„Hałaśliwi sąsiedzi doprowadzali mnie do szału. Nawet karpia w spokoju nie można zjeść w Wigilię, bo te diabły dają w palnik”

wściekła kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Sądziłam, że zbliżające się Boże Narodzenie będzie dla nas wszystkich wytchnieniem. Niestety, nawet w takim dniu nie wylewali za kołnierz. Zaczęli już chyba w momencie podania pierwszej potrawy, a skończyli tuż przed pasterką. Upojeni śpiewali wszystko, co tylko przyszło im do głowy”.
/ 23.12.2022 08:30
wściekła kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Starałam się zachować spokój i robić dobrą minę przy wigilijnym stole. W końcu Boże Narodzenie to czas pojednania i miłości… Jednak słuchając zawodzenia podchmielonych sąsiadów z góry, a potem wycia ich psa, miałam jedynie ochotę mordować. Na nic zdały się próby taktowanego uciszenia państwa, bo nie otworzyli mi drzwi. Wzywanie policji też nie miało większego sensu.

– Droga pani, w święta wszyscy piją, nawet w czasie wieczerzy, więc nie dziwota, że po kolędach śpiewają i inne pieśni. Gdyby pani bardziej się wyluzowała, to sama by się do nich przyłączyła i jakoś przetrwała do pasterki… Bo w końcu idą na mszę, prawda, i wtedy ma pani spokój – tłumaczył mi sam komendant, gdy wreszcie znalazł czas na rozmowę ze mną po ubiegłorocznych świętach.

– A pies?! – z wściekłości chciało mi się wyć.

Miałam wrażenie, że i on bierze mnie za wariatkę, a ja byłam już u kresu sił.

– Wyje, piszczy, zawodzi, i to trwa, dopóki jaśnie państwo nie wrócą z mszy…

– Tu jest napisane, że właściciele starali się oduczyć go hałasowania z powodu lęków separacyjnych – ciągnął komendant. – W tym celu byli nawet na szkoleniu i zaprosili do siebie behawiorystę. Wszystko na nic. Co pani zrobiłaby na ich miejscu? Zwolniła się z pracy, żeby siedzieć całe dnie i noce z psem, czy go uśpiła? Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Mogłaby pani zdobyć się na większą życzliwość…

Córka miała rację, na przyszły rok powinniśmy spędzić święta u niej. Choć gnieżdżenie się w osiem osób w dwupokojowym mieszkanku nie należało do przyjemności, to i tak było lepszym rozwiązaniem od słuchania ryków sąsiadów.

Gdybym wiedziała, czym zakończy się sprzedaż mieszkania państwa M., naszych długoletnich sąsiadów, też pozbyłabym się swoich czterech kątów. Ale człowiek zawsze ma nadzieję, a teraz było już za późno. Nikt nie kupi mieszkania, choćby najpiękniej położonego z dobrym rozkładem, ale z nieobliczalnymi sąsiadami.

Zaczęło się rok po przeprowadzce

Najpierw zorganizowali parapetówkę po ciągnącym się w nieskończoność remoncie, potem poprawiny, a tuż po nich odbyły się równie huczne i trwające do rana urodziny pana domu.
Mimo pierwszego szoku, bo państwo M. nigdy nie narażali nas na podobne hałasy, postanowiliśmy z mężem przeczekać te trudne początki. Także dlatego, że nowi sąsiedzi wydawali się ludźmi na poziomie i byli bardzo mili.

On prowadzi małą firmę informatyczną, ona jest dyrektorem w firmie spedycyjnej. Dla nas zawsze byli uczynnymi sąsiadami, z którymi można porozmawiać o wszystkim, więc poniekąd i o ich imprezach. Wydawali się zaskoczeni, kiedy mąż zwrócił uwagę na częste hałasy, ale obiecali poprawę. Sądziłam, że zbliżające się Boże Narodzenie będzie dla nas wszystkich wytchnieniem. Niestety, nawet w takim dniu nie wylewali za kołnierz. Zaczęli już chyba w momencie podania pierwszej potrawy, a skończyli tuż przed pasterką. Upojeni śpiewali wszystko, co tylko przyszło im do głowy.

Raz nawet próbowali wciągnąć pozostałych sąsiadów do swojej zabawy. Moja rodzina słuchała tego wszystkiego szczerze zdumiona, bo nie przywykliśmy do pijackich libacji. Syn nawet próbował z nimi porozmawiać, ale podchmieleni gospodarze zbyli go śmiechem, próbując zaprosić do stołu. Z trudem przetrwaliśmy do pasterki, rozkoszując się ciszą, która zapadła po ich wyjściu na mszę. Sami byliśmy zbyt zmęczeni, aby w niej uczestniczyć.

Koniec. Kolejne święta spędzamy u córki!

Syn z synową i dziećmi musieli jechać dalej, ale córka z zięciem zmienili plany i zostali do następnego dnia tylko po to, żeby porozmawiać z naszymi sąsiadami. Niestety, nikt im nie otworzył. Co dziwne, gdy próbowałam namówić pozostałych mieszkańców naszego wieżowca do interwencji (wtedy jeszcze nie przyszło mi do głowy, aby wzywać policję), odmówili, tłumacząc się wiekiem.

Albo udawali, że hałas z góry w ogóle im nie przeszkadza. Prawdą jest, że nasi nowi lokatorzy mieszkają na ostatnim, dziesiątym piętrze, a dookoła nich żyją osoby wiekowe i często niedosłyszące, ale żeby aż tak bać się sąsiadów? W końcu i ja machnęłam ręką, słysząc o ich wyjazdowych planach sylwestrowych.

– Wrócą, to z nimi porozmawiam – obiecał mi mąż.

Nie wiem, czym skończyła się wymiana poglądów z sąsiadem, ale widziałam, że wrócił po niej przybity. Nawet próbował odwieść mnie od telefonu na policję, gdy miesiąc później na górze impreza toczyła się w najlepsze. Jednak nie udało mu się mnie zniechęcić. Wykonałam telefon, zgłoszenie przyjęto, funkcjonariusze pogadali z państwem na górze i odjechali, nie informując mnie, czym skończyła się ich wizyta. Sądziłam, że teraz wreszcie nastąpi upragniony spokój, ale dwa tygodnie później państwo kupili psa. Małego, ślicznego i niezwykle jazgotliwego maltańczyka.

Tak zaczęła się nasza droga przez mękę, która trwa od dwóch lat. Kolejne święta mijają nam na słuchaniu wrzasków z góry przeplatanych śmiechem i szczekaniem psa. Sąsiadki mieszkające obok nic nie słyszą… Podobno jednej z nich właściciel maltańczyka załatwił komputer i darmowe lekcje obsługi nowego sprzętu, drugiej, samotnej pani koło dziewięćdziesiątki, stale podrzucają obiady.

Robią to, nie oczekując niczego w zamian

Nam również często proponują podwózkę, gdy widzą, że wracamy z centrum miasta z zakupami. Teraz odmawiamy, choć początkowo wsiadaliśmy do ich samochodów tylko po to, aby przemówić im do rozsądku. Zawsze, niezależnie od siebie, kiwali głowami lub dziwili się, że tak bardzo słychać ich przyjęcia, przepraszali, po czym wszystko wracało do normy. Ich normy, nie naszej.

Ponieważ całe dnie pracują, to musimy z mężem wysłuchiwać jęków i skomleń ich psa. Żal nam psiny, bo nie jest winna, że ma takich właścicieli. Dlatego zaproponowałam, że mogę z nią wychodzić na spacery pod ich nieobecność, ale odmówili grzecznie, aczkolwiek stanowczo, twierdząc, że ich Pusieńka ma wszystko, czego potrzebuje.

– Podkłady w łazience, świeże jedzenie, swój ulubiony kocyk i misia, stale włączone radio – mówił właściciel, puszczając mimo uszu moją propozycję, podobnie jak i tę o psie wyjącym mimo tylu wygód.

– Naprawdę robimy wszystko, co w naszej mocy, ale to tylko zwierzak. Nie wytłumaczymy Pusi, że nie znikamy z jej życia na zawsze, idąc do pracy – dodała już bardziej poruszona właścicielka pieska.

Ani razu żadne z nich nie skomentowało wizyt policji, zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Nie przepraszali, ale też nie zmieniali swoich przyzwyczajeń. Dlatego postanowiliśmy, że w przyszłym roku skorzystamy z propozycji córki i wyjedziemy na święta nad morze. Tyle że potem trzeba będzie wrócić i przetrwać sylwestra oraz kolejne lata z sąsiadami, których prócz nas nikt nie uważa za trudnych.

– Taka jest dzisiejsza młodzież – powiedział mi kiedyś starszy pan z dołu, któremu się żaliłam.

– Ale to nie młodzież, tylko prawie pięćdziesięciolatkowie! – obruszyłam się.

No, miła pani, przy nas to młodzież. A jak się państwu nie podoba, to trzeba kupić sobie dom albo w końcu przyjąć propozycję sąsiadów i dołączyć do którejś z ich imprez. Czemu nie? Ja bym nie odmówił, he he – puścił do mnie oko.

Nie miałam ochoty na żarty, więc zbyłam go milczeniem, ale nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam. 

Czytaj także:
„Uderzyłem szefa, żeby zaimponować pięknej koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”
„Dałam synowi serce na dłoni, a on rozszarpał je na strzępy i uciekł bez słowa. Od 15 lat czekam, aż wróci do starej matki”
„Jan zaadoptował dziecko swojej żony i przez 8 lat wychowywał je jak swoje. Do czasu aż pojawił się biologiczny ojciec...”

Redakcja poleca

REKLAMA