„Sąsiad był stary i niedołężny. Pomyślałam, że raz mu pomogę, ale chciałam być dobrym Samarytaninem na etat”

smutny stary mężczyzna fot. Getty Images, Lucy Lambriex
„Trudno zliczyć, ile gniazd pająków usunęłam, ile razy musiałam wymieniać worki w odkurzaczu, ile razy musiałam biec do śmietnika. Żałowałam swojej dobrodusznej natury, ponieważ ręce mi się trzęsły, a prace wydawały się nie mieć końca, mimo upływających godzin”.
/ 12.01.2024 14:30
smutny stary mężczyzna fot. Getty Images, Lucy Lambriex

Czego w tej szkole nie wymyślają! Ta praca domowa mojej córki mocno mnie zaskoczyła i jak się wkrótce okazało, zmieniła całe nasze życie...

Nietypowe zadanie domowe

Bycie rodzicem ma swoje uroki, ale zdarzają się momenty, kiedy można stracić cierpliwość... Na przykład, gdy twoje dziecko przynosi z szkoły zadanie domowe, które wydaje się być absurdalne i prosi o pomoc. Lub kiedy przeszukujesz szafki i szuflady w poszukiwaniu kawałka włóczki i guzika, które mają być zabrane do szkoły następnego dnia. Lub gdy do późna w nocy przeglądasz internet w poszukiwaniu informacji na temat dingo czy dziobaka.

Moja córka dostała nietypowe polecenie. Miała pomóc jakiemuś starszemu człowiekowi; na przykład dziadkom, jak zostało podane w nawiasie. Ale Michalina nie miała dziadków. Moi rodzice odeszli z tego świata, zanim ona się urodziła. Co do dziadków od strony ojca powiedzmy, że zdecydowali się oddalić od naszego życia razem z synem.

– Wiesz, miałam taki pomysł – improwizowałam, żeby uniknąć dalszych pytań na temat braku rodziny – mogłabyś mi pomóc wyjąć naczynia z zmywarki, a ja w tym czasie poczytam? Dobrze brzmi? Super, mamy to! – zbiłam z nią piątkę, a później wieczorem napisałam do jej wychowawczyni, że z racji braku dziadków Michalina mi asystowała.

Moje zaskoczenie było ogromne, kiedy dziewczyna wróciła ze szkoły z pieczątką, na której widniała smutna buźka.

- Pani była zadowolona, że pomogłam ci w domu, ale to nie było zadanie, które mieliśmy wykonać. Jest jej smutno, że nie mam dziadków, jednak stwierdziła, że w naszym sąsiedztwie na pewno jest starsza osoba, która doceni pomoc w zakupach, lub mężczyzna, który będzie zadowolony z pomocy w spacerze z psem.

Podobne informacje znalazły się w dzienniku elektronicznym, z dodatkowym pouczeniem, że powinnam być lepszym wzorem dla mojej córki, że starsze osoby są zaniedbane i samotne, a ja zamiast tego zmuszam dziecko do wykonywania obowiązków domowych na odczepnego.

Zirytowałam się. Jestem matką samotnie wychowującą dziecko i nie mogę polegać na innych, biorąc pod uwagę liczbę zadań, które się pojawiają wraz z macierzyństwem. Nie mam już rodziców ani braci czy sióstr, żadnej bliskiej rodziny, która mogłaby mi pomóc w codziennym zmaganiu z obowiązkami, ulżyć w niekończącym się wyścigu między domem, pracą, szkołą i dodatkowymi zajęciami... Nie mogę znaleźć nawet jednej wolnej chwili, aby zanurzyć się w pachnącej kąpieli i odprężyć się z maseczką na twarzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się przeczytać więcej niż parę stron książki na jednym posiedzeniu.

Czy teraz powinnam przeszukać całe osiedle w poszukiwaniu seniora, który potrzebuje wsparcia? Czy może od razu powinnam posłać córkę do kuchni brata Alberta? Może obieranie ziemniaków będzie się liczyć jako odrobienie lekcji... Proszę, dajcie mi już spokój! Może uda mi się namówić rodziców którejś z jej koleżanek?

Muszę zadzwonić do paru osób i przekonać kogoś, żeby Michasia pomogła im z zakupami, sprzątaniem... Ale na Boga, nie pozwolę na gotowanie czy prasowanie! Wysoka temperatura połączona z moim roztargnionym dzieckiem to duże ryzyko poparzeń. I wtedy musiałabym zająć się szpitalem i opieką społeczną. Serdecznie dziękuję za takie „rozrywki”.

Musiałam kogoś znaleźć

Zrozpaczona przypomniałam sobie, iż na najniższym piętrze zamieszkuje starszy mężczyzna. Prawdopodobnie żyje w samotności. Wydawało się, że rzadko opuszcza swoje mieszkanie, a kiedy już to robi, zawsze jest sam. Mimo że mieszkałam tu już blisko cztery lata, nie znałam jego imienia.

Nigdy nie byłam osobą, która jest bardzo otwarta czy ciekawa świata, nie utrzymuję bliskich stosunków z sąsiadami, rzadko wymienię kilka zdań nawet z tymi, którzy mieszkają na moim piętrze, a teraz powinnam podejść do zupełnie nieznanej mi osoby i zapytać, czy mogę zrobić jej pranie? A właściwie to nie ja, ale moje niepełnoletnie dziecko. Cóż za przeżycie. Mimo to odważyłam się. Dokładniej mówiąc, poszłyśmy razem. Czułam się jak osoba, która straciła zmysły, pukając do czyichś drzwi.

Za drzwiami zaszurało, a potem do moich uszu dotarł ledwo słyszalny dźwięk:

– Kto tam?

– Witam, jestem pana sąsiadką z czwartego piętra. Moja córka ma w ramach zadania domowego pomóc starszej osobie. Pomyślałam, że mogłaby panu pomóc. Moi rodzice już nie żyją...

Z każdym kolejnym słowem czułam się coraz bardziej nieswojo. Stałam na schodach, z córeczką przyciśniętą do pleców, niemalże wykrzykując słowa do starszego pana, który znajdował się po drugiej stronie drzwi. Gdybym była na jego miejscu, na pewno bym nie otworzyła drzwi, przypuszczając, że to nowa odmiana oszustwa na wnuczka.

Drzwi jednak się delikatnie otworzyły, a gospodarz, z pewnością z czystej ciekawości lub uprzejmości, zaprosił nas do wnętrza. Jego mieszkanie znajdowało się w tym samym budynku co moje, więc plan mieszkania był identyczny jak u mnie, ale wygląd wnętrza zupełnie inny. Z tego, co zdołałam zobaczyć, miejsce było zaniedbane, jakby należało do kogoś, kto ma trudności z poruszaniem się i regularnym utrzymywaniem porządku.

Umeblowanie o wysokim połysku wydawało się tak stare jak sąsiedzi, dywaniki były zniszczone, parkiet zaniedbany, a przestarzała boazeria jeszcze bardziej zawężała wąski korytarz. Bez wahania omówiłam obowiązki domowe Michalinki i zaproponowałam, że z przyjemnością mu w czymkolwiek pomożemy.

– Bardzo miło z waszej strony... – uśmiech mężczyzny był ledwo zauważalny, a w jego postawie dało się wyczuć pewien rodzaj bezradności. – Ale czy naprawdę potrzebuję czegokolwiek? Można znaleźć osoby, które mają się o wiele gorzej. Ja po prostu siedzę przy oknie i patrzę na świat...

– Co pan na to, żebyśmy zrobili generalne sprzątanie? Przecież wiosna za pasem, umyjemy okna, będzie pan miał lepszą perspektywę na świat.

– Aha! – sąsiad podniósł gęste brew. – Nie odmówiłbym raczej... Z powodu moich stawów, nie jestem w stanie... Moja żona zawsze to robiła, zanim odeszła, ale to już osiem lat temu...

– Więc mamy plan. Spotkamy się w sobotę rano, dobrze?

To był plan na wolny dzień

I to była słuszna decyzja. Starszy mężczyzna nie radził sobie z przesuwaniem mebli i sprzątaniem podłogi. Skupiał się jedynie na odkurzaniu centralnej części pomieszczeń. To, co działo się w kątach, postanowiłam przemilczeć z litości. Trudno zliczyć, ile gniazd pająków usunęłam, ile razy musiałam wymieniać worki w odkurzaczu, ile razy musiałam biec do śmietnika. Żałowałam swojej dobrodusznej natury, ponieważ ręce mi się trzęsły, a prace wydawały się nie mieć końca, mimo upływających godzin...

Ostatecznie, wnętrze mieszkania błyszczało. Przez czyste okna przenikało wiosenne światło. Podłoga miała przyjemny zapach, a oczyszczone meble lśniły. Dwa dywany Miśka dokładnie wyczyściła na trzepaku. Patrząc na widok wyposażenia kuchni, poczułam smutek. Pan Stanisław posiadał dwa garnki, jedną patelnię, dwa talerze, dwa zestawy sztućców i około trzech misek... W niewielkiej lodówce dominowało głównie światło. Kiedy zapytałam, jak radzi sobie z gotowaniem, machnął ręką ze zniechęceniem.

– Zawsze znajdę coś do jedzenia, nie wymagam wiele od życia, a poza tym niedługo spotkam się z moją żoną...

– Rozumiem, ale zanim dojdzie do waszego spotkania, zapraszam pana do nas na posiłek. Nic nadzwyczajnego, jedynie kopytka z sosem pieczarkowym, ale na deser będzie sernik.

Pan Stanisław nie miał absolutnie żadnych oporów, a to jak z zapałem wsuwał proste kopytka było dla mnie czymś niesamowitym. Byłam szczęśliwa, że przygotowałam dodatkową porcję, aby mieć go czym poczęstować. Przy jedzeniu sernika wręcz zamykał oczy z przyjemności. Po posiłku wróciłyśmy do jego mieszkania i kontynuowałyśmy sprzątanie, skupiając się na kuchni i łazience. Gdy opuszczałyśmy jego mieszkanie, pan Stanisław wyrażał swoją wdzięczność, prawie płacząc ze wzruszenia.

Pomimo znużenia odczuwałam radość

Późno wieczorem, mimo wycieńczenia, nie mogłam zasnąć. Myślałam nad tym, co mówił nam sąsiad. Po stracie małżonki nie miał już nikogo. Był jedynym dzieckiem, ona posiadała dwie starsze siostry, które również nie żyją. Nie posiadali potomstwa, więc został samotny jak palec. Przeżycie o samej emeryturze było trudne. Gdy udało mu się zaoszczędzić trochę na jedzeniu, mógł odwiedzić cmentarz i kupić dla żony kwiaty. Najczęściej wybierał różowe tulipany – jej ulubione.

Poruszało mnie to, że mimo iż jego małżonka już od wielu lat nie żyła, wciąż mówił o niej z uczuciem. Zresztą, było mi go po prostu żal. W jego życiu zostało niewiele radości, a na błahe porządki czy ciasto sernikowe reagował łzami. Rozejrzałam się po sypialni, w której ciągle coś przestawiałam, w której nieustannie coś mi nie odpowiadało. Pragnęłam czegoś nowego i odmiennego, lecz gdy już to zdobywałam, okazywało się, że to jednak nie jest to czego szukałam. Teoretycznie nauczałam Michalinę, że bardziej warto „istnieć” niż „posiadać”, jednak sama popadałam w absurdalny, konsumpcyjny schemat...

Mimo wyczerpania, spędzenie dnia ze starszym, chorym człowiekiem dostarczyło sporej satysfakcji. W poniedziałek Miśka wróciła ze szkoły z uśmiechniętą twarzą, ponieważ jej prace domowe zostały zaliczone. Mogłam wreszcie odetchnąć, sprawę zamknąć, odznaczyć i przenieść do archiwum. Jednak za każdym razem, kiedy mijając okno pana Stasia – podczas drogi do szkoły z córką, powrotu z pracy czy w trakcie wyprawy do sklepu – odczuwałam ból w okolicy serca. W piątek postanowiłam zapukać do jego drzwi.

– Zapraszam do nas na jutrzejszy obiad – odezwałam się stojąc w drzwiach, nie zważając na jego niezręczne sprzeciwianie się. – Na stole znajdą się pyzy. Proszę być i koniec dyskusji.

Przygoda rozpoczęła się od porządków i gotowania obiadu. Po upływie trzech tygodni, pan Staś zdecydował się na spędzenie Wielkanocy z nami, co w emocjonalnym pożegnaniu określił jako najlepsze święta od długiego czasu. Te słowa wzruszyły nas do łez. Od tego czasu, wraz z Miśką, zaczęłyśmy regularnie odwiedzać pana Stasia – bywałyśmy u niego z różnymi sprawami, oferowałyśmy pomoc, lub zapraszałyśmy na wspólny posiłek.

Stał się częścią naszej rodziny

Kiedyś moja córka nazwała go „dziadkiem Stasiem” i tak już zostało. On z kolei nazywał ją swoją wnuczką i często przynosił jej małe upominki. Zawsze prosiłam go, aby nie wydawał na nią swojej skromnej emerytury, ponieważ dziewczynka i tak już ma wystarczająco dużo słodyczy i zabawek.

– Rozumiem, ale czy nie jest to niesamowite, kiedy Misia się uśmiecha? – mówił bez ustanku.

Zasłuchiwałyśmy się w jego opowieściach o wojnie, której doświadczył będąc jeszcze małym chłopcem. O głębokim uczuciu do swojej małżonki, którą los postawił na jego drodze, gdy był młodzieńcem. Choć czasami jego słaba kondycja fizyczna dawała o sobie znać, to jego umysł pozostawał wciąż ostry jak brzytwa. Zatapiał się w lekturze książek, rozwiązywał krzyżówki i zachował zdumiewającą pamięć, której ja, kobieta w wieku trzydziestu kilku lat, mogłam tylko zazdrościć.

Zanim zdążyłyśmy się zorientować, nieznajomy, któremu zazwyczaj kiwałyśmy jedynie głową na „dzień dobry”, stał się członkiem naszej niewielkiej rodzinki. Miśka regularnie chadzała do niego przed szkołą, aby życzyć mu przyjemnego dnia. Oczywiście, chodziło też o słodycze, ponieważ zawarli „sekretny układ cukierkowy”, a ja udawałam, że nic na ten temat nie wiem, aby nie psuć tej małej przyjemności.

Kiedy wyjeżdżałyśmy, zawsze powierzałam klucze panu Stanisławowi, z prośbą o opiekę nad naszymi roślinami. Po nieco ponad dwóch tygodniach wracałyśmy pełne tęsknoty. On na nas czekał, siedząc obok okna, pomimo że była już prawie jedenasta wieczorem. Nie chciał przegapić momentu naszego przybycia.

Gdy zdarzało mi się zostać dłużej w pracy, nie miałam już obaw o Misię. Naturalnie udawała się do dziadka Stasia, gdzie razem z nim grała w warcaby, a później również w szachy. Nie musiałam sprawdzać, czy odrobiła zadania domowe, ponieważ dziadek nad tym czuwał. „Najpierw wykonujemy obowiązki, a potem możemy cieszyć się przyjemnościami to zasada, której ją nauczył. Tak samo jak tego, że radość można odnaleźć w kasztanie, niepowtarzalnym kamieniu czy szaliku wykonanym samodzielnie na drutach, bardziej niż w prezencie kupionym w sklepie. Tak właśnie umiał cieszyć się małymi rzeczami, które były dawane prosto z serca.

Płakałam po nim jak za ojcem

Kiedy nie pojawił się na niedzielnym obiedzie dokładnie o tej samej godzinie co zwykle, najpierw pomyślałam, że może ma problem z dotarciem, ponieważ ostatnio poruszał się przy pomocy laskiPosłałam swoją córkę, aby mu pomogła. Po chwili do mnie wróciła.

– Dziadzio nie odpowiada na pukanie do drzwi!

Szybko chwyciłam klucze i zbiegłam na parter. Po minucie zadzwoniłam po pogotowie... Podczas transportu do szpitala przeprowadzali na nim reanimację, a następnie powtórzyli to jeszcze raz już na miejscu. Straszliwy udar go dopadł. Misia, która do tej pory nie doświadczyła straty kogoś bliskiego, najbardziej odczuła tę sytuację. Po paru dniach pan Stanisław zmarł.

Przypadek sprawił, że w naszym życiu pojawił się dziadek Staś. Z początku była to konieczność, wynikająca z domowego zadania mojej córki, Michasi, ale szybko stał się on integralną i wartościową częścią naszego życia. Wystarczyło tylko kilka wymienionych z nim zdań, zaoferowane mu do zjedzenia kopytka i sernik, a potem przyjęcie jego uczucia i wiedzy. Na ceremonii pogrzebowej było jedynie kilku sąsiadów. Nie byłam pewna, kogo jeszcze powinnam poinformować. Najważniejsze, że udało mi się załatwić wszystko zgodnie z jego życzeniem.

Chciał po śmierci zostać skremowany i spocząć w jednym grobie ze swoją żoną. Prosił również, aby od czasu do czasu złożyć na ich grobie bukiet różowych tulipanów. Kiedy opuszczaliśmy cmentarz, jeden z sąsiadów, który jednocześnie pełnił funkcję prezesa naszej spółdzielni i znał dziadka od najdłuższego czasu, podał mi list. Na kopercie było napisane: „Dla mojej wnuczki”, więc przekazałam go Michasi. Otworzyła go i przeczytała dopiero kilka dni później.

– Mamusiu, nie uwierzysz! – powiedziała, trzymając w dłoniach swego rodzaju testament. – Dziadzio napisał, że mimo że nie posiadał własnych dzieci, to jestem najcudowniejszą wnuczką, jaką mógłby sobie wyobrazić!

– Wcale mnie to nie dziwi Michalinko. Naprawdę cię kochał i dostarczyłaś mu wiele chwil radości.

– To dlatego zaznaczył, że pragnie mi przekazać coś na resztę mojego życia.

– Hmm... – zastanowiłam się. Prawdopodobnie muszę odnaleźć to coś w mieszkaniu dziadka, zanim miasto je przejmie, jeśli żaden z krewnych nie wyrazi swojego zainteresowania.

Zastanawiam się, co jej podarował. Zdjęcia? Być może książkę, która była dla niego ważna? Zestaw szachów, nad którymi oboje spędzali czas?

– Powiedz mi już, co to jest? – zapytałam.

Misia uśmiechnęła się z charakterystycznym sprytem i oznajmiła:

– Mieszkanie!

Czytaj także:
„Teściowa zrezygnowała z leczenia męża po wypadku. Wierzyła, że powrót do zdrowia zapewni mu modlitwa”
„Mąż uważał, że miejsce kobiety jest w domu. Zdębiał, gdy przyniosłam pierwszą wypłatę i podsunęłam mu ją pod nos”
„Byłem zazdrosny o relacje córki z nowym facetem byłej żony. To ja byłem jej tatusiem, nie tamten fagas”

Redakcja poleca

REKLAMA