Mój mąż był bardzo zaradnym człowiekiem. Najpierw handlował sprzętem elektronicznym na rozkładanym na ulicy łóżku. Wstawał o 4 rano i niekiedy kładł się po północy. Czas upływał na poszukiwaniu tańszego dostawcy i wyprawie po towar niekiedy na drugi koniec Polski. Jednak dwa lata później Henryk postawił już drewniany barak, gdzie sprzedawał sprzęt komputerowy i oprogramowanie. Pracował ciężko, cała rodzina też.
Pięć lat później mieliśmy już sklep, który wkrótce rozrósł się w sieć marketów
Pobraliśmy się, kiedy oboje mieliśmy po 25 lat. Na pierwsze pięciolecie ślubu urządziliśmy przyjęcie w knajpie kolegi, Bartka. Pamiętam, jak gdzieś koło północy, kiedy ja i Henio tańczyliśmy walca, a wszyscy wokół nas klaskali, nieoczekiwanie w kącie sali wybuchły ognie sztuczne, zgromadzone tam przez Bartka dla klienta na następny dzień. Rozpętało się pandemonium. Wszyscy zaczęliśmy uciekać, co nie było łatwe, bo płonące pociski latały chaotycznie po całym pomieszczeniu. Wszyscy najedliśmy się strachu, ale po latach właśnie to wydarzenie było żelaznym punktem wspomnień podczas towarzyskich spotkań i wywoływało u wszystkich salwy śmiechu. Nawet to, że jedna z rac osmaliła Heńkowi plecy i musiał jechać do szpitala po opatrunek.
Są ludzie, którzy nie potrafią żyć po to tylko, by żyć. Muszą mieć jakiś cel. Henryk jest jednym z nich. Kiedy ciężko pracowaliśmy i tworzyliśmy nasze małe imperium, Henryk emanował energią i optymizmem. Ale gdy zaczęliśmy obrastać tłuszczem i mogliśmy wreszcie odcinać kupony, mój mąż zmarkotniał. Nie potrafił cieszyć się tym, co zdobyliśmy mozolną i wyczerpującą pracą.
Ani lotnictwo, ani żeglarstwo… No to co on ma robić?
– Czasami zadaję sobie pytanie, czy to wszystko rzeczywiście ma sens? – pytał.
– Mamy ładny dom, stać nas na wakacje, no i dajemy zatrudnienie prawie 40 osobom. Nasz sukces teraz przekłada się na zasobność osiemnastu rodzin, a to jest chyba jakiś sens? – pytałam w odpowiedzi.
– Tak, ale ja nie mam żadnego celu…
Takie rozmowy toczyliśmy przynajmniej raz w miesiącu. Widziałam, jak mąż stawał się coraz bardziej nieszczęśliwy. Oczywiście próbowałam wskazać mu jakiś nowy cel. Przedsięwzięcia biznesowe już go nie kręciły, co chciał, to zrobił. Został sport, hobby. Ożywił się, gdy zasugerowałam lotniarstwo. W młodości marzył, żeby zostać lotnikiem. Heniek poszedł do aeroklubu, zrobił teoretyczny kurs, a potem wsiadł z instruktorem do szybowca – i okazało się, że ma problem z orientacją. Kiedy był w powietrzu, działo się z nim coś dziwnego. Chociaż miał otwarte oczy, widział, gdzie niebo i ziemia, kompletnie tracił orientację. Na ziemi odczytywał wskaźniki pomiarowe bez trudu, natomiast w powietrzu wszystko mu się mieszało. To była prawdziwa masakra.
Skoro nie powietrze, to może w takim razie woda? Na słowo – żeglarstwo, w oczach zapaliły mu się wesołe ogniki.
– Jak byłem w podstawówce, chciałem być marynarzem, żeglować po Morzach Południowych jak bohater „Syna słońca” Londona. Patrz, zupełnie o tym zapomniałem. Dzięki, kochana! – i przytulił mnie do siebie jak za dawnych czasów.
Dla lekarzy jest bardzo interesującym przypadkiem
Zapisał się na kursy. W końcu nadszedł moment na pierwszy rejs szkoleniowy. Wrócił z niego do domu ciężko chory. Problem z błędnikiem, który w powietrzu nie pozwalał mu się orientować, na wodzie rzucał go w objęcia choroby morskiej. Katastrofa. Znowu zaczęły się puste popołudnia. Mój mąż po powrocie z pracy, gdzie przez parę godzin doglądał kwitnącego interesu, siadał przed telewizorem i choć patrzył na ekran, wiedziałam, że niczego nie widzi. Ja po swoich zajęciach siadałam obok i czytałam, czasem oglądałam z nim. Tak, życie nie było zbyt ekscytujące, ale ja nigdy nie miałam z tym problemu. Cieszyłam się spokojem i brakiem kłopotów. Henio tak nie potrafił.
Pewnego dnia kątem oka dostrzegłam, że w czasie oglądania telewizji nieoczekiwanie Heńkowi opadła na ramię głowa. Dotąd nigdy nie spał o tej porze. Podeszłam i dotknęłam jego ramienia. Dopiero wtedy zobaczyłam, że stracił przytomność. Zadzwoniłam po karetkę. Zabrali Henia do szpitala, przebadali. Wciąż nie odzyskiwał przytomności. I nie wiadomo było, dlaczego.
– Badania są w normie – powiedział lekarz. – Może prześwietlenia coś wykażą. Nie wykazały.
– Nic… Wygląda jakby zapadł w sen, z którego nie chce się obudzić – medyk rozłożył bezradnie ręce.
Następnego dnia spotkałam się z neurologiem, psychiatrą i psychologiem. Każdemu ze szczegółami opowiedziałam ostatnie lata, trapiącą męża pustkę i wyraźny brak życiowego celu. I tylko psycholog miał jakiś pomysł na przyczynę stanu męża.
– To wygląda tak, jakby pani mąż uciekł od otaczającej go rzeczywistości na własne życzenie. Jakby powiedział sobie: „Mam dość, wyłączam się”.
– Ale nie jesteśmy robotami, których napędzają elektryczne akumulatory.
– Prawdę mówiąc, nie wiemy, co nas napędza i powoduje, że stajemy się takimi, a nie innymi osobami. Niech pani wierzy, ludzki mózg potrafi czynić różne cuda.
Dziesięć dni później Henryk odzyskał przytomność równie nieoczekiwanie, jak ją stracił
Natychmiast do niego pojechałam. Kiedy weszłam do szpitalnej sali, uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Witaj, Sabinko. Ładnie dziś wyglądasz, ale… – zmarszczył czoło.
– Ale?
– Jakoś starzej.
– Starzej?
– Masz zmarszczki i w ogóle… – wydawał się trochę zdezorientowany, a ja wbrew sobie poczułam się nieco urażona, jak to kobieta, gdy wypominają jej wiek.
– W moim wieku to normalne.
– Wieku? – zdziwił się. – Trzydziestoletnie kobiety nie miewają zmarszczek. Wczoraj na imprezie zmarszczek nie miałaś.
Obejrzałam się niespokojnie na lekarza. Okazało się, że mój mąż wszystko doskonale pamięta – do przyjęcia na pięciolecie małżeństwa, kiedy to w rogu sali eksplodowały sztuczne ognie. Lekarze zaczęli badać Heńka, i nie mogli się nadziwić.
– Proszę tego posłuchać – powiedział psycholog tydzień później, kiedy przyszłam, by dowiedzieć się, co się dzieje.
Włączył dyktafon. Usłyszałam głos męża, który odpowiadał na pytania psychologa, jak się nazywa, gdzie mieszka, co studiował, jak ma na imię jego żona. Z najdrobniejszymi szczegółami wszystko dokładnie pamiętał, ale potem… „Panie Henryku, proszę mi powiedzieć, czym pan obecnie się zajmuje? – Jestem pilotem myśliwca bojowego. Obecnie mam stopień kapitana i przechodzę szkolenia, żeby usiąść za sterami F-16” – usłyszałam.
Następnie zaczął ze szczegółami opowiadać, w jaki sposób przebiega szkolenie, i na jakim ćwiczy sprzęcie. Używał przy tym fachowych nazw i rzucał innymi szczegółami, jakby rzeczywiście od lat był pilotem myśliwca. Psycholog sprawdził u źródła to, o czym mówił Heniek, i wszystko się zgadzało.
– Skąd on to wszystko wie? – spytałam.
– Najwidoczniej interesował się lotnictwem – odpowiedział psycholog. – Ale to nie wszystko. Owa lotnicza opowieść miała miejsce dzień po jego samoistnym wybudzeniu się z letargu. A teraz dzień następny i kolejna rozmowa. „Panie Henryku, proszę mi powiedzieć, czym pan obecnie się zajmuje? – Posiadam firmę żeglarską i w swojej stanicy mam 47 jednostek pływających. Sam uwielbiam ten sport i każdą wolną chwilę staram się spędzić na wodzie. Ostatnio planowałem z żoną, żeby rzucić miasto i na stałe przenieść się nad któreś z jezior”.
Osłupiałam. O co chodzi?
– Każdy z nas ma swoją życiową opowieść – próbował wyjaśnić mi psycholog, sam zafascynowany tak niezwykłym przypadkiem. – To taka wewnętrzna historia, której przez całe życie jesteśmy bohaterami. Bez ustanku piszemy ją naszymi uczuciami, postrzeganiem, marzeniami, oraz, co najważniejsze, rozmowami, w których przekazujemy innym, kim jesteśmy. Badania neurologiczne wykazały, że pan Henryk po pierwsze, ma uszkodzoną pamięć krótkotrwałą. Starcza jej na 24 godziny, od snu do snu. To jak komputer – gdy go wyłączamy, kasuje pamięć operacyjną. Dlatego każdego dnia pani mąż będzie budził się i sądził, że poprzedniego dnia przeżył wybuch fajerwerków. To się zdarza. Dlaczego mózg wybrał akurat ten moment? Pewnie dlatego, że był groźny, adrenalina wtedy szalała w jego krwiobiegu. To był jeden z tych momentów, o których ludzie mówią, że wtedy czują, że żyją. Potem życie nie było już tak ekscytujące, więc mózg skasował nudne lata, ale i „swoją opowieść”. Najwyraźniej jego mózg broni się przed zagubieniem w rzeczywistości w ten sposób, że tworzy codziennie nowe historie… To wyjątkowy przypadek i chciałbym mieć możliwość dalszego badania, jeśli się pani zgodzi.
– Jak można z tym żyć? – byłam przerażona.
– Nie będzie to łatwe – przyznał psycholog. – Może okazać się, że codziennie spotka pani w swoim domu inną osobę. Proszę pamiętać, że to on będzie najbardziej zdezorientowany. Nie oznacza to jednak, że pewnego dnia mąż znowu nie „zaskoczy”, a wtedy wszystko wróci do normy.
Minęło już trochę czasu. Nie wiem, czy chciałabym, żeby mąż znów zaskoczył. Henio odżył, każdego dnia jest szczęśliwy, pełen planów. Oczywiście, wszystko to jest chwilowe, ale w końcu nasze życie też trwa chwilę, prawda?
Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami