdy Sylwia wymieniła mi sumę, zdębiałem.
– Trzysta tysięcy? Maria ma w banku takie pieniądze? – wykrzyknąłem.
– No… chyba miała! – Sylwia spojrzała na mnie znacząco. – Rok temu przyprowadziła ją do banku twoja siostra i Maria zlikwidowała swój rachunek, przelewając wszystko na konto Moniki! Nie wiedziałeś o tym, prawda? Tak myślałam… – pokiwała głową. – Tylko się nie zdradź, że wiesz to ode mnie, bo mnie obowiązuje tajemnica bankowa!
Byłem w szoku. A więc moja siostra nie tylko okazała się niewdzięcznicą, ale i złodziejką! Zabrała Marii wszystkie jej ciułane przez lata pieniądze!
– Teraz wiem, skąd cię stać na taki dobry samochód! – powiedziałem Monice.
Próbowała się bronić, że te pieniądze idą tylko na leczenie Marii, ale machnąłem ręką na te jej kłamstwa. Wyjechałem do Budapesztu, ale dotrzymałem słowa i dzwoniłem każdego dnia do Marii. Nawet wtedy, gdy chyba nie bardzo mnie już poznawała. A kiedy umierała, zawiadomiony przez dom opieki przyleciałem natychmiast, aby trzymać ją za rękę. Byłem jej to winien. Moja siostra się nie pojawiła. Trudno mi to zrozumieć i jej wybaczyć.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”