Spotkałam pana Zygmunta podczas mojego pobytu na rehabilitacji. Siedziałam w kolejce na zabieg, obserwując, jak powoli przemierza szpitalny korytarz. Co kilka metrów zatrzymywał się, wspierając na swoim chodziku. Nietrudno było dostrzec jego cierpienie.
Chciałam mu pomóc
Fizjoterapeuta, całkiem młody chłopak, regularnie wychylał głowę zza drzwi gabinetu, próbując go zmotywować:
– Wspaniale panu idzie! – wołał. – Proszę zrobić jeszcze dwa kółka i kończymy na dziś.
– Przejdę się trzy razy – odparł stanowczo.
– Doskonały pomysł. Regularne ćwiczenia to podstawa, żeby wrócić do zdrowia.
W pewnym momencie pan Zygmunt zachwiał się lekko, więc odruchowo ruszyłam z pomocą, ale gestem dał mi znać, żebym została na miejscu.
– Poradzę sobie. Muszę to zrobić bez niczyjej pomocy.
Poczułam się trochę niezręcznie – chciałam tylko bezinteresownie pomóc, a nie okazać mu współczucie. Trudno, skoro nie chce wsparcia! Po zakończeniu zabiegów przestałam już myśleć o panu Zygmuncie.
Jako sześćdziesięciolatka po rozwodzie spędzam czas głównie sama, bo moja córka żyje z dala ode mnie. Żeby wypełnić wolne chwile i nie tracić kontaktu z innymi, szukam różnych aktywności. Jedną z nich są zajęcia na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, gdzie w każdy czwartek uczestniczę w spotkaniach poświęconych kulturze i tematyce zdrowotnej. Ponieważ te wykłady zajmują mi całe popołudnie, dzień wcześniej odwiedzam sklep, by zaopatrzyć się w chleb i produkty na wieczorny posiłek. Właśnie podczas wyprawy do osiedlowego sklepu ponownie na niego wpadłam.
Jego kondycja znacznie się poprawiła od naszego ostatniego spotkania. Mimo że wciąż musiał podpierać się kulą, radził sobie całkiem nieźle. Pewnie bym go minęła, ale zauważyłam, że próbuje sięgnąć po coś wysoko i kompletnie mu to nie wychodzi.
Podziwiałam jego siłę
– Może panu pomogę? – odezwałam się. – Czy tym razem nie zostanę przepędzona?
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy mnie zobaczył.
– A jednak to pani! – wykrzyknął radośnie. – Wspaniale, że na panią trafiłem. Wtedy nie zdążyłem przeprosić, bo tak szybko pani odeszła. Ten dzień był dla mnie wyjątkowo ciężki, nie czułem się najlepiej. Czy mogę liczyć na wybaczenie?
Odparłam, że nie ma takiej potrzeby, bo doskonale go rozumiem i jestem pod wrażeniem jego determinacji.
– Jest pan naprawdę w świetnej formie.
– Ma pani rację – odpowiedział. – Mój stan bardzo się poprawił, choć do pełni sił jeszcze długa droga.
– Czy mogę wiedzieć, co się stało?
– Przeszedłem udar. Dużo nerwów, ciągłe palenie, kiepska dieta, siedzenie po godzinach w robocie. Wszystko się na to złożyło.
– A małżonka pozwoliła na takie życie?
– Nie mam już żony od dłuższego czasu. Uciekła do innego faceta. Przy rozwodzie zabrała mi wszystko co się dało.
– To naprawdę sporo nieszczęść.
– Nigdy nie narzekałem na zdrowie. Udar pojawił się znienacka, ale miałem szczęście być akurat w robocie. Od razu dostałem pomoc medyczną. Dzięki temu przeżyłem. A tak w ogóle, może przysiądziemy gdzieś i porozmawiamy?
Miał do mnie prośbę
Tuż obok sklepu mieści się przytulna kawiarnia. Tam przesiedzieliśmy kolejne dwie godziny. Gdy zajęliśmy miejsca, Zygmunt otwarcie powiedział, że jeszcze do niedawna wolałby stracić przytomność, niż pokazać, że coś go przerasta. Obserwowałam go coraz bardziej zaciekawiona. Spodobała mi się jego otwartość, a do tego ujęły mnie jego piękne oczy, uroczy uśmiech i głęboki, ciepły głos. Nie chciałam, by ten kontakt urwał się po wypiciu kawy, dlatego postanowiłam zapytać wprost:
– Mogę prosić o numer telefonu?
Wybuchnął śmiechem.
– Właściwie to ja miałem o to zapytać, zwłaszcza że mam pewien problem… Czy byłaby pani w stanie mi pomóc?
Jak się dowiedziałam, pan Zygmunt wybierał się na turnus do sanatorium. Planował spędzić tam parę tygodni, ale potrzebował kogoś, kto zaopiekuje się jego kotem i podleje kwiatki podczas jego nieobecności.
– Zastanawiałem się nad oddaniem kwiatów sąsiadom, ale gospodyni nie jest chętna. Twierdzi, że zabierają tlen z powietrza – wydał z siebie ciężkie westchnienie. – A co do kota, sprawa wygląda jeszcze gorzej. Nikt go pewnie nie weźmie, więc musiałbym go oddać do hotelu dla zwierząt. To biedak, którego ktoś porzucił. Nie chciałbym, żeby znowu musiał się stresować.
– Mam go karmić?
– Zostawię jedzenie. Zgadza się pani na takie rozwiązanie?
Zgodziłam się
Dowiedziałam się, że mieszkanie pana Zygmunta znajduje się całkiem blisko. Zaproponował mi wizytę u niego, abym mogła wszystko dokładnie zobaczyć. Następnego dnia wybrałam się pod wskazany adres. Zastałam przestronne, schludne lokum, które zwracało uwagę minimalną liczbą sprzętów. Co innego rośliny – tych było mnóstwo, przypominało to prawdziwy las tropikalny!
Gospodarz szczegółowo wytłumaczył mi zasady podlewania – które kwiatki lubią dużo wody, którym wystarczy odrobina, a które najlepiej zostawić w spokoju. Nie udało mi się natomiast spotkać kota.
– Dziwi mnie, że powierza pan obcej osobie swoje mieszkanie – powiedziałam. – Przecież mogę być złodziejką albo jakąś naciągaczką. Z kluczami w ręku mogę tu narozrabiać.
On tylko parsknął śmiechem.
– Ma pani uczciwe spojrzenie – stwierdził. – A poza tym… Nieistotne.
– Co znaczy nieistotne? – Nie mogłam zrozumieć takiej reakcji.
– Wie pani, kiedyś mogłem się pochwalić dosłownie wszystkim. Świetna posada, własny biznes, cudowna dziewczyna, pełno przyjaciół. Ale przyszedł taki moment, że nagle to straciło dla mnie jakąkolwiek wartość. Dziś skupiam się na rzeczach, których zawsze mi brakowało – wyznał z pełną otwartością.
– Co ma pan na myśli?
– Czerpię radość z lektury, przechadzek i po prostu życia. No i kto wie, może jeszcze znajdę miłość – powiedział. – Poza tym bardzo cenię przyjaźń. I choć ledwo się znamy, czuję, że panią też mógłbym zaliczyć do grona przyjaciół.
Zdumiał mnie
– Naprawdę nie miał pan nikogo bliskiego? Ani rodziny, ani przyjaciół? – zapytałam zaskoczona.
– Z rodziną różnie bywa – odparł bez emocji. – A znajomi zaczęli się wymykać, kiedy pojawiła się choroba. Podejrzewam, że obawiali się, że będę prosił o pomoc. Tak jak teraz panią.
Zawiozłam pana Zygmunta na stację kolejową. Nasze pożegnanie było naprawdę ciepłe. Choć pociąg odjechał, ja wciąż tkwiłam na peronie, rozmyślając, jak zaskakujące potrafi być życie. Nigdy bym nie przypuszczała, że spotkam kogoś takiego i że już po trzydziestu minutach od rozstania będę za nim tęsknić.
Codziennie odwiedzałam jego lokum. Uwielbiałam tam przychodzić – sprzątać kurze, sięgać po książki z półek albo zwyczajnie odpoczywać w jego ulubionym fotelu, podziwiając widok czerwonego klonu za szybą. Kotek wciąż się nie pokazywał. Wiedziałam, że gdzieś tu mieszka, bo znajdowałam opróżnione miski i świeże ślady w ubikacji, ale pozostawał nieuchwytny.
Nie próbowałam go szukać ani nawoływać, uznałam, że potrzebuje przestrzeni. Dobrze rozumiałam jego brak zaufania. Zranione stworzenie potrzebuje czasu, by przekonać się na nowo, że dotyk człowieka może nieść dobro.
To był pechowy dzień
Tamtego dnia dotarłam do mieszkania pana Zygmunta z opóźnieniem. Na zewnątrz panowała ponura aura – szarość, mgła i porywisty wiatr. Cierpiałam na silny ból głowy, dlatego po wykonaniu wszystkich obowiązków postanowiłam odpocząć w wygodnym fotelu. Chyba zasnęłam na moment. Nagle poczułam na kolanach ciężar kociego ciała, jego przyjemne ciepło i aksamitną sierść, a także główkę trącającą moją skroń, w której czułam ból.
Zerknęłam na niego ostrożnie, starając się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu. On jednak miał własne pomysły – zwinnie przeskoczył z moich ud na bark i delikatnie pocierał główką przestrzeń pomiędzy skronią a brwią, gdzie najbardziej bolało.
Jakimś cudem wyczuł, co dokładnie mi dolegało. Nagle zastygł w bezruchu i zaczął wydawać z siebie melodyjne mruczenie. To było idealne lekarstwo na migrenowy ból, który właśnie mnie męczył.
– Słuchaj… – odezwałam się. – Chodźmy się rozłożyć na kanapie. Potrzebuję chwili odpoczynku.
Gdy otworzyłam oczy po drzemce, czułam się rześka i pełna energii. W tym momencie miałam pewność – nie pozwolę, by ten kot i jego właściciel zniknęli z mojego życia.
– To przeznaczenie – szepnęłam, wpatrując się w bursztynowe kocie spojrzenie.
Sprawiał wrażenie kogoś, kto wszystko pojmuje. Chyba nie miał nic przeciwko. Postanowiłam więc wykonać telefon do pana Zygmunta i przekazać mu tę samą informację. Również nie oponował. Stwierdził, że od dawna na to czekał. O pozostałych sprawach porozmawiamy po jego powrocie.
Maria, 64 lata
Czytaj także:
„Ta przebrzydła baba wparowała do mojego domu i zniszczyła mi życie. Wyjawiła rodzinna tajemnicę, na która nie byłem gotowy”
„Mąż od lat zarabia kokosy za granicą, a ja grzeję się w ramionach sąsiada. Szkoda mi czasu na więdnięcie w samotności”
„Marzyłam, by znaleźć faceta na stałe, ale żaden się nie nadawał. Dopiero andrzejkowa wróżba dała mi do myślenia”