„Sąsiadki zazdrościły mi zaradnego męża, póki nie poznały jego dyktatorskich zapędów. Teraz muszę się za niego wstydzić”

mąż i żona dyskutują fot. Adobe Stock, georgerudy
„Jego pierwszymi ofiarami padły... dzieci. Nie stosował taryfy ulgowej – delikwent przyłapany na rzucaniu papierków na trawę, musiał pozbierać śmieci i był prowadzony do rodziców, którzy zgodnie z regulaminem wspólnoty uiszczali karę. Sytuacja zrobiła się napięta”.
/ 24.04.2022 06:38
mąż i żona dyskutują fot. Adobe Stock, georgerudy

Jestem nauczycielką w przedszkolu, płacą mi niewiele. Gdyby nie Romek, klepalibyśmy biedę. Ale on kilka lat temu porzucił karierę naukowca i wziął się do robienia interesów. Gra na giełdzie, otworzył jakieś biuro doradztwa i świetnie mu idzie. Dzięki niemu wyjeżdżamy co roku na wakacje za granicę i dzięki niemu mogliśmy zamienić nasze dwupokojowe mieszkanko na nowe, duże, na nowoczesnym osiedlu. Ale to chyba wtedy zaczęłam się za niego wstydzić...

Mój mąż zawsze miał prezesowsko-społeczne zapędy. Jeszcze na studiach udzielał się w klubach i brał udział w różnych akcjach, potem udzielał się w związkach zawodowych. Tuż przed naszym ślubem został wolontariuszem w gminie i pomagał dzieciom z rodzin patologicznych. Pewnie gdyby nie to, że ja zaraz zaszłam w ciążę, a po roku w kolejną, nadal byłby tym społecznikiem. Ale musiał się zająć własnymi dziećmi i zarabianiem pieniędzy.

Jednak kiedy się przeprowadziliśmy, a on już miał odpowiednią pozycję i pieniądze, znowu zaczął się udzielać. Tu, na tym osiedlu, jest wspólnota mieszkaniowa. Oczywiście Romek pobiegł na pierwsze spotkanie. Wrócił nabuzowany, z jakimiś papierami, i stwierdził, że musi sam się wszystkim zająć, bo tam jest bałagan, nikt nad niczym nie panuje. A na drugim zebraniu został przewodniczącym.
No i się zaczęło!

Terroryzował dzieci i zwierzęta

Najpierw wszyscy się zachwycali, że taki zaradny i przedsiębiorczy. Bo udało mu się ściągnąć reklamę, taki baner, na ogrodzenie naszego osiedla. I te pieniądze od razu przeznaczył na zazielenienie terenu wokół bloków. Obliczył też, jakie pieniądze są potrzebne na fundusz remontowy, i zaproponował mieszkańcom, żeby te pieniądze zainwestować na giełdzie.

– Powinny przynieść zysk, a wtedy będziemy mogli obniżyć składki – oświadczył zgromadzonym.

Niektórzy się bali w to wchodzić, ale w końcu wszyscy stwierdzili, że można zaryzykować. No i faktycznie – zysk był. A z niego powstał plac zabaw. Tak więc na początku wszyscy mi zazdrościli takiego męża. Zwłaszcza że z tego, co widziałam u sąsiadów, nie wszędzie się dobrze działo. Na przykład pani Agata, starsza ode mnie, handryczy się z chłopem o każdą złotówkę, bo jest hazardzistą.

– Gorzej niż z pijakiem – żaliła mi się kiedyś. – Jak pije, to człowiek od razu wie, z czym ma do czynienia. A ten, cholera, tak kręci, że zawsze mnie oszuka. A jak wraca później do domu, to alkoholu nie czuć. Więc skąd mam wiedzieć, czy robił fuchę, czy w kasynie zbałamucił czas?!

Różne małżeństwa mieszkają w naszym bloku. Kilku facetów  właściwie nie znam. Pracują jako akwizytorzy czy handlowcy, w domu ich nigdy nie ma. Ich żonom też współczuję – nie mogą na takim polegać, a dzieci ojca nie znają... Poza tym jest kilka rozwódek. Każdą mąż – dyrektor czy inny kierownik – wystawił do wiatru, bo na młodszą się zapatrzył. Finansowo źle na tym nie wyszły, wywalczyły alimenty, ale wszystkie są samotne. Więc i one zazdrościły mi męża, który jest i dba o rodzinę. I taki obrotny i zaradny...

Ale ten zachwyt nie trwał zbyt długo. Romek po ogarnięciu papierów wziął się do spraw porządkowych. Pewnego dnia na osiedlu pojawiły się tabliczki, zabraniające wchodzenia na trawniki. I na najbliższym zebraniu wspólnoty postawił wniosek o wprowadzeniu kolejnych obostrzeń, które miały na celu utrzymanie porządku i wprowadzenie kar za ich łamanie.

– Jesteśmy wspólnotą, wszystkim nam chyba zależy, żeby mieszkać w godnych warunkach – przekonywał. – Mamy wynajętą firmę sprzątającą, ale gdybyśmy mieli im płacić dodatkowo za oczyszczanie trawników i ich obsiewanie, to koszt czynszu wrósłby dość poważnie.

Nie wszyscy byli zachwyceni, lecz większość przyznała rację Romkowi. Zaproponował ustawienie dodatkowych śmietników i kary za śmiecenie na osiedlu oraz za niesprzątanie po psach i kotach.

Dość szybko pojawiły się kosze – i pierwsze pretensje. Romek, zagorzały zwolennik porządku, od razu zaczął egzekwować kary za rzucanie papierków czy opakowań po ciastkach na trawniki i chodniki. Jego pierwszymi ofiarami padły... dzieci.

Nie stosował taryfy ulgowej – delikwent przyłapany na gorącym uczynku musiał pozbierać śmieci, a następnie był prowadzony do rodziców, którzy zgodnie z regulaminem wspólnoty uiszczali karę. Sytuacja zrobiła się napięta. Romek nikomu nie odpuszczał, a że niektóre dzieci są mniej porządne niż inne, ich rodzice szybko zaczęli protestować.

– To tylko dzieci, nie dajmy się zwariować! – żaliła mi się sąsiadka, której syn, 10-letni Antoś, wiódł prym wśród „śmieciowych recydywistów”. – Uczę go porządku, ale przecież nie jestem w stanie pilnować go non stop!

– Oczywiście, oczywiście – kiwałam ugodowo głową. – Ale obawiam się, że mój mąż tego nie rozumie.

Kolejne pretensje zgłosili właściciele psów. Romek wprowadził wymóg sprzątania po czworonogach (co akurat popieram całym sercem), a przy tym i jednocześnie ogrodził wszystkie trawniczki na osiedlu. No i za każdym razem się awanturował, gdy jakiś piesek nie zdążył „za potrzebą” wyjść na łączkę, poza ogrodzenie osiedla.

– Przecież to tylko zwierzę! – denerwowała się nasza sąsiadka, właścicielka podstarzałego wilczura. - Jak mam mu wytłumaczyć, że ma wytrzymać? Dawniej, jak tylko wychodziliśmy z bloku, to on od razu biegł na trawnik i robił siusiu.

– Za siusiu to mój mąż chyba się nie awanturuje? – zdziwiłam się.

– Jak to nie?! Wybielił krawężniki i teraz każe mi płacić za odnawianie! Powiedziałam mu, że przecież psu nie wytłumaczę, żeby wytrzymał, a on mi na to, że w takim razie trzeba z nim częściej wychodzić!

– Bardzo mi przykro… – zaczęłam się tłumaczyć za męża, ale mi przerwała.

– Ja przecież wiem, że to nie pani wina, żalę się tylko – złagodniała trochę. – Na początku to nawet wyglądało, że pan Roman świetnie prezesuje. Dodatkowe Pieniądze się znalazły, porządek wprowadził na osiedlu. Ale z tymi trawnikami to już przegiął. Do bramy jest ze 200 metrów, a potem jeszcze ze 100 do łączki. Mój Maksio po drodze ze trzy razy zdąży się załatwić. I wcale mu się nie dziwię!

Mają pretensje do mnie 

A kiedy mój mąż postanowił wprowadzić ograniczenie zabaw dla dzieci, pretensje rodziców sięgnęły zenitu. Co zrobił? Do regulaminu dodał punkt, że nie wolno im krzyczeć ani sypać piaskiem poza ogrodzeniem placu zabaw…

Ludzie coraz częściej się skarżyli na zachowanie Romka. Myślałam nawet – czy raczej miałam nadzieję – że wreszcie przestanie być tym prezesem. W końcu to wspólnota, większość o tym decyduje, prawda? Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, ta większość nadal trzymała jego stronę. Bo ci, którzy mają psy, byli zadowoleni, że dzieci po osiedlu nie biegają i nie krzyczą, więc nie straszą zwierząt. Docenili to też ci, którzy dzieci nie mają. A znów reszta była zadowolona, że chodniki i trawniki są czyste i niezadeptane.

Jak zwykle zwyciężyła zwyczajna ludzka zawiść. Niby wszyscy byli źli na Romana, ale ponieważ dzięki jego pomysłom mogli sobie nawzajem dopiec i dokuczyć – skwapliwie z tego skorzystali.

Ale ja powoli mam tego dość. Mój mąż prezentuje co chwila nowe racjonalizatorskie pomysły na to, jak upiększyć nasze małe osiedle i klatki schodowe. Bez przerwy albo wymyśla prace społeczne, albo wprowadza kolejne ograniczenia. Na zebraniach zazwyczaj są przegłosowywane – bo zawsze znajdzie się grupa, której akurat to odpowiada. Zresztą, prawdę mówiąc, na te spotkania chodzi niewiele osób. No i reszta potem ma pretensje, że zapadła taka decyzja, a nie inna. A do kogo je wygłaszają? Do mnie, oczywiście!

– Witam panią. A mąż znowu, słyszałam, nowe rozporządzenie wydał? – zaczepiają mnie co chwila i za każdym razem cierpnie mi skóra na grzbiecie. – Podobno mamy zlikwidować kwiatki wiszące na zewnątrz balkonu, bo płatki śmiecą, a poza tym to niebezpieczne?

– Nie wiem – odpowiadam niezmiennie, licząc na to, że się wreszcie ode mnie odczepią. – A była pani na zebraniu? Trzeba było wtedy protestować.

Bronię się, lecz coraz bardziej mnie to złości. I świecę oczami za mojego męża społecznika, bo zachowuje się tak, jakby koniecznie musiał się wykazać, popisać, a jego pomysły są nieco z poprzedniej epoki. Przecież widzę – i on też musi to dostrzegać, że ludzie śmieją się z niego i wprost krytykują to, co robi. Ale on działa dalej.

Mam tylko nadzieję, że wreszcie naprawdę zrozumieją, że ja z tymi pomysłami nie mam nic wspólnego, i dadzą mi święty spokój. Jak chcą się żalić, to jemu! Ja jestem tylko jego żoną...

Czytaj także:
„Siostra miała zastępować mi matkę, a sprowadziła do domu gacha. Nie znoszę typa i zrobię wszystko, żeby się go pozbyć”
„Dominik mi się podobał. Gdy do mnie zagadał, miałam nadzieję na randkę. Zamiast tego usłyszałam, że... jest moim bratem”
„Byłam naiwna i ślepa. Marek żerował na mnie niczym pasożyt. Myślałam, widzi we mnie żonę, a on kochał tylko moją kasę”

Redakcja poleca

REKLAMA