– No i po co ten ochlapus tutaj lezie? – burknął Sylwek, mój mąż, gdy krzątałam się po kuchni, a on siedział przy stole koło okna i jadł obiad. – I co to niesie za drapaka?
Wytarłam ręce i wyjrzałam na podwórko. Od furtki szedł Marek, nasz sąsiad, i dźwigał… jemiołę. Narzuciłam kurtkę i otworzyłam drzwi.
– A czemu to Marek z jemiołą po wsi chodzi? – zapytałam.
– Dla was niosę, żeby pod sufit podwiesić – odparł zadowolony.
– Zwariowałeś? – mój mąż też wyszedł na schody. – Przecież to na Boże Narodzenie się wiesza, pomyliło ci się wszystko w tej zapijaczonej głowie.
– A niech mnie nie wyzywa, czy ja co złego zrobiłem? – Marek upuścił jemiołę i pomasował rękę. – Może i pomyliło mi się, wielkie rzeczy… Przynajmniej dobrze chciałem.
– Akurat, dobrze! – mój mąż spojrzał na niego z politowaniem. – Flaszkę chciałeś wydębić i tyle. Jakbym cię nie znał! W święta też z choinką przyszedłeś, jakbyś nie wiedział, że już po Wigilii jest.
– Bo nie wiedziałem – Marek spojrzał na niego buńczucznie. – Człowiek bez kalendarza, sam jeden jak palec żyje, to mu dni się mylą, wszystkie takie same.
– Już ty się nad sobą nie użalaj – Sylwek pokręcił głową. – Nie chlałbyś tyle, to i kobietę byś znalazł i życie inne prowadził. Jemioła jest na Boże Narodzenie, nie na Wielkanoc i dobrze o tym wiesz. A na flaszkę nie dam. W gościnę przyjdziesz kiedy, umyty, ubrany jak człowiek, to i napić się możemy i zjeść jak należy.
Sam sobie zasłużył na to, co ma
– No, przecież z pola idę, więc i błoto, i gnój na gumiakach mam… – Marek spojrzał na swoje nogi.
– Z jakiego pola? Przecież ty nawet łąki nie masz, wszystko sprzedałeś. Daj spokój. Powiedziałem już, że jak będziesz jak człowiek wyglądał, to jak człowieka podejmę. Sam sobie na takie traktowanie zasłużył
Sylwek wepchnął mnie do sieni, zamykając sąsiadowi drzwi przed nosem. Spojrzałam przez szybkę, jak Marek patrzy za nami, po czym z westchnieniem podnosi jemiołę i idzie do furtki. Żal mi się go zrobiło.
– Czemu go pogoniłeś? – zapytałam z wyrzutem. – Zimno, przecież wiesz, że on w chałupie ani czym zagrzać nie ma, ani pewnie co do garnka włożyć.
– A co to, moja wina? – zdziwił się. – Ani mi on brat, ani swat. I ty się nad nim nie lituj, sam sobie zasłużył na to, co ma. Robić mu się nigdy nie chciało, gospodarkę zaniedbał. Przecież po ojcu i matce ładny kawałek ziemi dostał.
– Ale przecież wiesz, że siostrę musiał spłacić, jak za mąż szła…
– Musiał nie musiał, ona dobrze wiedziała, co robi – Sylwek usiadł przy stole i zabrał się za przerwany obiad. – Przecież Marek chlał od zawsze. A jak rodzice umarli i gospodarkę przejął, a z nią pieniądze i wszystko, to już w ogóle na zatracenie poszedł. Wtedy Lilka miała ile? 19 lat? Nie pamiętasz, jak go z knajpy wyciągała, jak prosiła, żeby w pole szedł, a nie do kumpli pić? Zresztą, mało to razy my jej pomagaliśmy zboże zebrać lub siano zwieźć? Ona wiedziała, że jak o swoje się nie upomni, to straci wszystko na zawsze. Mądra była, nie pazerna.
– Ale to właśnie wtedy Marek sprzedał wszystko – przypomniałam.
– Nie wszystko, tylko część. Wszystko to potem dopiero przepił.
Fakt, Sylwek miał rację. Zaraz po tym, jak Lilka się o swój posag upomniała i Marek ziemię sprzedał, chodził po wsi i na siostrę narzekał. Ale jak! Od żmij ją wyzywał, od pazernych złodziejek. Aż go ludzie stopować musieli, bo przecież Lilkę to tu każdy z nas zna, złego słowa o dziewczynie nie można powiedzieć. Nie wiem, kto pierwszy wtedy Markowi manto spuścił, żeby o siostrze się tak nie wyrażał. A skończyło się tak, że jak Lilka z mężem, Irkiem, na święta przyjechała i jak się dowiedzieli, co Marek o nich mówi, to Irek szwagra sprał tak, że ten przez trzy dni z chałupy nie wychodził.
A potem zabrał żonę i tyle ich widzieliśmy. Więcej się tu nie pojawili. Lilka kilka lat temu sama przyjechała, chciała bratu pomóc, pogadać z nim. Ale gdy zobaczyła, jak się stoczył, to tylko ręką machnęła i wyjechała.
Marek z wiekiem rozumu nie nabrał. Pił, a kiedy nie miał za co, to kolejne kawałki ziemi sprzedawał. Najpierw pola uprawne, potem las, na końcu łąkę. Wtedy nawet Sylwek mu tłumaczył, żeby tego nie robił, bo z dzierżawy zawsze jakiś grosz mu skapnie, na chleb będzie, a jak sprzeda, to zaraz wszystko przepije i tyle z tego będzie. Ale oczywiście Marek nie słuchał niczyich rad.
Stoczyła się zupełnie jak matka
Nie on jeden zresztą. W naszej wsi łącznie z Markiem jest trójka takich abnegatów. I wszyscy startowali z dobrej pozycji! Na przykład Sabinka. No, z bogatej rodziny to ona nie pochodziła, ale jej matka miała i kawałek lasu, i fach w ręku, krawcową była. Zresztą, Sabinka też na krawcową poszła. Jeszcze pamiętam, jak kiedyś obie z matką szyły kreacje na ślub. Z całej okolicy u nich zamawiali!
Niestety, matka Sabinki lubiła się zabawić. Po śmierci męża spraszała różnych takich podejrzanych, co to chętnie korzystali z gościny nie tylko na wieczór… Ludzie we wsi mówili, że Sabince takie życie też się spodobało. Wypić lubiła, tańczyć też. I nawet smutny przykład matki jej nie odstraszył. A co się stało mamie? Poszła gdzieś w lutym do kogoś, upiła się, i wracając, zasnęła na drodze. Rano ją ludzie znaleźli, jak na pierwszą mszę szli. Zamarzła…
Wszyscy się nad Sabinką litowali, pomoc oferowali. Młoda była wtedy, ledwie dwadzieścia pięć lat skończyła. Baby od razu zaczęły u niej zamówienia składać, żeby Sabinkę czymś zająć i pracę jej zapewnić. Ale gdzie tam! Ledwie miesiąc żałoby minął, a ona już pocieszenia w wódce i męskich ramionach zaczęła szukać.
Szybko się stoczyła. Teraz jeszcze pięćdziesiątki nie ma, a wygląda, jakby siedemdziesiątkę skończyła. I tak samo jak Marek wszystko sprzedała. Kawałek po kawałku, na alkohol poszło. A ostatnio nawet swoją chałupę opchnęła za parę groszy. Dogadała się z sąsiadem, że na dożywotnie użytkowanie się zgodzi, a pieniądze teraz da. Miała na kilka tygodni picia. Ale już znowu puszki i butelki po wsi zbiera. I idzie z każdym, kto parę groszy jej da albo flaszkę postawi…
Załamał się po stracie żony
Ostatni z tej trójcy to Szymon. Porządny był z niego człowiek, niegdyś w leśnictwie robił. Ludzie go szanowali, bo i pracować umiał, i pomagał chętnie. Kiedyś drzewo na opał nawet kombinował. Może to i nie było zgodne z prawem, ale w czasach, gdy wszystko się załatwiało, to nikt się o takie rzeczy nie obruszał. Szymon do emerytury w tym leśnictwie dociągnął, a zaraz potem jego żona zmarła. Dzieci nie mieli, bo syn dawno w wypadku zginął, więc stary sam został. Wszyscy wiedzieli, jak żonę kochał, więc nikt się nie dziwił, że jej straty przeboleć nie może.
A on częściej do kieliszka zaglądał, pocieszenia w gorzałce szukał. Niejeden chłop ze wsi z nim wtedy pił i pocieszał go, jak potrafił. I jakoś tak długo się nie zorientowaliśmy, że Szymon granicę przekroczył. Pół roku minęło, rok, a on nadal tylko gorzałką się interesował. Emeryturę przepijał w połowie miesiąca, więc gdy zabrakło pieniędzy, on też zaczął sprzedawać gospodarstwo kawałek po kawałku. Najpierw żywy inwentarz, potem łąki (bo na co, skoro żywiny nie ma?), a potem i pole. Ludziom żal Szymona było, gadać z nim próbowali, tłumaczyć, ale nic do niego nie docierało.
Im więcej pił, im był starszy, tym bardziej w głowie mu się mieszało. Ostatnio to już wszyscy we wsi się z niego śmieją. Bo wiecie, co Szymon zrobił, gdy emerytura cała wyszła? Kartki z kalendarza wyrwał, wymyślił sobie, że w ten sposób przyspieszy wizytę listonosza! Tak mu się w tej biednej głowie już pomieszało.
No więc żal mi ich wszystkich. Przecież to porządni ludzie kiedyś byli, dobrze pamiętam. A teraz już szacunku ludzie do nich nie mają, od pijaków ich wyzywają, pomocy też żadnej nie udzielą. No, pewnie, że się czasem ktoś ulituje, drewna trochę podrzuci albo kawałek chleba da. Stare ciuchy też do nich nosimy. Bo przecież oni niczego sobie nie kupią, a jak co porządnego dostaną (na przykład paczki z kościoła), to zaraz na targu sprzedadzą, żeby na flaszkę mieć. A jak stare, połatane, ale ciepłe, to przynajmniej dla siebie zostawią. Ja Sabince ostatnio kołdrę zaniosłam, chociaż prawdę mówiąc, smród u niej w chałupie taki, że trochę brzydziłam się wejść…
Niestety, Sylwek ma rację. Tu się litować nie ma co, sami sobie na to zapracowali, na zmarnowanie poszli. Przecież gdyby inni byli, gdyby choć trochę dobrej woli wykazali, to by się im bardziej pomogło, a i pracę za parę groszy by zawsze znaleźli. Ale takim jak oni, to już pomóc się nie da…
Czytaj także:
„Uratowałam życie miejscowemu pijakowi. Zrobiłam to bezinteresownie, a mój dobry uczynek zaowocował po latach...”
„Sąsiad napsuł ludziom krwi, w całej kamienicy go nie znosili. Gdy spadł ze schodów, uznałem, że to był wypadek. A może wcale nie?”
„Sąsiedzi to pijacy i nieroby. Mnożą się jak króliki i zaniedbują dzieci. Ja byłbym dobrym ojcem, ale nie mogę nim być…”