„Załatwiłam mężowi sąsiadki pracę, w której znalazł sobie kochankę. Podobno to ja jestem temu winna”

kobieta która kłóci się z sąsiadką fot. Adobe Stock
Nie zrobiłam nic złego i nie czuję się winna. Mimo to właśnie mnie sąsiadka obwinia o wszystkie swoje nieszczęścia.
/ 22.02.2021 06:00
kobieta która kłóci się z sąsiadką fot. Adobe Stock

Siedziałam z kubkiem kawy przy kuchennym stole i z niepokojem patrzyłam przez okno na ogród. Cały trawnik był pokryty liśćmi. Ścieliły się grubą warstwą, butwiejąc. Wiedziałam doskonale, że muszę je usunąć jak najszybciej, bo jeśli zostaną na zimę, to trawa pod nimi sfilcuje się i zmarnieje. Wtedy na wiosnę będę miała poważny problem.

Tylko jak miałam to zrobić? Wprawdzie jestem sprawną panią po pięćdziesiątce i normalnie usunięcie liści nie sprawiłoby mi żadnego kłopotu, ale teraz miałam nogę w gipsie i z tą unieruchomioną kończyną nie byłam w stanie machać grabiami. Mój trawnik nie był bowiem spłachetkiem ziemi – kilkaset metrów kwadratowych stanowiło prawdziwe wyzwanie.

Byłam na siebie zła za to, że złamałam nogę. Stało się to na moje własne życzenie, bo kto to widział biec za autobusem na kilkucentymetrowych obcasach?! Z zasady wkładam płaskie buty, a na pantofle zmieniam je dopiero w firmie, ale nie tamtego dnia. Bo po drodze miałam spotkanie, podczas którego chciałam być elegancka, i dlatego zostałam w szpilkach. A potem jeszcze ten bieg. Jakbym nie mogła poczekać na kolejny autobus.

W rezultacie za te dziesięć minut przyspieszenia zapłaciłam sześcioma tygodniami w gipsie.
– Dobrze, że przynajmniej sobie pani kolana nie naruszyła. To prawdziwy cud przy takim upadku – ocenił lekarz, który zakładał mi gips.
Przyznam, że w sumie to unieruchomienie na początku nawet dobrze mi zrobiło.
Z przymusu, bo z przymusu, ale mogłam trochę wypocząć, bo ostatnio pracowałam zdecydowanie za dużo. A przecież każdy potrzebuje chwili wytchnienia.
Wiatr za oknem przywiał kolejną partię liści. Spadały przede wszystkim z dwóch drzew na posesji sąsiada.

Ostatnimi laty ich lipa i klon rozrosły się tak, że zacieniały część mojej działki. Nic nie mogłam na to poradzić.
Po południu musiałam wyjść do sklepu. Wiedziałam, że zajmie mi to sporo czasu, bo z unieruchomioną nogą to cała wyprawa. Zastanawiałam się nawet, czy nie zamówić zakupów przez internet (nigdy jeszcze nie korzystałam z tej możliwości, jestem raczej tradycjonalistką). Jednak uznałam, że spacer w sumie dobrze mi zrobi. Przecież powinnam się ruszać.

Liście spadały z drzew stojących na posesji obok

W sklepie manewry z kulami i wózkiem zajęły mi dobrą chwilę. Szamotam się z nimi, kiedy usłyszałam:
– Pomóc pani?
Odwróciłam się. Obok mnie stał Borys, syn sąsiadów. Tych, z których posesji wiatr nawiewał do mnie liście.
– Chyba sobie jakoś poradzę, dziękuję – natychmiast odmówiłam.
Skinął głową i odszedł, ale widziałam wyraźnie, że obserwuje mnie z daleka. Kiedy zobaczył, że mam do niesienia ciężki plecak, do którego wpakowałam zakupy, podszedł do mnie i zabrał mi go bez słowa. Pozwoliłam mu na to i ruszyliśmy w stronę domu, niewiele rozmawiając. Dopiero przed furtką Borys zauważył:
– Ma pani mnóstwo liści na trawniku. Mógłbym je zgrabić... Pani tego raczej nie zrobi w tej sytuacji.
– Nie musisz... – pokręciłam głową.
– Ale chcę. W końcu to liście z naszych drzew – uśmiechnął się.

To miłe, że jej syn chciał mi pomóc, lecz odmówiłam. Bo ona by się wściekła. Lepiej unikać kolejnych potyczek z tą kobietą.

No i zgodziłam się, a potem długo rozmyślałam dlaczego. Należało odmówić. Jego matka dostanie szału.
Moja mama pani nie lubi. Dlaczego? – zapytał Borys otwarcie, kiedy następnego dnia zgrabił już wszystkie liście i załadował je do worków, które za kilka dni miała zabrać śmieciarka.
Teraz siedział w mojej kuchni i pił gorącą herbatę z malinami.
Zaskoczyła mnie ta jego bezpośredniość. Chociaż spodziewałam się, że podobne pytane może paść, to jednak nie sądziłam, że zada je tak po prostu.
"Ach, ta dzisiejsza młodzież! Nie ma żadnych hamulców" – pomyślałam.

W sumie jednak byłam zadowolona, że zapytał. Miałam dziwną potrzebę oczyszczenia atmosfery.
– Czy to dlatego, że mój ojciec panią lubił? Podobno gdyby nie pani, to nadal bylibyśmy rodziną...
– Tego nie wiem – odparowałam natychmiast. – Poza tym nie czuję się niczemu winna. Ja twojego taty do niczego nie namawiałam.
"Oprócz wyjazdu" – dodałam w myślach, ale tego nie powiedziałam.
Wróciły do mnie wspomnienia wydarzeń sprzed dziesięciu lat.

Mateusz po prostu mnie polubił. Ja jego także

Mateusz, ojciec Borysa, był przystojnym mężczyzną o ujmującym zachowaniu. Kiedy wprowadzili się z żoną i małym dzieckiem do sąsiedniego domu, poczuł się w obowiązku, aby do mnie przyjść i się przedstawić. Od razu nawiązaliśmy nić porozumienia. Szybko okazało się nawet, że mamy wspólnych znajomych.
Byłam wtedy bardzo zakochana, chociaż mój mężczyzna nie mieszkał ze mną i nie w głowie mi były romanse. Po prostu polubiłam Mateusza, dobrze nam się rozmawiało i wiedziałam, że on polubił mnie także.

Nigdy tego nie wykorzystywałam, ale od czasu do czasu on sam czuł się zobowiązany, aby mi pomóc – delikatnej kobiecie mieszkającej samotnie w wielkim domu po rodzicach. Wpadał więc do mnie a to skosić mi trawę, a to zgrabić liście. Śmiałam się wtedy, że go przekupuję dobrą kawą i szarlotką, która jest moim popisowym ciastem, a on za nią przepadał.

Czy żona Mateusza mogła czuć się zazdrosna? Nie sądzę. Niczego złego nie robiliśmy, niczego też przed nią nie ukrywaliśmy – wszystko działo się na jej oczach i pod jej kontrolą. Poznała zresztą Johna, mojego faceta, Anglika pracującego w Polsce.
Widywaliśmy się z Johnem tylko w weekendy, kiedy przyjeżdżał do Wrocławia z Krakowa, gdzie pracował. Byłam w nim bardzo zakochana.

Dlaczego więc matka Borysa obwinia mnie o rozpad jej związku? Nie chodziło o romans między mną a Mateuszem, tylko o to, że umożliwiłam mu wyjazd za granicę za pracą.

Kiedy ją zostawił, opowiadała o mnie okropne rzeczy. Niektórzy uwierzyli, że to wszystko przeze mnie, bo mieliśmy romans.

Przez jakiś czas Mateusz był bezrobotny i bardzo to przeżywał. Nie mógł znaleźć nic rozsądnego i widziałam, jak się męczy. Rozmawiałam o nim z Johnem, któremu powiedziałam, że Mateusz jest świetnym jest mechanikiem. I to właśnie John załatwił mu robotę w Wielkiej Brytanii. To była całkiem niezła fucha, dobrze płatna.

Matka Borysa nie miała nic przeciwko temu, by jej mąż wyjechał na jakiś czas i zaczął przysyłać pieniądze. Właściwie to się nawet ucieszyła, bo ciężko jej było utrzymywać dom samodzielnie. Problem zaczął się wtedy, gdy Mateusz za granicą poznał inną kobietę i postanowił rozstać się z żoną. Wtedy to właśnie zostałam oskarżona o to, że rozbiłam ich małżeństwo.

A ja nie czułam się ani trochę winna. Przecież nie wepchnęłam Mateuszowi do łóżka obcej kobiety! Sam ją poznał, sam podjął takie, a nie inne decyzje.

Elżbieta widziała to inaczej. Ile ona mi krwi wtedy napsuła wśród sąsiadów! Opowiadała o mnie okropne rzeczy. Niektórzy ludzie uwierzyli, że miałam romans z jej mężem. Na szczęście większość zna mnie tutaj od dzieciństwa i nie brali jej słów na serio. Do Mateusza w gruncie rzeczy nie miałam pretensji – miał prawo układać sobie życie po swojemu.
– Ja w sumie także myślę o tym, żeby wjechać z kraju za pracą... – usłyszałam teraz od Borysa.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Ile ty masz właściwie lat? – zapytałam, bo wydawało mi się, jakby najdalej wczoraj młody zasuwał z plecakiem do pobliskiej podstawówki
– Dwadzieścia jeden. Właśnie robię licencjat. I chyba schowam dyplom do kieszeni i stąd prysnę – powiedział.

No tak! Następny! Jeszcze tylko tego brakuje, aby jego matka uznała, że to znowu przeze mnie... Proszę bardzo: kolejny mężczyzna jej życia najpierw ścina u mnie trawę, a potem wyjeżdża.
– Hm... A próbowałeś znaleźć pracę tutaj, na miejscu? – spytałam.
– Coś tam próbowałem, ale nie ma fajnych ofert. Chcą zawsze kogoś z doświadczeniem i za psie pieniądze.
– Wiesz o tym, że prowadzę własną firmę? Niewielką, ale zarabiamy. Przydałby mi się asystent – wpadłam nagle na pomysł. – Co studiowałeś?
– Administrację – odparł.
– Idealnie! – ucieszyłam się. – Na początek bym ci zaproponowała... – wymieniłam dość atrakcyjną, chociaż rozsądną sumę.
Zaświeciły mu się oczy.
– Zgoda! – zawołał uradowany.

Od tamtej pory minął rok. Borys okazał się strzałem w dziesiątkę. Jest dobrym pracownikiem, awansował. Jego matka nawet pewnie nie wie, że tą pracą uchroniłam jej jedynaka przed wyjazdem za granicę. A ja uznałam, że teraz jesteśmy kwita.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA