Przed pracą szybko pobiegłam do sklepu, bo zabrakło mi kawy. W drodze zaczepiła mnie Dorota, sąsiadka.
– A co się tam u was w altance tak światło świeci po nocach ostatnio? Czyżby Alkowi się przypomniało, że lubił procenty i zamelinował się tam?
O ty wredna, wścibska zołzo – pomyślałam. Dobrze wiesz, jak mi dokuczyć, ale na zewnątrz zachowałam spokój.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam, zresztą zgodnie z prawdą. – Daruj sobie te głupie insynuacje. Zresztą Alek spał ze mną przez całą noc i nigdzie nie chodził.
– Skąd możesz wiedzieć, że był obok ciebie, skoro spałaś?
Żmija, żmija, żmija – powtarzałam w myślach.
– Lepiej pilnuj swojego chłopa, zamiast wtykać nos w nie swoje sprawy – ucięłam i odeszłam jak najszybciej.
Mąż miał problem z alkoholem
Później przez cały dzień próbowałam zapomnieć o jej słowach, wyrzucić je z głowy, ale się nie dało. Bo to prawda, że mój mąż jakiś czas temu miał problem z alkoholem. Pił na tyle dużo, że stracił pracę. Ale to już było za nami, wziął się za bary ze swoją słabością, bardzo się starał, leczył i już od trzech lat funkcjonował zupełnie na trzeźwo.
Czemu mnie tak zaatakowała? Przecież Alek w swojej chorobie nikomu nie wadził. Nie był ani agresywny, ani męcząco wesołkowaty i namolny. Najbardziej szkodził sam sobie. Upijał się w samotności, raczej na smutno, ukryty przed światem w naszej altance na tyłach ogrodu, którą osobiście zaprojektowałam. Nie przewidziałam, że będzie ją wykorzystywał na własną zgubę.
Po tym, jak Alek zrobił z altanki swoją melinę, straciłam do niej serce. Wokół ścian wyrosły wysokie trawy, rozpanoszyły się bluszcz i powojniki, którymi ją obsadziłam. Nieprzycinane krzewy poszły bujnie w górę i na boki, i czego nie przysłonił bluszcz, one pokryły do reszty.
Żadne z nas nie paliło się, by na powrót odsłonić altanę. Niby po co? Tuż przy domu ustawiliśmy stół i on przejął wszystkie jej funkcje – służył do jedzenia, czytania i plotkowania. Nawet nie wiedzieliśmy, co się dzieje z tyłu.
Byłam czujna
Wieczorem sen długo nie nadchodził, przewracałam się z boku na bok. Cały czas myślałam o tym, czy możliwe jest, żeby Alek wstawał w nocy bez mojej wiedzy. Przecież wyczułabym, że go nie ma. W końcu usnęłam i miałam koszmary. Obudziłam się w środku nocy. Z ulgą dotarło do mnie, że to tylko mara senna, mąż śpi obok. Wyciągnęłam rękę, żeby go poczuć, i… natrafiłam na pustkę. Alek zniknął! Czyżby sąsiadka się nie pomyliła co do niego?
Zaczęłam szukać męża. Nigdzie go nie było. Za to zniknęły jego sportowe buty. W garażu Alka też nie znalazłam. Nie pozostało mi nic innego, jak sprawdzić altankę. Przeszłam kilkanaście metrów w jej stronę i… usłyszałam męskie głosy. Dwa różne, chociaż nie rozumiałam, co mówią, wydały mi się zdecydowanie podejrzane. Bałam się podejść bliżej.
Wróciłam do domu cała w strachu, szybko zgasiłam światło, żeby nie domyślili się, że o nich cokolwiek wiem. W głowie zalęgła mi się obawa, że jednym z tych facetów był mój mąż, który robi jakieś podejrzane interesy z diabli wiedzą kim.
Zrobiłam prywatne śledztwo
– Chuchnij – zażądałam, gdy pojawił się Alek.
Zachowałam się jak policjant, ale nie potrafiłam inaczej. Oczywiście obraził się i poszedł spać na kanapę, a ja zostałam sama z moim strachem, spotęgowanym tajemniczymi głosami z altany. Rano, gdy zapytałam Alka, gdzie był w nocy, nie odpowiedział, tylko pojechał do pracy.
Zadzwoniłam do szefa i poprosiłam o dzień urlopu, a potem poszłam do altany przeprowadzić śledztwo. Niełatwo było mi się przedrzeć przez całą roślinność, która obficie zarosła ścieżkę i teren wokół. W końcu dotarłam do altany i weszłam do środka. Spodziewałam się butelek walających się po podłodze, ale… Matko Boska…
– Zostawiłeś coś w altance? – wybrałam numer Alka
– Nie. Nawet tam nie byłem.
– Niemożliwe. Musiałeś być, bo skąd by się to tu wzięło?
– Co?
– Sprzęt AGD, elektronika, biżuteria, wiertarki, buty – wyliczałam. – Normalnie mała hurtownia…
– Co ty opowiadasz? Czekaj, zaraz przyjadę.
Wróciłam do domu. Dla kurażu mogłam sobie zrobić mocnej herbaty, bo alkoholu z zasady nie mieliśmy, a wypicie kawy mogłoby okazać się przy tym stresie katastrofalne.
Mąż się przyznał, co robił
Alek wpadł do domu jak burza.
– Powiedz mi, co ci odbiło?! Jeśli w taki dziwny sposób chcesz sprawdzić, czy nie wróciłem do picia, to oszczędzę ci trudu i odpowiem. Nie, nie wróciłem. Ale jak nie skończysz tego cyrku, to ci nie gwarantuję, że nie zacznę!
– Wsadź sobie te groźby. Trzeźwy jesteś nie dla mnie, ale dla siebie. Gdzie byłeś wczoraj?!
Rumieniec na twarzy mojego męża to była niezwykła rzadkość, a teraz wylazł mu na obu policzkach.
– Biegałem – powiedział. – Zacząłem biegać, ale średnio mi idzie, a wokoło tylu profesjonalistów w tych obcisłych gatkach. Chciałem najpierw sprawdzić, czy mi się spodoba, i zrobić lepszą formę niż tę zerową, którą mam.
Wzruszyłam się, ale nie na tyle, żeby zapomnieć o zmagazynowanych w altance rzeczach.
– A te graty z altanki, skąd wziąłeś? – To nie był twój wymysł? Naprawdę?
Był tak samo zaskoczony
Odpowiedź chyba wyczytał w moich oczach, bo popędził na tył ogrodu. Na widok składowiska Alka zamurowało.
– Wszystko jasne – stwierdził w końcu.
– Dla mnie raczej ciemne, bo niby skąd się tyle towaru tu wzięło? Skoro ja nie przyniosłam ani ty. A nikt inny po trawie nie chodził, bo nie jest wygnieciona. Na takiej wysokiej od razu byłoby widać. Więc co, sfrunęło?
Alek spojrzał na mnie z politowaniem.
– Ty chyba do okulisty musisz iść – uraczył mnie złośliwą radą. – Przecież dziurę nam zrobili w płocie, o tam! – wskazał ręką. – Między drzewami widać wydeptaną ścieżkę.
Wciąż nie rozumiałam sensu przynoszenia do nas całego wyposażenia domu, tylko pralki, lodówki i kuchenki brakowało. Musiałam mieć dość tępy wyraz twarzy, bo Alek pospieszył z kolejnym wyjaśnieniem.
– Kradzieże. Ostatnio było sporo włamań do domów. Widać tutaj u nas złodziejaszki urządziły sobie dziuplę!
– I co teraz zrobimy? – spytałam, odruchowo ściszając głos.
Alek wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zbyt przejętego.
– Wezwiemy policję. Zaczają się na nich, bo przecież muszą tu wrócić. Nie mogą ryzykować, że ktoś im to zabierze, za bardzo się napracowali. Jakim cudem ty to wywęszyłaś? Może powinnaś zostać poszukiwaczką skarbów?
To sprawka sąsiadki
– Nie ja, sąsiadka. Powiedziała, że pijesz w altance.
– A to żmija z tej Doroty – Alek domyślił się, o kim mowa.
– Z jej domu, z piętra, widać, czy się świeci w naszej altance. Widziała więc, że ktoś tam jest, ale nie mogła rozpoznać kto. Dodała sobie dwa do dwóch i wyszło jej pięć.
– Ciekawe, skąd w ogóle wiedziała, że piję…
– Sąsiedzi wiedzą o tobie więcej niż ty sam. A ona węszy, ile i kiedy może. Już się boję, co będzie, jak na emeryturę pójdzie. Monitoring i rozsiewanie plotek na okrągło, w trybie całodobowym. Chyba przeprowadzić się trzeba.
– Koniec – uciął Alek. – Idziemy stąd. Trzeba zadzwonić na policję.
Tego się nie spodziewałam
Zaalarmowani policjanci zjawili się około południa. Kazali nam się schować i nie pokazywać. Obserwowałam ogród przez cały czas przez okno, ale niewiele się działo.
Dopiero koło dwudziestej trzeciej zrobił się jakiś hałas i krótka szamotanina na tyłach naszej działki. Przez okno widziałam, jak wyprowadzają dwóch mężczyzn skutych kajdankami. Twarzy nie widziałam, ale sylwetka i sposób poruszania się jednego z nich wydały mi się znajome. Później zrobiło się już jaśniej, bo zapalili operacyjne lampy i zaczęli wynosić złodziejskie łupy.
Następnego dnia na osiedlu wybuchła sensacja, a ja przeżyłam swoją małą chwilę triumfu. Jednym ze złodziei, tym, który wydał mi się znajomy, był mąż Doroty, tej żmii. Ze złodziejstwa zrobił sobie dodatkowe źródło zarobku, prywatną tarczę antyinflacyjną, można powiedzieć. Cwaniak, choć nie do końca.
Kalina, 59 lat
Czytaj także: „Jako dobra ciocia nigdy nie skąpiłam prezentów dzieciom. Ale gdy dostały skromne upominki, moje siostry się obraziły” „Chciałam wesprzeć chorą przyjaciółkę, a spotkałam się z hejtem. Wszyscy myśleli, że robię to dla sławy”
„Koleżanki z biura traktowały sprzątaczkę, jakby była kimś gorszym. Pokazałam im, że każdy zasługuje na szacunek”