Zdaję sobie sprawę, że mogę być brana za dziwaczkę, odludka i starą pannę. Nie obchodzi mnie to w żadnym stopniu. Wybrałam takie życie, przed nikim nie muszę się tłumaczyć ani niczego udawać.
Jakieś piętnaście lat temu przeniosłam się na obrzeża wielkiego miasta, by uciec od wścibskich oczu, nieżyczliwych spojrzeń plotkarskich koleżanek. Rywalizacja o względy szefa lub premię napawała mnie wstrętem. Życie z zegarkiem w ręku, codzienna rutyna, urzędowe spotkania, ciągle dzwoniące telefony, migocące ekrany komputerów wpędziły mnie w dół, w którym niełatwo żyć. Postanowiłam wyzwolić się z machiny metropolii i znaleźć nowy sposób na życie.
Nie było to zbyt trudne – oddałam się swojej dawno zarzuconej pasji, uczyniłam z niej źródło niewielkiego, ale wystarczającego dochodu – prowadzę małą szkółkę ogrodniczą.
Brakowało mi kogoś u boku
I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że niekiedy doskwiera mi samotność. Nie udało mi się założyć rodziny. Nie mam z kim dzielić swych radości i trosk. Czasem spoglądam w przeszłość i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd, co mogłabym zrobić inaczej, by dziś nie czuć pustki wokół siebie, i dochodzę do wniosku, że niczego bym nie zmieniła.
Może po prostu źle lokowałam uczucia, bo mężczyźni, których kochałam, nie chcieli kochać mnie, wybierali dziewczyny piękniejsze, przebojowe, energiczne. No i to moje roztargnienie… Świat, w którym trzeba być pewnym siebie, stanowczym, bezwzględnym, nie jest dla mnie. Dlatego wolałam się schować tu na odludziu, gdzie wszystko jest prostsze.
Niestety, ciszę i spokój harmonijnego życia miało zakłócić przyjęcie, na którym musiałam się pojawić ze względu na moją chrześniaczkę, która wychodziła za mąż. Na samą myśl o tłumie weselnych gości robiło mi się ciemno przed oczami.
W dodatku trzeba wyglądać odpowiednio, co oznacza włożenie eleganckich ciuchów, w których zawsze czułam się skrępowana. Wiedziałam z góry, że dla mnie to nie będzie udana zabawa, jak zwykle moje roztargnienie i niezdarność dadzą o sobie znać. Postanowiłam w duchu pójść, pokręcić się z godzinkę czy dwie wśród weselników i jak najprędzej wrócić do domu. Miałam nadzieję nie potknąć się znów o dywan i nie rozbić kieliszków do szampana.
Uroczystość ślubna była wyjątkowo wzruszająca, popłakałam się i oczywiście rozmazałam tusz do rzęs po całej twarzy. Widziałam: wszyscy patrzyli na mnie jak na straszydło i czułam, że zaraz zapadnę się pod ziemię ze wstydu.
Znowu to samo…
Zatęskniłam za moim cichym i odludnym ogródkiem, w którym nie zaszłoby nic takiego. Ale cóż, musiałam pojechać jako gość honorowy na wesele. Ładny mi gość honorowy, z czarnymi zaciekami na twarzy! Starałam się unikać ludzkich spojrzeń, póki nie doprowadzę się do porządku przed jakimś lustrem, co nie było łatwe, bo zapomniałam kosmetyczki.
Na szczęście podczas wesela wszyscy zajęli się poczęstunkiem i zabawą, ja zaś czekałam stosownej chwili, by podziękować pannie młodej za pamięć o chrzestnej.
Już miałam pożegnać nowożeńców, gdy pośród gości zauważyłam wysokiego mężczyznę w towarzystwie pięknej młodej kobiety. Dzieliła ich spora różnica wieku, on był raczej z mojego pokolenia, bliżej mu było do emerytury, ona zaś nie miała jeszcze trzydziestki. Dziwne, poczułam zazdrość. Musiałam przyznać sama przed sobą, że wysoki nieznajomy wpadł mi w oko.
Byłam zaskoczona, nie przypuszczałabym, że jestem jeszcze zdolna do zazdrości o mężczyznę, w dodatku widzianego po raz pierwszy. Nieoczekiwanie ogarnęła mnie przemożna chęć poznania go. Postanowiłam zostać na weselu jeszcze trochę.
Kot na mnie dłużej poczeka. Młoda dziewczyna nieustannie uśmiechała się i kokietowała swego towarzysza. Muszę przyznać, że wzbudzało to mój niesmak, była jak na mój gust zbyt nachalna i bez przerwy coś trajkotała. Miałam wrażenie, że jej towarzysz czuł się nieco zakłopotany, i postanowiłam to wykorzystać. „Uwolnię go od natrętnej dziewczyny, a jednocześnie nawiążę znajomość” – myślałam.
Dopiłam kieliszek czerwonego wina, dla odwagi wzięłam kolejny i stawiając wszystko na jedną kartę, ruszyłam ku nim. Przemknęło mi przez myśl, że staję przed ostatnią życiową szansą, ponieważ nigdy jeszcze nie zależało mi na poznaniu kogoś aż tak bardzo, a zawsze kierowałam się głosem intuicji. Nie mogłam zignorować tego wewnętrznego głosu, może całe życie czekałam na ten właśnie moment?
Nie miałam pojęcia, jak go zagadnąć, nie miałam doświadczenia we flirtowaniu, jednak nie myślałam o tym. Coś kazało mi iść, nie wiem, skąd miałam tyle odwagi.
Gdy dzieliło nas ledwie kilka kroków, nasze spojrzenia nieoczekiwanie się spotkały, poczułam zakłopotanie i jednocześnie usłyszałam głos dziewczyny:
– Nie odmawiaj mi, musisz zatańczyć – namawiała go. – Przecież to wesele,
wujku.
W jego głosie usłyszałam troskę
Jakiś ciężar spadł mi z serca. To był jej wujek! I nie widziałam na jego palcu obrączki! Moje skrępowanie minęło, gdy uświadomiłam sobie, że mężczyzna przygląda mi się z uśmiechem. Już miałam stanąć tuż przed nim, zagadnąć cokolwiek, gdy któryś z weselników potrącił mnie, zachwiałam się i łapiąc równowagę, oblałam nieznajomego czerwonym winem.
Kiedy po kilku sekundach ochłonęłam, pomyślałam, że wszystko przepadło. Mężczyzna zapewne rozzłości się i będzie omijał z daleka mnie, kobietę-katastrofę. Dopadła mnie rezygnacja. Po co ja tu w ogóle przyjechałam? Jedyne, co mi pozostało, to przeprosić i ulotnić się. Ale nim powiedziałam cokolwiek, usłyszałam miły, zatroskany głos:
– Nic pani sobie nie zrobiła?
– Nic. Nie wiem natomiast, jak mam przeprosić, przeze mnie jest pan cały mokry – próbowałam się wytłumaczyć, ale jakoś nie umiałam sklecić zdania.
– Nic nie szkodzi – jego głos łagodził sytuację i działał uspokajająco. – I tak miałem już iść, nie cierpię wesel.
– Ani ja. W moim ogrodzie nic takiego nie miałoby miejsca – odrzekłam, wskazując wymownie wielką, czerwoną plamę na jego śnieżnobiałej koszuli.
– Zajmuje się pani ogrodnictwem?
– Tak. To moja największa pasja.
Rozmowa toczyła się dalej sama, młoda dziewczyna dyskretnie się ulotniła, zostawiając nas sam na sam. Zapomniałam o roztargnieniu, zażenowaniu, plamie po winie. Od lat nie rozmawiało mi się tak dobrze i swobodnie.
Wesele miało się już ku końcowi, a my nawet tego nie zauważyliśmy. Marcin, bo tak miał na imię mój nowy znajomy, odwiózł mnie do domu. Świtało już, więc zaprosiłam go do domu na łyk kawy na schodach mojego tarasu.
– Letnie poranki najlepiej witać na świeżym powietrzu – zachęciłam go.
Długo siedzieliśmy na schodach, dla odmiany w ciszy. Czułam ogromny, niezmącony spokój. Chwila rozstania i powrotu do codzienności odsuwała się do południa. Marcin musiał w końcu wrócić do domu. Ale jeszcze tego samego wieczoru zadzwonił i znów długo rozmawialiśmy. Po raz pierwszy w życiu byłam zadowolona, że poszłam na wesele, po raz pierwszy również nie winiłam się za moją wpadkę. Tym razem się cieszyłam. Rozlane wino stało się zaczątkiem wspaniałej przygody.
Marcin pozostał już w moim życiu, jest niezastąpiony. Jak nikt umie słuchać i rozmawiać, wspaniale ignoruje moje roztargnienie, wyrozumiale nie zauważa potknięć, nigdy nie komentuje mojej niezdarności. Okazał się też wybornym ogrodnikiem, razem prowadzimy naszą szkółkę. Wspólnie nie chodzimy na przyjęcia, ale chętnie widzimy gości w naszym domu. Nie mam żalu do losu, że kazał mi tak długo czekać na Marcina. Widać tak nam było przeznaczone. Wiem jednak, że gdybym wówczas nie kierowała się intuicją i nie zdobyła na odwagę, straciłabym swoją szansę na miłość.
Nieśmiały Marcin nie odważyłby się mnie zagadnąć. Wyznał mi skrycie, że kobiety zawsze go onieśmielały. Oboje długo na siebie czekaliśmy. Cieszy nas każda wspólna chwila. Tylko mój kot wydaje się nieco obrażony…
Czytaj także:
„Wszyscy współczuli mi rozwodu, a ja wreszcie poczułam, że żyję. Zakochałam się, wyjechałam i zaczęłam żyć, jak chcę"
„Zakochałem się w nieznajomej. Postanowiłem ją okraść, żeby oddać jej zgubę i mieć pretekst do spotkania”
„Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zamiast jej to wyznać, krążyłem wokół jej domu i podrzucałem listy jak nastolatek"