„Siostra grozi mi sądem, bo nie chcę sprzedać mieszkania po rodzicach. Spadek nas poróżnił”

Konflikt sióstr o spadek fot. Adobe Stock
„Gdyby nasza mama wiedziała o tym, co się teraz dzieje, to z żalu pękłoby jej serce – pomyślałam. – Nie mogła przecież jednak przewidzieć, że nie będziemy się mogły zgodzić co do podziału majątku”.
/ 21.04.2021 14:24
Konflikt sióstr o spadek fot. Adobe Stock

Kocham siostrę, chciałam, aby była szczęśliwa po rozwodzie. Jednak ślub z tym całym Markiem wzięła, jak na mój gust, zbyt szybko.

– Natalia, no i co postanowiłaś? – ton głosu mojej siostry nie był przyjemny, podobnie jak podczas wielu naszych ostatnich rozmów. – Zmieniłaś zdanie?

– Słuchaj, przecież mówiłam ci wcześniej, że to nie jest rozsądne, aby… – próbowałam mówić spokojnie. Ktoś tutaj przecież musiał zachować chociaż resztki zdrowego rozsądku. Ale moje próby na nic się zdały, bo Beata nie chciała rozmawiać. Ona chciała narzucić mi swoje zdanie.

– Jeśli nie zmądrzałaś, to spotkamy się w sądzie! – zagroziła i rozłączyła się.

Poczułam, jak sztywnieję, a do oczu napływają mi łzy. Czy to się dzieje naprawdę? – zapytałam samą siebie z niedowierzaniem. Jak mogło dojść do tego, że moja rodzona i jedyna siostra grozi mi sądem? Do tej pory może i nie byłyśmy przykładem rodzeństwa, które myśli i działa jednakowo w każdej sytuacji. Nie jesteśmy przecież syjamskimi bliźniaczkami.

Konflikt między siostrami...

Beata jest o sześć lat młodsza, dotąd jednak zgadzałyśmy się bez problemu w większości spraw, a już na pewno jedna nie występowała przeciwko drugiej. Gdyby nasza mama wiedziała o tym, co się teraz dzieje, to z żalu pękłoby jej serce – pomyślałam. – Nie mogła przecież jednak przewidzieć, że nie będziemy się mogły zgodzić co do podziału majątku.

A konkretnie co do jednej, najważniejszej rzeczy – mieszkania po naszych rodzicach. Tego, w którym obie spędziłyśmy bardzo szczęśliwe dzieciństwo. I do którego wracałyśmy na wszystkie święta i inne rodzinne uroczystości. Było dla nas synonimem rodzinnego domu. Dlaczego więc teraz Beata chciała je sprzedać? I to jeszcze tak głupio – natychmiast, obniżając cenę. Nie mogłam się na to zgodzić, bo wiedziałam co, a raczej kto za tym stoi.

Marek – drugi mąż Beaty. Kiedy rozpadło się pierwsze małżeństwo mojej siostry, bardzo jej współczułam. Stałam za nią murem w sądzie, gdy szwagier próbował udowodnić, że wszystko, co się stało złego w ich związku, jest winą Beaty. Wiedziałam przecież o jego licznych romansach, z których jeden skończył się wpadką, czyli ciążą kochanki. To, że Karol zdecydował się zostawić moją śliczną siostrę i iść dalej przez życie u boku tamtej kobiety, było dla naszej rodziny szokiem. Tak zniszczyć wieloletnie małżeństwo! I to nie zważając na wspólne dzieci.

Nie mogłam pozwolić na to, żeby jeszcze w dodatku zrzucił całą odpowiedzialność na Beatę. Udało nam się wtedy udowodnić winę Karola oraz wywalczyć godziwe alimenty na dwoje moich siostrzeńców. A także zmusić Karola, aby zostawił Beacie i dzieciom mieszkanie.

Kiedy wyszłyśmy z sądu, przytuliłam mocno moją siostrę i powiedziałam: – Z całych sił życzę ci szczęścia! Wierzę, że spotkasz jeszcze wspaniałego mężczyznę. Na pohybel Karolowi.

Nie miałam jednak wtedy pojęcia, że to szczęście przybierze oblicze Marka, o którym trudno było powiedzieć, że jest wspaniały. No, chyba że się brało pod uwagę tylko to, że jest magicznie przystojny. Na to się właśnie złapała moja siostra oraz na jego czułe słówka. Trzeba było przyznać Markowi, że potrafił być czarujący.

Czułam, że to cwaniak

Ale czego on chce od Beaty? Mnie także próbował oczarować, ale się nie dałam – od razu wiedziałam, jak powinnam sklasyfikować nową fascynację mojej siostry. Próbowałam zwrócić uwagę Beacie na to, że to uwielbienie, którym ją ponoć darzy Marek, to tylko poza. Ale ona wolała widzieć to inaczej. Po bolesnej zdradzie i jeszcze gorszym rozwodzie straciła wiarę w siebie, a Marek potrafił to wykorzystać. Schlebiał jej na każdym kroku, prawił komplementy, na które moja siostra łapała się jak ryba na przynętę. Zaledwie po kilku miesiącach znajomości oświadczyła mi radośnie, że ponownie wychodzi za mąż.

– Bardzo się cieszę, ale czy to nie za wcześnie na takie decyzje? – próbowałam ją tonować. – Przemyśl to jeszcze. Może na razie zamieszkajcie razem…

– Tak bez ślubu? Przecież ja mam dzieci! One dosyć się już napatrzyły na rozmaite bezeceństwa. Ich ojciec im to zapewnił – obruszyła się. – My się z Markiem kochamy, dlaczego miałabym czekać ze ślubem?

No i nie poczekała. Jeszcze nie minął nawet rok od rozwodu, a moja siostra była ponownie mężatką. Nie podobało mi się to. Uważałam, że działa pod wpływem emocji.

– Nie do końca wiem, czy Beacie naprawdę chodzi o to, że kocha Marka. Czy raczej chce zrobić na złość Karolowi, pokazując mu, że bez niego świetnie jej się wiedzie – powiedziałam na ślubie mojej siostry do męża, który także nie był zachwycony Markiem.

– Ten gość jest kuty na cztery nogi! – podsumował go potem.

Też mi się tak wydawało. Tylko jeszcze nie do końca rozumiałam, czego chce od mojej siostry. Kochałam ją, wiadomo, ale przecież patrząc obiektywnie, była prawie czterdziestoletnią kobietą obarczoną dwójką dzieci. Taki facet jak Karol mógł poderwać lepszą. Może oni faktycznie się kochają, a ja jestem niesprawiedliwa? – myślałam potem czasami, gdy spotykaliśmy się na rozmaitych rodzinnych uroczystościach. To znaczy wtedy, gdy Marek jeszcze na nich bywał, bo z czasem zaczął być bardzo zajęty.

– A czego się spodziewasz? Przecież prowadzenie własnej cukierni to ciężka praca – tłumaczyła mi Beata.

O tym, że jej mąż założył cukiernię, dowiedziałam się zresztą przypadkiem i kilka miesięcy po tym fakcie.

– W bardzo dobrym punkcie, w centrum miasta – pochwaliła się Beata. – W tej nowej galerii handlowej.

– Widziałam tam wujka Marka, ale sądziłam, że jest tylko sprzedawcą – zdziwiła się moja córka, która jako nastolatka gustuje w wyprawach do takich centrów razem z koleżankami.

– Naprawdę jest właścicielem? Może następnym razem da mi rabat na kawę!

– Ani mi się waż go prosić! – fuknęłam na nią. – I przede wszystkim w  twoim wieku nie pije się jeszcze kawy!

– Mamo, wyluzuj! Wszyscy teraz piją kawę! – Agnieszka wydęła usta.

– Daj spokój! Co to niby jest za kawa – mąż powstrzymał mnie od gwałtowniejszej reakcji. – Więcej w niej mleka i syropów smakowych niż kofeiny.

Pewnie miał rację. Dałam za wygraną. A powodowana ciekawością sama wybrałam się na wycieczkę do cukierni szwagra i musiałam przyznać, że miał nawet niezły tort bezowy. Jego samego nie zastałam, ale pewnie jako szef musiał doglądać innych spraw, a nie stać za ladą. To potrafi byle ekspedientka.

Uwierz mi, stracimy na tym mnóstwo pieniędzy

Nie żałowałam zresztą, że go nie zastałam, chociaż w sumie stosunki między nami były dość poprawne. Ale nie zaprzyjaźniliśmy się. A już na pewno naszych relacji nie poprawił fakt, że moja siostra zażądała sprzedaży mieszkania rodziców zaraz po śmierci mamy. Doskonale wiedziałam, że sama na to nie wpadła, bo była bardzo związana z tym miejscem – podobnie zresztą jak ja.

Obie jesteśmy sentymentalne, a z rodzinnym domem wiązało się wiele naszych najlepszych wspomnień. Wprawdzie wcześniej nigdy nie rozmawiałyśmy o tym, co się stanie z tym mieszkaniem po odejściu obojga rodziców – pewnie dlatego, żeby nie kusić losu, gdy mama jeszcze żyła – ale wiedziałam, że ze strony Beaty sprzedaż także nie wchodzi w grę. Pewnie byśmy je na początek wynajęły, a potem zastanowiły się, która którą spokojnie spłaci.

Żądanie Beaty, abym natychmiast wypłaciła jej pieniądze, jeśli chcę zatrzymać mieszkanie, spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba. Przecież moja siostra doskonale wiedziała, że nie dysponuję takimi pieniędzmi. Nawet gdybym chciała wziąć kredyt, a nie chciałam. Bałam się zadłużenia. Wcześniej ledwie udało nam się z mężem spłacić pożyczkę zaciągniętą na to mieszkanie. Jakimś cudem tylko nie wzięliśmy jej we frankach, chociaż nas na to namawiano w banku.

– W takim razie sprzedajmy je! – uparła się Beata, niepomna moich próśb, żebyśmy tego nie robiły i jeśli nie chce mieszkania dla siebie, to ja ją będę spłacała w miesięcznych ratach. – Ale ja chcę całą gotówkę teraz! Do ręki! – uparła się. Przyznaję, że wzbudziło to moje zastanowienie. Po co siostrze nagle tak znaczna suma pieniędzy?

– Nie twoja sprawa! – usłyszałam jej niegrzeczne stwierdzenie w odpowiedzi na moje pytanie.

Kiedy kolejny raz odmówiłam szybkiej sprzedaży mieszkania znacznie poniżej jego rynkowej wartości, Beata faktycznie złożyła pozew do sądu przeciwko mnie! Kiedy dostałam sądowe papiery, byłam w szoku.

– Czy ona nie rozumie, że suma, za którą chce sprzedać to mieszkanie, to jakieś grosze? W dodatku wiem, bo przecież mam koleżankę w wydziale komunikacji, że w ciągu najbliższych dwóch lat mają poprowadzić w tym rejonie tory tramwajowe! Polepszy się komunikacja i ceny mieszkań jeszcze pójdą w górę. Opłaca się poczekać! – tłumaczyłam prawniczce, do której poszliśmy z mężem.

– Sąd może nie przyjąć pani argumentów – usłyszałam. – Spadek jest spadkiem. Siostra może z niego korzystać w taki sposób, w jaki zechce. Ma prawo wystąpić o sprzedaż i oby się nie skończyło na komorniczej licytacji. Bo wtedy cena uzyskana do podziału będzie jeszcze niższa.

Byłam tym wszystkim przerażona. Rozprawa zbliżała się wielkimi krokami, a ja przypominałam kłębek nerwów. Nie mogłam jeść, nie mogłam spać. Byłam pewna, że to już koniec i nic nie uratuje naszego rodzinnego gniazda. Co gorsza, ja już nigdy nie dogadam się z siostrą, która się ode mnie odwróciła. 

Gdyby nie mój upór, byłabyś bezdomna

Dlatego byłam nieziemsko zdziwiona, gdy pewnego dnia po powrocie z pracy zastałam Beatę w naszym salonie. Siedziała tam z moim mężem, który miał bardzo zatroskaną minę, a siostra była cała zapłakana. Kiedy mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję jak za dawnych lat. Zaskoczona najpierw ją przytuliłam, a potem zapytałam, o co chodzi.

– Ten drań przepuścił moje mieszkanie! – usłyszałam. Po czym Beata mi wyjaśniła, że Marek nie miał pieniędzy na otwarcie cukierni. Dlatego wzięli kredyt pod zastaw jej mieszkania po Karolu. Szybko okazało się jednak, że przystojny Marek tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia o prowadzeniu cukierniczego interesu. Poza tym ta cała zabawa w restauratora szybko mu się znudziła, kiedy odkrył, że to po prostu ciężki kawałek chleba. Przestał płacić czynsz, galeria w końcu się upomniała o swoje z odsetkami.

A że gotówki nie było, to do mieszkania Beaty przyszedł komornik i zajął sprzęty, a następnie je zlicytował za grosze. Tych pieniędzy ledwo starczyło na pokrycie długu w galerii, ale na spłatę kredytu już nie.

– I teraz mogę stracić także mieszkanie – Beata cała się trzęsła. – Gdzie ja miałam oczy, że się nabrałam na czułe słówka! Powinnam była ciebie słuchać! Przepraszam, siostrzyczko… Niestety, na ratunek było za późno. Maciej miał bowiem więcej długów, niż się wydawało siostrze. Straciła mieszkanie, które dostała po rozwodzie, musiała się z niego wyprowadzić razem z dziećmi. A gdzie trafiła? Do mieszkania po rodzicach…

– Widzisz, jak dobrze, że je mamy? – powiedziałam jej. Oczywiście po tym, jak wyznała całą prawdę o swoim mężu, o sprzedaży mieszkania po rodzicach nie było już mowy. Przecież wszystkie pieniądze poszłyby na pokrycie długów tego łobuza. A tak Beata ma dach nad głową i może tam leczyć rany po drugim już rozwodzie.

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA