Wiedziałem, że w wychowaniu swojego jedynaka popełniłem wiele błędów, ale nigdy bym nie przypuszczał, że wyrośnie z niego taki nieodpowiedzialny samolub, który widzi tylko czubek własnego nosa!
Moja żona zmarła, gdy Michał miał dziesięć lat
Ciężko mi było, ale postanowiłem, że wychowam go sam, bez żadnej macochy, w złym czy dobrym tego słowa znaczeniu.
Wiedziałem, że trudno jest kobiecie wiązać się z wdowcem z przychówkiem, jak to się u nas mówiło, i że żadna tak naprawdę nie uszanuje cudzego dziecka. Byłem więc dla synka ojcem i matką, rozpieszczałem go niemożebnie, usuwając wszelkie trudności i przeszkody z jego życia.
Niestety, nie wyszło mu to na dobre
Tylko że ja nie chciałem widzieć jego wad, wszystko, co robił, starałem się brać za dobrą monetę. No i dumny byłem, że wyrósł na postawnego, przystojnego mężczyznę, za którym oglądały się dziewczyny z całego miasteczka.
Ale on wybrał pannicę z Warszawy, wykształconą, z dobrego domu, która świata za nim nie widziała. Więc wyprawiliśmy weselisko, chociaż tamci rodzice nie byli temu radzi, oj nie byli. Podczas przyjęcia siedzieli sztywno, jakby kije połknęli, a ojciec Sylwii patrzył na wszystkich
z góry, ledwie co raczył się do mnie czasem odezwać.
No ale cóż, ja byłem zwykłym majstrem w warsztacie, a on dyrektorem jakiejś firmy, gdzie mi tam było do niego. I pewnie woleliby dla swojej jedynaczki innego męża. Chociaż mój Michał sroce spod ogona nie wypadł, skończył studia, co prawda tylko zaoczne, ale zawsze.
Tak czy siak, tamci musieli się pogodzić z wyborem młodych, zwłaszcza gdy okazało się, że nasze pierwsze wnuczę było już w drodze.
Synowa przeprowadziła się do nas, dostała dobrą pracę w gminie, sam jej załatwiłem, szanowanie w miasteczku mam. Tamci rodzice znowu krzywo na to wszystko patrzyli, ale i znów nie mieli za wiele do powiedzenia.
A potem urodził się Kuba
I od razu wszyscy w miasteczku mówili, że wypisz, wymaluj skóra zdarta z dziadka. Czyli ze mnie.
Więc pękałem z dumy, bo maluszek śliczny był jak z obrazka. I jakoś tak zaraz zaprzyjaźnił się ze mną, gdy pierwszy raz wziąłem go na ręce, nawet nie pisnął, tylko patrzył tymi swoimi czarnymi oczyskami.
Nawet synowa się zdziwiła, że Kubuś taki cichy, spokojny jest u mnie, bo tak w ogóle to raczej wrzaskliwy był z niego berbeć.
Teściowie syna, gdy przyjechali zobaczyć małego, to przywieźli taką wyprawkę, że mnie samemu oczy wyszły na wierzch. Ciuszki chyba z Ameryki samej, łóżeczko z baldachimem i wiszącą karuzelą wygrywającą różne melodie. I nie patrzyli, że Kubuś ma śliczną drewnianą kołyskę, którą sam mu wyrychtowałem w swoim warsztacie. Tamten drugi dziadek spojrzał na nią z takim wyrazem twarzy, jakby się octu napił!
I zaraz zaczęli rozkładać to swoje cudo z baldachimem
A ja… No cóż, tym razem to ja niewiele miałem do powiedzenia. Zwłaszcza że teściowie Michała trzymali się ode mnie na dystans, wciąż mało co gadali.
– No to jesteśmy dziadkami – bąknął tylko przy powitaniu ojciec Sylwii.
– Ano jesteśmy – przytaknąłem.
Pomyślałem z cichą nadzieją, że teraz wreszcie jakoś się przełamią, będziemy prawdziwą rodziną.
Ale nie, oni wciąż mieli się za coś lepszego i traktowali nas z góry.
„Co tam, niech im będzie – pomyślałem. – Takim prawdziwym dziadkiem dla Kubusia to będę ja, jestem przecież na miejscu, wnuczek będzie się chować w moim domu. Moje na wierzchu!”.
W warsztacie robiłem już tylko na pół etatu, miałem więc sporo czasu, żeby pomagać dzieciom przy Kubusiu. Najpierw brałem go w wózku na spacery, potem nauczyłem kopać piłkę w ogrodzie.
Gdy już troszkę odrósł od ziemi i mądrzej patrzył na świat, lubił siadywać przy mnie albo kładł się na wersalce z głową na moich kolanach i słuchał bajek, które sam wymyślałem. A potem rysowaliśmy obaj sceny z tych moich opowieści, mały uwielbiał kredki i farbki.
I tak jakoś dobrze minęły nam pierwsze trzy lata Kuby
Gdy synowa wróciła do pracy, młodzi zdecydowali się zostawiać małego pod moją opieką. Cieszyłem się z tego, Kubuś był takim radosnym śmieszkiem, nigdy nie grymasił, nie pokazywał fochów.
Przy nim przypominały mi się dawne chwile zabaw z synem, i czasem zastanawiałem się, czy nie zostało w nim zbyt wiele z tamtej dziecięcej beztroski. Były bowiem momenty, kiedy wydawało mi się, że Michał jest trochę za mało poważny, jak na głowę rodziny. Ale Sylwia była zupełnie inna i to ona trzymała to małżeństwo w mocnych ryzach.
Mijały lata, mały zdrowo się chował, był moim wielkim szczęściem. Poświęcałem mu wiele czasu i może właśnie dlatego nie zorientowałem się wcześniej, że coś złego dzieje się w małżeństwie syna. A przecież te jego coraz częstsze późne powroty do domu, milczenie synowej, jej zagryzione usta i niechętne spojrzenie, gdy wchodziła do kuchni, powinny mi dać do myślenia. Sądziłem jednak, że to tylko takie fochy Sylwii, jak to kobiety czasem mają.
Któregoś sobotniego, jesiennego popołudnia, chciałem zabrać Kubę do kolegi, na działkę, na ostatniego w tym roku grilla. Tymczasem, zupełnie niespodzianie dla mnie, Sylwia się nie zgodziła.
A przecież na rękę by to nawet jej było, przeziębiona polegiwała pod kocem, myślałem , że przez ten czas to sobie wypocznie.
– Niech tata idzie sam – powiedziała. – Mały zostanie ze mną.
– Dlaczego? Taki piękny dzień dzisiaj – zdumiałem się. – A ty źle się czujesz, odpoczęłabyś sobie…
– Dlatego, że źle się czuję, chciałabym, żeby koś był ze mną – synowa rzuciła mi niechętne spojrzenie.
– No to przecież Michał… – popatrzyłem na nią niepewnie. – No właśnie, gdzie on jest, znowu w pracy? – zorientowałem się, że od rana nie widziałem syna.
– Nie mam pojęcia, gdzie on jest – syknęła Sylwia ze złością. – To przecież ojca syn, więc…
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to fakt, że synowa nazwała mnie ojcem, a dotąd zawsze mówiła do mnie tato. Potem naciągnęła na siebie koc, odwróciła się do ściany, nie chciała ze mną rozmawiać.
Popatrzyłem smutno na wnuczka, który coś rysował
– Zostań z mamusią, innym razem pójdziemy sobie gdzieś razem – powiedziałem do niego.
Nie poszliśmy jednak, bo Sylwia zaczęła izolować ode mnie dziecko. Jakby chciała mnie za coś ukarać!
Za to chyba, że między nią i Michałem się nie układało, sam to widziałem. Mój syn miał swoje towarzystwo, którego nie akceptowała jego żona, a on tym się wcale nie przejmował, znikał z domu coraz częściej, na całe wieczory. Sylwia chodziła coraz bardziej wściekła.
– Michał, co ty wyrabiasz? – spytałem go któregoś wieczora, a raczej nocy, gdy wreszcie się pojawił.
Specjalnie wtedy czekałem na niego po tym, jak zorientowałam się, że od jakiegoś czasu śpi w salonie.
– Nic takiego, nie ma o czym gadać – mruknął niechętnie. – Późno już, tato, idziemy spać i…
– No właśnie – przerwałem mu ze złością. – Jest już po północy, a ty wracasz do domu jak jaki kawaler!
Podszedłem bliżej niego i poczułem nie tylko zapach alkoholu, ale i kobiecych perfum, nie takich, jakich używała Sylwia.
– Gdzie ty byłeś?
– Już dawno wyrosłem z krótkich spodenek, więc nie wtrącaj się w moje życie, tato – odburknął.
– Jak się mam nie wtrącać, jeśli czuję, że śmierdzi od ciebie inną babą na kilometr! – chciałem mu nagadać, ale on wszedł do łazienki i zamknął mi drzwi przed nosem.
Domyśliłem się, że Michał musi kogoś mieć
Krew się we mnie zagotowała, nie na takiego drania wychowywałem swoje jedyne dziecko! I przecież Sylwia nigdy mu tego nie wybaczy, była zbyt dumną, zbyt honorową kobietą. Co stanie się z ich małżeństwem, z Kubą…?
Próbowałem gadać z synem, jakoś wbić mu do głowy, że przecież jest mężem i ojcem, powinien być odpowiedzialny za rodzinę, ale gdzie tam, nie chciał mnie słuchać. A dwa tygodnie później synowa wykrzyczała mi w twarz, że wychowałem potwora, że Michał ją zdradza z jakąś smarkulą, i że ona się wyprowadza. W pracy już wszystko załatwiła, wyjeżdża do rodziców.
Chłopem twardym zawsze byłem, odpornym na ciosy od losu, lecz wtedy serce mi prawie przestało bić. Patrzyłem przerażony, jak synowa wyciąga z szafy ubrania.
– A Kuba? – spytałem ze zmrożonym sercem. – Co będzie z małym?
– Jak to co? – parsknęła z gniewem. – Przecież nie zostawię go temu łajdakowi, jego ojcu.
Świat mi się zamknął, zupełnie jak w tej babskiej piosence. Z jednej strony rozumiałem synową, że chce zabrać dziecko ze sobą, ale…
Okropnie trudno mi było się z tym pogodzić, że mały już nie będzie mieszkać ze mną, nie mogłem
w ogóle uwierzyć w całą tę sytuację. Miałem nadzieję, że to wszystko jeszcze jakoś się zmieni, że Michał coś zrobi, żeby żona mu wybaczyła, że nie dopuści do ich wyjazdu.
Stało się jednak inaczej
Moja synowa wyjechała, zabierając ze sobą małego. Serce mi o mało nie pękło. Ja, stary, silny facet, gdy się żegnałem z wnukiem, gardło miałem ściśnięte, pod powiekami piekły łzy…
– Nie martw się, dziadku – to Kubuś mnie pocieszał. – Jadę tylko do swojego drugiego dziadka i do babci.
– Wiem, skrzacie kochany, wiem – uścisnąłem go mocno. – A będziesz o mnie pamiętać?
– Pewnie, przecież ja kocham obydwóch swoich dziadków – powiedział, całując moje mokre policzki.
Chciałem mu jeszcze powiedzieć, że ja też go bardzo kocham, ale nie zdążyłem, bo Sylwia wzięła mojego chłopaczka za rękę. Przed domem niecierpliwił się już jej ojciec, który po nich przyjechał.
Nie wiem, jakim cudem przeżyłem te pierwsze dni
Chodziłem jak zaćmiony i tylko jedna myśl tłukła mi się po głowie, że syn jakoś to odkręci, że zrobi coś, aby oni do nas wrócili. Jednak to, co usłyszałem od niego tydzień po wyjeździe Sylwii i Kuby, odebrało mi nadzieję.
Wrócił wtedy do domu w świetnym humorze, śmiał się. Znowu czułem od niego zapach alkoholu i tamtych słodkich perfum.
– Nic się nie martw, tato – powiedział. – Za kilka miesięcy znowu będziesz dziadkiem, Marta jest
w ciąży, pobierzemy się zaraz, jak tylko dostanę rozwód…
Trudno mi było w to uwierzyć, w beztroskę, z którą syn podchodził do życia. I żałowałem teraz, że czasem nie dałem mu pasem w tyłek, wtedy, gdy na to zasłużył. Może teraz byłby bardziej odpowiedzialny…
Tymczasem moje serce pełne było tęsknoty za Kubą i wiedziałem, że żadne inne dziecko nie zajmie jego miejsca. Nie mogłem pogodzić się z tą ciszą i pustką, jakie po sobie zostawił ten mały skrzacik.
Zwłaszcza że zostałem sam
Syn wyprowadził się do tej swojej Marty. Często myślałem sobie, że teraz to tamten dziadek widzi Kubę codziennie, słyszy jego śmiech, daje buziaka na dobranoc i może czyta mu czasem bajki przed snem. Tak jak dotąd ja to tylko robiłem. I im bardziej tęskniłem za wnukiem, tym bardziej rosła we mnie niechęć do tamtego zarozumiałego mężczyzny, ojca Sylwii.
Bo to on zabrał mi miłość tego dziecka, miłość, do której ja miałem przecież większe prawa, tak mi się zdawało przynajmniej.
Zbliżało się Boże Narodzenie, już wcześniej przygotowałem prezenty dla Kuby, zrobiłem sporą paczkę. Wracałem akurat z poczty, gdy zaczepił mnie na ulicy nasz listonosz.
– Panie Macieju, mam polecony dla pana – powiedział i wyciągnął z torby dużą kopertę.
– Do mnie? – popatrzyłem na niego niespokojnie. – A skądże to, nie spodziewam się – umilkłem wpatrzony w kopertę, którą mi podał.
Ozdobiona była narysowanymi niewprawną, dziecięcą ręką czerwonymi serduszkami. Już wiedziałem, byłem pewien – to był list od mojego wnuka. Szybko podpisałem listonoszowi odbiór i od razu, na ulicy, rozerwałem kopertę.
W środku była złożona kartka z bloku rysunkowego
Na niej narysowana wielka choinka z łańcuchami, a pod nią dwie postacie, mała i duża. I koślawy podpis: „Dziadek i ja”.
Jak przez mgłę widziałem na rysunku wysokiego, chudego jak tyka mężczyznę – to nie mógł być nikt inny, tylko ja, tamten dziadek był niski i bardzo gruby. Ten dryblas na obrazku trzymał za rękę chłopaczka z nastroszonymi włosami, uśmiechniętego od ucha do ucha, mojego wnuka…
Nad choinką i nad nami unosiły się nierówne, czerwone serduszka, pokrywały całe wolne miejsce na kartce. Pod spodem, ktoś dorosły napisał ozdobnym pismem: „Wesołych świąt życzy Kubuś”.
Do kartki dołączony był list
Szybko przebiegłem wzrokiem po kilku linijkach. Tam było napisane, że Kuba bardzo za mną tęskni, wciąż mówi, że mnie kocha, jak i ja zapewne jego. Dalej czytałem, że nikt nie ma prawa zabraniać nam miłości, nawet nasze dzieci, i chociaż Sylwia nie życzy sobie, abym miał kontakt z jej synkiem, to jednak on mnie rozumie, bo sam jest dziadkiem Kuby. Dlatego podaje mi numer swojej komórki, zawsze mogę zadzwonić, żeby porozmawiać z wnukiem.
List podpisano: ten drugi dziadek.
Musiałem oprzeć się o ogrodzenie, bo nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dopiero po chwili otworzyłem furtkę, zacząłem wolno iść w stronę domu. Tak dziwnie się czułem, nigdy bym nie przypuszczał, że ten dumny, zarozumiały pan dyrektor, drugi dziadek mojego wnuka, tak mnie zaskoczy.
I nie tylko tym, że do mnie napisał, przysłał świąteczną kartkę narysowaną przez Kubusia, ale swoim zrozumieniem tego, co czułem w głębi serca.
I tymi słowami, że nikt nie może odmówić nam prawa do miłości, prawa do bycia dziadkiem, bo chociaż byłem prostym chłopem, wyczytałem to pomiędzy słowami. A ja przez te wszystkie lata, gdy Kuba mieszkał ze mną, odmawiałem mu prawa do niego. Ależ byłem niesprawiedliwy, dopiero teraz to zrozumiałem.
On jeden pomyślał o mnie, o moich uczuciach. I patrząc teraz na swoją postać pod choinką, na chłopaczka na świątecznej kartce, miałem nadzieję, że tamten dziadek dostanie od Kubusia podobną. Bo przecież ja i on, obaj jesteśmy dziadkami. Obaj kochamy naszego wnuka.
Czytaj także:
„Na weselu chrześnicy urządziłam polowanie na przystojniaków. Wyhaczyłam jednego, zarzuciłam wędkę i wyszłam na ofermę”
„Kobiety są dla mnie jak trofea, które zdobywam i idę po kolejne. Prędzej piekło zamarznie, niż dam się którejś spławić”
„Nie mogłam znieść mojej córki. Bezceremonialnie podrzucałam ją matce i nawet nie tęskniłam”