Pewnego dnia sąsiadka z parteru, pani Ania, zaprosiła mnie do siebie na kawę. Zauważyłam, że jest smutna.
– To nasza pożegnalna kawa, pani Bożenko – powiedziała. – Jutro mnie już tu nie będzie.
– Jak to? Gdzie się pani wybiera? – nie kryłam zaskoczenia.
– W domu spokojnej starości wreszcie znalazło się dla mnie miejsce.
Zdziwiłam się, że sąsiadka mówi to z takim żalem. Przecież starała się o ten przydział od kilku lat! Nie miała już siły i rzadko opuszczała mieszkanie, a jeśli już, to przy pomocy drugiej osoby.
– Dla mnie jest miejsce, ale pani dyrektor nie chce słyszeć o kocie. Co ja zrobię z moją Misią? – zmartwiła się.
Pręgowana kotka wskoczyła na kolana swojej pani. Ta pogłaskała ją i uśmiechnęła się do niej. Kotka polizała jej dłonie.
– A co z tym mieszkaniem, pani Aniu?
– Mieszkanie to akurat nie problem… Popytałam w rodzinie, czy ktoś nie chciałby go ode mnie podnająć. Okazało się, że moja daleka kuzynka szuka akurat czegoś niedrogiego, no i wprowadzi się tutaj z mężem i dzieciakami.
– A oni nie mogliby wziąć Misi?
– Niestety… – zasmuciła się. – Dzieciaki mają alergię, więc kot w domu w ogóle nie wchodzi w grę. Pytałam już nawet sąsiadów w naszym bloku i wie pani co? Nikt jej nie chce! – pożaliła się. – A może pani by ją przygarnęła, pani Bożenko?
Kompletnie mnie zaskoczyła tą propozycją. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Nie, dziękuję, to chyba nie dla mnie – wybąkałam w końcu.
– To bardzo miła kicia. Jest wysterylizowana, czysta, śpi ze mną w łóżku od lat. A może jednak się pani zastanowi…?
Pokręciłam głową.
– To nie dla mnie, naprawdę, pani Aniu.
Sąsiadka jeszcze bardziej posmutniała
– Widzisz, kochanie? – zwróciła się do kotki. – Nikt cię nie chce…
W brązowych oczach gospodyni zalśniły łzy. Kotka zsunęła się z jej kolan i uciekła pod wersalkę.
– Tam chowa się, gdy czuje się zagrożona. Ona wie, że będziemy musiały się rozstać. Ja nie wiem, jak to przeżyję… Trzynaście lat razem… I co teraz? Gdzie ona pójdzie? Na bruk?
Starałam się ją uspokoić. Powiedziałam, że w mieście jest schronisko dla psów i kotów oraz fundacja opiekującą się kotami.
– Nie zginie. Na pewno znajdzie nowy dom – zapewniłam panią Anię.
Jak się okazało, moja sąsiadka obdzwoniła już te instytucje. Jej przedstawiciele oczywiście obiecali, że w razie potrzeby zaopiekują się Misią. Jednak pani Ani chciała znaleźć dla niej inne miejsce.
– Przecież pani ją polubiła – nie poddawała się. – Gdy odwiedzała mnie pani, Misia pozwalała się głaskać. A nie każdemu pozwala – zaznaczyła.
Wzruszyłam ramionami. Miłe zwierzątko, to fakt. Ale wymaga opieki. Nie byłam na to przygotowana. Owszem, fajnie było popatrzeć, jak kotka łasi się do pani Ani, usłyszeć jej mruczenie. Ilekroć przychodziłam, ocierała się o mnie futerkiem, co miało znaczyć, że mnie akceptuje.
– Koty wyczuwają, czy człowiek jest dobry czy zły – powiedziała sąsiadka i przetarła oczy chusteczką. – Nie da jej pani zrobić krzywdy, prawda?
– Pani Aniu, nie znam się na pielęgnacji kota. Poza tym pracuję…
Nie dałam się przekonać. Pożegnałam się i wróciłam do swojego pustego mieszkania. Po śmierci męża czułam się samotna, ale nie przyznawałam się do tego. Chwilami zazdrościłam pani Ani jej małej przyjaciółki. Jednak nigdy nie myślałam o wzięciu jakiegoś zwierzaka. Nie byłam już najmłodsza. A taki kotek może żyć nawet dwadzieścia lat przy dobrej opiece!
Co to za hałasy na klatce?
Rano zadzwoniła do mnie pani Ania. Pytała, czy nie zmieniłam zdania. Wciąż miała nadzieję, że wezmę do siebie Misię.
– Mogłybyście mnie odwiedzać w domu spokojnej starości. Oczywiście, nie tak oficjalnie. Przynosiłaby ją pani w koszyczku. Dam pani kuwetę, miseczki, będę płacić za żywienie małej. Dwieście złotych. To co, zgodzi się pani?
Poczułam zażenowanie. Miałam przygarnąć kotkę, by potajemnie zanosić ją pani Ani? Na chwilę zaniemówiłam.
– Dam trzysta. Bardzo zależy mi, by dostała się w dobre ręce.
– Pani Aniu, nie chodzi o pieniądze. Po prostu nie widzę się w tej roli – odparłam stanowczo.
– A tak na panią liczyłam… – powiedziała smutno sąsiadka i się rozłączyła.
Po południu usłyszałam na klatce schodowej jakiś hałas. Wyjrzałam – to pani Ania w towarzystwie pracowników domu opieki opuszczała mieszkanie.
– Co pani tutaj trzyma!? – powiedział nagle podniesionym głosem jeden z pracowników.
– Rzeczy osobiste – odparła hardo pani Ania.
– Przecież ta torba się porusza! Co tam jest?
– Niech pan puści tę torbę! – zażądała pani Ania.
Mężczyzna próbował wyrwać torbę, usłyszałam krzyki i ostry koci wrzask.
– Ładne rzeczy! Pani Aniu, co to za pomysł, żeby próbować przemycić kota? Zgłosimy to pani dyrektor! – zagroził mężczyzna.
– Rozmawialiśmy już z panią o tym, że pensjonariuszom nie wolno mieć zwierząt – dodała towarzysząca mu kobieta.
Zeszłam na dół, żeby jakoś wstawić się za panią Anią, gdy nagle zobaczyłam, że kotka umknęła z torby i uciekła przez otwarte drzwi klatki schodowej.
– Łapcie ją! – zawołała pani Ania.
– Podrapała mnie! – lamentował mężczyzna.
– Wcale się nie dziwię. Nie potrafi się pan obchodzić ze zwierzęciem! – stanęłam w obronie Misi.
Pani Ania spojrzała na mnie błagalnie.
– Niech jej pani nie da zginąć. Błagam panią, pani Bożenko!
Zrobiło mi się naprawdę żal sąsiadki
Obiecałam jej, że zaraz wyjdę na zewnątrz, żeby poszukać Misi. Może uda mi się ją jakoś złapać. Krążyłam najpierw wokół bloku, a potem po naszym osiedlu, nawołując Misię i zaglądając do wiat śmietnikowych. Niestety, kotka zapadła się jak kamień w wodę.
Wieczorem przez otwarte okno usłyszałam miauczenie. Wyjrzałam. Pod drzewem siedziała znajoma mi kotka. Patrzyła na mieszkanie na parterze i raz po raz miauczała. Od razu zadzwoniłam do pani Ani. Ucieszyła się, że kotka się odnalazła. Zaraz też powiadomiła fundację zajmującą się opieką nad kotami.
– Przyjadą jutro i ją złapią. Będzie miała u nich dobrze – powiedziała.
Gdy rano wyrzucałam śmieci, zauważyłam Misię. Szukała czegoś do jedzenia. Niedługo przyjechali pracownicy fundacji, ale na ich widok Misia uciekła.
– Zostawimy tutaj klatkę-pułapkę. Na pewno się złapie – powiedział niski, szczupły mężczyzna.
Miał rację, nazajutrz Misia czekała na nich w klatce. Szarpała się i drapała, gdy przenosili ją do samochodu.
– Opiekujemy się czterdziestoma kotami. Mieszkają w boksach. Przygotowujemy je do adopcji, oczywiście największe szanse mają te najmłodsze. Ona, z uwagi na wiek, ma nikłe szanse – powiedział.
– Może trzeba będzie ją uśpić, jeśli badania wykażą, że jest chora… – dodał drugi.
– Nie wygląda na chorą – zwróciłam uwagę. – To bardzo miłe zwierzątko.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Jeśli jest pani zainteresowana adopcją, zapraszamy do siedziby fundacji.
– Jeszcze się zastanowię – odparłam szybko.
Przykro było patrzeć, jak ją wynosili. Misia była bardzo przywiązana do tego miejsca. W końcu tyle lat mieszkała na parterze z panią Anią! Nie minęły trzy dni, gdy znowu usłyszałam znajome miauczenie. Misia wydawała z siebie dźwięk podobny do płaczu małego dziecka. Siedziała pod drzewem i wpatrywała się w moje okno. Właśnie tak! Pomyślałam, że uciekła z fundacji, żeby poszukać lepszego miejsca dla siebie. Chwilę zastanawiałam się, co robić. Zapowiadali deszcz i silny wiatr. Gdzie to zwierzątko się podzieje? Włożyłam kurtkę i wyszłam przed blok.
– Co ty tu robisz, maleńka?
Misia nie uciekła przede mną. Podeszła i otarła się o moje nogi. Pogłaskałam ją i spróbowałam wziąć ją na ręce. Nie wyrwała się, wręcz przeciwnie – od razu się we mnie wtuliła.
– Ja przecież nie mam kuwety, nie mam kociego jedzenia… – przeraziłam się.
W oddali zagrzmiało, powiał silny wiatr. Trzeba było uciekać do domu. Zabrałam kotkę ze sobą.
Ułożyłam koc na fotelu i położyłam na nim Misię. Mruczała zadowolona. Zadzwoniłam do pani Ani. Powiedziałam, że kotka najprawdopodobniej uciekła z fundacji.
– Nic dla niej nie mam. Ani kuwety, ani odpowiedniego pokarmu – narzekałam.
– Dwa bloki dalej jest sklep zoologiczny. Otwierają o dziewiątej. Wszystko tam pani kupi. Zwracam wszelkie koszta!
Całe szczęście, że była to sobota, miałam więc wolne. Kupiłam kuwetę, żwirek, miseczki, karmę suchą i mokrą. Misia przyglądała się, jak kładę kuwetę pod kuchenny stół, jak nakładam do miseczek karmę. Patrzyłam z zainteresowaniem, jak je, a potem wchodzi do kuwety. Niebawem położyła się na wersalce najedzona i zadowolona. Gdy zadzwoniłam do pani Ani następnego dnia, zagadnęła mnie:
– A co pani porabia w następną niedzielę? Może mnie odwiedzicie? Mogłaby pani przynieść Misię w koszyczku…
Bałam się, że kotka mi ucieknie, ale pani Ania zapewniła, że wystarczą szelki, a będzie grzecznie siedzieć w koszyku. Najbardziej obawiałam się jednak, co Misia będzie robić, gdy ja pójdę do pracy. Sama w nowym mieszkaniu mogła przecież różnie zareagować.
– Nic pani nie zniszczy, zaręczam. Proszę zostawić jej wodę i karmę. Będzie spać i czekać.
Stało się tak, jak przepowiedziała pani Ania. Gdy tylko wróciłam, Misia zaczęła się łasić. Musiałam wziąć ją na ręce i przytulić. Jej miauczenie było rozbrajające. Po kilku dniach pani Ania ponowiła prośbę o odwiedziny.
– Posiedzicie godzinkę i pójdziecie.
– Przecież pani dyrektor jest przeciwna. Sama pani mówiła…
– Nikt się nie spostrzeże. Moja w tym głowa. Przyjdźcie o drugiej, dobrze?
W końcu się zdecydowałam
Wiedziałam, że pani Ania będzie powtarzać zaproszenie do skutku. Założyłam więc Misi szelki, które kupiłam na wszelki wypadek, włożyłam do koszyka i ruszyłam w drogę. Pod dom spokojnej starości podjechałyśmy taksówką. Z okna na parterze pomachała nam pani Ania.
– Pokój numer 6, po lewej – zawołała zadowolona.
W domu panowała poobiednia, senna atmosfera. Pensjonariusze drzemali w łóżkach, a personel odpoczywał w fotelach. Przemknęłam pustym korytarzem.
– Mój pręgowany aniołek! – westchnęła pani Ania, gdy kicia wysunęła głowę z koszyka. – Tak za tobą tęskniłam.
Przeniosła kotkę pod kołdrę i lekko okryła. Gdyby ktoś wszedł, niczego by się nie domyślił.
– A pani jak się czuje? – zapytałam.
– Osłabłam w nogach, ale to minie. Tylko odwiedzajcie mnie regularnie, wtedy na pewno będę się lepiej czuła.
Pani Ania i Misia cieszyły się swoim towarzystwem blisko godzinę.
– Musicie już iść, niedługo będą roznosić podwieczorek – powiedziała sąsiadka.
Chciała mi zwrócić pieniądze wydane na kocie akcesoria, ale powiedziałam, że nie trzeba.
– Pani Aniu, może długo to trwało, ale… Postanowiłam ją przygarnąć – powiedziałam, a sąsiadka rozjaśniła się w uśmiechu.
– Będzie wam razem dobrze, pani Bożenko – usłyszałam na do widzenia.
Z każdym dniem coraz bardziej przywiązywałam się do Misi. Miło było pomyśleć, że ktoś czeka na mnie w domu! Dzięki niej nie czuję się już taka samotna w moim dużym, pustym mieszkaniu. Chwilowo nie możemy odwiedzać pani Ani, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Jest bardzo szczęśliwa, że jej mała przyjaciółka znalazła dobry dom!
Czytaj także:
„Moja przyjaciółka to zwykła złodziejka. Jest dumna z tego, że oszukuje sprzedawczynie i zarabia na ich roztargnieniu”
„Wnuk sąsiadki miał wypadek, ledwo uszedł z życiem. Z egoistki zapatrzonej w czubek swego nosa zmieniła się w filantropkę”
„Zgorzkniała sąsiadka nie dawała mi żyć, ciągle straszyła mnie policją. Przez nią bałam się nawet spuścić wodę w toalecie”