Dzieciaki przebiegły przez kuchnię chyba trzeci raz w ciągu kwadransa.
– Słuchaj, Aśka – rozeźlony mąż rzucił śrubokrętem o stół. – Jak długo jeszcze to półdiablę będzie u sąsiadów?
– Do końca sierpnia – jęknęłam znękana. – Tak czekali na wnuka, a teraz chłopak siedzi cięgiem w naszym ogrodzie. Dasz wiarę, że wczoraj chciał spać z Sebkiem, a Halina się zastanawiała, czy się nie zgodzić?
– Mogłaś powiedzieć, że mamy świerzb – zarechotał Romek.
– Zapamiętam na drugi raz – obiecałam. – Na razie wystarczyła sugestia, że to nie jest dobry pomysł.
W końcu dzieciaka trzeba było wyprosić
Rozumiem, że ten cały Vojta i mój Sebastian to niemal rówieśnicy i naturalne jest, że się spiknęli, ale, na Boga! Sąsiadka mogłaby choć zaproponować, żeby czasem bawili się u niej. Tymczasem leży z książką na leżaczku, jej mąż przechadza się po ogrodzie z sekatorkiem, a my całe dnie użeramy się z ich czeskim wnukiem. Dziś akurat spodziewaliśmy się znajomych i już od rana zastanawiałam się, jak kulturalnie pozbyć się intruza – przecież przy tym smarkaczu nie da się spokojnie pogadać!
– Ja to załatwię – oświadczył w końcu Romek, gdy konsultowałam z nim kolejną wersję.
Chwilę później ciągnął małego złoczyńcę do sąsiadów.
Trochę go nie było.
– Musiałem wysłuchać od Haliny kolejnej serii opowieści o małym geniuszu – burknął. – Wiesz, że Vojta jest taki świetny z matematyki , że nawet proponowano, by przenieść go klasę wyżej, żeby nie tracił roku z matołkami.
– Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ta propozycja wyszła od rodziców matołków, którzy chcieli pozbyć się mądrali – burknęłam, patrząc na synka, który ledwo przyszedł, ułożył się na sofie i po chwili spał jak zabity.
Biedny smyk, niech odpocznie, każdy byłby wykończony na jego miejscu.
Romek poszedł przygotować grill i ogarnąć na tarasie. Obawiałam się, że nie zdąży przed przyjazdem znajomych: najpierw przyleciał z krzykiem, że chłopcy napuszczali do basenu żab, potem zaplątał się w tajemniczą sieć ze sznurka rozpiętą nisko między drzewami i rozwalił kolano.
– Mam nadzieję, że przynajmniej Sebek dobrze się bawi z tym diabłem – prychał, polewając ranę odkażaczem. – Patrz, Aśka – podetknął mi nogę pod nos. – Nie wydaje ci się, że idzie mi tu czerwona krecha?
– Zapytaj Vojty – poradziłam. – Podobno ma mnóstwo sprawności w Junaku, ichnim harcerstwie.
Mąż przewrócił oczami: jeszcze tak źle nie jest, by prosił o dobicie.
Kończyłam sałatkę, cały czas myśląc o wnuku sąsiadów. Kiedy był malutki, wyglądał na takiego słodziaka. Nawet byłam trochę zazdrosna, gdy mama wracała od sąsiadów i zachwycała się bobasem. Ciągle nadawała, że już tak dużo mówi, że układa puzzle – miałam wrażenie, że uważa naszego Sebusia za opóźnionego w rozwoju. No, ciekawe, mamuś – spojrzałam ku górze, gdzie, miałam nadzieję, przebywa – co byś teraz powiedziała? Twoja koleżaneczka zza płotu już najwyraźniej wymiękła. Co innego raz w roku pojechać do Pragi na tydzień, a co innego dostać prawie na miesiąc gagatka pod opiekę.
Coraz mniej się dziwiłam, że rodzice wysłali Vojtę do dziadków na czas narodzin jego braciszka; mogłam tylko życzyć im, by tym razem trafił im się spokojniejszy egzemplarz.
Rozpętało się istne pandemonium
Przyjechali znajomi i – niespodzianka – przywieźli ze sobą pieska. Sebek natychmiast się zerwał i zacumował przy szczeniaku. Miałam jak w banku, że ledwo Marki wyjadą, zacznie się wiercenie dziury w brzuchu o zwierzaka. Pierwszy był jednak mąż.
– Super ten ich Atos – szepnął mi w przejściu. – Może byśmy sobie, Aśka, też sprawili psa?
– Może – uśmiechnęłam się.
Taka byłam szczęśliwa, że Vojta zniknął, jak ten Żyd, któremu rabin zabrał kozę. Pies, kot… Proszę bardzo! W sumie, jak się zastanowić, to co sąsiedzi mają powiedzieć? Starzy są, sił mało… Może to wysyłanie malca do nas, to walka o życie, a nie wygodnictwo i olewka?
E, troszkę wina i od razu człowiek inaczej patrzy na świat. Pewnie dlatego zgodziłam się, by Vojta przyszedł na chwilę. Sebastian tak prosił, by pozwolić gapiącemu się zza płotu koledze pobawić się z pieskiem.
– Mamusiu, tylko momencik, będziemy cichutko jak myszki.
I zwiodła mnie ta cisza. Skąd mogłam wiedzieć, że cholerny smarkacz wymyśli, żeby wziąć psiaka na ręce i wskoczyć z nim razem do basenu?! Pisk, wrzask, jazgot – rozpętało się istne pandemonium! Marek z żoną ratowali pupila, mój Romek złapał Vojtę za kark i wyrzucił za furtkę. Ja uspokajałam rozdygotanego synka.
Ledwo wszyscy ochłonęliśmy, na nasz taras wkroczyła sąsiadka.
– Mój wnuczek został pogryziony przez psa! – oświadczyła. – Chciałabym zobaczyć dokument szczepienia.
– Powinna pani zaszczepić przeciw wściekliźnie tego nieznośnego smarkacza – wypalił Marek. – Mało nam nie utopił szczeniaka!
– Co za bezczelność! Wnuk jest pod moją opieką, muszę wiedzieć, czy nic mu nie grozi.
– Jakoś tej opieki nie było widać – żona Marka grzebała w torebce.
– Na szczęście mam przy sobie książeczkę zdrowia Atosa, akurat byliśmy u weterynarza. Proszę!
Halina udawała, że czyta, choć jak znam życie, nic nie widziała bez okularów.
– Co by twoja mama na to powiedziała, Asiu? – zwróciła się do mnie.
Stałam jak słup. Co za baba! Całe dnie zajmuję się tym jej ancymonem i jeszcze mnie w poczucie winy będzie wpędzać?
– Myślałam, że docenisz, że twój synek się trochę podciąga przy naszym Vojcie – zadarła brodę do góry. – Ale trudno, ja już tu wnuka nie puszczę i nikt nie może mieć do mnie pretensji. Żeby mi dziecko wracało do domu zakrwawione jak prosię!
Po czym odeszła, a my, patrząc na siebie, wznieśliśmy lampki wina do góry:
– Hurra!
I wtedy się odwróciła:
– Mama na ciebie patrzy, Asiu, wstyd!
To ja się mam wstydzić?!
Czytaj także:
„Córka sąsiadki codziennie odwiedza naszą. Przychodzi po szkole, a nawet w weekendy. Lubię ją, ale mam już tego dość”
„Córka sąsiadki codziennie odwiedza naszą. Przychodzi po szkole, a nawet w weekendy. Lubię ją, ale mam już tego dość”
„Hałaśliwi sąsiedzi doprowadzali mnie do szału. Nawet karpia w spokoju nie można zjeść w Wigilię, bo te diabły dają w palnik”