„Sąsiedzi urządzają awantury i znęcają się nad dziećmi. W całym bloku ja jedna zareagowałam, a reszta udaje głupich”

kobieta, która słyszy sąsiadów fot. Adobe Stock, PheelingsMedia
„Przez chwilę myślałam, że chce mnie zabić. I wtedy usłyszałam szczęk zamka w drzwiach. Na klatce pojawiła się pani Hania, sąsiadka z parteru. Na jej widok Kacper zwolnił uścisk i w końcu mnie puścił. Ale wcale nie uciekał w popłochu, co więcej, uśmiechnął się do niej, powiedział grzecznie dzień dobry i jak gdyby nigdy nic poszedł na górę”.
/ 12.10.2022 15:15
kobieta, która słyszy sąsiadów fot. Adobe Stock, PheelingsMedia

To mieszkanie było spełnieniem moich marzeń. Przez wiele lat tułałam się po cudzych lokalach, płaciłam majątek za wynajęcie jakichś nędznych klitek i wreszcie doczekałam się swojego M. Co prawda, po części kupionego na kredyt, ale z perspektywą, że któregoś pięknego dnia będzie wyłącznie moje.

Pamiętam, jak się wprowadzałam. Niektórzy sąsiedzi wyszli nawet na klatkę, byli mili, przyjaźni. Przedstawiali się, pomagali mi wnosić rzeczy. Tylko jedna kobieta stała z boku i przyglądała mi się niechętnie.

– Co ona taka naburmuszona? – szepnęłam do dozorczyni.

– A, to Aneta… Nie zawracaj sobie nią głowy, kochana. Ani jej mężem, Kacprem. To patologia. On siedział ze dwa razy w więzieniu za bójki i kradzieże, ona też ma wiele za uszami. To nienormalni ludzie. Wiecznie na siebie wrzeszczą, awanturują się… A dzieci tego słuchają… – opowiadała.

– O rany, powinnam się ich bać? – przestraszyłam się.

– Raczej nie, swoich nie tykają. Pod warunkiem, że nikt ich nie zaczepia. Jak się nie będziesz wtrącać w ich sprawy, to zostawią cię w spokoju.

– Nie zamierzam. Jeszcze mi życie miłe – odparłam.

Wtedy nawet nie podejrzewałam, że już wkrótce zmienię zdanie i zacznę toczyć z sąsiadami prawdziwą wojnę. Niestety samotną, bo nie znajdę żadnych sojuszników.

Usłyszałam bicie i okropny płacz maluchów

Pierwszą awanturę u Anety i Kacpra usłyszałam kilka dni później. Co prawda mieszkali dwa piętra nade mną, ale i tak docierało do mnie każde słowo. Wyzywali się od najgorszych, obrażali. A w końcu swoją złość wyładowali na dzieciach. Wyraźnie słyszałam bicie i okropny płacz maluchów. Trudno było mi to znieść, ale nie zareagowałam. Pamiętałam o ostrzeżeniach dozorczyni. Poza tym łudziłam się jeszcze, że to jednorazowy incydent. Spodziewałam się, że sąsiedzi sobie nie odpuszczą, miałam jednak nadzieję, że nie będą więcej wyżywać się na dzieciach.

Niestety sytuacja powtórzyła się. Gdy po raz kolejny usłyszałam ich płacz, nie wytrzymałam. Pobiegłam na górę i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi Aneta.

O co chodzi? – warknęła.

– Słyszałam płacz dzieci. Czy coś się stało? Może mogę pomóc? – zapytałam spokojnie.

– Wszystko w porządku. Dzieci tak już mają, czasem ryczą, jakby je ktoś zarzynał. Nie wiadomo, dlaczego – wzruszyła ramionami i zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć, zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Gdy wróciłam do siebie, awantura jeszcze się wzmogła. Sąsiedzi wrzeszczeli już tylko na dzieci. Grozili, że jak się natychmiast nie zamkną, to im takie wpier… spuszczą, że się nie pozbierają. Ze złości aż pięści zaciskałam. Już miałam zadzwonić na policję, gdy krzyki i płacz ucichły. Odłożyłam więc słuchawkę, ale postanowiłam, że następnym razem nie będę już sama interweniować, ale od razu zadzwonię po pomoc. Czułam, że te dzieci nie tylko cierpią, ale grozi im niebezpieczeństwo.

Następnego dnia wyszłam rano do pracy. Przed blokiem spotkałam dozorczynię.

– No jak tam, pani Agnieszko, zadomowiła się już pani? – zapytała.

– Tak, tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju – odparłam.

– Tak, a jaka?

– Te awantury w mieszkaniu Anety i Kacpra.

– O matko, przecież panią uprzedzałam… Oni już tacy są. Nic na to nie poradzimy – westchnęła.

– Mam gdzieś, że kłócą się między sobą. Ale oni znęcają się nad dziećmi. To niedopuszczalne. Wczoraj tak się zdenerwowałam, że aż poszłam do nich na górę – opowiadałam.

– Słucham? – zdziwiła się.

– Chciałam wypytać, co się dzieje, ale Aneta zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Następnym razem od razu wezwę policję…

Jak można być tak obojętnym?

– Ale po co?

– Jak to po co? Nie pozwolę, żeby te dzieci cierpiały – nie rozumiałam, jak w ogóle może pytać.

Dozorczyni spuściła wzrok.

– No cóż, nie wszystkie dzieci mogą mieć słodkie życie – westchnęła. Zamurowało mnie.

– To pani wie, co tam się dzieje? – wykrztusiłam.

– Oczywiście, że wiem, przecież nie jestem głucha. Inni lokatorzy też wiedzą…

– I mówi pani o tym tak spokojnie? – zapytałam. Nie wierzyłam własnym uszom.

– A jak mam mówić – spytała.

– Ten cały Kacper to bardzo niebezpieczny człowiek. Jak mu ktoś nadepnie na odcisk, to się mści. Naprawdę lepiej siedzieć cicho.

– I godzić się z tym, że katuje dzieci? – byłam wzburzona.

– Jak to pani tak bardzo przeszkadza, to niech pani telewizor podkręci albo słuchawki na uszy założy. Wszyscy tak robią…

– W ten sposób sumienia zagłuszyć się nie da! Ja przynajmniej nie potrafię. Dlatego nie zamierzam bezczynnie czekać, aż dojdzie do tragedii!

– No to uprzedzam, będzie pani sama. W tym bloku nikt pani nie wesprze… Ludzie wolą mieć po prostu święty spokój…

– Trudno, jakoś sobie poradzę –  krzyknęłam i pobiegłam do samochodu.

Dozorczyni nie wydawała mi się już taka miła jak na początku. Inni lokatorzy też nie. Za ścianą rozgrywał się dramat z bezbronnymi dziećmi w roli głównej, a oni zwiększali głośność telewizora! Nie mogłam pojąć, jak można być tak obojętnym i nieczułym.

W pracy nie mogłam skupić się na robocie. Byłam tak wzburzona rozmową z dozorczynią, że wszystko leciało mi z rąk. Nie uspokoiłam się nawet pod koniec dnia. Gdy wracałam do domu, ciągle trzęsłam się ze złości. Planowałam, że szybko coś przekąszę, a potem zapukam do innych sąsiadów. Nie wierzyłam do końca w słowa dozorczyni, byłam przekonana, że nie jestem jedyna. Na pewno znajdzie się w bloku ktoś, kto także zechce stanąć w obronie tych dzieci. Ledwie jednak weszłam na klatkę, gdy poczułam, jak ktoś przyciska mnie do ściany. To był Kacper, czekał na mnie.

Był wściekły, pomyślałam, że chce mnie zabić

– Słyszałem, że lubisz wściubiać nos w nie swoje sprawy – wysyczał.

Byłam przerażona, ale jakoś zebrałam się w sobie.

– No i co z tego? – warknęłam.

– A to, że ciekawość jest niezdrowa. Jak nie zmienisz przyzwyczajeń, to może ci się coś złego przytrafić…

– Grozisz mi?

– Nie, tylko ostrzegam. Rozumiesz? – przycisnął mnie jeszcze mocniej, trudno mi było oddychać.

– Puszczaj – wykrztusiłam.

– Pytałem, czy rozumiesz? Bo jak nie, to mogę ci to jeszcze dokładniej wytłumaczyć – patrzył mi w oczy z wściekłością.

Przez chwilę myślałam, że chce mnie zabić. I wtedy usłyszałam szczęk zamka w pobliskich drzwiach. Na klatce pojawiła się pani Hania, sąsiadka z parteru. Na jej widok Kacper zwolnił uścisk i w końcu mnie puścił. Ale wcale nie uciekał w popłochu, co więcej, uśmiechnął się do niej, powiedział grzecznie dzień dobry i jak gdyby nigdy nic zaczął wchodzić schodami na górę.

– Słyszała pani, co ten bydlak mówił? I jak mnie dusił? – zapytałam.

– Niczego nie widziałam, niczego nie słyszałam. Mam słaby wzrok i słuch – odparła.

– Ale jak to? Przez te drzwi każdy szmerek słychać! A jak pani już wyszła z mieszkania to stała pani dwa metry od nas!

– Pani Agnieszko, czy pani dziecko jest? W dzisiejszych czasach lepiej niczego nie widzieć i nie słyszeć. Po co sobie stwarzać niepotrzebne problemy – odparła.

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Sąsiedzi nadal się awanturują, ale w ich domu pojawia się teraz policja. Mimo że boję się zemsty, dzwonię za każdym razem, gdy słyszę płacz i krzyki dzieci. Policjanci przyjeżdżają, sprawdzają, co się dzieje i odjeżdżają. Poza mną nikt nie chce zeznawać przeciwko Anecie i Kacprowi. Sama słyszałam, jak mundurowi chodzili po mieszkaniach i pytali. Ludzie mówili, że niczego złego nie zauważyli, zapewniali, że to normalna rodzina. A kłócą się jak wszyscy. Dziwię się, że im takie kłamstwa przez gardło przechodzą.

Mam już dość. Sąsiadów, panującej tu atmosfery, dlatego podjęłam decyzję i sprzedaję mieszkanie swoich marzeń. Nie mogę żyć wśród osób, które są tak obojętne, że nie reagują na krzywdę dzieci. To ponad moje siły. Już nawet wybrałam sobie jedno piękne miejsce. Spokojne osiedle na obrzeżach. Kręciłam się tam przez kilka dni. Na pierwszy rzut oka ludzie wydają się mili i bardzo sympatyczni. Ale kto mi da gwarancję, że to nie są tylko pozory?

Czytaj także:
„Myślałam, że sąsiad prowadzi uczciwą działalność, ale wcale nie działa legalnie. Problem w tym, że jest mi to na rękę…”
„Gdy narzeczony pierwszy raz mnie uderzył, wybaczyłam, bo go kochałam. Ale on szybko wybił mi miłość z głowy. Dosłownie”
„Dla męża i syna byłam tylko sprzątaczką, nie miałam ich wsparcia. Gdy zachorowałam czułam, że mogę liczyć tylko na siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA