„Sąsiadka wydaje 800+ na ciuchy i kosmetyki i drogie perfumy, a jej dzieci chodzą brudne i głodne”

kobieta na zakupach fot. Getty Images, Tom Werner
„Przyglądałam jej się w windzie, jak ogląda swoje odbicie w lustrze i przeciera nieco zbyt mocny cień do powiek. Wypachniona, elegancka, dobrze ubrana… I naprawdę to były jej dzieci? Gdyby Malwina mi nie powiedziała, w życiu bym nie uwierzyła!”.
/ 20.01.2025 22:00
kobieta na zakupach fot. Getty Images, Tom Werner

Nie byłam kłótliwą osobą. Gdy wszyscy wokół na siebie naskakiwali, ja wolałam się raczej trzymać na uboczu i w nic nie mieszać. Nic więc dziwnego, że inni mieli mnie raczej za ugodową i to przede mną wylewali wszystkie swoje żale. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, choć czasem robiło się uciążliwe. Zwłaszcza gdy chciałam spędzić z mężem miłe popołudnie, a nagle zwalała się któraś z moich koleżanek z nagłym problemem do rozwiązania.

Z sąsiadami żyliśmy w zgodzie

Dobrze, że Gustaw przynajmniej był bardzo tolerancyjny, jeśli idzie o takie rzeczy. Nasza córka, piętnastoletnia Jowita, tylko przewracała oczami, gdy zjawiał się „ktoś do mnie”, ale wiedziałam, że ma zdecydowanie mniej cierpliwości niż jej ojciec. A oprócz znajomych z dawnych lat czy z pracy wpadały też sąsiadki. W tym Malwina, której Gustaw szczerze nie znosił. Kiedy tylko pojawiała się na horyzoncie, momentalnie zaszywał się u siebie w gabinecie i udawał, że pracuje. Nawet jeśli akurat była niedziela.

– A, wiesz, on wiecznie coś tam sobie kończy – tłumaczyłam go przed wścibską sąsiadką z naprzeciwka. – Nie przejmuj się zupełnie. Jak będzie potrzebny, to go zawołam.

Na szczęście mój mąż nigdy nie był potrzebny, bo i sama Malwina też za nim nie przepadała. Tak tylko próbowała podchwycić najnowsze ploteczki. Któregoś razu przyszła do mnie wściekła jak osa.

– Widziałaś ty tę wywłokę spod czwórki? – zaczęła od progu, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.

– Spod czwórki? – zmarszczyłam brwi, usiłując odnaleźć w pamięci jakąkolwiek twarz. Z tego, co wiedziałam, mieszkanie pod numerem cztery stało puste co najmniej od roku. – A to tam ktoś mieszka?

– No mieszka, mieszka – Malwina wtarabaniła się do środka i bez skrępowania wparowała do salonu. – Teraz, w tym miesiącu się wprowadziła. Taki wymalowany babsztyl. Okropny. Ani „dzień dobry”, ani „do widzenia”. A jak jej zwróciłam uwagę, że syf zostawia na klatce, to mnie zwyzywała od upierdliwych wredot!

– O widzisz – mruknęłam. – A to jeszcze jej nie spotkałam.

– I ciesz się – Malwina pokręciła głową z wyraźnym niezadowoleniem. – Nie ma co się z taką w ogóle zadawać. Mam tylko nadzieję, że inni też jej będą zwracać uwagę, bo żeby takie zachowanie tolerować, to ja naprawdę nie wiem, kim trzeba być!

Właściwie nie bardzo przejęłam się oburzeniem sąsiadki. Ona wiecznie miała jakieś problemy, a większość z nich wynikała z potrzeby przejaskrawienia wszystkich doznanych przez nią krzywd.

Zrobiło mi się żal tych dzieci

Kolejnego dnia jednak, w wejściu do klatki spotkałam dwójkę nieznajomych mi dzieci – chłopca i dziewczynkę. Zwróciłam uwagę na ich stroje – chłopiec miał całą powycieraną kurtkę, a dziewczynka kozaki z widocznymi przetarciami na czubkach. W ogóle wyglądali, jakby z tych ubrań dawno wyrośli. Powiedzieli grzecznie „dzień dobry”, a potem znikli mi z oczu. Ja jednak nie potrafiłam przestać myśleć o naszym krótkim spotkaniu.

Postanowiłam więc wyczekać moment, aż Malwina będzie się snuć po korytarzu i wtedy ją zagadnąć.

– Malwinka, słuchaj! – zawołałam, gdy udało mi się zdybać sąsiadkę kolejnego dnia. – Ty kojarzysz taką dwójkę dzieci? Tu, z bloku, takie niekoniecznie zadbane. Dziewczynkę widziałam wczoraj w takich bardzo znoszonych, dziurawych butach, a chłopak w kurtce, co to chyba z parę lat ma, bo i rękawy miała za krótkie.

Malwina spojrzała na mnie z triumfem.

– No to to właśnie dzieciaki tej baby spod czwórki – stwierdziła. – Chodzą słuchy, że się nimi w ogóle nie zajmuje. Te dzieciaczki to nie tylko brudne, ale i głodne ponoć chodzą. Nawet im, widzisz, matka porządnego żarcia w domu nie da!

Westchnęłam.

– No to może im pieniędzy brakuje – mruknęłam. – W dzisiejszych czasach to nikomu się nie przelewa…

– A tam, nie przelewa. – Malwina wyraźnie się skrzywiła. – Ten jej mąż to jakiś ważny jest. W ubezpieczeniach czy gdzie pracuje. Zawsze w garniturze i taki „ą” i „ę”. Ale stłamszony przez nią strasznie. Rozmawiać się z nim da tylko wtedy, jak jej w pobliżu nie ma.

Pokiwałam głową, a potem przekonałam ją, że muszę do Jowity wracać, pomóc jej w referacie. Nie wierzyłam za bardzo w rewelacje sąsiadki, ale dzieci nadal było mi szkoda. Uznałam, że może sama z czasem wybadam, co i jak – tak, żeby tylko za bardzo się nie narzucać.

Nie wierzyłam własnym oczom

Po kilku dniach, gdy jechałam windą na dół, piętro niżej dosiadła się jakaś kobieta. Nigdy jej dotąd nie widziałam.

– Przepraszam, pani się ostatnio wprowadziła? – nie wytrzymałam w końcu. – Bo nigdy dotąd pani nie widziałam…

– Tak, tak – mruknęła, nawet na mnie nie patrząc. – Spod czwórki jestem. A pani?

– Spod dziewiątki – zdołałam wykrztusić.

Przyglądałam jej się w windzie, jak ogląda swoje odbicie w lustrze i przeciera nieco zbyt mocny cień do powiek. Wypachniona, elegancka, dobrze ubrana… I naprawdę to były jej dzieci? Gdyby Malwina mi nie powiedziała, w życiu bym nie uwierzyłaNie wiedziałam kompletnie, co zrobić. Bo tym razem Malwina miała rację – kobieta chyba ewidentnie się nimi nie zajmowała, choć środków, jak widać, wcale jej nie brakowało!

Przez cały dzień myślałam o sąsiadce i tym, jak traktuje własne dzieci. Po powrocie do domu postanowiłam zwierzyć się z całej sprawy mężowi.

– I co ty o tym myślisz? – zapytałam, gdy opowiedziałam mu wszystko, co wiedziałam. – Powinniśmy ją gdzieś zgłosić albo coś? Nie chcę nikomu robić problemów, ale…

– Cóż, można jeszcze spróbować po dobroci – zasugerował Gustaw. – Ty akurat dobrze działasz na ludzi. Spróbuj z tą kobietą porozmawiać. Może coś wskórasz.

Chciałam odbyć z nią poważną rozmowę

Byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale przekonywałam sama siebie, że to dla dobra tych dzieciaków. Kiedy zjawiłam się z nietęgą miną pod drzwiami mieszkania numer cztery, wzięłam kilka głębokich oddechów i zapukałam. Otworzyła mi kobieta z windy.

– A, pani spod dziewiątki? – przypomniała sobie.

– Tak, dokładnie – odchrząknęłam, a potem spróbowałam się uśmiechnąć. – Możemy chwilkę porozmawiać? To… ważne.

Popatrzyła na mnie, wyraźnie zniechęcona, ale ostatecznie skinęła głową.

– No proszę – mruknęła. – Pani wejdzie.

Wpuściła mnie do mieszkania. Rozejrzałam się naokoło i zobaczyłam ładnie, ale skromnie urządzone wnętrze. To, co rzuciło mi się w oczy, to dwie czy trzy torby z drogich sklepów odzieżowych, wypełnione ciuchami. Jak podejrzewałam, nowe zakupy.

– To co tam pani chciała? – zapytała, wyraźnie zniecierpliwiona.

– Widzi pani… niepokoimy się trochę z sąsiadami o pani dzieci – zaczęłam ostrożnie. – Ostatnio widziałam, że oboje mają już trochę podniszczone ubrania, a sąsiadka twierdziła, że często bywają głodne. Jeśli czegoś potrzeba, to ja chętnie pomogę…

– Mam pieniądze – burknęła nieprzyjaźnie. – I będę je wydawać, na co zechcę. A pani nic do tego.

– No tak – przyznałam. – Ale myślę, że opieka społeczna by się jednak pani dziećmi zainteresowała. Zwłaszcza, jak zobaczą, w czym sama pani chodzi.

Zapowietrzyła się. Wykorzystałam ten moment, żeby dodać:

To ja pani radzę to przemyśleć. A jeśli jednak pomoc byłaby potrzebna, proszę się nie krępować. Ja nikomu rodziny rozbijać nie chcę. Ale na krzywdę dzieci patrzeć nie będę.

Mam nadzieję, że to nie chwilowa zmiana

Zastanawiałam się, czy nie powinnam jeszcze porozmawiać z mężem tej kobiety, ale okazało się, że niepotrzebnie. Parę dni później zobaczyłam dzieciaki – dużo szczęśliwsze i porządnie ubrane. Chłopiec miał nową kurtkę, dziewczynka błyszczące buciki i oboje zajadali się kanapkami. Z szerokim uśmiechem odpowiedziałam na ich „dzień dobry”.

Mam nadzieję, że sąsiadka nie zrobiła tego tylko na pokaz, bo oczywiście Malwina nie omieszkała skomentować, że „paniusię strach obleciał i dzieciaki wystroiła”. Liczę, że sytuacja nie ulegnie zmianie, bo wcale nie potrzebuję wrogów. Gustaw natomiast twierdzi, że jest ze mnie dumny i przekonuje, że na pewno wszystko się ułoży. A w sceptyczne komentarze Malwiny mam nie wierzyć – cóż, jest stronniczy, ale w tym wypadku może mieć rację.

Alicja, 40 lat

Czytaj także:
„Mama z sanatorium wróciła nie tylko z walizką, ale też z nowym kawalerem. Na starość powinna haftować, nie flirtować”
„Rozkochał mnie w górach, a później zrzucił na dno emocjonalnej przepaści. Już nigdy nie zaufam mężczyźnie”
„Mąż przez lata chował przede mną pieniądze. Gdy je znalazłam, potraktowałam je jak zapłatę za spędzone z nim lata”

Redakcja poleca

REKLAMA