„Sąsiedzi mieli mnie za czepialską dziwaczkę. Przestali mi ubliżać, gdy uratowałam życie dwóm nastolatkom”

starsza kobieta fot. Getty Images, Hinterhaus Productions
„– Nie pojadą z wami! – powiedziałam zdecydowanie. – Odjedźcie stąd, inaczej wezwę policję! To są tylko dzieci!”.
/ 08.03.2024 07:15
starsza kobieta fot. Getty Images, Hinterhaus Productions

Obserwowałam dzieci, nie starsze niż dziesięć lat, które rozbijały butelki, zaśmiecały chodniki i bezczelnie reagowały, gdy próbowałam je zganić. Czy naprawdę doszliśmy do momentu, kiedy nie umiemy już nauczyć naszych dzieci szacunku dla starszych i przestrzegania podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie?

Nie okazywali mi sympatii

Naturalnie, zdawałam sobie sprawę, że młodzi nie przepadają za mną, ale nie miałam co do tego pewności. Zawsze miałam styczność z tymi nieco starszymi dzieciakami, z wczesnego okresu gimnazjalnego, gdyż wówczas taki był jeszcze system szkolny.

– Halo, gdzie to rzucasz?! – wołałam do chłopców, którzy rzucali niedopałki wprost pod moje stopy.

– Moglibyście być trochę ciszej? Tu ludzie mieszkają! – zwracałam się do nastoletnich dziewczyn puszczających muzykę z przenośnego głośnika.

– Może posprzątałbyś po swoim psie? – upominałam chłopaka, którego ogromny labrador załatwiał się tuż obok chodnika, a młodzieniec po prostu oddalał się, udając, że niczego nie widzi.

Nie dziwiło mnie zatem, że nie darzyli mnie sympatią, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Chciałam, by przynajmniej szanowali, jeśli już nawet nie mnie, to choćby innych ludzi. Były momenty, kiedy hałasy oraz głośna muzyka były nie do zniesienia dla sąsiadki, która cierpiała na poważną chorobę, nie mogła wstać z łóżka i często odpoczywała. Z kolei niedopałki, śmieci oraz psie odchody drażniły z pewnością wszystkich.

Rodzice byli jeszcze gorsi

Jednak, co najgorsze, jeszcze bardziej irytujący niż dzieci byli ich rodzice! Matki, które nie potrafiły nauczyć swoich małolatów, jak mówić „dzień dobry”, zwracały mi uwagę w sklepie czy w autobusie, żeby zwracać się do nich, zamiast bezpośrednio do ich dzieci.

Właśnie tak ujęła to jedna z kobiet, która przeprowadziła się do naszej miejscowości zaledwie dwa lata temu:

– Jeśli ma pani jakiś problem z moją córką, powinna pani to przekazać mnie. Nie chcę, żeby pani się na niej wyżywała! – oświadczyła z wyraźnie wojowniczym nastawieniem, gdy zganiłam jej córeczkę za kopanie w moje siedzenie w autobusie.

Znałam tę kobietę. Była matką dwóch dziewczynek, z których młodsza, chyba pięcioletnia, właśnie kopała w fotel. Starsza mogła mieć około dwanaście, może trzynaście lat i często przechodziła obok mojego domu ze swoimi przyjaciółkami, wracając ze szkoły. Wszystkie miały podobny wygląd: długie, rozpuszczone włosy, obcisłe jeansy, białe buty sportowe i niezapięte kurtki, bez względu na to, jak zimno było na dworze.

Czasem miałam ochotę się z nich śmiać, bo bez wątpienia chciały wydawać się starsze niż są, jednak z drugiej strony byłam w stanie to zrozumieć. Kiedyś też zachowywałam się podobnie – używałam pożyczonej od mamy maskary do rzęs. I nie dlatego, że chciałam, by chłopcy zwracali na mnie uwagę. Po prostu chciałam, żeby przestano traktować mnie jak dziecko.

Było mi przykro

Te dziewczyny wydawały się takie same. Aspirowały do bycia dorosłymi, sądziły, że wiedzą wszystko o życiu i że mają monopol na mądrość. Siostra tej małej, co kopała mój fotel w autobusie, kiedyś nawet bezczelnie mi odpowiedziała, gdy zwróciłam im uwagę, że nie są jedynymi na drodze i mogłyby ustąpić miejsca, gdy ktoś nadchodzi z przeciwka. Wtedy usłyszałam za sobą ich złośliwe śmiechy, a w powietrzu zawisły słowa "stara wariatka".

Być może to kwestia wieku, a może po prostu miałam już dość tego dnia, ale poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Naprawdę nie chciałam być staruszką, z której młodzież robi sobie żarty, nazywa wariatką czy czarownicą. Wolałabym być sympatyczną starszą panią, którą wszyscy lubią, trochę jak te kobiety z amerykańskich seriali przedstawiających rzeczywistość tak odmienną od naszej, prowincjonalnej. Tam każdy się uśmiecha, wszyscy są dla siebie grzeczni i się szanują. Cenię te seriale, bo są miłym urozmaiceniem tego, co mam tutaj, zaraz po wyjściu z domu...

Spotkałam te nastolatki

Byłam wtedy naprawdę zła, że musiałam opuścić dom, a do tego jeszcze po zapadnięciu zmroku. Było ciemno, mimo że zegarek pokazywał zaledwie chwilę po siedemnastej. Warunki atmosferyczne były fatalne, padał drobny deszcz, a w powietrzu unosił się smog, ponieważ sąsiedzi postanowili palić, czym popadnie. Musiałam jednak zaopatrzyć się w mąkę i jajka, bo następnego dnia miał przyjechać mój syn z córkami, a ja obiecałam przygotować dla nich szarlotkę. Szłam więc poboczem, przeklinając pod nosem gumowe buty, które sprawiały, że moje stopy równocześnie marzły i pociły się.

Spostrzegłam dwie dziewczynki po przeciwnej stronie drogi – jedna z nich to bezczelna siostrzyczka tej mniejszej z autobusu, a druga –  jej przyjaciółka. Z pewnością wracały z zajęć pozaszkolnych. Obydwie miały rozpuszczone włosy i gołe głowy, pomimo mżawki i zimna. Były oczywiście też w swoich białych, zapewne firmowych, butach.

– Cholera! – wyrwało mi się, kiedy obok mnie przemknął czerwony samochód i opryskał mój płaszcz błotem.

Minęłam dziewczyny, po czym na chwilę droga opustoszała. Jednak już po minucie zauważyłam ten sam czerwony, niski samochód, wydający dźwięki jak startujący samolot odrzutowy. Zauważyłam, że wraca tą samą drogą, którą przyjechał. Zastanawiałam się, dlaczego zawrócił i z jakiego powodu gwałtownie hamuje. Odwróciłam wzrok i dostrzegłam, że zatrzymał się obok dziewczyn. Coś mnie tknęło i stanęłam w miejscu, nie przestając obserwować sytuacji. Po chwili miałam pewność, że kierowca nawiązał rozmowę z nastolatkami.

Musiałam działać

Nie widziałam go, lecz ich gesty były klarowne – zastanawiały się nad czymś, patrząc jedna na drugą. Zaczęłam pojmować, co się dzieje. Złe przeczucia kazały mi ruszyć w stronę auta i stojących przy nim dziewczyn.

– Dobry wieczór! – zawołałam, podchodząc od strony kierowcy.

Zobaczyłam, że nie był sam. W samochodzie siedział mężczyzna w wieku około trzydziestu lat z brodą, a także drugi bez zarostu, w modnych okularach.

– Czy mogę dowiedzieć się, czego panowie szukają? – zapytałam, udając spokój, mimo że serce waliło mi jak szalone. Coś w tych pozornie eleganckich mężczyznach budziło mój niepokój. – Czy mogę w czymś pomóc?

– Nie ma potrzeby. Dziękujemy.

Kierowca otaksował mnie spojrzeniem i zdecydowanie mnie zignorował. Potem zwrócił się do dziewczynek.

– To jak? Podrzucić was? Zdecydujcie się!

– Zna pan te dziewczynki? – dopytywałam, pomimo że odwrócił ode mnie wzrok.

Udał, że nie słyszy, więc przemieściłam się na przód samochodu i zadałam pytanie mojej młodszej sąsiadce, czy rozpoznaje tych mężczyzn. Jednak to nie ona mi odpowiedziała, lecz ten drugi mężczyzna z samochodu.

– O co pani chodzi? Znam matkę Nikoli – pokazał brodą na niższą z dziewczyn. – Chcemy je zabrać do domu, bo leje.

– Na pewno znasz tego mężczyznę? – zapytałam przyjaciółkę mojej sąsiadki.

– Nooo… Moja mama jest zatrudniona w mieście… – odparła, jakby to miało coś wyjaśniać.

Mieli złe zamiary

Zrozumiałam. Ten mężczyzna gdzieś ją widział. Być może faktycznie znał jej matkę i może cała sytuacja nie miała w sobie nic dziwnego. Jechał z kumplem i zauważył córkę znajomej na drodze, chciał wykazać się uprzejmością, pomocą. Może obydwoje chcieli tylko odwieźć dziewczynki do domu. A może nie.

Wiedziałam tylko, że są to dorośli faceci, a te małe mają zaledwie kilkanaście lat i są naiwne. Do czego dorosłym mężczyznom potrzebne są dziewczyny, które nawet ich nie znają? Dlaczego zmienili kierunek jazdy? Dlaczego tak bardzo zależało im na tym, żeby nastolatki wsiadły do auta?

Nie pojadą z wami! – powiedziałam zdecydowanie. – Odjedźcie stąd, inaczej wezwę policję! To są tylko dzieci!

– Chwila! Co pani insynuuje?! – pasażer zaczął się denerwować. – Znam jej mamę! Pracowałem z nią! Nikola była u nas w sklepie parę lat temu! Chcemy tylko pomóc, żeby nie stały na tym deszczu!

– Naprawdę? Doskonale! – nagle stałam się sarkastyczna. – Może więc i mnie podwieziecie? Mieszkam naprzeciwko Julii – nagle przypomniałam sobie imię dziewczyny z sąsiedztwa.

Próbował mi odpowiedzieć, ale kierowca nagle się zdenerwował, przeklął i nacisnął pedał gazu. Po chwili czerwony samochód zawrócił i odjechał w przeciwnym kierunku. Dziewczynki stały przede mną z minami, które trudno było nazwać. Ciężko powiedzieć, czy był zszokowane, czy obrażone.

Były takie naiwne

– Zamierzałyście wsiąść do tego samochodu? Zwariowałyście? – zaczęłam je ganić. – Nigdy nie róbcie czegoś takiego! Jeżeli jakiś nieznany mężczyzna zaprosi was do auta, natychmiast sięgajcie po telefon i mówcie, że dzwonicie na policję. Przecież mogli was skrzywdzić, a nawet uprowadzić!

– Byli sympatyczni... – warknęła Nikola.

– Nikt od pani nie oczekiwał, że będzie pani się mieszała! – dorzuciła zuchwale Julka. – Same potrafimy decydować!

Cóż, w to właśnie wątpiłam.

Dziewczyny poszły w swoją stronę, a ja w swoją. Mniej więcej po dwóch godzinach ktoś zadzwonił do furtki. Dostrzegłam, że to Julia w towarzystwie matki i siostry, a moją pierwszą myślą było udawać, że mnie nie ma. Czy ta bezwstydna kobieta naprawdę miała czelność przyjść do mnie z pretensjami, że zwróciłam jej córce uwagę za jej nieodpowiedzialne zachowanie?!

Przyszły podziękować

Stanęłam przed nimi gotowa na reprymendę skierowaną do matki, za to, że nie nauczyła córki podstaw bezpieczeństwa. Ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam:

– Dobry wieczór, sąsiadko, przyszłam podziękować. I Julia również. Opowiedziała mi, jak pani przepędziła tych dwóch zboczeńców.

– Mamo! – Julia przewróciła oczami, ale matka nie przestawała mówić.

Dziękuję pani za reakcję! Te dwie nierozsądne małolaty pewnie by wskoczyły do tego samochodu. Boże, nie chcę nawet myśleć, co by się wydarzyło... Jestem pani bardzo wdzięczna. Julia! – szturchnęła córkę łokciem.

– Ja... ja też dziękuję – wymamrotała nastolatka.

Uśmiechnęłam się.

– Nie zrobiłam nic specjalnego, tylko byłam czujna – powiedziałam. – Nie jestem pewna, może naprawdę chcieli tylko pomóc, ale chyba lepiej zareagować zanim będzie za późno, przynajmniej tak mi się wydaje...

Kobieta z dziećmi odeszła, a ja zostałam sama z myślą, że pewnie Julka nazywa mnie w rozmowach ze swoimi przyjaciółkami starą wariatką, może się ze mnie śmieją, bo wszędzie dostrzegam zagrożenia i wszystkiego się czepiam, ale przynajmniej są bezpieczne i zdrowe. Nikt ich nie porwał i nie skrzywdził. Bo ja na to nie pozwoliłam. Jeśli to jest rola starych wariatek, to trudno. Może to właśnie dzięki nam, naszej mądrości i ostrożności, te młode, niewinne dziewczyny są chociaż trochę bardziej bezpieczne?

Czytaj także: „Byłam umówiona na randkę w ciemno, ale okazało się, że znam tego faceta. Wyleczył nie tylko moje zęby, ale także serce”
„Uwiodłam męża przyjaciółki, bo zasługiwał na miłość. Dałam mu kobiece ciepło, bo ona zdradzała go na prawo i lewo”
„Dzieci mojego brata rozstawiają rodziców po kątach. Im nie jest potrzebne wychowanie, ale porządna tresura”

Redakcja poleca

REKLAMA