Uroczyście oświadczam, że wszystko, co tu opisuję, zdarzyło się naprawdę, tyle że to nie będzie historia o mnie. Opowiem wam o mojej najbliższej sąsiadce. Nie przy wszystkich zdarzeniach byłam osobiście, ale sporo wiem od niej albo od innych z naszej kamienicy…
No więc tak – pani Stasia jest nieduża, pulchniutka i ruchliwa. Włosy farbuje na kasztan, bo „mąż tak lubi”. Najchętniej nosi białe albo różowe bluzki i szare sweterki. Pachnie niedrogą wodą toaletową, nie robi manikiru ani pedikiru, chociaż kiedyś była bardzo zadbaną i elegancką dziewczyną.
Wcześnie wyszła za mąż i jakoś tak nie wiadomo kiedy przestała zwracać uwagę na modę. To znaczy pani Stasia widzi, że inne panie, nawet starsze od niej, mają paznokcie jak lusterka i fajne ciuchy, ale ona kupuje ubrania w lumpeksach, a salony kosmetyczne omija z daleka. Czemu? No bo mąż uznaje tylko skromne i niewyzywające kobiety, więc ona taka właśnie jest.
Ten mąż jest jak beczka i strasznie głośny, nikt u nas za nim nie przepada! Pani Stasia, która jest delikatna i subtelna, prawie fizycznie cierpi, kiedy jej Lucek wrzeszczy w sklepie, na ulicy, w autobusie. W domu też wrzeszczy, czasami tak, że trzeba zamykać okna! Dawniej Pani Stasia próbowała z tym walczyć, chciała wychować Lucjana.
– Mów ciszej – prosiła. – Wszyscy na nas patrzą. Po co z siebie robić cyrk?
– Niech patrzą – odkrzykiwał. – Mają gały do patrzenia, to patrzą. I nie bądź taka damulka, będę robił, co mi się podoba!
Ten Lucek jest w dodatku strasznie ordynarny! Pani Stasia nieustannie się boi, że kogoś zwymyśla ciężkim słowem, a potem ona będzie musiała przepraszać.
Nikomu się nie skarżyła, cierpiała w milczeniu
– Od…ol się, sk…nu – usłyszał sąsiad z piętra niżej, kiedy nieopatrznie poprosił, żeby Lucek nie podgłaśniał telewizora do oporu, bo on pracuje nad tłumaczeniem jakiegoś tekstu i chciałby trochę ciszy.
– Inteligent pieprzony! – krztusił się nienawistnie Lucek. – Niech sobie włoży watę w uszy, to będzie miał ciszę!
Pani Stasia w tajemnicy przed mężem zapukała do drzwi sąsiada i przeprosiła za wszystko, co go spotkało ze strony Lucka. Nawet chwilkę porozmawiali i odtąd sąsiad kłania się pani Stasi i patrzy na nią z wyraźnym współczuciem.
Pani Stasi czasami chce się aż płakać, bo nie rozumie, czemu są mężczyźni mili, spokojni i kulturalni, a inni takie chamy i ordynusy jak jej małżonek. I czemu właśnie ona musiała tak źle trafić, gdzie tu sprawiedliwość? No a ostatnimi czasy u pani Stasi jest coraz gorzej…
Gruby Lucek ma problemy zdrowotne, podskoczył mu cholesterol i cukier, więc dostał lekarskie zalecenie przejścia na ścisłą dietę. Zero tłustego mięcha, ani kropli piwa, nic ze słodyczy. Nic dziwnego, że małżonek pani Stasi chodzi głodny i wściekły.
Niestety, głównie na nią, jakby to ona była odpowiedzialna za jego zatkane żyły i hiperglikemię. Nie jest niczemu winna, ale łatwiej mieć kozła ofiarnego, więc używa sobie za wszystkie czasy! Odkąd jest na diecie, co rano u pani Stasi istne burze z piorunami!
– Co ty mi dajesz, kobieto? – Lucek ryczy na całą kamienicę. – Mam żreć trawę? Krowa jestem czy co?
– Lucjanku, przestań – głosik pani Stasi ledwo słychać. – Masz kiepskie wyniki, trzeba słuchać doktorów.
– Sama sobie słuchaj, durna babo! I nie pi…ol mi od bladego świtu. Dawaj jajecznicę na boczku, inaczej z sił opadnę, rozumiesz?!
Pani Stasia podczas spotkań z sąsiadami udaje, że u niej wszystko jest w najlepszym porządku. Wmawia sobie, że nikt nic nie słyszy, że cały świat widzi w jej Lucku tylko nieszkodliwego nerwusa, a nie – wulgarnego awanturnika.
Ludzie z sympatii i litości dla pani Stasi nie wyprowadzają jej z błędu. Współczują tej miłej kobiecie, chociaż tak naprawdę powinni nią potrząsnąć, żeby zobaczyła prawdę o sobie i Lucku. Wydawało się, że gruby Lucek ją całkowicie zdominuje i przytłoczy, ale o dziwo, losy ludzkie są niezbadane, więc i u pani Stasi następuje taka volta, której by się chyba nikt nie spodziewał.
A wszystko się zaczęło bardzo niewinnie… Pani Stasia postanowiła podać Lucusiowi na obiad faszerowane kabaczki. Wymyśliła sobie, że w tym farszu będzie mięsa tyle, co kot napłakał, za to ryżu i dietetycznych warzywek do syta!
Napracowała się, naprzyprawiała, nastała przy kuchni, żeby tylko szanowny mąż był zadowolony. Podała jedzenie punktualnie, co do minuty, bo Lucuś tego wymagał… I co? – zapytacie. Piękne, pachnące, nadziewane kabaczki wylądowały na dopiero co wymytej, kuchennej podłodze. Na nich wylądował dzbanek z niegazowaną wodą i plasterkami cytryny oraz suche wafelki z gryczanej mąki.
Nad tym wszystkim stał beczkowaty Lucuś i wymachiwał rękami, krzycząc, że takie g…o pani Stasia może sobie żreć sama albo do spółki z tym lekarzem idiotą, który wymyślił tę głupią dietę! Normalnie pani Stasia przeskoczyłaby cały bałagan na podłogowych płytkach i pobiegła zamykać okna.
Potem by posprzątała, wyszorowała, pozbierała skorupy, wyniosła śmieci do zsypu, szybko przygotowała następne jedzenie i wreszcie, na samym końcu zamknęłaby się w łazience, żeby sobie cichutko popłakać.
Najpierw jej groził, potem brał małżonkę na litość
Tak by było wcześniej, ale tym razem w panią Stasię wstąpił demon gniewu i to taki, jakiego nie poznała nigdy wcześniej. Chociaż wiele razy pukał do jej serca, to zawsze umiała go uciszyć i przegonić. Stanęła przed grubym Luckiem i powiedziała stanowczo:
– Posprzątaj, natychmiast!
– Co?! – zapytał. – Co ty gadasz, kobieto?
– Posprzątaj – powtórzyła.
– A jak nie, to co mi zrobisz?
– Zobaczysz.
– No, to proszę. Zobaczę. Jestem ciekawy na co cię stać, dawaj!
Pani Stasia odwróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Zadzwoniła do wszystkich drzwi sąsiedzkich i tych, którzy otwierali, uprzejmie zapraszała do siebie. Ponieważ ludzie lubili panią Stasię i byli ciekawi, co się dzieje, po paru minutach jej kuchnia była pełna zdumionych pań i panów.
Wszyscy patrzyli na pobojowisko obiadowe i na Lucka czerwonego, jakby go miała zaraz trafić apopleksja!
– Zaprosiłam państwa – powiedziała łagodnie pani Stasia – bo mam wielką prośbę… Otóż widzicie, co się tutaj dzieje i co ja muszę znosić. Dlatego upoważniam państwa do każdorazowej interwencji, jeśli usłyszycie z mojego domu wrzaski, kłótnie, przekleństwa, tłuczenie talerzy. Proszę natychmiast wzywać radiowóz… Mój mąż jest człowiekiem niebezpiecznym i ja się muszę zacząć przed nim bronić. Czy mogę liczyć na państwa pomoc? – zakończyła.
Od tego dnia sytuacja w związku pani Stasi i jej Lucka zmieniła się radykalnie. Nie dlatego, że on się wystraszył i zmienił na lepsze, bo to byłoby zbyt piękne, nie, skąd… Po prostu pani Stasia wyprowadziła się do córki na drugi koniec Polski, założyła sprawę o separację, planuje zamianę mieszkania na dwa samodzielne i mówi, że nie wróci do małżonka za żadne skarby świata.
Tupnęła nogą. Myślała, że tego nie potrafi, a jednak się udało. Co więcej, kiedy ostatnio była w naszym mieście, spotkała się z tamtym sąsiadem z piętra niżej i podobno bardzo miło spędzili wspólny czas.
Pani Stasia miała modną, krótką fryzurkę i „zrobione” paznokcie. Wyglądała szałowo w malinowej sukience z lakierowanym paskiem. Zupełnie jak nie ta sama!
A Lucek? No cóż. Różnie próbował zmusić żonę do powrotu. Awanturował się, groził, a potem spuścił z tonu i brał ją na litość. Nic nie pomogło, bo z kobietami takimi jak pani Stasia już tak bywa – cierpią cichutko przez lata, nie skarżą się, nie walczą o swoje, ale potem jak się odwiną i przyłożą, to trudno się podnieść po takim ciosie. Więc Lucek jest sam. Na razie.
Podobno rozgląda się za następną ofiarą, a ponieważ kobiety bywają bardzo zdesperowane w poszukiwaniu partnerów, kto wie, może mu się uda. Ja, znając historię pani Stasi, ostrzegam przed Luckiem: jest gruby, czerwony na twarzy, klnie przy każdej okazji, pomiata ludźmi i wrzeszczy. Ale jeśli są na niego amatorki, bardzo proszę. W końcu najważniejsza jest podobno wolność wyboru!
Czytaj także:
„Brat wierzy w teorie spiskowe. Wmawia mi, że Ziemia jest płaska, a rodzinę więzi w domu i zabrania się szczepić”
„Mam dziecko z mężem własnej siostry. Będąc świadkową na ich ślubie byłam już w ciąży”
„Ja kochałam ją jak przyjaciółkę, a on jak żonę. Po jej śmierci zostaliśmy kochankami i urodziłam mu syna”